16-08-2022, 19:40 | #151 |
Reputacja: 1 | BRYAN CHASE To był kolejny koszmar. Tym razem ranny ojciec. Bryan miał z nim nie najlepszą relację, ale kiedy widział go teraz, zakrwawionego, nieruchomego na schodach przed ich domem, Bryan doznał szoku. Resztę wydarzeń pamiętał, jak przez mgłę. Jakby oglądał film pod wpływem dużej, naprawdą dużej ilości alkoholu. Telefon - on dzwonił czy brat? Nieważne. Policja i karetka. Biegający w pośpiechu ludzie. Brat. Jakaś kobieta. W szpitalu, gdy doszedł do siebie, zaczął "jarzyć" więcej szczegółów. Wiedział, że jego stary wylądował na stole operacyjnym. Że lekarze walczyli właśnie o jego życie. Próbowali go naprawić, jak Frank Chase sam starał się naprawić samochody na ich warsztacie. Jakaś miła pielęgniarka posadziła go w pokoju, gdzie mógł opłukać ręce z krwi. Krwi ojca. Teraz dopiero zorientował się, że próbując pomóc Frankowi, cały ubabrał się tym co wypływało z ran. Głębokich ran kłutych. Strzępki słów ratowników medycznych dopływały do niego, gdy spłukiwał zaschniętą czerwień z rąk. - Z bebechów ma sieczkę …. - To co najmniej kilkanascie ciosów… - Dzwoń do szpitala. Niech szykują krew. - Mała szansa. Czujesz… - Otrzewna i jelita są w strzępach… - To już trup… - Jak ja… - znajomy głos przyjaciela. Z lustra patrzyła na niego szczupła twarz. Z dziurą w głowie. Smutny uśmiech. Przekrwione oczy. Bryan odsunął się. Nie krzyczał. Już nie miał siły. Po prostu. Gdzieś tam, w nim, w środku, coś pękło. Drzwi do dyżurki, w której się próbował ogarnąć, otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Lekarz, którego Bryan znał z widzenia, a który nazywał się Mortens i jakiś mężczyzna w garniturze, o wyglądzie przedsiębiorcy pogrzebowego. To właśnie ten mężczyzna przedstawił się pierwszy. - Victor Guardino. Agent FBI - w ślad za słowami federalny pokazał legitymację. - Będziemy musieli porozmawiać, chłopcze. - Bryan - doktor Mortens spojrzał na młodego Chase'a ze smutkiem. - Wybacz, ale nie udało nam się uratować twojego taty. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy. - A ty możesz nam pomóc złapać tego, kto za to odpowiada. - Agent spojrzał na lekarza, a ten wyszedł na zewnątrz. - Złapać i postawić zarzuty szeryfowi Hale'owi. Nazwisko, które powiedział agent zadziałało na oszołomionego śmiercią ojca Bryana, niczym punkt zaczepienia. Wiedzieli! FBI wiedziało! - Mamy już trochę dowodów, które mogą pomóc nam go zatrzymać. Twoje zeznanie może je wzmocnić. Agent był doskonały w wyciąganiu informacji i wzbudzał zaufanie. A Bryan był w takim stanie, że potrzebował wyrzucić z siebie wszystko. I zaczął mówić. A kiedy mówił Todd w lustrze, kiwał głową ze zrozumieniem, a na jego pokrawionej twarzy zagościł uśmiech. RESZTA Radiowóz podjechał pod dom Fallsa. Ci, którzy mieli zamiar "ewakuować się" z posesji, skorzystali z okazji. Ci, którzy planowali "skok na patrolowiec" przyczaili się na wybranych pozycjach, szykując do działania. Samochód podjechał wolno i ostrożnie. Zatrzymał się przed domem. Od strony kierowcy wyszedł Jack Falls, na wejściu odpinając kaburę i wyciągając pistolet. Obserwujący rozwój wydarzeń widzieli jednak, że nie podjechał sam. Obok, na miejscu pasażera, siedział czarnoskóry funkcjonariusz. Ten sam, którego Brian Spinelli dobrze poznał będąc "na dołku". Falls szedł powoli. Z bronią w bezpiecznej, wyszkolonej pozycji umożliwiającej mu szybkie oddanie strzału. To było niepokojące. Co prawda podejrzany policjant nie miał maski, ale teraz, z bronią gotową do użycia, sprawiał wrażenie drapieżnika. Zimnego profesjonalisty. A drugi funkcjonariusz w zasadzie skreślał szanse na przeszukanie pojazdu. Teraz jednak nie można było zrobić niczego. - Falls - gdy właściciel domu był przy drzwiach wejściowych jego partner zawołał go uchylając drzwi. - Mają go. Mają wilka. To był Hale! Kurwa, uwierzysz! - Szeryf? - Falls opuścił broń i odwrócił się w stronę czarnoskórego funkcjonariusza. - Nie do, kurwa, uwierzenia! - zgodził się drugi funkcjonariusz. - Ponoć Bianco dostarczył dowodów. List, w którym Mc'Bridge pisze, że jeśli coś mu się stanie, to będzie to sprawka Hale'a. Że chodzi o jakąś ukrytą zbrodnię. Ponoć też są dowody, że ten on sprzątnął tego młodego rudzielca, Todda i zadźgał rano Chase'a, bo chłopak widział, jak szeryf morduje. Zadźgał Chase'a! Bryan! Bryana nie było w szkole. Nie sprawdzili dlaczego. Boże. - Ale to nie koniec. Hale'owi odjebało! Wdarł się do