Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2022, 23:07   #101
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2520.04.01; mkt (3/8); zmierzch

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; Steinwald
Czas: 2520.04.01; Marktag (3/8); zmierzch
Warunki: wnętrze; cicho; chłodno, blask ognia; na zewnątrz: zmierzch, łag.wiatr, deszcz, zimno (-5)



Wszyscy





https://as2.ftcdn.net/v2/jpg/02/46/5...GuFBW86p. jpg


Na zewnątrz deszcz monotonnie stukał o ponure, prastare mury. Był na tyle wczesny wieczór, że jeszcze sięgału tu światło końcówki dnia ale w ciągu paru pacierzy będzie ciemno jak w nocy. Na zewnątrz było nieprzyjemne, mokre zimno ale wewnątrz izby zbudowanej przez gospodynie było tylko chłodno. A jak w pobliżu ognia to nawet przyjemnie ciepło. Izba była wciśnięta w róg dawnego muru jaki stanowił ścianę większego budynku. Gołe mury zapewniały jako taką ochronę przed wiatrem ale żadnej przed zimnem oraz opadami deszczu i śniegu. Dlatego Ilsa i Gretchen zbudowały coś w rodzaju chaty z belek, żerdzi uszczelnionych mchem, ziemią i trawą. Żadna z nich nie była cieślą więc nie wyglądało ani zbyt ładnie ani solidnie. Ale działało. Jak się rozpaliło to wewnątrz było całkiem ciepło i sucho. A to było najważniejsze. Problem z izbą był taki, że dla obu gospodyń było tu w sam raz ale na pewno nie budowały tego z myślą o tak wielkiej liczbie gości. Wewnątrz było miejsce może na pół tuzina posłań, może trochę więcej. Pozostali i tak musieli jak co noc rozbić sobie namioty pomiędzy wozami, końmi, kozami, owcami, psami i starymi murami. Te jednak wciąż stały. Gołe, ponure, bez dachów, bez drzwi ale stały. Dla większości wędrowców była to pierwsza oznaka cywilziacji odkąd opuścili wioskę Zelbad. Która była skupiskiem tylko kilku gospodarstw na krzyż zagubioną pośród gór. Od tamtej pory nie spotkali żadnego zamieszkanego miejsca. Dopiero dziś pod koniec dnia gdy karawana z mozołem przeprawiła się do południa przez bród na górskiej bystrzycy, potem przejechała przez mglisty las i wyjechała z powrotem na dno doliny i przejechała przez ten ostatni kawałek, i jeszcze na wzgórze jakie z każdym dzwonem rosło a na szczycie było widać więcej detali. No i dym. Dym z ogniska jaki zdradzał, że ktoś tam mieszka i pali ogień. Kto to właściwie można było się spodziewać z opowieści Inez i Petry ale na własne oczy przekonali się dopiero jak się wspięli na to wzgórze pod koniec dnia. I zastali tam dwie młode kobiety. W roboczych spódnicach i strojach więc wyglądały jak robotnice, rzemieśliczki albo chłopki. Ale powitały ich całkiem gościnnie. A gdy zobaczyły kapłankę Sigmara na koniu dosłownie padły przed nią na kolana.

- Służka boża! Nareszcie! I to od naszego patrona! - obie kobiete nie kryły radości z widoku kapłanki. Ich wzruszenie mieszało się z ekscytacją i było na tyle poruszające, że Yvonne też się chyba wzruszyła gdy zaskoczyła ją głębia wiary obu wiernych. A dla nich kapłanka Sigmara stała się najważniejszym i najukochańszym gościem. Ważniejszym nawet niż Inez i Petra jakie w końcu były szefowymi całej karawany. Poza tym znały się z poprzedniego przystanku w tym miejscu tyle, że jeszcze w drodze do Zelbad i Lenkster.

