Zaciągnięci w Pradesu Bordenoir byli prostymi ludźmi bez obycia z wielkim światem. Bywali rzecz jasna regularnie w Perpignanie, aby przepuszczać tam bez opamiętania swoje zarobione w pocie czoła dinary, ale w gruncie rzeczy niewiele się różnili od półdzikich górali z głębi Pirenejów. Nie potrafili pisać ani czytać, nie znali języków innych niż frankański czy catala, zaś widywanych w mieście Afrykanów potrafili pokazywać otwarcie palcami zachodząc w głowę nad tajemnicami krainy Lwów. Lecz nawet tak niewykształceni i gruboskórni z natury ludzie żywili wrodzony szacunek do Rezysty i munduru ruchu oporu.
Zatrzymani w dziczy przez znanych nawet w Pradesu anabaptystów, obwołani przez budzącego zgrozę Rzeźnika z Queribusu i ogromnie zdenerwowani, rekruci gotowi byli w pierwszej chwili pobiec na polanę razem z ziomkami, owładnięci owczym pędem oraz przerażoną fascynacją i zupełnie niepomni tego, że podpisane niedawno kontrakty znienacka odebrały im możność bezwarunkowego podejmowania własnych decyzji.
Rozkaz Rentona osadził ich w miejscu, wszystkich bez wyjątku. Tulończyk nie podniósł głosu, nie ubiegł się do pomocy inwektyw czy gróźb - blisko półtorej setki kilogramów mięśni i kości wbitych w trzeszczący szwami uniform nadal wywierało na rekrutach wstrząsające wrażenie.
- Tak jest - wybąkał jeden z nich w imieniu całej grupy - Na rozkaz, panie oficerze!
Mathieu przesunął badawczym spojrzeniem po skupionej obok swojego wozu grupie, a potem przeniósł wzrok na mijających karawanę anabaptystów. Wyznawcy Złamanego Krzyża całą swoją uwagę poświęcali parze pilnujących Anji Durmont Mieczy, plując im jeden po drugim pod nogi z fałszywą powagą. Obaj jehammedanie dosłownie gotowali się z wściekłości - sierżant doskonale widział to w ich mowie ciał - lecz przewaga liczebna anabaptystów nie dawała im najmniejszych szans w konfrontacji.
Pozdrowiony z wysokości kozła Bernamot Gauthier skinął w stronę olbrzyma zdawkowo głową, a potem uderzył konia piętami przechodząc w cwał. Jeden po drugim, Żercy ruszyli w ślad za Rzeźnikiem ku wyższym partiom pogórza.
Odprowadzający ich spojrzeniem Renton odprężył się nieznacznie, odsunął lewą rękę od kolby schowanego pod kozłem czterotaktowego LeMata i przeciągnął się z trzaskiem kości.
Od strony polany nadciągali pierwsi zdenerwowani gapie, prowadzeni przez idącego szybkim krokiem Jehana.
- Nie czas teraz na dyskusje! - młody Bordenoir wymachiwał pocztową tubą niczym Gauthier bidenhanderem, ucinając swoimi słowami jakieś pytanie starszego z wozaków - Musimy natychmiast ruszać do miasta, pogadać możemy w drodze!