domu Fitzgeradów i wziął zakładników. Wszystkie jednostki mają natychmiast udać się na miejsce. Zbieramy się, chłopie! Falls rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku swojego domu i nie marnując czasu odjechał w stronę miasteczka, włączając zarówno sygnał dźwiękowy, jak i świetlny w radiowozie. Zarówno jego reakcja, jak i rewelacje "sprzedane" przez drugiego funkcjonariusza dobitnie wskazywało na to, że ich małe śledztwo zaprowadziło ich na boczny tor. Chociaż niektóre "znaleziska" w domu Fallsa nieco temu przeczyły. WSZYSCY To był wyjątkowo trudny dzień dla Twin Oaks. Przyjazd FBI pchnął wydarzenia do przodu, niczym pierwszy kamień, który pcha później lawinę w dół zbocza. Wcześniej, osoby mające podejrzenia lub wręcz jakieś dowody czy poszlaki świadczące przeciwko niemu, bały się, najzwyczajniej w świecie, szeryfa Hale'a. Pojawienie się agentów federalnych spowodowało, że ludzie poczuli się bezpieczniej, pewniej. I zaczęli mówić. W jakiś jednak sposób szeryf wyczuł, co się dzieje i rezydencja Fitzgeraldów wyglądała teraz, jak oblężona twierdza. Otoczona przez policję, jednostki antyterrorystyczne przesłane ze stolicy okręgu i dziennikarzy. Do Twin Oaks zwaliły się przed wieczorem takie tłumy dziennikarzy, że miasteczko przeżywało drugi sezon turystyczny. Policja odcięła wszystkie drogi dojazdowe do domostwa burmistrza i nawet Mark, gdyby chciał, nie mógłby wrócić do domu, a nad rezydencją krążył nieustannie masywny śmigłowiec. Plotkowano, że na jego pokładzie znajduje się snajper, który ma za zadanie odwalić szeryfa. Trwały negocjacje z "szaleńcem z Twin Oaks" jak media ochrzciły Hale'a. Wszystkie telewizje lokalne nadawały na bieżąco relację z sytuacji, a nawet przebitki o wydarzeniach z Twin Oaks, pojawiały się w ogólnokrajowych wiadomościach. Trwały negocjacje. Gdzieś, około dziesiątej wieczorem, nagle część pojazdów odjechało spod rezydencji burmistrza. Śmigłowiec opuścił swoją pozycję. Plotki wylały się, niczym szambo. Szeryf został zastrzelony! Nieprawda. Tylko zraniony, a to żona burmistrza została przez niego zastrzelona. Nieprawda! To burmistrz oberwał kulkę od szaleńca, a snajper zastrzelił Hale'a. Nieprawda! Ponoć szeryf palnął sobie w głowę i nikogo nie zabił. Wcale nie! Palnął w głowę burmistrzowej, a potem chciał popełnić samobójstwo, ale policja udaremniła ten zamiar. Jakakolwiek by nie była prawda, nikt z cywili nie był w stanie jej poznać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Miasteczko tętniło życiem nawet po zmroku. Tym razem to lokalny posterunek został zamieniony w twierdzę. Wszyscy funkcjonariusze zostali w nim zatrzymani. Ponoć jednak Hale przeżył i siedział zamknięty w lokalnym areszcie. Plotki. Tylko plotki. Sprawa z Twin Oaks została rozwiązana. FBI miało mordercę. Ludzie skorzystali z okazji, aby to uczcić. Lokalne bary pękały w szwach. Wieczór zastał kilkoro nastolatków w różnych miejscach, i tylko oni przeczuwali, że to jednak jeszcze nie jest koniec. Że coś złego czai się w mrokach. Coś, czego nie potrafili nazwać. WSZYSCY - SEN Sen zastał ich w różnych miejscach i o różnej porze. Znów śnili rzekę. Była zimna i pełna spienionej krwi. Jej dziki nurt unosił ich ciała, wciskał pod wodę, powodując przerażające uczucie tonięcia. Wokół ich wykrzywionych w przerażaniu twarzy pojawiały się bąble, które były czystymi bańkami z krwi. Jakieś ręce ciągnęły ich w dół, gdy próbowali wyrwać się na powierzchnię, a kiedy spoglądali w ich stronę, widzieli niewyraźne, pokrzywione twarze, zniekształcone przez wzburzoną wodę. Twarze znane: Mary Mc'Bridge, Todda, Franka Chase'a, jak i takie, których nie znali. Aż w końcu walka ze zmarłymi, bo wiedzieli, że mają do czynienia z martwymi ludźmi, kończyła się klęską i wszyscy, w tym śnie, tonęli. Zanurzali się w ciemność, a kiedy ciemność miała ich już całkowicie pochłonąć, przed ich oczami pojawiała się nowa twarz! Nie! Nie twarz! Oblicze bestii! Zwierzęce, wilcze - chociaż w taki drapieżny, nieopisany i zły, potworny sposób. Z czerwonymi, jak krew oczami. Pradawne, złe oblicze czegoś, czego nie opisywały znane dzisiaj ludziom słowa. Czegoś zapomnianego i nie pochodzącego " z tego świata". I Bestia mówiła coś do nich. Warkotliwym, demonicznym głosem. I tylko jedyna Wikvaya w tym śnie potrafiła zrozumieć ten warkot. - Ofiaruję ci krew tych, którzy cię skrzywdzili! I krew tych, co są z ich krwi, aż najem się do syta! Czy przyjmujesz