- Prosimy, prosimy do nas. Dużo was. Wszyscy się nie zmieścimy. Ale kogo damy radę to zapraszamy. - gdy już obie gospodynie przywitały się z blondwłosą kapłanką jakby dotarło do nich, że ta nie przyjechała sama tylko jest jedną z wielu twarzy w karawanie. Tego pstrokatego galimatiasu zalewanego mżawką jaki pod koniec dnia wdrapał się na górę z ruinami górskiej stanicy nie dało się pomieścić w chacie wybudowanej w rogu jednego ze zrujnowanych budynków. Ale chociaż symbolicznie Ilse i Gretchen zaprosiły wszystkich do siebie.

- Weźcie do środka chorych i rannych. I może Melissę jeśli ma ochotę. My przenocujemy w wagonie. Reszta niech znajdzie sobie miejsce na nocleg. Eryk, rozdziel warty. - Petra gdy zorientowała się, że nie ma szans aby wszyscy pomieścili się wewnątrz dość koślawej chaty nawet nie próbowała się tam wepchać. Zadysponowała to suche i ciepłe miejsce dla najbardziej potrzebujących a ona sama z Inez zamierzały spać w swoim wagonie. Reszta karawany musiała rozbić sobie namioty jak każdej nocy oprócz od wyruszenia z Lenkster. Tylko podczas postoju w Zelbad była szansa przenocować po stodołach i chłopskich chatach a czasem nawet w łóżkach. Ona sama wciąż była zakatarzona i jej stan od rana niezbyt się poprawił.

- A tu proszę, jeśli czcigodna siostra by chciała rzucić okiem… - Ilse wskazała gestem na większy budynek. Właściwie to jego szkielet bo zostały z niego same kamienne ściany. Ale gdy Yvonne weszła do środka wydała jęk zachwytu. To była świątynia Sigmara. Nie wiadomo jak stara. Ale dało się poznać po kamennej rzęźbie, nieco topornej ale jednak nadal widać było ponurego, rosłego mężczyznę siedzącego na tronie. Z prawicą spoczywającą na rekojeści charakterystycznego młota i obuchu przy podłodze tronu. Kapłanka uklękła i mimo zacinającej mżawki odmówiła głośno modlitwę dziękczynną. Obie gospodynie uklękły za nią niczym jej skrzydłowe a całe spotkanie ściągnęło sporą część karawaniarzy jacy przyłączyli się do tej spontanicznej mszy.

Gdy się skończyła i Yvonne otrzepała się wstając z kolan podziękowała uczestnikom za uczestnictwo w mszy. I w końcówce dnia, pomimo mżawki, była okazja przyjrzeć się dokładniej świątyni. Była opuszczona i zrujnowana tak samo jak reszta górskiej stanicy. Ale widać było pewne prace remontowe. Sam pomnik boga - wojownika był oczyszczony a u jego stóp leżały świeże, górskie kwiaty. Przy ścianach stały sklecone z żerdzi i związane łykiem drabiny. A na suficie było widać dwie czy trzy belki jakie zostały tam jakoś umieszczone przez Ilse i Gretchen. Same wyglądały na chude, spracowane i zabiedzone. Ale oczy lśniły im blaskiem wiary i silnego postanowienia aby odbudować tą bożą świątynie. Trafiły na nią przypadkiem jak przyłączyły się na jesieni do grupy podróżników. Ale oni poszli dalej a one poczuły powołanie aby zostać tutaj i odnowić to święte miejsce swojego patrona. Tutaj, na tym odludziu, same we dwie, pośród śnieżyc i dzikich zwierząt z truden przetrwały ostatnią zimę w tej chacie skleconej własnymi rękami. A jak zaczęła się wiosna to wznowiły prace remontowe nad tym domem bożym jakiemu zdecydowały się poświęcić. Żadna z nich nie była ani stolarzem, ani murarzem a jedynie zwykłą kobietą. Ale próbowały robić co się da. Zwykle były skazane na siebie i nikt tu prawie nie bywał. Odkąd trójka wysłanników górskiego hrabiego z miesiąc temu zatrzymała się u nich na krótki postój to nikogo od tej poru nie było.

