Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-08-2022, 19:40   #151
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BRYAN CHASE

To był kolejny koszmar. Tym razem ranny ojciec. Bryan miał z nim nie najlepszą relację, ale kiedy widział go teraz, zakrwawionego, nieruchomego na schodach przed ich domem, Bryan doznał szoku.

Resztę wydarzeń pamiętał, jak przez mgłę. Jakby oglądał film pod wpływem dużej, naprawdą dużej ilości alkoholu.

Telefon - on dzwonił czy brat? Nieważne.

Policja i karetka. Biegający w pośpiechu ludzie. Brat. Jakaś kobieta.

W szpitalu, gdy doszedł do siebie, zaczął "jarzyć" więcej szczegółów.

Wiedział, że jego stary wylądował na stole operacyjnym. Że lekarze walczyli właśnie o jego życie. Próbowali go naprawić, jak Frank Chase sam starał się naprawić samochody na ich warsztacie.

Jakaś miła pielęgniarka posadziła go w pokoju, gdzie mógł opłukać ręce z krwi. Krwi ojca. Teraz dopiero zorientował się, że próbując pomóc Frankowi, cały ubabrał się tym co wypływało z ran. Głębokich ran kłutych. Strzępki słów ratowników medycznych dopływały do niego, gdy spłukiwał zaschniętą czerwień z rąk.

- Z bebechów ma sieczkę ….
- To co najmniej kilkanascie ciosów…
- Dzwoń do szpitala. Niech szykują krew.
- Mała szansa. Czujesz…
- Otrzewna i jelita są w strzępach…
- To już trup…

- Jak ja… - znajomy głos przyjaciela.

Z lustra patrzyła na niego szczupła twarz. Z dziurą w głowie. Smutny uśmiech. Przekrwione oczy.

Bryan odsunął się. Nie krzyczał. Już nie miał siły. Po prostu. Gdzieś tam, w nim, w środku, coś pękło.

Drzwi do dyżurki, w której się próbował ogarnąć, otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Lekarz, którego Bryan znał z widzenia, a który nazywał się Mortens i jakiś mężczyzna w garniturze, o wyglądzie przedsiębiorcy pogrzebowego. To właśnie ten mężczyzna przedstawił się pierwszy.

- Victor Guardino. Agent FBI - w ślad za słowami federalny pokazał legitymację. - Będziemy musieli porozmawiać, chłopcze.

- Bryan - doktor Mortens spojrzał na młodego Chase'a ze smutkiem. - Wybacz, ale nie udało nam się uratować twojego taty. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

- A ty możesz nam pomóc złapać tego, kto za to odpowiada. - Agent spojrzał na lekarza, a ten wyszedł na zewnątrz. - Złapać i postawić zarzuty szeryfowi Hale'owi.

Nazwisko, które powiedział agent zadziałało na oszołomionego śmiercią ojca Bryana, niczym punkt zaczepienia. Wiedzieli! FBI wiedziało!

- Mamy już trochę dowodów, które mogą pomóc nam go zatrzymać. Twoje zeznanie może je wzmocnić.

Agent był doskonały w wyciąganiu informacji i wzbudzał zaufanie. A Bryan był w takim stanie, że potrzebował wyrzucić z siebie wszystko.

I zaczął mówić.

A kiedy mówił Todd w lustrze, kiwał głową ze zrozumieniem, a na jego pokrawionej twarzy zagościł uśmiech.



RESZTA

Radiowóz podjechał pod dom Fallsa. Ci, którzy mieli zamiar "ewakuować się" z posesji, skorzystali z okazji. Ci, którzy planowali "skok na patrolowiec" przyczaili się na wybranych pozycjach, szykując do działania.

Samochód podjechał wolno i ostrożnie. Zatrzymał się przed domem. Od strony kierowcy wyszedł Jack Falls, na wejściu odpinając kaburę i wyciągając pistolet. Obserwujący rozwój wydarzeń widzieli jednak, że nie podjechał sam. Obok, na miejscu pasażera, siedział czarnoskóry funkcjonariusz. Ten sam, którego Brian Spinelli dobrze poznał będąc "na dołku".

Falls szedł powoli. Z bronią w bezpiecznej, wyszkolonej pozycji umożliwiającej mu szybkie oddanie strzału. To było niepokojące. Co prawda podejrzany policjant nie miał maski, ale teraz, z bronią gotową do użycia, sprawiał wrażenie drapieżnika. Zimnego profesjonalisty. A drugi funkcjonariusz w zasadzie skreślał szanse na przeszukanie pojazdu. Teraz jednak nie można było zrobić niczego.

- Falls - gdy właściciel domu był przy drzwiach wejściowych jego partner zawołał go uchylając drzwi. - Mają go. Mają wilka. To był Hale! Kurwa, uwierzysz!

- Szeryf? - Falls opuścił broń i odwrócił się w stronę czarnoskórego funkcjonariusza.

- Nie do, kurwa, uwierzenia! - zgodził się drugi funkcjonariusz. - Ponoć Bianco dostarczył dowodów. List, w którym Mc'Bridge pisze, że jeśli coś mu się stanie, to będzie to sprawka Hale'a. Że chodzi o jakąś ukrytą zbrodnię. Ponoć też są dowody, że ten on sprzątnął tego młodego rudzielca, Todda i zadźgał rano Chase'a, bo chłopak widział, jak szeryf morduje.

Zadźgał Chase'a! Bryan! Bryana nie było w szkole. Nie sprawdzili dlaczego.

Boże.

- Ale to nie koniec. Hale'owi odjebało! Wdarł się do domu Fitzgeradów i wziął zakładników. Wszystkie jednostki mają natychmiast udać się na miejsce. Zbieramy się, chłopie!

Falls rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku swojego domu i nie marnując czasu odjechał w stronę miasteczka, włączając zarówno sygnał dźwiękowy, jak i świetlny w radiowozie.

Zarówno jego reakcja, jak i rewelacje "sprzedane" przez drugiego funkcjonariusza dobitnie wskazywało na to, że ich małe śledztwo zaprowadziło ich na boczny tor. Chociaż niektóre "znaleziska" w domu Fallsa nieco temu przeczyły.


WSZYSCY

To był wyjątkowo trudny dzień dla Twin Oaks.

Przyjazd FBI pchnął wydarzenia do przodu, niczym pierwszy kamień, który pcha później lawinę w dół zbocza.

Wcześniej, osoby mające podejrzenia lub wręcz jakieś dowody czy poszlaki świadczące przeciwko niemu, bały się, najzwyczajniej w świecie, szeryfa Hale'a. Pojawienie się agentów federalnych spowodowało, że ludzie poczuli się bezpieczniej, pewniej. I zaczęli mówić.

W jakiś jednak sposób szeryf wyczuł, co się dzieje i rezydencja Fitzgeraldów wyglądała teraz, jak oblężona twierdza. Otoczona przez policję, jednostki antyterrorystyczne przesłane ze stolicy okręgu i dziennikarzy. Do Twin Oaks zwaliły się przed wieczorem takie tłumy dziennikarzy, że miasteczko przeżywało drugi sezon turystyczny.

Policja odcięła wszystkie drogi dojazdowe do domostwa burmistrza i nawet Mark, gdyby chciał, nie mógłby wrócić do domu, a nad rezydencją krążył nieustannie masywny śmigłowiec. Plotkowano, że na jego pokładzie znajduje się snajper, który ma za zadanie odwalić szeryfa. Trwały negocjacje z "szaleńcem z Twin Oaks" jak media ochrzciły Hale'a.

Wszystkie telewizje lokalne nadawały na bieżąco relację z sytuacji, a nawet przebitki o wydarzeniach z Twin Oaks, pojawiały się w ogólnokrajowych wiadomościach.

Trwały negocjacje.

Gdzieś, około dziesiątej wieczorem, nagle część pojazdów odjechało spod rezydencji burmistrza. Śmigłowiec opuścił swoją pozycję.

Plotki wylały się, niczym szambo.

Szeryf został zastrzelony! Nieprawda. Tylko zraniony, a to żona burmistrza została przez niego zastrzelona. Nieprawda! To burmistrz oberwał kulkę od szaleńca, a snajper zastrzelił Hale'a. Nieprawda! Ponoć szeryf palnął sobie w głowę i nikogo nie zabił. Wcale nie! Palnął w głowę burmistrzowej, a potem chciał popełnić samobójstwo, ale policja udaremniła ten zamiar.

Jakakolwiek by nie była prawda, nikt z cywili nie był w stanie jej poznać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Miasteczko tętniło życiem nawet po zmroku. Tym razem to lokalny posterunek został zamieniony w twierdzę. Wszyscy funkcjonariusze zostali w nim zatrzymani. Ponoć jednak Hale przeżył i siedział zamknięty w lokalnym areszcie.

Plotki. Tylko plotki.

Sprawa z Twin Oaks została rozwiązana. FBI miało mordercę. Ludzie skorzystali z okazji, aby to uczcić. Lokalne bary pękały w szwach.

Wieczór zastał kilkoro nastolatków w różnych miejscach, i tylko oni przeczuwali, że to jednak jeszcze nie jest koniec. Że coś złego czai się w mrokach. Coś, czego nie potrafili nazwać.

WSZYSCY - SEN

Sen zastał ich w różnych miejscach i o różnej porze.

Znów śnili rzekę. Była zimna i pełna spienionej krwi.

Jej dziki nurt unosił ich ciała, wciskał pod wodę, powodując przerażające uczucie tonięcia. Wokół ich wykrzywionych w przerażaniu twarzy pojawiały się bąble, które były czystymi bańkami z krwi. Jakieś ręce ciągnęły ich w dół, gdy próbowali wyrwać się na powierzchnię, a kiedy spoglądali w ich stronę, widzieli niewyraźne, pokrzywione twarze, zniekształcone przez wzburzoną wodę. Twarze znane: Mary Mc'Bridge, Todda, Franka Chase'a, jak i takie, których nie znali.

Aż w końcu walka ze zmarłymi, bo wiedzieli, że mają do czynienia z martwymi ludźmi, kończyła się klęską i wszyscy, w tym śnie, tonęli. Zanurzali się w ciemność, a kiedy ciemność miała ich już całkowicie pochłonąć, przed ich oczami pojawiała się nowa twarz! Nie! Nie twarz! Oblicze bestii!

Zwierzęce, wilcze - chociaż w taki drapieżny, nieopisany i zły, potworny sposób. Z czerwonymi, jak krew oczami. Pradawne, złe oblicze czegoś, czego nie opisywały znane dzisiaj ludziom słowa. Czegoś zapomnianego i nie pochodzącego " z tego świata".

I Bestia mówiła coś do nich. Warkotliwym, demonicznym głosem.

I tylko jedyna Wikvaya w tym śnie potrafiła zrozumieć ten warkot.

- Ofiaruję ci krew tych, którzy cię skrzywdzili! I krew tych, co są z ich krwi, aż najem się do syta! Czy przyjmujesz dar mojej zemsty i życia, jakie ci daję.

I tonące usta, które już nie należały w tym śnie do nich, otwierały się układając w rozpaczliwe błaganie. Prośbę czy zgodę? Nie miało to znaczenia dla Bestii. A kiedy usta otwierały się, ich płuca zalewała woda i wtedy koszar kończył się z potwornym bólem rozrywającym płuca w strzępy.

A w ich uszach ulatniały się słowa, ktore teraz, o dziwo - rozumieli wszyscy, nie tylko Wii.

"Aż najem się do syta".

A oni mieli dziwne, przerażające uczucie, że bestia nieprędko będzie najedzona.