dar mojej zemsty i życia, jakie ci daję. I tonące usta, które już nie należały w tym śnie do nich, otwierały się układając w rozpaczliwe błaganie. Prośbę czy zgodę? Nie miało to znaczenia dla Bestii. A kiedy usta otwierały się, ich płuca zalewała woda i wtedy koszar kończył się z potwornym bólem rozrywającym płuca w strzępy. A w ich uszach ulatniały się słowa, ktore teraz, o dziwo - rozumieli wszyscy, nie tylko Wii. "Aż najem się do syta". A oni mieli dziwne, przerażające uczucie, że bestia nieprędko będzie najedzona. I budził się nowy dzień w Twin Oaks. A za oknami, gdziekolwiek zasnęli nasi bohaterowie, wyły syreny policyjnych radiowozów, mknących na sygnale w jakieś miejsce. Jeden z radiowozów zatrzymał się o pierwszym brzasku pod domem rodziny Bianco i wysiadł z nich zmęczony funkcjonariusz Falls. Powoli, ciężkim krokiem, ruszył w kierunku dzwonka do drzwi. - Bardzo przepraszam, pani Bianco - usłyszała Anastasia, schodząc na dół. - Chodzi o pani męża. O tatę? An poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Kiedy kładła się spać, jej ojciec był jeszcze w biurze, w lokalnej gazecie, próbując dowiedzieć się czegoś o wydarzeniach w rezydencji Fitzgeraldów. Tyle wiedziała. - Czy możemy porozmawiać w kuchni? Matka An, która otworzyła drzwi, zbladła i wpuściła Fallsa do środka. Kierując się w stronę kuchni policjant spojrzał na An i było to spojrzenie dziwne. Mroczne i niepokojące… |
21-08-2022, 13:20 | #152 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
21-08-2022, 14:01 | #153 |
Northman Reputacja: 1 | Jak to zwykle w życiu bywa, sytuacje wyjątkowe często stają się punktami zwrotnymi w krótkim życiu człowieka. Wydarzenia ostatniego tygodnia wpłynęły na Barta o wiele mocniej, niż było to widać gołym okiem. Przede wszystkim chłopak inaczej zaczął postrzegać otoczenie. Czy jego rozmowa z ojcem i macochą miała coś wspólnego z interwencją FBI? Czy mógł nadal ufać rodzicom? Z pewnością nie potrafił jeszcze z nimi rozmawiać. Nie miał też ochoty na nich patrzeć. Przeświadczenie, że macocha kłamie było nie do zniesienia. W ślad za innym postrzeganiem najbliższych, poszło zrewidowanie wszystkiego czego był uczony od dziecka. Nigdy nie uważał się za osobę religijną, lecz doceniał tych co mieli wiarę. Brał praktyki i nauki jako pożyteczny sposób radzenia sobie z życiem i zakotwiczenia moralności w czymś co łączyło i budowało. Teraz nie mógł patrzeć w kierunku budynku kościoła. Nie dosyć, że gawęda o dobrej nowinie miłości była naciągana to w kwestii istnienia duchów i demonów kompletnie bezużyteczna jak bezbronna i nadmuchana banałami bajka o trzech świnkach, kiedy do drzwi zastuka prawdziwa bestia. Zmiana sposobu myślenia zaczęła nieśmiało manifestować się innym zachowaniem chłopaka. Marihuana zeszła na boczny tor do tego stopnia, że nie czuł większej potrzeby owijania wokół zioła każdej wolnej chwili jak to było jeszcze tydzień temu, gdy każdy dzień był jednym wielkim zaczętym o poranku rolowanym jointem. Bał się zasypiać, lecz czuł, że to samo nie odejdzie. Ostatni koszmar utwierdził go w przekonaniu, że jego ojciec brał udział w krzywdzie wyrządzonej komuś, nawet jeśli jego twarz nie została wymalowana na obrazie bestii. Demon karmił się krwią z zemsty i cierpieniem ofiar, tak tych którzy doświadczyli krzywdy, oraz tych, co przystęp jej dali stając się opętanymi mordercami. Jak inaczej wytłumaczyć brak pokrewieństwa krwi między nim a macochą? Ojciec miał coś strasznego na sumieniu. W niebezpieczeństwie było więc jego rodzeństwo podwójnie? Myśl, że ktoś mógłby wypruć kiszki małemu Joeymu, który nikomu w życiu niczego złego nie zrobił, budziła w Spinelim nie tylko strach, lecz i gniew. Nie mógł na nikim polegać i nikt go nie mógł ochronić. Policja okazała się żartem. Szeryf, który dał opętać się bestii. Prawdopodobnie skorumpowani deputowani. Jaki normalny funkcjonariusz instaluje kamery w swoim domu i chowa tyle gotówki schowane za szafą? Tylko gangsterzy ukrywają tak pieniądze, których nie mogą wpłacić do banku, ani nawet w sejfie nie chcą na wypadek rewizji trzymać. Kto ochroni jego i jego najbliższych? Nikt. W garażu babci naostrzył siekierę i wrzucił na siedzenie pasażera trupowozu. Teraz nie bał się być ani sam, ani nocą jechać przez las. Bestia potrzebowała ludzi, aby ich rękoma zabijać. Przecież nie pójdzie na piechotę tam, gdzie planował szukać pomocy. Wdepnął gaz i z gniecionym trzaskiem żwirowego podjazdu wyjechał na stanową drogę do rezerwatu. Zmierzch zapadł szybciej w lesie i podróż pustą, zamgloną szosą oświetloną snopami reflektorów karawanu ciągnęła się leniwymi serpentynami górskiej kniei, której biały człowiek implantował asfalt. Kilka razy zatrzymywał się sprawdzając na mapie boczne drogi. Ostatni raz jechał tam ze Squaw, lecz za dnia. Po ciemku wszystko wyglądało inaczej. Mimo to, dotarł na znajome miejsce bez kluczenia. Leśny trailer park oświetlony kolorowymi światełkami z bożonarodzeniowych dekoracji przywodził mu na myśl uśpiony w lesie, zagubiony w czasie tabun cygański lub obwoźny karnawał. Przyczepy były jednak w większości tak stare i ustawione zazwyczaj na cegłach, że nigdzie się nie wybierały puściwszy korzenie w ziemi przodków ich mieszkańców. Chyba nie prędko miał się Spineli przyzwyczaić do widoku wioski. W niczym nie przypominała wyobrażeń o Indianach mieszkających w wigwamach, prócz kolorów farb, które kryły wiele z mobilnych domków. Zastukał w drzwi czerwonoskórego dealera. Był jego jedynym punktem zaczepienia. Wcześniej tego wieczoru podwiózł do domu Macrumów przyrodnie rodzeństwo Singieltonów. On nie wierzył, że ta wizyta w czymś pomoże. Bo niby czym? - Młody. Co tutaj robisz? Szczupła twarz długowłosego faceta poorana była bruzdami zmarszczek, które wskazywały bardziej na wyniszczenie trybem życia, niż sam tylko wiek. Czerwona opaska z chusty na czole i wojskowa kamizelka oraz to jak się poruszał, przypominały chłopakowi stereotyp weterana. Choć wojna skończyła się z dwadzieścia lat wcześniej, wydać niektórym ciężko było o niej zapomnieć. Na ścianie za plecami wisiało czarnobiałe zdjęcie Młodego Kruka z karabinem na tle dżungli. Był na nim o kilka lat starszy od Barta. - Ważna sprawa. - chłopak rozglądał się przed wejściem dyskretnie na boki i przez oglądał ramię. - Potrzebuje pomocy. - dodał nieśmiało. Spineli wszedł i westchnął nie bardzo wiedząc jak zacząć. Przyczepa była bardzo schludna. Wszędzie panował wręcz pedantyczny porządek. Tylko naczynia wyskakiwały ze zlewu aneksu kuchennego a w powietrzu unosiła się gęsta zawiesina znajomego aromatu marihuany. - Co się stało? Bo ponoć tam u was, w mieście, niezły bałagan się zrobił. - Tak. Ktoś… A ja myśle, że COŚ… zabija ludzi w miasteczku. - zaczął z grubej rury. - Niedźwiedź? Puma? Popatrzył na starszego o z dwie dekady długowłosego faceta. - Gorzej. To jakiś zły duch. Jak wendigo… czy coś takiego… Ludzie podobne sny z nim mają… Duchy zmarłych mówią… Muszę pogadać z kimś kto się na tym zna. Do naszego pastora nie pójdę. Myślałem, że może jakiś szaman? Ktoś kto… wierzy w istnienie takich mocy i mnie wysłucha? - Jest szaman. Czarny Łoś. Mądry facet. Zresztą jego syn to ojciec jednej z twoich koleżanek. Czasami odwiedza nas, Czarne Stopy, tutaj. - Oh… - Spineli od razu pomyślał o Singieltonowej. - Wytłumaczysz jak trafić gdzie mieszka Czarny Łoś? - Chodź, biały chłopaczku. Zaprowadzę cię, bo nie pogada z kimś, kogo nie zna. Nie potrzebujesz, tak przy okazji, czegoś? Przydałoby mi się trochę gotówki. - Spoko. Dzięki. Wezmę dziesięć gramów Acapulco. - sięgnął po portfel. - Super - ucieszył się Indianin i po chwili w rękach Barta znalazło się dużo dobra prosto z puszki po herbacie. - Przyjechałeś tym trupowozem? - Yep. - Musisz go zmienić. Bo ludzie zastanawiają się, kiedy mnie nim w końcu zabierzesz. To chyba miał być żart. - Heh. - Spineli zaśmiał się udając grzecznościowo zdawkowe rozbawienie. Wyszli i Bart szedł za Indianinem udając wyluzowanego. Chyba pierwszy raz w życiu musiał polegać na sprawieniu pozorów w tej materii. We mgle, która lizała grzywy trawiastej polany, równolegle szedł pies. Wilczur? Wilk? Zdawał się Spineliemu z przekrzywionym łbem zaglądać w oczy. To tylko pies, powtarzał sobie w myślach odrywając wzrok od czworonoga. Przeszli przez niemal całą osadę, ścigani ukradkowymi spojrzeniami innych mieszkańców do pomalowanego na jaskrawe kolory domku campingowego. Starszy mężczyzna trzymał się dziarsko. Ciężar dźwiganych lat nie zdołał jeszcze ugiąć postury Indianina, który aparycją, uczesaniem i wyrazem twarzy wypisz wymaluj pasował do filmów o Siedzącym Byku. Tylko niebieskie wycieruchy i koszula w kolorową kratkę dziwnie kontrastowały. A może wręcz przeciwnie, dopełniały obrazu? Bart przedstawił się drugi raz osobiście, choć Młody Kruk z szacunkiem do Czarnego Łosia powiedział kim jest. Spineli mając przyzwolenie gestu ręki do rozgoszczenia się, zajął miejsce na kanapie a szaman usiadł w fotelu. Zostali sami. Domek był przytulny i panował w nim klimatyczny bałagan, w którym bezbłędnie mógł odnajdywać się tylko właściciel. Czego tam nie było? Niejedno muzeum kultury natywnej chciałoby położyć swoje łapki obracając majątek starca w trofea dziedzictwa narodowego podbitej kultury. I książki. Stosy książek. Indianin, który do tej pory nie rzekł ani jednego słowa. W milczeniu przyglądał się białemu chłopakowi wyprostowany i zarazem oparty wygodnie o oparcie mebla. W rękach obracał fajkę, którą cierpliwie nabijał. A Bart zaczął mówić. Słowa zaczęły same układać się w plastyczne obrazy. Z początku nieśmiałe szkice w miarę potoku słów zaczęły obrastać w mięso kształtów i kolorów. Kiedy skończył, zdał sobie sprawę, że opowiedział wszystko co leżało mu na sercu. Niczego nie zataił i zrobiło mu się jakiś tak dziwnie lekko, aż ścisnęło w gardle. - Jak mogę obronić najbliższych przed bestią? - zapytał.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 21-08-2022 o 14:08. |
22-08-2022, 16:15 | #154 |
Administrator Reputacja: 1 | Mark był daleko. Na tyle daleko, że nie słyszał ani słowa z tego, o czym rozmawiali policjanci. Ale był baaardzo zadowolony, że Falls wsiadł do radiowozu i odjechał. Skoro policjant wysiadł z bronią w ręku to znaczyło, że wiedział o obecności nieproszonych gości. Albo doniósł o tym uprzejmy sąsiad, albo też Falls miał zainstalowany bardzo dobry system antywłamaniowy. W każdym razie wiedział o włamaniu, a w takim przypadku nie warto było dbać o pozory. Gdy tylko radiowóz odjechał, Mark wrócił do domu Fallsa i zabrał kasetę. A dopiero później dowiedział się o tym, co się działo w jego rodzinnym domu. * * * Do domu dotarł, jak to się mówi, na ostatnich nogach. Na tyle wcześnie, by nie zostać do domu wpuszczonym. Oczywiście nie był jedynym mieszkańcem Twin Oaks, znajdującym się pod rezydencją Fitzgeraldów. Kilkanaście osób stało za policyjnym kordonem, a plotki podawane z ust do ust z każdą sekundą zwiększały liczbę ofiar i wystrzelonych pocisków. W to, że Hale był Bestią, Mark nie wierzył. Ta... szeryf był mordercą, ale nie był Wilkiem. - Mark? - Jeden z policjantów przyjrzał się młodemu Fitzgeraldowi. Odciągnął go trochę na bok. - Nie możesz iść dalej. Nikt nie może. - A rodzice? Ludzie mówią... - zaczął Mark. Gliniarz machnął ręką. - Ludzie zawsze dużo mówią, a mało wiedzą - powiedział. - Pan burmistrz niedługo ma przyjechać. W ogóle nie było go w domu. A twoja matka żyje. Więcej ci nic nie powiem, bo trwają negocjacje - Musisz poczekać na ojca, albo od razu jechać do hotelu - dodał gliniarz. - Nawet jak tu się wszystko uspokoi, nie będziesz mógł wejść do domu, nawet na chwilę. Najwcześniej jutro. Ojciec w końcu przyjechał. Porozmawiał z policjantami i funkcjonariuszami FBI, a po paru minutach wysłał Marka do hotelu. - Zadzwonię do ciebie, jak wszystko się skończy - powiedział. - A ty z nikim nie rozmawiaj. Ani o matce, ani o szeryfie ani o Jess. Hotel, pokój, telewizor, a na życzenie gościa - wideo. Zabrana z domu Fallsa kaseta w zasadzie nic ciekawego, poza nimi, nie zawierała. Najwyraźniej Falls prowadzi nudne życie, chociaż kilka razy kamera dziwnie migotała, jakby ostre zakłócenia, albo coś z kasety kasowano. Mark przypuszczał, że chodziło o to drugie. Zapewne Falls usuwał niewygodne dla niego sceny. Kto wie - może i rozmowy z jakimiś gangsterami. Albo wizytę jakiejś panienki.... W każdym razie Mark poszedł w ślady poprzedniego właściciela kasety i Wykasował ostatnie sceny. A potem rozbroił kasetę, połamał, a to, co z niej pozostało, wyniósł do hotelowego śmietnika. Informacja o tym, że matce nc się nie stało a szeryf został aresztowany uspokoiła Marka. Nieco uspokoiła, bowiem problem Bestii nie został rozwiązany. A to Wilk był największym problemem, a nie Hale, mszczący się za śmierć córki. * * * Wilk prześladował go nawet we śnie. Śnie przeokropnym, po którym Mark nie mógł zasnąć. Leżał więc w łóżku, wsłuchując się w wycie syreny przejeżdżającego gdzieś nieopodal radiowozu, i rozmyślał. Przeklęta Bestia nie chciała dać mu spokoju nawet w nocy, a on nie miał pojęcia, co zrobić, by się Wilka pozbyć - definitywnie. Oczywiście zanim wspomniany Wilk nie pozbędzie się jego. Czy jeśli będą się trzymać razem, w grupie, to Bestia nie będzie taka groźna? W każdym razie trzeba będzie porozmawiać z innymi. Może uda się coś wymyślić. |
22-08-2022, 18:28 | #155 |
Reputacja: 1 | Singeltonowie
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
25-08-2022, 16:46 | #156 |
Reputacja: 1 | WIKWAYA i DARYLL SINGELTONOWIE Wymknęli się z domu Macrumów bladym świtem. Jeszcze przed tym, nim promienie słoneczne zaróżowiły krawędź wschodniego nieba. Wszyscy domownicy jeszcze spali. Słyszeli pochrapywanie jednego z nich - zapewne Antona, które dochodziło zza zamkniętych drzwi jednego z pokojów. Drzwi do domu były zamknięte, ale klucz tkwił w drzwiach, więc bez trudu wydostali się na ciemne obejście. Było zimno. Od gór wiało chłodną wilgocią. Wiatr szumiał zmuszając do tańca wierzchołki świerków porastających niższe pasma. Szopa była niedaleko. Otworzyli ją, niczym włamywacze, i znaleźli się w środku. Ołtarzyk był taki sam, jakim zapamiętał go Daryll. Tylko świece już się wypaliły. Światło dawała tylko jedna lampa naftowa zawieszona bezpiecznie na haku. To, co ujrzała poruszyło u Wikwayi jakąś strunę. Ona znała te znaki. Widziała te symbole. W swoim śnie. Wiry, które wciągały pod wodę. Załamania cieni, układające się w paskudne glify. I Wii wiedziała! Ktokolwiek rysował te znaki widział, to co ona widziała. Śnił, to co ona śniła. Ale robił to od dłuższego czasu. Ta szopa, to co działo się w Twin Oaks i jej koszmary - to było ze sobą jakoś powiązane. Tylko, być może ze względu na zmęczenie i wcześniejsze rany, umykało percepcji Wii w jaki sposób to wiązało się ze sobą. Kiedy jego siostra oglądała "ołtarzyk" Daryll zobaczył niecodzienną scenę. Ktoś wyszedł z linii lasu i powoli, sprężystym krokiem skierował się do domu. Było zbyt ciemno, aby zdołał zorientować się, kim jest ten człowiek. Ale zagadka rozwiązała się sama. Gdy mężczyzna był przy wejściu do domu, z budynku wyszła inna osoba. W bieli, niczym senna mara. - Babciu - to był głos Davida Macruma. - Jest zimno. Wracaj do domu. - To ty, Bill, drogi chłopcze - staruszka mówiła na tyle głośnym i skrzekliwym głosem, że słyszeli ją w szopie całkiem wyraźnie. - Nie to ja, David, babciu. Wracajmy do domu. Wnuk wziął staruszkę pod ramię i poprowadził do domu. - To krew, Bill. Jesteś cały we krwi. - To nie krew, babciu, to deszcz. Nie padało. Gdy już upewnili się, że Marcumowie ich nie zobaczą, wrócili do ich domu. * * * Macrumowie przywitali ich przy śniadaniu, na który Anton przygotował solidną porcję jajecznicy na bekonie, chleb i kawę. Wii była wręcz pewna, że ponury, brodaty mężczyzna ją lubi. Możliwe, że chodziło o to, że pomogła jego mamie. Rzeczona mama siedziała na swoim miejscu, z nieruchomym, zamglonym wzrokiem wpatrzonym w przestrzeń przy stole. Wyraźnie jej umysł dzisiaj był gdzieś bardzo, bardzo daleko. na pewno nie w tej zaniedbanej, nieco smutnej kuchni, w której właśnie siedzieli. David zszedł jako ostatni. Z nieprzeniknioną twarzą przywitał się z rodziną oraz z gośćmi i usiadł koło babci zajmując się próbą wmuszenia w nią posiłku. Rodzina Macrumów nie rozmawiała zbyt wiele. Przy stole panowała dość niezręczna cisza, którą przerwał Anton. - Mam nadzieję, że wypoczęliście. Trochę nas wczoraj zaskoczyliście tym noclegiem, więc przepraszam, jeżeli warunki nie były zbyt … no wygodne. Rzadko mamy tutaj teraz gości. Ale wasza mama to równa babka. Zawsze dla nas była miła. Nawet kiedyś, nim wszystko się pokićkało. Jako jedna z nielicznych nie odwróciła się od nas i naszej rodziny. Mam nadzieję, że z nią w porządku. Po śniadaniu, nim przyjedzie twój ojciec, możesz skorzystać z naszego aparatu, by zadzwonić do szpitala. David, pałaszujący jajecznicę, spojrzał na Darylla. - Udała się wczoraj wycieczka? - zapytał, nie wysilając się nawet na uprzejmość. - Następnym razem nie zostawiajcie otwartych drzwi. Babcia o mało znów nie wyszła w nocy. - O czym ty mówisz, chłopcze? - O tym, tatko, że nasi goście - położył nacisk na to słowo i patrzył na Darylla złym, twardym spojrzeniem człowieka pozbawionego skrupułów - buszowali w nocy po naszej szopie. Pewnie interesowała ich wystawka, którą zrobiła tam babcia. A może to było coś innego? Pytanie zawisło w powietrzu. BART SPINELLI Zachowanie, spokój w oczach i twarzy, w jakiś sposób działało na Barta, niczym dobry terepeuta. Temu dziwnemu człowiekowi bardzo łatwo przychodziło opowiadać rzeczy, które ktoś inny uznałby za brednie. Ciemne oczy mężczyzny budziły zaufanie. - Masz wrażliwą duszę - powiedział w końcu Czarny Łoś. - Przebudziłeś ją, chociaż nie jesteś na to gotów. To dlatego umarli próbują do ciebie mówić. To dlatego krążą koło ciebie. Misternie spleciony łapacz snów w campingowym domku, w którym mieszkał szaman, poruszył się, mimo że wszystkie okna były zamknięte. Bart poczuł się dziwnie. Jakby ktoś jeszcze, poza ich dwójką, przebywał w pomieszczeniu. - Nawet teraz są tutaj. Wyczuwasz je równie wyraźnie, jak ja, prawda? Wyczuwał. Wyczuwał jak cholera. Albo ulegał sugestii starego Indianina. - Bestia. Jest wiele bestii, młody, biały człowieku. Bardzo wiele. Są w nas. Wokół nas. I w miejscach, które czujemy, ale ich nie potrafimy dostrzec. To, co mówiłeś, świadczy o gniewie, świadczy o żalu i świadczy o zemście. To może być chindi. Duch. To, co zostaje z człowieka, którego spotkał zły, okrutny los. Albo to coś dużo gorszego. Coś. co było tutaj, nim nasi przodkowie i przodkowie ich przodków, zamieszkali te lasy i góry. Jeżeli stało się to, czego się obawiam, że mogło się stać, wielu ludzi jest w niebezpieczeństwie. Starzec zamyślił się i przez chwilę, długą chwilę, nic nie mówił. - Musisz wrócić do swoich koleżanek i kolegów. Musisz przekonać ich, aby przyjechali do nas. Tutaj. Jak najszybciej. Wtedy zobaczę, co da się zrobić. Wtedy spróbujemy zrozumieć, z czym lub z kim mamy do czynienia. Rozumiesz? Pokiwał głową. - Wróć do nich, a potem, gdy zbierzesz ich wszystkich, przyjedźcie do mnie. Stawimy czoła bestii. ANASTASIA BIANCO Falls popatrzył na Anastasię i na jej matką i lekko skinął głową. Przeszli do salonu połączonego z aneksem kuchennym. Mama zaproponowała policjantowi coś ciepłego do picia, ale ten grzecznie odmówił. Miał ponurą twarz. - Pani Bianco - zapytał, gdy już usiedli - Czy pani mąż miał jakiś wrogów? Proszę sobie przypomnieć, bo to bardzo ważne? Czy ktoś mu groził? Czy pracował nad czymś, co było dla kogoś zagrożeniem? Te pytania! Boże! Ann czuła że jej serce tłucze się w piersi, niczym dziki ptak, próbując się wyrwać na wolność. Matka też chyba bała się kierunku, w jaki zmierza ta rozmowa, po wyraźnie pobladła. - Proszę? - wychrypiała. - Niech pan powie, że nic mu nie jest? Co z moim Davidem? Falls pokiwał ponuro głową. - Pani Bianco. Sprawa jest poważna. Pani mąż został znaleziony, cały we krwi, nieprzytomny, kilkanaście kroków od miejsca, gdzie znaleziono inną osobą. Martwą kobietę. - Ale … Hale… Przecież to on… - Nie mogę informować nikogo na temat tych wydarzeń bo sprawa jest postępowa, ale dla państwa bezpieczeństwa, prosze lepiej nie wychodzić po zmroku, ani nie opuszczać Twin Oaks. Proszę też nie podejmować się innych działań - spojrzał na Anastasię, jakby wiedział, że brała udział we wczorajszym włamaniu do jej mieszkania. - Oczywiście - zapewniła matka, niczego nie zauważając. - A co z Davidem? - Został zabrany do szpitala. Gdy tylko odzyska przytomność, zostanie przesłuchany przez agentów federalnych, którzy teraz prowadzą tę sprawę. Może też być tak, że będą chcieli rozejrzeć się po gabinecie pani męża, pani Bianco. Prosze wtedy, dla dobra pani i pani córki, wpuścić ich do domu, nawet nie żądając pozwoleń i tym podobnych formalności. Był podejrzanym! Anna potrafiła dodać dwa do dwóch. Była bystra. - Czy mogę zobaczyć się z moim mężem. - Nie wiem. Myślę, że bez problemu będzie mogła pani zobaczyć go w szpitalu, ale nie wiem, czy będzie mogła pani z nim porozmawiać. Prosze mi wybaczyć. Jemu faktycznie było przykro. Nie udawał. - To chyba wszystko, pani Bianco. Nie będę marnował pani więcej czasu. Proszę zająć się teraz rodziną, córką, aby nie zrobiła niczego głupiego. Wiedział! Była tego pewna. - Kim była ta znaleziona kobieta? - matka zapytała, kiedy policjant zbierał się do wyjścia. - Nie powinienem tego pani powiedzieć - westchnął Falls - ale to małe miasteczko i za chwilę wszyscy będę o tym mówili. To pani Spinelli. Boże! Biedny Bart. Policjant wyszedł z przygarbionymi plecami i skierował się do samochodu. Po chwili odjechał w dół ulicy. MARK FITZGERALD Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Przez chwilę po przebudzeniu Mark nie bardzo wiedział gdzie się znajduje, szczególnie, gdy echa majakow dręczyły jego zaspany umysł. Potem wszystko zrozumiał. Oblężenie domu. Mama jako zakładniczka, obecnie przebywająca w szpitalu. A on był w hotelu "Old Oak" - najlepszym hotelu w mieście. Takim, w którym zatrzymują się ci, którzy przyjeżdżają aby zimą poszusować na okolicznych stokach lub latem zażywać uroków górskiego trekkingu - zazwyczaj z jednym lub dwoma ochroniarzami do towarzystwa. Jego ojciec dobrze znał właściciela hotelu. Ten wspierał jego rodzinę i jego kandydaturę od dawien dawna. Od kiedy Mark pamiętał. Pierwsza niespodzianka czekała na niego, gdy chciał wyjść na zewnątrz. Mężczyzna w garniturze, w ciemnych okularach. Wyglądał jak agent rządowy. Ale nim nie był. - Dzień dobry - oficjalny ton i zawodowa uprzejmość. - Nazywam się Oscar Powell. Agencja ochrony osób i mienia Bear Mount. - Pana ojciec wynajął nas, abyśmy zapewnili panu i pana bliskim bezpieczeństwo. Może pan to potwierdzić wykonując telefon do ojca, lub na dole, w recepcji. W jadalni czeka na pana śniadanie. Pana ojciec prosił też, aby dzisiaj nie szedł pan do szkoły. A gdyby pan chciał wiedzieć, to pański ojciec jest w szpitalu, gdzie przebywa pana matka. Mam polecenie, że mam panu towarzyszyć, gdziekolwiek się pan uda. Sztywniak. Służbista. Zapewne były wojskowy. Być może weteran czy ktoś taki. Mark znał agencję Bear Mountain, bo zajmowała się bezpieczeństwem ich rodziny podczas kampanii, jak też ochroną domu i wielu innych rzeczy związanych z pracą ojca jako burmistrza miasteczka. Nieduża, ale skuteczna. Oczywiście ją i Fitzgeraldów też łączyły jakieś interesy i koneksje wzajemnych korzyści i zależności. Wiedział, że Oscar Powell, będzie niczym jego cholerny cień. Po ataku na matkę ojciec zapewne dostał, delikatnie rzecz nazywając, pierdolca. - Mimo, że szeryf Hale siedzi, z wiarygodnego źródła wiem, że dzisiaj w nocy ktoś zaatakował dwóch mieszkańców miasteczka. Jedno z nich nie przeżyło. Zatem Hale nie działał sam, tak jak Mark podejrzewał. No, ale Mark miał swoje plany i jakoś musiał je zrealizować.
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
02-09-2022, 07:57 | #157 |
Reputacja: 1 | Singeltons vs Creepy Macrum Family cz.I
|
02-09-2022, 16:13 | #158 |
Reputacja: 1 | Singeltons vs Creepy Macrum Family cz.II Wikvaya wymieniła spojrzenie z Daryllem - byli tak samo skonsternowani nagłą zmianą nastrojów w domu Macrumów. Obojgu się to tak samo nie podobało. Oboje też myśleli, że dowiedzą się czegoś więcej z rozmowy na osobności z Davidem opatrującym brzuch dziewczyny. Sprawy jednak nabierały odmiennego charakteru… Porastały sierścią i wyrzynały się im kły…
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
02-09-2022, 18:38 | #159 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
07-09-2022, 16:51 | #160 |
Administrator Reputacja: 1 | Osobisty ochroniarz? Mark nie bardzo wiedział, jak zareagować na taką niespodziankę, która w pewnym sensie zwiększała jego bezpieczeństwo. Przynajmniej teoretycznie, bo starcie agenta z Wilkiem nie musiałoby się skończyć zwycięstwem tego pierwszego. Co prawda Mark miałby wtedy szansę na ucieczkę, ale to mogłoby jedynie odwlec w czasie spotkanie z Bestią oko w oko. - Dzień dobry - powiedział. - Miło pana poznać. Jak by nie było, nieco zasad dobrego wychowania rodzice mu wpoili i wiedział, jak wypada się zachować. - Postaram się nie sprawiać zbyt wielu kłopotów - dodał. Te słowa, czego miał świadomość, mogły się okazać obietnicą bez pokrycia, bowiem ktoś, na kogo polował Wilk, z pewnością był źródłem kłopotów. "Old Oak" był może i najlepszym hotelem w mieście i miał gości na wysokim poziomie, ale ci goście również lubili plotki, podobnie jak i "szarzy" mieszkańcy tego globu. Plotek chętnie słuchali i chętnie sie nimi dzielili, a że Mark głuchy nie był, dowiedział się tego i owego. Zginęła pani Spineli, ranny został ojciec Anastasii. Co oboje robili blisko świtu, tuż obok redakcji lokalnej gazety, tego nikt nie wiedział. Może jedno było przypadkowym świadkiem ataku na drugą ofiarę, a może oboje wiedzieli za dużo? Może matka Barta chciała podzielić się z dziennikarzem jakąś informacją? Czy zrobił to jakiś wspólnik Hale'a? W to Mark wątpił. Szeryf pomścił śmierć córki (i temu Mark wcale się nie dziwił), a ta śmierć pomieszała mu w głowie. I tyle. Pozostałych morderstw nie można było mu przypisać - przynajmniej zdaniem Marka. Ale jego nikt o zdanie nie pytał. Bart, Anastasja... Po wypadkach dzisiejszej nocy ich udział w "Lidze Antywilkowej" stanął pod znakiem zapytania. A inni? Po śniadaniu Mark zasiadł przy telefonie, by skontaktować się z tymi, co złożyli niezapowiedzianą wizytę w domu Fallsa. Wypadało wymienić się z nimi informacjami i, być może, ustalić sposób dalszego wspólnego działania. |