- Nie mamy świec ani lin. Wielu rzeczy nie mamy aby oddać cześć temu miejscu jak należy. Ale robimy co możemy. - wyjaśniła Gretchen zdajac sobie sprawę, że jeszcze wiele pracy przed nimi no i nie były fachowcami w odbudowie. Ich zaangażowanie jednak zrobiło wielkie wrażenie nie tylko na Yvonne. One też były nią zachwycone bo od jesieni nie miały przyjemności spotkać żadnego kapłana a już zwłaszcza kapłana swojego patrona. A to je bardzo podnosiło na duchu.

- O, widzicie? To były ziemie naszego hrabiego. To jego herb. Tu kiedyś była jego stanica strzegąca drogi do Lenkster. A jak będzie nas więcej to tu też ją odbudujemy. Tylko najpierw trzeba zacząć od Bastionu. - Inez zwróciła uwagę na co innego. Wskazała na niezbyt wyraźny herb nad bramą wjazdową do stanicy. Właściwie to samej bramy już od dawna nie było ale mury w jakich tkwiła zostały. I nad nimi widać było herb. Chyba z jakimś zamkiem i górą w tle. Ale wszystko było w jednolitych barwach szarego, startego kamienia to nie było widać zbyt wyraźnie.

Potem zaś nastąpiło zwyczajowe rozbijanie obozu. Wozy po kolei wjeżdżały przez krótki tunel w wieży bramnej i tam, na dziedzińcu, pomimo padającej mżawki rozprzęgano je i zaczynano szykować obóz na noc. Widok i świadomość murów obronnych wszystkim chyba poprawił humory i dodał otuchy. Zaś obie gospodynie robiły co mogły aby wskazać miejsca na nocleg czy inne pomoce. Zdecydowanie nie były przygotowany na taką liczbę gości. Te parę szczęśliwców ulokowano w suchej i ogrzanej chacie. Ale póki jeszcze było dość wcześnie Ilsa i Gretchen zaprosiły do chaty na kolację. Dopiero wtedy można było usiąść, zdjąć mokre ubranie i porozmawiać coś wiecej między sobą.

Obie młode kobiety jakie były tu gospodarzami były ciężko doświadczone przez los. A dokładniej przez zielonoskórych. Straciły swoje farmy, bliskich i były w żałobie. Mimo, że były zwykłymi kobietami poprzysięgły zemstę zielonoskórym. A wędrowny kapłan Sigmara wskazał im drogę Porzuconych. Była w sam raz dla nich. Yvonne pokiwała głową na znak, że kojarzy o jaki ruch chodzi ale nie przerywała opowieści. Postanowiły złożyć przysięgę i odszukać i zabić tyle zielonoskórych ile zdołają. I udało im się zeszłej jesieni tyle, że dla dwóch niewprawnych w wojaczce kobiet banda goblinów na jaką się porwały okazała się zbyt liczna i silna. Szykowały się już na śmierć i dołączenie w Ogrodach Morra do swoich ojców, narzeczonych i braci gdy w sukurs przyszli im podróżnicy. Do nich dołączyły a potem razem dotarli do Zelbad. A potem tutaj. Tylko tamci postanowili ruszyć dalej, do tego Bastionu w górach a one chciały zostać na miejscu aby zadbać o świątynie swojego patrona i bronić jej przed zielonoskórymi i innymi niegodziwcami.

Eryk i jego górale zajęli jedno z miejsc przy ogniu. I wreszcie mogli swobodnie obejrzeć łupy jakie znaleźli dzisiaj na szczycie wieży. Bo skoro nie było ochotników to herszt górskich zakapiorów postanowił się wspiąć po gołym murze. Okazało się to całkiem możliwe. Chociaż szło mu to dość mozolnie i z wyraźną trudnością to dotarł on na szczyt wieży. A potem trzymając się za mur jedną ręką, drugą rozłupał swoim czekanem drzwi na szczycie. Dość długo to trwało i po okolicy rozchodziły się te dźwięki łupania czekana o stare ale całkiem dobre drewno. Ale w końcu jak nikt i nic mu nie przeszkadzało to drzwi poszły w drzazgi. A obserwatorom na ziemi brodacz zniknął w przejściu.