I budził się nowy dzień w Twin Oaks.

A za oknami, gdziekolwiek zasnęli nasi bohaterowie, wyły syreny policyjnych radiowozów, mknących na sygnale w jakieś miejsce. Jeden z radiowozów zatrzymał się o pierwszym brzasku pod domem rodziny Bianco i wysiadł z nich zmęczony funkcjonariusz Falls. Powoli, ciężkim krokiem, ruszył w kierunku dzwonka do drzwi.

- Bardzo przepraszam, pani Bianco - usłyszała Anastasia, schodząc na dół. - Chodzi o pani męża.

O tatę? An poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Kiedy kładła się spać, jej ojciec był jeszcze w biurze, w lokalnej gazecie, próbując dowiedzieć się czegoś o wydarzeniach w rezydencji Fitzgeraldów. Tyle wiedziała.

- Czy możemy porozmawiać w kuchni?

Matka An, która otworzyła drzwi, zbladła i wpuściła Fallsa do środka. Kierując się w stronę kuchni policjant spojrzał na An i było to spojrzenie dziwne. Mroczne i niepokojące…
 
Armiel jest offline  
Stary 21-08-2022, 13:20   #152
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Gdy usłyszała o tacie, nogi ugięły się pod nią i straciła na moment w nich władzę. Usiadła na schodku, trzymając się sztywno barierki i patrzyła na Falls'a, który, jak jej się zdawało, rzucał jej prowokująco-ostrzegawcze spojrzenie. Zupełnie tak, jakby wiedział, że buszowała wczoraj w jego domu, więc poszedł się zemścić na jej ojcu. No bo, co z tego, że wiedzieli o Hale'u, że zabijał. Tak, był psycholem i nie raz i nie dwa dorośli wokół o tym wspominali. Anastasia była nawet pewna, że to on zabił Billego. Mimo wszystko, to co działo się teraz i cała ta sprawa z wilkiem... To chyba nie był już Hale. Według nastolatki głupia była przede wszystkim maska wilka w jego aucie, jakby ktoś chciał go wrobić, ale to tylko maska, prawda? Wilk, który na nich polował, był raczej przyzwanym mścicielem. Z ustaleń jakie poukładała w głowie, mógł być to Billy, a jakieś gusła przyzywające rzuciła jego babka. Szkoda, że do dziś An nie dowiedziała się, co oznaczały te symbole znalezione przez Darylla w chacie staruszki.

Wszystkie jej myśli galopowały na tyle szybko, że dopiero co mama zdołała zaprowadzić Falls'a do kuchni. Ana jednak nie ufała policjantowi. Był on najbliżej Hale'a, więc z łatwością mógł podrzucić mu maskę, wiedząc o psychopatycznym zachowaniu szeryfa. Tak? No w sumie tak... Mimo wszystko dziewczyna i tak miała wrażenie, że coś jej umyka.

Schowała swój koszmar daleko z tyłu głowy, ponieważ swój własny miała na miejscu. Zbiegła po schodach i weszła do kuchni, gdzie policjant miał dopiero zacząć mówić.

- Też chcę wiedzieć co stało się tacie! I tak bym się dowiedziała, jakby pan stąd wyszedł, bo jako jego córka, zostałabym poinformowana. Ale ja chcę wiedzieć dokładnie, razem z mamą. Jesteśmy rodziną i musimy być zawsze razem - Ana zająknęła się na koniec, gdyż wielka gula utkwiła jej w gardle. Serce podeszło wysoko, a łzy zaczęły zbierać się w brązowych oczach. Podeszła do mamy i złapała ją za rękę, wtuliła w jej bok i wbiła wzrok w policjanta - Proszę mówić wszystko. Co z tatą?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 21-08-2022, 14:01   #153
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Jak to zwykle w życiu bywa, sytuacje wyjątkowe często stają się punktami zwrotnymi w krótkim życiu człowieka. Wydarzenia ostatniego tygodnia wpłynęły na Barta o wiele mocniej, niż było to widać gołym okiem. Przede wszystkim chłopak inaczej zaczął postrzegać otoczenie. Czy jego rozmowa z ojcem i macochą miała coś wspólnego z interwencją FBI? Czy mógł nadal ufać rodzicom? Z pewnością nie potrafił jeszcze z nimi rozmawiać. Nie miał też ochoty na nich patrzeć. Przeświadczenie, że macocha kłamie było nie do zniesienia.

W ślad za innym postrzeganiem najbliższych, poszło zrewidowanie wszystkiego czego był uczony od dziecka. Nigdy nie uważał się za osobę religijną, lecz doceniał tych co mieli wiarę. Brał praktyki i nauki jako pożyteczny sposób radzenia sobie z życiem i zakotwiczenia moralności w czymś co łączyło i budowało. Teraz nie mógł patrzeć w kierunku budynku kościoła. Nie dosyć, że gawęda o dobrej nowinie miłości była naciągana to w kwestii istnienia duchów i demonów kompletnie bezużyteczna jak bezbronna i nadmuchana banałami bajka o trzech świnkach, kiedy do drzwi zastuka prawdziwa bestia.
Zmiana sposobu myślenia zaczęła nieśmiało manifestować się innym zachowaniem chłopaka. Marihuana zeszła na boczny tor do tego stopnia, że nie czuł większej potrzeby owijania wokół zioła każdej wolnej chwili jak to było jeszcze tydzień temu, gdy każdy dzień był jednym wielkim zaczętym o poranku rolowanym jointem.

Bał się zasypiać, lecz czuł, że to samo nie odejdzie. Ostatni koszmar utwierdził go w przekonaniu, że jego ojciec brał udział w krzywdzie wyrządzonej komuś, nawet jeśli jego twarz nie została wymalowana na obrazie bestii. Demon karmił się krwią z zemsty i cierpieniem ofiar, tak tych którzy doświadczyli krzywdy, oraz tych, co przystęp jej dali stając się opętanymi mordercami. Jak inaczej wytłumaczyć brak pokrewieństwa krwi między nim a macochą? Ojciec miał coś strasznego na sumieniu. W niebezpieczeństwie było więc jego rodzeństwo podwójnie? Myśl, że ktoś mógłby wypruć kiszki małemu Joeymu, który nikomu w życiu niczego złego nie zrobił, budziła w Spinelim nie tylko strach, lecz i gniew.
Nie mógł na nikim polegać i nikt go nie mógł ochronić. Policja okazała się żartem. Szeryf, który dał opętać się bestii. Prawdopodobnie skorumpowani deputowani. Jaki normalny funkcjonariusz instaluje kamery w swoim domu i chowa tyle gotówki schowane za szafą? Tylko gangsterzy ukrywają tak pieniądze, których nie mogą wpłacić do banku, ani nawet w sejfie nie chcą na wypadek rewizji trzymać.
Kto ochroni jego i jego najbliższych? Nikt.




W garażu babci naostrzył siekierę i wrzucił na siedzenie pasażera trupowozu. Teraz nie bał się być ani sam, ani nocą jechać przez las. Bestia potrzebowała ludzi, aby ich rękoma zabijać. Przecież nie pójdzie na piechotę tam, gdzie planował szukać pomocy.

Wdepnął gaz i z gniecionym trzaskiem żwirowego podjazdu wyjechał na stanową drogę do rezerwatu. Zmierzch zapadł szybciej w lesie i podróż pustą, zamgloną szosą oświetloną snopami reflektorów karawanu ciągnęła się leniwymi serpentynami górskiej kniei, której biały człowiek implantował asfalt.

Kilka razy zatrzymywał się sprawdzając na mapie boczne drogi. Ostatni raz jechał tam ze Squaw, lecz za dnia. Po ciemku wszystko wyglądało inaczej.
Mimo to, dotarł na znajome miejsce bez kluczenia. Leśny trailer park oświetlony kolorowymi światełkami z bożonarodzeniowych dekoracji przywodził mu na myśl uśpiony w lesie, zagubiony w czasie tabun cygański lub obwoźny karnawał. Przyczepy były jednak w większości tak stare i ustawione zazwyczaj na cegłach, że nigdzie się nie wybierały puściwszy korzenie w ziemi przodków ich mieszkańców. Chyba nie prędko miał się Spineli przyzwyczaić do widoku wioski. W niczym nie przypominała wyobrażeń o Indianach mieszkających w wigwamach, prócz kolorów farb, które kryły wiele z mobilnych domków.

Zastukał w drzwi czerwonoskórego dealera. Był jego jedynym punktem zaczepienia. Wcześniej tego wieczoru podwiózł do domu Macrumów przyrodnie rodzeństwo Singieltonów. On nie wierzył, że ta wizyta w czymś pomoże. Bo niby czym?


- Młody. Co tutaj robisz?

Szczupła twarz długowłosego faceta poorana była bruzdami zmarszczek, które wskazywały bardziej na wyniszczenie trybem życia, niż sam tylko wiek. Czerwona opaska z chusty na czole i wojskowa kamizelka oraz to jak się poruszał, przypominały chłopakowi stereotyp weterana. Choć wojna skończyła się z dwadzieścia lat wcześniej, wydać niektórym ciężko było o niej zapomnieć. Na ścianie za plecami wisiało czarnobiałe zdjęcie Młodego Kruka z karabinem na tle dżungli. Był na nim o kilka lat starszy od Barta.

- Ważna sprawa. - chłopak rozglądał się przed wejściem dyskretnie na boki i przez oglądał ramię. - Potrzebuje pomocy. - dodał nieśmiało.

Spineli wszedł i westchnął nie bardzo wiedząc jak zacząć.

Przyczepa była bardzo schludna. Wszędzie panował wręcz pedantyczny porządek. Tylko naczynia wyskakiwały ze zlewu aneksu kuchennego a w powietrzu unosiła się gęsta zawiesina znajomego aromatu marihuany.

- Co się stało? Bo ponoć tam u was, w mieście, niezły bałagan się zrobił.

- Tak. Ktoś… A ja myśle, że COŚ… zabija ludzi w miasteczku. - zaczął z grubej rury.

- Niedźwiedź? Puma?

Popatrzył na starszego o z dwie dekady długowłosego faceta.

- Gorzej. To jakiś zły duch. Jak wendigo… czy coś takiego… Ludzie podobne sny z nim mają… Duchy zmarłych mówią… Muszę pogadać z kimś kto się na tym zna. Do naszego pastora nie pójdę. Myślałem, że może jakiś szaman? Ktoś kto… wierzy w istnienie takich mocy i mnie wysłucha?

- Jest szaman. Czarny Łoś. Mądry facet. Zresztą jego syn to ojciec jednej z twoich koleżanek. Czasami odwiedza nas, Czarne Stopy, tutaj.

- Oh… - Spineli od razu pomyślał o Singieltonowej. - Wytłumaczysz jak trafić gdzie mieszka Czarny Łoś?

- Chodź, biały chłopaczku. Zaprowadzę cię, bo nie pogada z kimś, kogo nie zna. Nie potrzebujesz, tak przy okazji, czegoś? Przydałoby mi się trochę gotówki.

- Spoko. Dzięki. Wezmę dziesięć gramów Acapulco. - sięgnął po portfel.

- Super - ucieszył się Indianin i po chwili w rękach Barta znalazło się dużo dobra prosto z puszki po herbacie. - Przyjechałeś tym trupowozem?

- Yep.

- Musisz go zmienić. Bo ludzie zastanawiają się, kiedy mnie nim w końcu zabierzesz.
To chyba miał być żart.

- Heh. - Spineli zaśmiał się udając grzecznościowo zdawkowe rozbawienie.

Wyszli i Bart szedł za Indianinem udając wyluzowanego. Chyba pierwszy raz w życiu musiał polegać na sprawieniu pozorów w tej materii. We mgle, która lizała grzywy trawiastej polany, równolegle szedł pies. Wilczur? Wilk? Zdawał się Spineliemu z przekrzywionym łbem zaglądać w oczy. To tylko pies, powtarzał sobie w myślach odrywając wzrok od czworonoga.

Przeszli przez niemal całą osadę, ścigani ukradkowymi spojrzeniami innych mieszkańców do pomalowanego na jaskrawe kolory domku campingowego.

Starszy mężczyzna trzymał się dziarsko. Ciężar dźwiganych lat nie zdołał jeszcze ugiąć postury Indianina, który aparycją, uczesaniem i wyrazem twarzy wypisz wymaluj pasował do filmów o Siedzącym Byku. Tylko niebieskie wycieruchy i koszula w kolorową kratkę dziwnie kontrastowały. A może wręcz przeciwnie, dopełniały obrazu?

Bart przedstawił się drugi raz osobiście, choć Młody Kruk z szacunkiem do Czarnego Łosia powiedział kim jest.
Spineli mając przyzwolenie gestu ręki do rozgoszczenia się, zajął miejsce na kanapie a szaman usiadł w fotelu. Zostali sami. Domek był przytulny i panował w nim klimatyczny bałagan, w którym bezbłędnie mógł odnajdywać się tylko właściciel. Czego tam nie było? Niejedno muzeum kultury natywnej chciałoby położyć swoje łapki obracając majątek starca w trofea dziedzictwa narodowego podbitej kultury. I książki. Stosy książek.
Indianin, który do tej pory nie rzekł ani jednego słowa. W milczeniu przyglądał się białemu chłopakowi wyprostowany i zarazem oparty wygodnie o oparcie mebla. W rękach obracał fajkę, którą cierpliwie nabijał.

A Bart zaczął mówić. Słowa zaczęły same układać się w plastyczne obrazy. Z początku nieśmiałe szkice w miarę potoku słów zaczęły obrastać w mięso kształtów i kolorów. Kiedy skończył, zdał sobie sprawę, że opowiedział wszystko co leżało mu na sercu. Niczego nie zataił i zrobiło mu się jakiś tak dziwnie lekko, aż ścisnęło w gardle.

- Jak mogę obronić najbliższych przed bestią? - zapytał.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 21-08-2022 o 14:08.
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-08-2022, 16:15   #154
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark był daleko. Na tyle daleko, że nie słyszał ani słowa z tego, o czym rozmawiali policjanci. Ale był baaardzo zadowolony, że Falls wsiadł do radiowozu i odjechał. Skoro policjant wysiadł z bronią w ręku to znaczyło, że wiedział o obecności nieproszonych gości. Albo doniósł o tym uprzejmy sąsiad, albo też Falls miał zainstalowany bardzo dobry system antywłamaniowy. W każdym razie wiedział o włamaniu, a w takim przypadku nie warto było dbać o pozory.
Gdy tylko radiowóz odjechał, Mark wrócił do domu Fallsa i zabrał kasetę.
A dopiero później dowiedział się o tym, co się działo w jego rodzinnym domu.

* * *

Do domu dotarł, jak to się mówi, na ostatnich nogach. Na tyle wcześnie, by nie zostać do domu wpuszczonym.
Oczywiście nie był jedynym mieszkańcem Twin Oaks, znajdującym się pod rezydencją Fitzgeraldów. Kilkanaście osób stało za policyjnym kordonem, a plotki podawane z ust do ust z każdą sekundą zwiększały liczbę ofiar i wystrzelonych pocisków.
W to, że Hale był Bestią, Mark nie wierzył. Ta... szeryf był mordercą, ale nie był Wilkiem.

- Mark? - Jeden z policjantów przyjrzał się młodemu Fitzgeraldowi. Odciągnął go trochę na bok. - Nie możesz iść dalej. Nikt nie może.
- A rodzice? Ludzie mówią... - zaczął Mark.
Gliniarz machnął ręką.
- Ludzie zawsze dużo mówią, a mało wiedzą - powiedział. - Pan burmistrz niedługo ma przyjechać. W ogóle nie było go w domu. A twoja matka żyje. Więcej ci nic nie powiem, bo trwają negocjacje
- Musisz poczekać na ojca, albo od razu jechać do hotelu - dodał gliniarz. - Nawet jak tu się wszystko uspokoi, nie będziesz mógł wejść do domu, nawet na chwilę. Najwcześniej jutro.

Ojciec w końcu przyjechał. Porozmawiał z policjantami i funkcjonariuszami FBI, a po paru minutach wysłał Marka do hotelu.
- Zadzwonię do ciebie, jak wszystko się skończy - powiedział. - A ty z nikim nie rozmawiaj. Ani o matce, ani o szeryfie ani o Jess.

Hotel, pokój, telewizor, a na życzenie gościa - wideo.
Zabrana z domu Fallsa kaseta w zasadzie nic ciekawego, poza nimi, nie zawierała. Najwyraźniej Falls prowadzi nudne życie, chociaż kilka razy kamera dziwnie migotała, jakby ostre zakłócenia, albo coś z kasety kasowano.
Mark przypuszczał, że chodziło o to drugie. Zapewne Falls usuwał niewygodne dla niego sceny. Kto wie - może i rozmowy z jakimiś gangsterami. Albo wizytę jakiejś panienki....
W każdym razie Mark poszedł w ślady poprzedniego właściciela kasety i Wykasował ostatnie sceny. A potem rozbroił kasetę, połamał, a to, co z niej pozostało, wyniósł do hotelowego śmietnika.

Informacja o tym, że matce nc się nie stało a szeryf został aresztowany uspokoiła Marka. Nieco uspokoiła, bowiem problem Bestii nie został rozwiązany. A to Wilk był największym problemem, a nie Hale, mszczący się za śmierć córki.
* * *

Wilk prześladował go nawet we śnie.
Śnie przeokropnym, po którym Mark nie mógł zasnąć.
Leżał więc w łóżku, wsłuchując się w wycie syreny przejeżdżającego gdzieś nieopodal radiowozu, i rozmyślał.
Przeklęta Bestia nie chciała dać mu spokoju nawet w nocy, a on nie miał pojęcia, co zrobić, by się Wilka pozbyć - definitywnie. Oczywiście zanim wspomniany Wilk nie pozbędzie się jego.
Czy jeśli będą się trzymać razem, w grupie, to Bestia nie będzie taka groźna?
W każdym razie trzeba będzie porozmawiać z innymi. Może uda się coś wymyślić.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-08-2022, 18:28   #155
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltonowie

Zdawało się, że “Twin Oaks Psycho Day” trwał w nieskończoność wysysając z młodych ludzi ostatki sił i nadziei. Zaczął się niewinnie, od wieści zasłyszanych na progu „Rezydencji Grozy Jacka Fallasa”. V zapamiętała z nich tylko kilka zdań: „Mają go, szaleńca, mordercę, mściciela. Mają go, winnego zbrodni. Mają go - Hale wpadł.” Chase odetchnął by z ulgą, gdyby tylko mógł.

Gdyby tylko był obok nich. Gdyby stał tam. Między Bartem ważącym powrót i skok, Daryllem zdecydowanym wyrwać się, gdzie prowadził niejednoznaczny trop i Wi, nie mogącej znaleźć słów by spętać dziką naturę brata. Stali we troje patrząc na rozrastający się mrok, toczony sensacją, złością, strachem i dezorientacją. Szaleństwo wyziewało z ust, ruchów i dróg, które podejmowali przez cały dzień.

Chase, Fitzgerald, Bianco. Za ciosem cios. Ryt w ryt. Rozrywające więź między skazaną na siebie grupą przyjaciół. Oddalały ich. Wciągały w psychotyczny krąg, gdzie każdy rant wyznaczał oddzielny tor, po którym, niczym wprawione przez Apoko bilardowe kule, bezwładnie toczyły się przerażone nastoletnie byty. Jedynie dwie z bil przylgnęły do siebie nie dając nikomu znać, że związała ich nie tylko krew, ale też potężny los. Od lat układany, przez każde z dwójki rodzeństwa Singeltone ,stos wzajemnej niechęci strawił się w ciągu zaledwie kilku dni rozpalony tajemnicą morderstwa tkającą dzieciom La Llarone song. Po zgliszczach przyszedł czas na zbudowanie i podparcie nowych więzi. Dlatego z wyboru stali razem.

Choć Debra Singeltone była w szpitalu stanowym to jej duch dalej mamił myśli potomkini ludu Piegan. Wikvaya nie mogła uwolnić się od pokornych słów i okrutnych czynów swojej matki. Po grzechach ojców musiał nadejść czas powetowania strat. Ulicami Twin Oaks od tygodni płynęła wzburzona krew. Jednak to dziś był ostatni dzień by zatrzymać jej wzbierający nurt. Nastolatkowie pchani ścieżką kolejnych tragicznych zdarzeń zdecydowali się w końcu porozmawiać. Dziewczyna musiała wyjawić bratu jaki był układ z Hawoi i jak nieszczęście sprzymierza się przeciw nim czas. Do kolejnego ranka zostało im zaledwie kilkanaście godzin, a chaos panujący w miasteczku nie dawał szans na znalezienie prostego rozwiązania lub dobrego wyjścia.

Musieli iść. Wyzbyć się konwenansów i przekonań społecznych, które tłamsiły ich całe życie. Zamykały Darylla w schemacie freaka – Normana Beatsa – dziwoląga. Wikvaye stawiały na piedestale, którego nigdy nie chciała. Zdecydowali się ostatnią noc spędzić u Macrumów. Tym samym próbując zakończyć historię rodziny skazanej na tęsknotę milczeniem poprzedniego pokolenia. Nie zamierzali jednak rozmowy zaczynać od zduszenia ostatniego płomyczka nadziei, całkiem dosłownie, tlącego się w szopie farmy Macrumów, gdzie seniorka rodu sprawowała swoje gusła. Korzystając z przychylności Antona i uprzejmości gospodarzy chcieli obejrzeć wnętrze zakazanej szopy. Przestudiować babciny ołtarz i być może nawet zabrać ze sobą jego część, by wraz z Bartem przywołać ducha Billa… Jeśli zwykłe słowa prawdy nie przyniosą wszystkim ukojenia.

Nim Rodzeństwo Singeltone zjednało sobie dom na granicy Twin Oaks nastała noc. Wiotkie ciało Wikvayi zaczął morzyć sen. Długo oczekiwany przez wszystkich czas sprawiedliwości odszedł w dal wraz ze świadomością zasypiającej na siedząco dziewczyny. Nie pamiętała jak znalazła się w łóżku. Pamiętała za to sen. Ciężki koszmar pełen krwi, w którym spieniona toń zalewała jej krtań, zasłaniała wzrok, kradła głos… Zostawiała tylko słuch rażony obietnicami bestialskiej zemsty na niej, jej bracie, przyjaciołach i pokoleniu wstecz. Przebudził ją potworny ból w klatce piersiowej. Złapał się w pas panicznie próbując złapać dech. W amoku snu dłonią zwinięta w pieść okładała mięśnie wciśnięte między żebra i skuloną w głębi przeponę. Gdy żaden cios nie przynosił upragnionego chełstu powietrza dziewczyna zaczęła płakać wydając z siebie przeciągły świst przypominający jęk.

Daryll uwierzyłby w winę Hale’a gdyby nie to, że nie było go w lesie, kiedy morderca w masce wilka zaatakował jego i Marka Fitzgeralda. Szeryf był skończoną kanalią i zbrodniarzem, ale to nie jego szukali, wilk wciąż czekał gdzieś przyczajony. Poszlaki wskazywały na Jacka Fallsa, ale w jego domu nie znaleźli nic co by powiązało policjanta z atakami na Mary McBridge, Wikvayę i ich mamę. Gliniarz miał swoje tajemnice, ale nie musiały się one wiązać z morderstwami. Wciąż był jednak dla chłopaka głównym podejrzanym. Singleton nie zamierzał odpuszczać, nigdy jeszcze tak zawzięcie nie tropił zwierzyny. Gdy tylko Wikvaya zaproponowała by spędzili noc na farmie Macrumów zgodził się bez wahania. Potrzebował zdjęć Billego Macruma, wierząc, że to właśnie ten biedny dzieciak, czy może raczej to co pozostało z niego po śmierci wskaże im prawdziwego zabójcę. O ile Bart oczywiście zgodzi się na seans spirytystyczny. To że nagle zaczął widzieć i słyszeć zmarłych ludzi nie mogło być przypadkiem. Daryll wierzy, że wszystko ma swoją przyczynę i skutek, nic nie dzieje się bez powodu. Chociaż wciąż bał się rodziny Macrumów, milczący David wywoływał w nim ciarki, w obecności siostry raźniej mu było znieść ich towarzystwo. Nalegał by spać z Wii w jednym pokoju, by mieć cały czas Wikvayę na oku i w razie czego stanąć w obronie jej życia. Rozścielił sobie karimatę obok jej łóżka a potem przez kolejne dłużące się godziny czuwał obserwując tarczę księżyca za oknem i nasłuchując odgłosów z korytarza. W ręku kurczowo ściskał latarkę Barneya. W końcu zmorzył go sen. Znowu znalazł się w krainie koszmarów, które chyba wzięły sobie za cel zatruć mu umysł i wypełnić go strachem. Usłyszał płacz, który w końcu wyrwał go z objęć tej mroczniejszej, złej jaźni Morfeusza. Wikvaya leżała i wiła się w łóżku. Słyszał jej szloch i szelest pościeli. Daryll z sercem pod gardłem zaświecił latarkę i snopem światła omiótł pokój skupiając na podejrzanych cieniach. Gdy upewnił się, że nikt nie zaatakował jego ukochanej siostry, dopadł do niej, zapalił nocną lampkę. Pot oblał mu skronie a na karku pojawiła gęsia skórka.

- Wi!? Wi, co ci jest!? Jestem tu, to ja Daryll, powiedz coś!

- "Aż najem się do syta". - Wycharczała dziewczyna przez zaschnięte gardło. Uchyliła powieki i przez białka zaszłe krwią przelało się szaleństwo nie jej własnej duszy. Głos rozbrzmiał w ciemnym pomieszczeniu jak zajadły psi szczek:


- "Ofiaruję ci krew tych, którzy cię skrzywdzili! I krew tych, co są z ich krwi." - dłoń dziewczyny przetarła wykrzywioną w bólu twarz pozostawiając na niej szkarłatny ślad ciągnący się od zaczerwienionego oka po pełne, karminowe usta. - Aż najem się do syta! - warknęła jeszcze raz. - Czy weźmież dar zemsty i życia, jakie daję? Czy chceż?

Daryll doskonale kojarzył słowa, które za pomocą zwierzęcych powarkiwań wydobywały się z gardła Wikvayi. Przed chwilą przecież słyszał je w swoim własnym śnie. Nie wiedział czy bardziej przeraził go wilk, którego ujrzał w sennych majakach, czy to co działo się teraz z jego siostrą. Złapał ją za ramiona i zdecydowanie potrząsnął.

- Wi! Uspokój się! To był tylko sen, popatrz na mnie!

Nim, w ostatnim zrywie wilczej furii, dziewczyna zdążyła wyszczerzyć na agresora kły poczuła przeszywający całe ciało ból. Mocny uścisk dłoni i zdecydowane szarpnięcie brata wyrwały Wi z majaku. Niezamierzenie silna reakcja Darylla musiała naruszyć osłabione już. w akcie autoagresji, szwy, więc wracająca do świadomości rekonwalescentka odruchowo skuliła się w sobie żeby zmniejszyć napięcie mięśni. Mimo przybranej pozycji na jasnym materiale doskonale widać było rozkwitającą plamę świeżej krwi. Chłopak dostrzegł krew na koszulce w tym samym momencie co siostra. Przestraszył się, ale próbował zachować spokój. Wciąż przetrzymywał Wikvayę za ramiona, starając się ograniczyć jej ruchy.

- Ej, już dobrze siostrzyczko, nie ruszaj się, leż spokojnie.

Gdy już był pewny, że Wi nie zacznie się rzucać i szarpać odchylił ostrożnie materiał odsłaniając krwawiącą ranę. Modlił się, żeby szwy nie puściły. Wiedział jednak, że bez opatrunku się nie obejdzie.

- Wi, popatrz na mnie. Muszę iść do łazienki po apteczkę, trzeba cię opatrzeć. Niedługo wrócę, dobrze?

Wciąż w strachu, szukał zrozumienia w oczach siostry. Wtedy Indianka skinęła głową ciągle trzymaną między ramionami. Nie odzywała się, ale też nie protestowała. Koszmar powoli bladł w świetle budzącego się dnia i troski brata. Gdy Daryll wrócił z medykamentami pomogła mu zmienić opatrunek na swojej skórze, zmyła krew z twarzy i przebrała się w niepoplamione ciuchy. Przez chwilę siedzieli naprzeciw siebie w ciszy. W dusznym powietrzu wokół nich zawisły pytania o scenę sprzed paru chwil.

Oczy nie kłamały - w każdym człowieku czaił się wilk, z którym należało walczyć do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, do ostatniej zdrowiej myśli.

- Przepraszam. Bałam się, że nikt nie rozumie. Prześladują mnie sny z nim. Jakby czekał na nasz koniec. Na chwilę, gdy całe Twin Oaks zatonie we krwi. Nie mogłam się obudzić. Nie mogłam się wyswobodzić z tej chorej wizji. Chyba zaczynam się łamać i stawać nie po tej stronie po której powinnam. - Wikvaya odezwała się pierwsza, choć jej głos był słaby i płaczliwy. Drżącą dłonią sięgnęła do torby i wyjęła z niej skręta. Zapaliła.

- To tylko sny. Nie mają żadnego znaczenia – powiedział cicho Daryll, ale bez jakiegoś większego przekonania. Sam był prześladowany koszmarami, ale wolał skupiać na materialnej rzeczywistości - Nawet najgorszy koszmar nas nie zabije, co najwyżej przerazi. Możliwe, że ten potwór chce nas osłabić, zagonić i osaczyć byśmy nie mieli siły się bronić. Tak właśnie polują wilki.

Źrenice młodego Singeltona zmieniły się nagle w wąskie szparki, jak u kota, w którym pojawia się agresja lub gotowość do ataku. Mimowolnie zacisnął pięści:

- Miał swoją szansę pod szpitalem, a potem w górach. Teraz to my zapolujemy Wi.

Na ustach dziewczyny pojawił się lekki uśmiech. Lecz trudno było określić czy wywołały go narkotyki czy postawa Darylla.

-Do ostatniej kropli krwi - podała bratu rękę żeby wstać z łóżka. - Przeszukajmy tą szopę dopóki dom jeszcze śpi. Nikt inny się tym nie zajmie. Mają Hale'a, ale to nie on. FBI zamknęło już sprawę. A coraz bardziej jestem przekonana, że może być więcej niż jeden wilk. Maska jest popularnym rekwizytem łatwym do kupienia gdziekolwiek w czasie przed Halloween, ale to co kryje ołtarzyk niekoniecznie musi być odpustowym śmieciem. Symbole które mi pokazałeś są prawdziwe i bardzo głęboko zakorzenione w rdzennej kulturze.

- Więcej niż jeden wilk? – Daryll przełknął ślinę – Obyś tym razem się myliła Wi…

Ręką przegonił kłęby aromatycznego dymu, pomógł siostrze wstać z łóżka.

- Babka Macrumów nie jest rdzenną Amerykanką, więc skąd zna te symbole? I po co je tam zostawiła? Od niej się pewnie tego i tak nie dowiemy. Ostatnim razem jak byłem tu z Markiem, próbowałem ją podpuszczać, ale naprawdę ma chyba ciężką demencję.

-Nie wiem, ale jeśli będę wiedziała o czym to sama spróbuję z nią pomówić. Być może jej umysł się gubi, ale dusza zawsze pozostaje ta sama. Nie jestem mądrzejsza od wszystkich, ale mogę dostrzec coś znajomego… nawet w niej. - Podała bratu palącego się blanta i zaczęła zbierać się do cichego wyjścia z pokoju.

Daryll spojrzał za skręta z pewnym powątpiewaniem. Nigdy wcześniej nie palił zioła, ale jeśli miało mu to pomóc się nieco rozluźnić, pozbyć z głowy resztek koszmarnych snów, może najwyższy czas spróbować. W końcu zaciągnął się ostrożnie, oczy mu zaszły łzami, ale powstrzymał nadchodzący atak kaszlu. Wziął jeszcze jednego bucha po czym wyrzucił niedopałek przez okno. Włączył latarkę Barneya, upewniając się, że działa. Mocne, halogenowe światło w ciemnościach pokoju było niczym supernowa, aż musiał zmrużyć oczy. Nie odzywając się wyszedł za siostrą na korytarz domu Macrumów.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 25-08-2022, 16:46   #156
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WIKWAYA i DARYLL SINGELTONOWIE

Wymknęli się z domu Macrumów bladym świtem. Jeszcze przed tym, nim promienie słoneczne zaróżowiły krawędź wschodniego nieba. Wszyscy domownicy jeszcze spali. Słyszeli pochrapywanie jednego z nich - zapewne Antona, które dochodziło zza zamkniętych drzwi jednego z pokojów.

Drzwi do domu były zamknięte, ale klucz tkwił w drzwiach, więc bez trudu wydostali się na ciemne obejście. Było zimno. Od gór wiało chłodną wilgocią. Wiatr szumiał zmuszając do tańca wierzchołki świerków porastających niższe pasma.

Szopa była niedaleko.

Otworzyli ją, niczym włamywacze, i znaleźli się w środku.

Ołtarzyk był taki sam, jakim zapamiętał go Daryll. Tylko świece już się wypaliły. Światło dawała tylko jedna lampa naftowa zawieszona bezpiecznie na haku.

To, co ujrzała poruszyło u Wikwayi jakąś strunę. Ona znała te znaki. Widziała te symbole. W swoim śnie. Wiry, które wciągały pod wodę. Załamania cieni, układające się w paskudne glify. I Wii wiedziała! Ktokolwiek rysował te znaki widział, to co ona widziała. Śnił, to co ona śniła. Ale robił to od dłuższego czasu.

Ta szopa, to co działo się w Twin Oaks i jej koszmary - to było ze sobą jakoś powiązane. Tylko, być może ze względu na zmęczenie i wcześniejsze rany, umykało percepcji Wii w jaki sposób to wiązało się ze sobą.

Kiedy jego siostra oglądała "ołtarzyk" Daryll zobaczył niecodzienną scenę. Ktoś wyszedł z linii lasu i powoli, sprężystym krokiem skierował się do domu. Było zbyt ciemno, aby zdołał zorientować się, kim jest ten człowiek. Ale zagadka rozwiązała się sama.

Gdy mężczyzna był przy wejściu do domu, z budynku wyszła inna osoba. W bieli, niczym senna mara.

- Babciu - to był głos Davida Macruma. - Jest zimno. Wracaj do domu.
- To ty, Bill, drogi chłopcze - staruszka mówiła na tyle głośnym i skrzekliwym głosem, że słyszeli ją w szopie całkiem wyraźnie.
- Nie to ja, David, babciu. Wracajmy do domu.
Wnuk wziął staruszkę pod ramię i poprowadził do domu.
- To krew, Bill. Jesteś cały we krwi.
- To nie krew, babciu, to deszcz.

Nie padało.

Gdy już upewnili się, że Marcumowie ich nie zobaczą, wrócili do ich domu.


* * *

Macrumowie przywitali ich przy śniadaniu, na który Anton przygotował solidną porcję jajecznicy na bekonie, chleb i kawę.

Wii była wręcz pewna, że ponury, brodaty mężczyzna ją lubi. Możliwe, że chodziło o to, że pomogła jego mamie. Rzeczona mama siedziała na swoim miejscu, z nieruchomym, zamglonym wzrokiem wpatrzonym w przestrzeń przy stole. Wyraźnie jej umysł dzisiaj był gdzieś bardzo, bardzo daleko. na pewno nie w tej zaniedbanej, nieco smutnej kuchni, w której właśnie siedzieli.

David zszedł jako ostatni. Z nieprzeniknioną twarzą przywitał się z rodziną oraz z gośćmi i usiadł koło babci zajmując się próbą wmuszenia w nią posiłku. Rodzina Macrumów nie rozmawiała zbyt wiele. Przy stole panowała dość niezręczna cisza, którą przerwał Anton.

- Mam nadzieję, że wypoczęliście. Trochę nas wczoraj zaskoczyliście tym noclegiem, więc przepraszam, jeżeli warunki nie były zbyt … no wygodne. Rzadko mamy tutaj teraz gości. Ale wasza mama to równa babka. Zawsze dla nas była miła. Nawet kiedyś, nim wszystko się pokićkało. Jako jedna z nielicznych nie odwróciła się od nas i naszej rodziny. Mam nadzieję, że z nią w porządku. Po śniadaniu, nim przyjedzie twój ojciec, możesz skorzystać z naszego aparatu, by zadzwonić do szpitala.

David, pałaszujący jajecznicę, spojrzał na Darylla.

- Udała się wczoraj wycieczka? - zapytał, nie wysilając się nawet na uprzejmość. - Następnym razem nie zostawiajcie otwartych drzwi. Babcia o mało znów nie wyszła w nocy.

- O czym ty mówisz, chłopcze?

- O tym, tatko, że nasi goście - położył nacisk na to słowo i patrzył na Darylla złym, twardym spojrzeniem człowieka pozbawionego skrupułów - buszowali w nocy po naszej szopie. Pewnie interesowała ich wystawka, którą zrobiła tam babcia. A może to było coś innego?

Pytanie zawisło w powietrzu.


BART SPINELLI

Zachowanie, spokój w oczach i twarzy, w jakiś sposób działało na Barta, niczym dobry terepeuta. Temu dziwnemu człowiekowi bardzo łatwo przychodziło opowiadać rzeczy, które ktoś inny uznałby za brednie. Ciemne oczy mężczyzny budziły zaufanie.

- Masz wrażliwą duszę - powiedział w końcu Czarny Łoś. - Przebudziłeś ją, chociaż nie jesteś na to gotów. To dlatego umarli próbują do ciebie mówić. To dlatego krążą koło ciebie.

Misternie spleciony łapacz snów w campingowym domku, w którym mieszkał szaman, poruszył się, mimo że wszystkie okna były zamknięte. Bart poczuł się dziwnie. Jakby ktoś jeszcze, poza ich dwójką, przebywał w pomieszczeniu.

- Nawet teraz są tutaj. Wyczuwasz je równie wyraźnie, jak ja, prawda?

Wyczuwał. Wyczuwał jak cholera. Albo ulegał sugestii starego Indianina.

- Bestia. Jest wiele bestii, młody, biały człowieku. Bardzo wiele. Są w nas. Wokół nas. I w miejscach, które czujemy, ale ich nie potrafimy dostrzec. To, co mówiłeś, świadczy o gniewie, świadczy o żalu i świadczy o zemście. To może być chindi. Duch. To, co zostaje z człowieka, którego spotkał zły, okrutny los. Albo to coś dużo gorszego. Coś. co było tutaj, nim nasi przodkowie i przodkowie ich przodków, zamieszkali te lasy i góry. Jeżeli stało się to, czego się obawiam, że mogło się stać, wielu ludzi jest w niebezpieczeństwie.

Starzec zamyślił się i przez chwilę, długą chwilę, nic nie mówił.

- Musisz wrócić do swoich koleżanek i kolegów. Musisz przekonać ich, aby przyjechali do nas. Tutaj. Jak najszybciej. Wtedy zobaczę, co da się zrobić. Wtedy spróbujemy zrozumieć, z czym lub z kim mamy do czynienia. Rozumiesz?

Pokiwał głową.

- Wróć do nich, a potem, gdy zbierzesz ich wszystkich, przyjedźcie do mnie. Stawimy czoła bestii.


ANASTASIA BIANCO

Falls popatrzył na Anastasię i na jej matką i lekko skinął głową.

Przeszli do salonu połączonego z aneksem kuchennym. Mama zaproponowała policjantowi coś ciepłego do picia, ale ten grzecznie odmówił. Miał ponurą twarz.

- Pani Bianco - zapytał, gdy już usiedli - Czy pani mąż miał jakiś wrogów? Proszę sobie przypomnieć, bo to bardzo ważne? Czy ktoś mu groził? Czy pracował nad czymś, co było dla kogoś zagrożeniem?

Te pytania! Boże! Ann czuła że jej serce tłucze się w piersi, niczym dziki ptak, próbując się wyrwać na wolność. Matka też chyba bała się kierunku, w jaki zmierza ta rozmowa, po wyraźnie pobladła.

- Proszę? - wychrypiała. - Niech pan powie, że nic mu nie jest? Co z moim Davidem?

Falls pokiwał ponuro głową.

- Pani Bianco. Sprawa jest poważna. Pani mąż został znaleziony, cały we krwi, nieprzytomny, kilkanaście kroków od miejsca, gdzie znaleziono inną osobą. Martwą kobietę.
- Ale … Hale… Przecież to on…
- Nie mogę informować nikogo na temat tych wydarzeń bo sprawa jest postępowa, ale dla państwa bezpieczeństwa, prosze lepiej nie wychodzić po zmroku, ani nie opuszczać Twin Oaks. Proszę też nie podejmować się innych działań - spojrzał na Anastasię, jakby wiedział, że brała udział we wczorajszym włamaniu do jej mieszkania.
- Oczywiście - zapewniła matka, niczego nie zauważając. - A co z Davidem?
- Został zabrany do szpitala. Gdy tylko odzyska przytomność, zostanie przesłuchany przez agentów federalnych, którzy teraz prowadzą tę sprawę. Może też być tak, że będą chcieli rozejrzeć się po gabinecie pani męża, pani Bianco. Prosze wtedy, dla dobra pani i pani córki, wpuścić ich do domu, nawet nie żądając pozwoleń i tym podobnych formalności.

Był podejrzanym! Anna potrafiła dodać dwa do dwóch. Była bystra.

- Czy mogę zobaczyć się z moim mężem.
- Nie wiem. Myślę, że bez problemu będzie mogła pani zobaczyć go w szpitalu, ale nie wiem, czy będzie mogła pani z nim porozmawiać. Prosze mi wybaczyć.

Jemu faktycznie było przykro. Nie udawał.

- To chyba wszystko, pani Bianco. Nie będę marnował pani więcej czasu. Proszę zająć się teraz rodziną, córką, aby nie zrobiła niczego głupiego.

Wiedział! Była tego pewna.

- Kim była ta znaleziona kobieta? - matka zapytała, kiedy policjant zbierał się do wyjścia.
- Nie powinienem tego pani powiedzieć - westchnął Falls - ale to małe miasteczko i za chwilę wszyscy będę o tym mówili. To pani Spinelli.

Boże! Biedny Bart.

Policjant wyszedł z przygarbionymi plecami i skierował się do samochodu. Po chwili odjechał w dół ulicy.

MARK FITZGERALD

Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Przez chwilę po przebudzeniu Mark nie bardzo wiedział gdzie się znajduje, szczególnie, gdy echa majakow dręczyły jego zaspany umysł.

Potem wszystko zrozumiał. Oblężenie domu. Mama jako zakładniczka, obecnie przebywająca w szpitalu.

A on był w hotelu "Old Oak" - najlepszym hotelu w mieście. Takim, w którym zatrzymują się ci, którzy przyjeżdżają aby zimą poszusować na okolicznych stokach lub latem zażywać uroków górskiego trekkingu - zazwyczaj z jednym lub dwoma ochroniarzami do towarzystwa.

Jego ojciec dobrze znał właściciela hotelu. Ten wspierał jego rodzinę i jego kandydaturę od dawien dawna. Od kiedy Mark pamiętał.

Pierwsza niespodzianka czekała na niego, gdy chciał wyjść na zewnątrz. Mężczyzna w garniturze, w ciemnych okularach. Wyglądał jak agent rządowy. Ale nim nie był.

- Dzień dobry - oficjalny ton i zawodowa uprzejmość. - Nazywam się Oscar Powell. Agencja ochrony osób i mienia Bear Mount. - Pana ojciec wynajął nas, abyśmy zapewnili panu i pana bliskim bezpieczeństwo. Może pan to potwierdzić wykonując telefon do ojca, lub na dole, w recepcji. W jadalni czeka na pana śniadanie. Pana ojciec prosił też, aby dzisiaj nie szedł pan do szkoły. A gdyby pan chciał wiedzieć, to pański ojciec jest w szpitalu, gdzie przebywa pana matka. Mam polecenie, że mam panu towarzyszyć, gdziekolwiek się pan uda.

Sztywniak. Służbista. Zapewne były wojskowy. Być może weteran czy ktoś taki.

Mark znał agencję Bear Mountain, bo zajmowała się bezpieczeństwem ich rodziny podczas kampanii, jak też ochroną domu i wielu innych rzeczy związanych z pracą ojca jako burmistrza miasteczka. Nieduża, ale skuteczna. Oczywiście ją i Fitzgeraldów też łączyły jakieś interesy i koneksje wzajemnych korzyści i zależności.

Wiedział, że Oscar Powell, będzie niczym jego cholerny cień. Po ataku na matkę ojciec zapewne dostał, delikatnie rzecz nazywając, pierdolca.

- Mimo, że szeryf Hale siedzi, z wiarygodnego źródła wiem, że dzisiaj w nocy ktoś zaatakował dwóch mieszkańców miasteczka. Jedno z nich nie przeżyło.

Zatem Hale nie działał sam, tak jak Mark podejrzewał.

No, ale Mark miał swoje plany i jakoś musiał je zrealizować.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 02-09-2022, 07:57   #157
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Singeltons vs Creepy Macrum Family cz.I

Daryll siedząc przy jednym stole w obecności Davida Macruma, zgarbił się i skurczył niczym seniorka rodu. Milczący odludek wzbudzał w nim niepokój i strach. Po tym co zobaczyli z Wii nad ranem, strach przed synem Antona był jak najbardziej uzasadniony. Czy to możliwe by Singelton pomylił się w sprawie Fallsa? Że zabójca krył się w rodzinie Billego? Teraz wydawało mu się to wręcz oczywiste. Gdy padło pytanie o chatę a 16-latek wyczuł na sobie pytające, może nawet oskarżycielskie spojrzenia. Zbladł jak miał w zwyczaju to robić gdy się czegoś bał lub stresował.
- Przepraszam za te drzwi – wymruczał pod nosem próbując nie gapić w talerz i wytrzymać spojrzenie Macrumów– Chciałem pokazać Wii te indiańskie znaki. Pan Anton prosił, żebym się dowiedział co mogą oznaczać, a moja siostra…no sami wiecie…jest genialna.
- Nie jestem, ale w moich żyłach mocniej bije krew ludu Piegan, niż mieszkańców tego miasteczka. To ta sama krew, która krąży w ciele mojego brata, więc musiał tam być ze mną. Poszliśmy, bo chcieliśmy zobaczyć ważne dla Was miejsce. Zrozumieć symbole wijące się w snach i duszące w ostatnich dniach całe Twin Oaks. Chcemy znaleźć dla nich ujście, pozwolić by zamazał je żal, zmyła je skrucha zamiast deszczu krwi. - Dziewczyna z uwagą spojrzała na Davida i doprowadziła do końca swoją myśl: - Musimy porozmawiać. Jednak jak do każdej rozmowy potrzebujemy podstaw. W wypadku tego co powiemy musi wystarczyć wiara w nasz słuszny cel. W kompensatę dla równowagi świata. - Po tych słowach urwała na chwilę skupiając wzrok na swoim bracie kulącym się przy stole. Ona w obecności rodziny Macrumów nie czuła takich oporów jak Daryll. Z drugiej strony używając dobrze przemyślanych słów stawiała ich oboje w niezwyczajnie trudnej sytuacji.
- Dziewuszko - Anton odpowiedział pierwszy po dłuższej ciszy przy stole. David zajął się karmieniem seniorki, a babcia najwyraźniej była gdzieś indziej. - Mądra jesteś. Nie dziwota. Ale ja nie zrozumiałem połowy tego, co żeś rzekła. - O co się tobie rozchodzi? Konkretnie tak, co?
Daryll skinął nieznacznie głową i tyle Wikvayi wystarczyło. Mieli ostatnią chwilę żeby zatrzymać potok przemocy. Zabić siłę, która mieszała mieszkańcom Twin Oaks w głowach, napawała ich sny strachem, a życia wypełniła paraliżem.
- Anton, twój syn - Bill nie żyje. Został zamordowany przez ludzi przedstawiających się jako jego przyjaciele. Gdy zamordowano Sama i Lucy Bredock, sądem ostracyzacyjnym wydano wyrok na Billa. Glen Hale, Frank Chase, Tom McBride…chcieli się zemścić. Zebrali grupę rówieśników i zwabili go na River Top. Tam wyciągnęli noże szukając zadośćuczynienia za zbrodnię, której mu nie udowodniono. Chcieli zadźgać waszego Billa, a on próbował uciekać, więc spadł. Umarł sam, przerażony przez nienawistnych ludzi i opuszczony przez tych, którzy nie odważyli się go ratować. Anton, Dawid, Babciu - Billa nie ma, ale jego zabójców też już nie da się uratować lub wskrzesić.
Daryll milczał. Z pokorą i współczuciem spoglądał na pana Antona, czekając na jego reakcję.Szanował tego człowieka i życzył mu jak najlepiej.
Anton zamrugał powiekami. David zamarł z łyżką przy twarzy babci.
- Skąd to wszystko wiecie? - zapytał przyglądając się uważnie gościom.
- Zanim przetransportowali mamę do szpitala stanowego, zanim ustabilizowali jej stan i zanim pozwolili mi wyjść z oddziału rozmawiałyśmy. Zrzuciła z siebie ciężar tajemnicy duszącej ją od lat obciążając nią nas - swoje dzieci. Była wtedy na River Top i razem ze wszystkimi przysięgała milczenie. Dzisiaj Hawoi ma nas zabrać z Twin Oaks, nie wiemy kiedy i czy wrócimy, więc chcieliśmy zamknąć dla Was i dla nas ten tragiczny rozdział historii. - na chwilę zamilkła. - Przepraszam, że dopiero teraz.
Daryll skinął ze smutkiem głową potwierdzając, że to co powiedziała jego siostra jest prawdą. Słowa Wii wybrzmiały z całą mocą oddając wszystko co on sam by chciał przekazać. Zrozumiał, że choć są z Wikvayą tak różni łączy ich podobna wrażliwość na ludzką krzywdę. Nie byli tacy jak matka ani tym bardziej Glen Hale, nie zasłużyli na to by płacić własną krwia za grzechy rodziców.
- Przykro mi panie Macrum, to co spotkało Billego jest po prostu straszne – wydusił z siebie.
- I wasza matka … wiedziała .. - Anton zamarł w dziwnej pozycji. - Przez te wszystkie lata…
Zacisnął szczęki.
- Lepiej, jeżeli już pójdziecie. - wyrzucił z siebie wbijając w rodzeństwo twarde, teraz nieprzyjazne spojrzenie.
- Ona wiedziała, my nie… a jednak jesteśmy atakowani, ranieni i szczuci przez nowego wilka, którego przed nami widywała już Twoja Matka. Którego opisują symbole w szopie i choć w całości nie są przywołaniami lub znakami ochronnymi to opowiadają historię, która się właśnie dzieje i którą chcemy zakończyć. Sami wszystkich nie uchronimy. Nie chcemy pomocy ani poparcia. Prosimy o wybaczenie. Nie tym którzy pozbawili Cię dzieci, ale tym, którzy sami są dziećmi żyjącymi w strachu przed zbrodnią, o której nic nie wiedzą.
Emocje wypełniające pokój dało kroić się nożem, były gęste, smutne, mroczne, Daryllowi trudno było wytrwać w tej dusznej atmosferze, gdyby nie odwaga i upór Wii, spełniłby prośbę Antona, wstał od stołu i opuścił dom Macruma. Nie ruszył się jednak z miejsca a gdy siostra skończyła mówić, natchnięty przez nią i on zabrał głos.
- Mary McBridge zawsze była dla mnie miła, nikomu nie robiła krzywdy. Nie zasłużyła na to co ją spotkało. Jest taką samą ofiarą jak Billy. Chcemy to zatrzymać, chcemy, żeby ten…człowiek w masce…zrozumiał, że nie mamy z tamtą sprawą nic wspólnego panie Macrum. Możemy być podobni do naszych rodziców, ale nawet jeśli płynie w nas ich krew, nie żyjemy ich życiem, jesteśmy całkiem różni, mamy swoje własne plany i marzenia.
W oczach Darylla pojawiły się łzy.
- Dwa lata temu leżałem na w szpitalu i widziałem śmierć z bardzo bliska. Nie chcę znów umierać proszę pana. Nie chcę też stracić Wii.
- Nie mazgaj się młody - David Macrum wtrącił się do rozmowy. - Faceci nie płaczą. Powiem wam coś. Tobie i twojej miłej ale przemądrzałej siostrze. Coś, czego chyba nie zauważacie. Bill, Bill i Bill. Ciągle tylko Bill. A co z moim drugim bratem? Kto go zabił? Jego i jego dziewczynę? Wasza matula też to wie? Też siedziała cicho, przez te wszystkie lata? Patrzyła mojemu ojcu w oczy kupując od niego mięso lub owoce i nawet słowem się nie zająknąwszy na temat tego, co wiedziała. Wiecie, jak to cholerstwo wpłynęło na moją matkę? Wiecie, jak zniszczyło babcię? Całą naszą rodzinę. Więc, chłopcze, otrzyj łzy, wysmarkaj nosa i weź się w garść. Bo wiesz. Ludzie będą umierać. Umierać zarzynani jak świnie nocą, za to co zrobili. Za tę zmowę milczenia. A grzechy ojców każe się na synach i córkach, jak naucza pismo. Więc, można powiedzieć, że sami są winni, prawda?
- Zostaw mojego brata w spokoju, nie waż się go tknąć! Wracałeś dzisiaj nad ranem cały we krwi, teraz mówisz o pomście na synach i córkach grzesznych ojców. To Ty David doprowadziłeś swoją babcię do tego stanu. Do zamknięcia jej umysłu na wszystko wokół niej byle tylko nie czuć tego zwierzęcego przerażenia, które widzi, noc w noc, w swoich snach; które w dzień serwujesz jej z każdą łyżką kłamstwa o deszczu plamiącym Ci odzienie, dłonie i twarz. Chciałeś Antonie znać znaczenie ołtarza w szopie – oto ono. To strach snujący się między wspomnieniami, a rzeczywistością, w której żyje twoja matka. Sam nie żyje, ale nie umierał sam, był z Lucy. Nie został zamknięty w szklanej bańce niewiedzy tylko pochowany tak jak zasłużył na to każdy dobry człowiek. Nikomu nie zwrócisz życia, a zabierasz ojcu ostatniego syna. - wybuchła gniewem Wikvaya wstając przy stole i zasłaniając sobą Darylla.
- Gdybym chciał tknąć twojego brata to miałem ku temu niezliczoną ilość okazji. Więc nie musisz zasłaniać go własnym ciałem. - Wskazał palcem jej brzuch.
- Szwy chyba ci puściły.
Faktycznie na koszuli pojawiła się plama krwi.
- Wiesz jak służyłem w Wietnamie widziałem rany brzucha. Nie powinnaś wykonywać gwałtownych ruchów. Jeszcze nam się tutaj przekręcisz i świnie będą nas oskarżać. I jeszcze jedno - Powiedział twardszym tonem - Nie powinno się szpiegować kogoś, kto daje ci gościnę.
- W gościnie się też nikomu nie grozi panie Macrum – błękitne oczy Darylla wypełnił lód. Stanął obok siostry i choć oddech mu przyśpieszył a serce kołatało w piersi, na twarzy nie rysował strach lecz zajadła determinacja, zupełnie jak u psa obronnego - Nikt nikogo nie szpiegował. Mówiłem, że chcieliśmy zobaczyć szopę. I ma pan rację co do drugiego brata. On też jest ofiarą. Zamordował go człowiek, który podarował Billemu wilczą maskę by potem zrzucić na niego całą winę. Być może był to Hale, a może ktoś inny. Zamierzamy się tego dowiedzieć. Spłacimy z Wii dług naszej mamy, ale nie swoją krwią.
Chłopak spojrzał na bluzkę siostry, która znów zaczęła nasiąkać szkarłatem. Złapał ją za rękę i szepnął.
- Musimy stąd wyjść Wii. Teraz.
Dziewczyna skinęła bratu głową, choć była o krok od sprowokowania Davida Macruma do przyznania się do winy. Z tego jednego kroku rodziła się samotna dla rodzeństwa podróż do domu i nadzieja, że słowa nie będą potrzebne, bo to co przemilczane, a dzisiaj ujawnione odbije się w tym co zadecydowane i niezakończone.
- Jeśli chcecie to zawiozę was do Twin Oaks - zaproponował Anton. - To kawałek i lepiej żeby twoja siostra nie chodziła w takim stanie.
- Mogę też zmienić opatrunki - David Macrum zszedł nieco z tego napastliwego, niemal agresywnego tonu, jaki miał wcześniej. - Bo chętnie dowiem się, które z moich słów szanowni państwo uznali za groźbę.
Młody Singleton zacisnął pięści, gorycz i gniew wylewały się z niego litrami.
- Jakiś psychopata prawie zamordował moją siostrę przed szpitalem. A pan powiedział, że sobie na to zasłużyła. Bo grzechy ojców każe się na córkach i synach. Gdyby nie Wikvaya nigdy byście nie dowiedzieli się co stało się z Billym, jakie skurwysyństwo spotkało waszą rodzinę. Gówno mnie obchodzi co głosi pismo, nie jesteśmy niczemu winni panie Macrum! Jesteśmy jedynymi ludźmi w tym zasranym miasteczku, którzy nie traktują was jak wyrzutków i chcą pomóc!
Daryll rozluźnił palce, choć dłonie wciąż mu drżały. Widząc, że David się uspokoił i on w końcu nieco ochłonął.
- Jeśli Wi się zgodzi, chętnie skorzystamy z podwózki. A ranę rzeczywiście trzeba opatrzyć.
- Tak, na obie oferty pomocy. Nie odcinamy się od Was. Nie chcemy być dla Was obcy i bardzo potrzebujemy przyjaciół, bo ujawniając należną Wam od dawna prawdę o winie poprzedniego pokolenia z własnej woli dołączyliśmy do grona wyklętych przez mieszkańców Twin Oaks. Teraz, tym… oraz pełna świadomością tego co zrobiliśmy, dajemy najlepsze świadectwo, że nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy tacy jak nasi rodzice.
- Młodzi - uśmiechnął się Anton. - Nie ich wina. Nie odgrywaj się na nich, synu.
- Nie odgrywam. Wiem, że jest im trudno. Ale mam to w dupie.
- Język, synu. Młoda dama słucha.
Daryll nie rozumiał zachowania Macrumów, nie rozumiał co tak rozbawiło Antona. Albo ojciec i syn byli w jakiejś zmowie, albo mieli nierówno pod sufitem. Jedno nie wykluczało drugiego. Bał się że obdarzył współczuciem, człowieka, który na to nie zasługiwał, który mógł być odpowiedzialny za koszmar jaki spadł na Singeltonów, McBride’dów i kilku innych mieszkańców Twin Oaks.
- W porządku, przekaz dotarł, życzycie nam wszystkiego najgorszego – wycedził cicho Daryll zaciskając w złości zęby – Czy propozycja wciąż aktualna panie Macrum? Podwiezie nas pan do miasta?
- Oczywiście. Jak tylko będziecie gotowi - potwierdził stary Macrum.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 02-09-2022, 16:13   #158
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltons vs Creepy Macrum Family cz.II

Wikvaya wymieniła spojrzenie z Daryllem - byli tak samo skonsternowani nagłą zmianą nastrojów w domu Macrumów. Obojgu się to tak samo nie podobało. Oboje też myśleli, że dowiedzą się czegoś więcej z rozmowy na osobności z Davidem opatrującym brzuch dziewczyny. Sprawy jednak nabierały odmiennego charakteru… Porastały sierścią i wyrzynały się im kły…

- Nie rozumiem w czym rzecz, co Cię Antonie rozbawiło, czego innego po nas oczekiwałeś?

- Pokaż tę ranę, dziewczyno - powiedział David, a Anton najwyraźniej postanowił zignorować jej pytanie. - Robi ci się coraz większa plama. Musiały puścić szwy. Za dużo się ruszałaś, zamiast leżeć, moim zdaniem.

- Siadaj tam - wskazał małe krzesło ustawione przy oknie, przez które wpadał już brzask poranka. - A mojego ojca, młoda pani, rozbawiło zapewne wasze bawienie się w detektywów. Zapewne widział kogoś innego, kto zachowywał się jak napalony detektyw. Kogoś ze stresem pourazowym. Zawziętego i pełnego wściekłości. A co do maski. To był prezent od Lucy Bredock. Wszyscy to potwierdzili wtedy, po zabójstwie. Więc teoria, że zamordował i morduje człowiek, który wtedy podarował maskę mojemu braciszkowi, jest teorią chybioną. Kula uderzyła daleko od celu. najwyraźniej marni z was strzelcy. Rozważałem podobny scenariusz, jak ten na River Top. Brałem go pod uwagę, a teraz, skoro już to wiem, to wybaczcie, ale pierwsze co zrobię, to powiadomię policję o przyznaniu się waszej matki do współudziału w prawdopodobnym zabójstwie. Teraz, gdy Hale'a aresztowano, nie sądzicie, że tamta sprawa musi zostać ponownie rozstrzygnięta. Może to uspokoi mściciela. Każdy ze współwinnych długo nie opuści więzienia. Za to, że okłamywali nas wszystkich. Dajesz tę ranę, dziewczyno.

Daryll miał szczere wątpliwości czy ktokolwiek prócz Hale’a trafi do więzienia. Oglądał seriale kryminalne i wiedział czym jest przedawnienie, detektywi w filmach często ścigali się z czasem by złapać mordercę, który przez kilkadziesiąt lat unikał sprawiedliwości. Nie sądził by to co zrobiła ich mama było równoznaczne z zabójstwem, czy nawet współudziałem. Przemilczał to jednak, pozwalając by Macrumowie kąpali się w swoim samozadowoleniu. Było to dość niesmaczne, nawet obrzydliwe. Cichy David nagle się ożywił i rozgadał, jakby czekał na ten moment całe życie i dopiero czyjeś nieszczęście wyciągnęło go z introwertyzmu. Singelton zastanawiał się czy facetowi nie stanął gdy, w ekscytacji fantazjował o długoletnim więzieniu dla ludzi, których Hale wciągnął w swoje brudne sprawy. Nastolatka w tym czasie usiadła posłusznie we wskazanym miejscu, wiedząc, że brat, mimo, że zatopiony w myślach pójdzie za każdym jej krokiem.

- Mówisz o sobie czy o naszym niedawnym gościu w zajeździe, Jacku Gunie ? Sprawa zabójstwa Billa powinna być zgłoszona. My nie znamy jej wszystkich szczegółów. Nie mamy też pewności jak wybierane były ofiary wilka, wiemy za to, że lokalnej policji nie można ufać… nie tylko ze względu na powiązania z Halem ale też ze względu na to, że na własne oczy widzieliśmy, któregoś z mundurowych chowającego w wozie patrolowym maskę wilka. Czy przypadkiem poza Gunem, nie było u Was nikogo, kto mógłby przysporzyć babci zmartwień? Obudzić koszmary? Hawoi… mówił, że mój dziadek mógłby uspokoić te straszne wizje i pomyślałam, że jeśli teraz prawda nie przebudziła babci to może rytuał lub inną natywna praktyka mogłaby jej pomóc. Dziś mamy jechać do rezerwatu, chciałabym Was zaprosić na to spotkanie.

- Wybacz, ale babcia nie potrzebuje żadnych guseł. Potrzebuje jedynie spokoju. Jest stara. Dajcie jej odetchnąć. I tak już niewiele rozumie z tego co się wokół niej dzieje.

David zajął się jej raną z zaskakującą delikatnością jak na takiego szorstkiego mężczyznę. Kiedy mówił, nie utrzymywał kontaktu wzrokowego, ale czuła jego zainteresowanie rozmową.

- Gun, ten facet z miasta, jest detektywem. Rozmawiałem z nim. Trochę chronił klienta, ale domyśliłem się, kto go przysłał i dlaczego. Chociaż - zaczął owijać jej brzuch czystym bandażem wziętym z szuflady w jednej z kuchennych szafek. Było tam, co zauważyła Wii, sporo bandaży. - chociaż może on po prostu mnie oszukał. Może przyjechał do Twin Oaks, żeby … zrobić porządki. Zemścić się na tych, którzy…. Zaraz. Czy jesteście pewni, że wasza matka nie narobiła większych głupstw? Nie była jakoś powiązana ze śmiercią Lucy i mojego brata?

Wyczulona na takie sprawy Wikvaya zauważyła, że David bardzo niechętnie używa imion któregokolwiek ze swoich braci.

- Bo wiecie. Może ten cały Gun nie jest detektywem, ale na przykład zabójcą do wynajęcia. I szuka sprawców tej zbrodni sprzed lat a potem ich po kolei eliminuje? A co do maski w samochodzie gliniarza. Wiecie co myślę? Że albo się wam przewidziało, albo któryś z tutejszych gliniarzy chciał wykorzystać sytuację i posprzątać jakieś swoje brudy. Z tego co jestem pewien Hale miał ich sporo. Znacie Donalda McNamarę?

Oczywiście że znali. Właściciel tartaków i wypożyczalni ciężkiego sprzętu budowlanego i wycinkowego. Silnie powiązany z pracownikami kopalni. I, co dorośli mówili wtedy, kiedy uważali że dzieciaki nie słyszą, człowiek pełniący funkcję szefa lokalnego podziemia przestępczego, ponoć powiązany z poważnymi bandziorami z ważnych miast, takich jak Chicago. Pytanie Davida zawisło w powietrzu. Jego silne dłonie z dużą wprawą kończyły zmieniać opatrunek Wii.

- Wszyscy znają McNamarę. A co on ma z tym wszystkim wspólnego? – Daryll był szczerze zaskoczony, kiedy nazwisko właściciela tartaku wypłynęło w trakcie rozmowy.

- Hale kręcił z nim jakieś szemrane biznesy. Być może ktoś z jego ludzi także. Przymykali oczy na różne podejrzane transporty. Inną działalność. Mac'Bridge dla niego pracował. Ponoć, tak niektórzy szepczą, zadłużył się na kupę kasy, naraził do tego stopnia, że ktoś groził jego rodzinie włącznie z dziećmi. To dlatego stary Mac'Bridge się powiesił. Tylko wcześniej, cwaniak, wszystko napisał w liście. Dodał tam też jeszcze coś na temat powiązań szeryfa z McNamarą. Musiało to być mocne gówno, bo szery zaraz po tym odjebał, przepraszam, odwalił tę całą szopkę z porwaniem Bredock, przepraszam, tej całej Fitzgeraldowej. W każdym razie krążyły plotki, że ktoś z miejscowych gliniarzy czasami pożyczał samochodu patrolowego któremuś z cyngli McNamary. A to niebezpieczne gnojki. Może wykorzystali to, aby pozbyć się świadków dawnej zbrodni Hale'a. Albo chcieli zastraszyć ich poprzez ataki na rodzinę. Kto wie.

Dokończył mocowania opatrunku przyglądając się krytycznie swojemu dziełu.

- Dobra, dziewczyno, gotowe. Możesz się zakryć. Ale nie przeforsowuj się. W Wietnamie widziałem takich młodych jak twój braciszek czy ty. Uważali, że są nieśmiertelni, ale życie szybko ich uczyło pokory. Nie chciałbym iść na kolejny pogrzeb. Tym bardziej, że jesteście w porządku, chociaż dziwaki.

V uśmiechnęła się uprzejmie i podziękowała. Sprawa polowań na ich najbliższych na początku wydawała się łatwa, ale im głębiej kopali z Daryllem ten brudny dół tym czekający na nich grób wydawał się głębszy i bardziej mroczny. Nigdy nie brali pod uwagę udziału lokalnych mafiozów w ostatnich zdarzeniach, bo i dlaczego mieliby to robić? Ani mamę, ani Wikvayę nic z nimi nie łączyło. Nastolatka nawet nic, poza kilkoma plotkami, o nich nie słyszała. Przedstawione przez Davida argumenty i troska, z jaką zajął się raną Wi zaczynały Indiankę przekonywać. Tylko brak odniesienia do jakichkolwiek znanych jej faktów burzył logikę zreferowanego scenariusza.

- David odpowiedz proszę, czemu byłeś rano cały we krwi? Bo po tym co dla nas zrobiłeś też chcielibyśmy móc powiedzieć, że jesteś w porządku, chociaż dziwak.

Daryll dwa razy spotkał mordercę w masce Wilka. Czy płatny zabójca uciekałby się do sztuczek rodem z horrorów albo serialu o Scooby Doo? Choć ciężko to nazwać sztuczkami, to nie była przecież żadna iluzja ani halucynacje, próbował ich pozabijać potwór z piekła rodem, bestia a nie człowiek. Rozmyślania przerwało pytanie Wikvayi. Z napięciem wpatrywał się w Davida Macruma, czekając na jego odpowiedź.

- Polowałem - padła zdawkowa odpowiedź, której się rodzeństwo spodziewało. Najłatwiej jest się wytłumaczyć z nocnej przechadzki i powrotu do domu poplamionym krwią polowaniem, skórowaniem zwierzyny lub ratowaniem ofiar wypadku. Do dziewczyny nareszcie dotarło, że niczego więcej się nie dowiedzą, bo albo już słyszeli prawdę, albo nigdy jej nie usłyszą.

- Jeśli polowanie byłoby na zwierzynę, do której można by się przyznać to powiedziałbyś to babci nad ranem, gdy pytała o krew. Jednak nie mówisz o tym głośno i otwarcie, tak samo jak nie używasz imion swoich braci.

David spojrzał na nią a jego wzrok stał się ciemny i mroczny. Była w nim … niechęć, może nawet coś jeszcze intensywniejszego i równie nieprzyjemnego. Mięśnie twarzy drgnęły lekko. Odsunął się od niej i bez słowa wrócił na miejsce przy stole, koło seniorki.

- Moja matka ma ostatnio, jak to nazywają łapiduchy, te … no… wahania nastrojów, ekstremalne wahania nastrojów. Czasami, tak jak teraz, siedzi i wydaje się, że niczego wokół nie widzi. A czasami jedno słowo, jeden drobiazg jak talerz na stole, powoduje że staje się nerwowa. Czasami tłucze rzeczy, czasami miota się dziko, a że jest krucha, łatwo jej wtedy zrobić sobie krzywdę samej. Nauczyliśmy się, mniej więcej, czego nie mówić i czego nie robić przy niej. Dzisiaj, macie szczęście, jest wyjątkowo otępiała, bo imiona jej wnuków czy wzmianki dotyczące tamtych wydarzeń powodują zazwyczaj te ataki wściekłości. A kiedy je ma, moi młodzi goście, to potem jest z nią nietęgo. Oj, bardzo nietęgo.

Daryll miał podobne wątpliwości co siostra, rozmowa z Macrumami była dziwna i pełna zwrotów akcji. Chłopak czuł się zdezorientowany i sam nie wiedział co ma myśleć o tej rodzinie. Wyprowadzili go z równowagi, ale pokazali też, że nie mają złych zamiarów, David profesjonalnie opatrzył Wikvayę, podzielił się też informacjami, które zdobył węsząc w sprawie morderstw. Jedyny syn Macruma w końcu się otworzył i Singelton zobaczył bardziej ludzką twarz odludka, przestał się go tak bać. Intuicja mu podpowiadała, że David jest niewinny, choć nie ufał już swoim osądom a wyjaśnienia mężczyzny były bardzo enigmatyczne.

- Opatrunek wygląda bardzo solidnie, w imieniu swoim i siostry dziękuję – odezwał się w końcu,a po nim przemówiła Wikvaya:

- Rozumiemy jak jest wam ciężko i mamy nadzieję, że wszystko co robimy pomoże waszej rodzinie pozostać razem w zasłużonym spokoju ducha. Gdybyśmy mogli wam jakoś jeszcze, kiedyś pomoc to szukajcie drogi do nas w Rezerwacie Piegan. I Antonie, Davidzie, Pani Macrum cieszę się, że macie siebie nawzajem, tak jak my mamy siebie z Daryllem.

- Myślę, że możemy jechać, bo musimy jeszcze, zanim się pożegnamy, przyznać się przyjaciołom co postanowiliśmy zrobić i dzisiaj zrobiliśmy z myślą o was, a przeciw nim. Dziękujemy za gościnę, śniadanie i opatrunek. – Singeltonowie wstali od stołu i zaczęli zbierać się do wyjścia.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 02-09-2022, 18:38   #159
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bryan siedział wpatrzony w ekran telewizora. Zawsze uważał, że lokalna telewizja to szczyt lamerstwa. Same nudy, gadanie o regionalnych bzdurach, turystyce, wiejskiej polityce i tym podobnych bzdurach. A jednak teraz uważnie słuchał kanału z wiadomościami. Działo się aż za dużo. Odkąd wyśpiewał wszystko agentowi federalnemu, stał się biernym uczestnikiem wydarzeń. Za to szeryf wręcz przeciwnie! Podczas gdy Bryan musiał martwić się pogrzebem ojca, co dać młodszemu bratu na obiad oraz czy w ogóle mają jakieś oszczędności i jak się płaci rachunki, Hale rozbijał się po miasteczku. Uciekał przed FBI, policją i brał zakładników. Chase śledził wszystkie doniesienia na ten temat z pewnym lękiem. Od czasu do czasu nerwowo wyglądał za okno, zastanawiając się czy również do niego nie zechce zawitać zwariowany szeryf.

Tak się jednak nie stało. Jedynym z czym musiał mierzyć się Bryan była pustka w sercu, żal i frustracja. Papieros firmy Marlboro wylądował w ustach chłopaka, by wkrótce zostać odpalonym zapalniczką Zippo. Takie to gadżety zostawił mu ojciec. Zarówno na starego, jak i młodego Chase’a znakomicie działały reklamy Marlboro z ultramęskim kowbojem, lansującym styl życia, w którym prawdziwi twardziele palą właśnie produkty tej marki.


Do tej pory nie palił. Wiedział, że fajki osłabiają kondycję i nie chciał łapać zadyszki podczas meczu. Teraz wszystko to było mu zupełnie obojętne. Dopalał ostatnią paczkę ojca i sport był ostatnią rzeczą, która zajmowała myśli Bryana.
- No i z czego się tak cieszyłeś, Todd? Myślisz, że to było dobre, co zrobiłem? To była chujnia - nawijał, choć nikogo nie było w salonie. - Powinienem był rozjechać gnoja. Za ciebie i za mojego starego. Kurwa, za siebie też, bo mam teraz przesrane.
Zaciągnął się mocno.
- Siedzę na dupie jak skończony frajer i gadam do telewizora.
Całe życie mieszkał w tym domu w obawie przed kolejnym wyskokiem ojca. Teraz nie miało być już żadnych wyskoków. Żadnej awantury, żadnego strzelania w łeb, żadnego krzyku, żadnych pretensji. To było dziwne. Mógł siedzieć na kanapie i robić co chciał. Otworzył piwo, a potem kilka kolejnych…

Obudził go zasmarkany Bob. Nadal znajdował się na kanapie. Głowa bolała od alkoholu i dymu tytoniowego. Była noc, ale żarówka położona przy kręcącym się leniwie wiatraku zdawała się oślepiać.
- Nie mogę spać - oznajmił ubrany w piżamę chłopiec. Widać było, że z trudem hamuje płacz.
- A ja to kurwa co? Terapeuta? Czy piwa mam ci polać? Za późno, szczylu, bo wypiłem wszystko.
Głos Bryana był jeszcze bardziej szorstki niż na co dzień. Kilka łez pociekło po policzku Boba, lecz starszy brat nie ustępował. Wydawał się wręcz zajadły.
- I co smarkasz? Tęsknisz za tatusiem? Chcesz tatusia w domu? To mogę ci go zaraz pokazać.
Bryan podniósł się z kanapy, górując nad Bobem zarówno wzwyż, jak i wszerz.
- Wiesz, co twój tatuś robił jak plątałem mu się pod nogami i przeszkadzałem w posiadówie? Chcesz wiedzieć, mały gnojku?
Coraz więcej łez ciekło po policzkach chłopca, lecz nawet nie drgnął. Zaciętość malująca się na twarzy Bryana powodowała, że drobne ciało ogarniał paraliż. Ruszył się dopiero wtedy, gdy starszy brat go do tego zmusił, chwytając za poły piżamy i szarpiąc.
- Za to był wpierdol, rozumiesz młody!? WPIER-DOL! WPIER-DOL! - wrzeszczał Bryan. - Więc nie płacz mi tu kurwa za tatusiem, tylko w końcu przestań być pizdą, bo jak wylądujesz w bidulu za parę dni to przerobią cię na pasztet, rozumiesz?!
Agresor uniósł dłoń, jakby zamierzał spoliczkować Boba. W ostatniej chwili powstrzymał się, jednocześnie luzując chwyt. Chłopiec uciekł na górę, płacząc już rzewnymi łzami.

Bryan opadł bezwiednie na kanapę. Miał wrażenie, że przerasta go absolutnie wszystko.
 
Bardiel jest offline  
Stary 07-09-2022, 16:51   #160
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Osobisty ochroniarz?
Mark nie bardzo wiedział, jak zareagować na taką niespodziankę, która w pewnym sensie zwiększała jego bezpieczeństwo. Przynajmniej teoretycznie, bo starcie agenta z Wilkiem nie musiałoby się skończyć zwycięstwem tego pierwszego. Co prawda Mark miałby wtedy szansę na ucieczkę, ale to mogłoby jedynie odwlec w czasie spotkanie z Bestią oko w oko.
- Dzień dobry - powiedział. - Miło pana poznać.
Jak by nie było, nieco zasad dobrego wychowania rodzice mu wpoili i wiedział, jak wypada się zachować.
- Postaram się nie sprawiać zbyt wielu kłopotów - dodał. Te słowa, czego miał świadomość, mogły się okazać obietnicą bez pokrycia, bowiem ktoś, na kogo polował Wilk, z pewnością był źródłem kłopotów.

"Old Oak" był może i najlepszym hotelem w mieście i miał gości na wysokim poziomie, ale ci goście również lubili plotki, podobnie jak i "szarzy" mieszkańcy tego globu. Plotek chętnie słuchali i chętnie sie nimi dzielili, a że Mark głuchy nie był, dowiedział się tego i owego.

Zginęła pani Spineli, ranny został ojciec Anastasii. Co oboje robili blisko świtu, tuż obok redakcji lokalnej gazety, tego nikt nie wiedział.
Może jedno było przypadkowym świadkiem ataku na drugą ofiarę, a może oboje wiedzieli za dużo? Może matka Barta chciała podzielić się z dziennikarzem jakąś informacją?

Czy zrobił to jakiś wspólnik Hale'a?
W to Mark wątpił. Szeryf pomścił śmierć córki (i temu Mark wcale się nie dziwił), a ta śmierć pomieszała mu w głowie. I tyle.
Pozostałych morderstw nie można było mu przypisać - przynajmniej zdaniem Marka. Ale jego nikt o zdanie nie pytał.

Bart, Anastasja...
Po wypadkach dzisiejszej nocy ich udział w "Lidze Antywilkowej" stanął pod znakiem zapytania. A inni?
Po śniadaniu Mark zasiadł przy telefonie, by skontaktować się z tymi, co złożyli niezapowiedzianą wizytę w domu Fallsa. Wypadało wymienić się z nimi informacjami i, być może, ustalić sposób dalszego wspólnego działania.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172