- I co?! Co tam jest?! - krzyknęła do niego zniecierpliwiona Inez. Bo gdy okazało się, że ta przeszkoda jest do sforsowania to pewnie nie tylko ją zżerała ciekawość co tam może być za tymi zamkniętymi drzwiami. A było całkiem sporo. Już z góry doszedł ich wesoły rechot Eryka chociaż jeszcze przez chwilę nadal nie było go widać. Ale w końcu się pokazał. Zrobił windę ze swojego worka i liny i co dał radę to spuszczał w nim na dół swoim kamratom. Teraz przy ognisku oglądał i czyścił ładnie zdobiony czekan. Był nim zachwycony. Dla takiego górala jak on taki rozłupywacz czerepów a przy okazji całkiem praktyczne narzędzie do wspinaczki i pracy był w sam raz. Znalazł też tubę teleskopu które wzbudziło zainteresowanie Inez. Była gotowa je odkupić od niego. Powiedział, że się zastanowi ale całkiem możliwe, że nie był pewien ile mógłby zażądać za taki rzadki artefakt. W końcu to nie było coś powszedniego jak ser czy owcza wełna na rynku w Lenkster. Na razie zgodził się pożyczyć jej księgę i jakieś papierzyska jakie znalazł na górze. Jeden z jego kamratów otrzymał ładny sztylet a drugi zdobny kandelabr. Może nie było w tej okolicy za bardzo miejsca na palenie świeczek ale taki fant łatwo było opylić dalej jak wrócą do Lenkster albo nawet jak ktoś z karawany by chciał odkupić takie cacko jakiego w tej bezludnej okolicy raczej trudno było znaleźć. Ogólnie to górale Eryka na tyle się obłowili, że w połączeniu z przestrogami Melissy nie bardzo mieli już ochotę na rozbijanie jakichś starodawnych drzwi po zalanych wodą piwnicach.

A potem opuścili te ruiny wracając tak skąd przyszli - do brodu. I jeszcze musieli czekać bo do tej pory przeprawiła się większość wozów ale nie wszystkie. Zanim to się stało zrobiła się druga połowa dnia. I wtedy ruszyli szlakiem wyznaczonym dnia poprzedniego przez nacięcia w drzwiach. Petra była ciekawa co tam takiego było w tych ruinach co wczoraj ją tak intrygowały. Sama zaś zrewanżowała się tym, że mostu może nie zbudowali. Ale jak czekali aż się przeprawią wszystkie wozy to przerzucili pień drzewa. Dla wozów to nic nie znaczyło ale pieszym już dawało szansę przejść suchą nogą przez ten bród. No chyba, że ktoś straciłby równowagę i zwaliłby się do lodowatej wody górskiego strumienia. Teraz to już nie miało większego znaczenia ale pewnie mogło się przydać na przyszłość.

Za to jak juz wyjechali na dno doliny i mogli spojrzeć w stronę mglistego lasu to było widać ciemne drzewa przetykane mglistą zawiesiną. Ale żadnych ruin. Jakby poza mgłą i lasem porastającym stok doliny nic innego tam nie było. Nawet jak parę godzin tam byli i wiedzieli, że gdzieś tam są.

- Szkoda, że mnie z wami nie było. Na pewno bym dała radę wspiąć się na tą wieżę. Skoro Eryk dał. Nieźle się obłowił. No nic. Może kiedy indziej się tam wybiorę i sama zgarnę trochę bezpańskich fantów. - Petra starała się brać te opowieści Inez i reszty o wyprawie do ruin za dobrą monetę i z humorem. Ale było widać, że trochę ciężko jej przełknąć, że musiała się obejść tylko smakiem i opowieściami o czyichś znaleziskach. No a potem po paru dzwonach marszu i jazdy dotarli do ruin Steinwald i dwóch gospodyń jakie tam mieszkały od jesieni.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline