|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-08-2022, 23:07 | #101 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2520.04.01; mkt (3/8); zmierzch Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; Steinwald Czas: 2520.04.01; Marktag (3/8); zmierzch Warunki: wnętrze; cicho; chłodno, blask ognia; na zewnątrz: zmierzch, łag.wiatr, deszcz, zimno (-5) Wszyscy https://as2.ftcdn.net/v2/jpg/02/46/5...GuFBW86p. jpg Na zewnątrz deszcz monotonnie stukał o ponure, prastare mury. Był na tyle wczesny wieczór, że jeszcze sięgału tu światło końcówki dnia ale w ciągu paru pacierzy będzie ciemno jak w nocy. Na zewnątrz było nieprzyjemne, mokre zimno ale wewnątrz izby zbudowanej przez gospodynie było tylko chłodno. A jak w pobliżu ognia to nawet przyjemnie ciepło. Izba była wciśnięta w róg dawnego muru jaki stanowił ścianę większego budynku. Gołe mury zapewniały jako taką ochronę przed wiatrem ale żadnej przed zimnem oraz opadami deszczu i śniegu. Dlatego Ilsa i Gretchen zbudowały coś w rodzaju chaty z belek, żerdzi uszczelnionych mchem, ziemią i trawą. Żadna z nich nie była cieślą więc nie wyglądało ani zbyt ładnie ani solidnie. Ale działało. Jak się rozpaliło to wewnątrz było całkiem ciepło i sucho. A to było najważniejsze. Problem z izbą był taki, że dla obu gospodyń było tu w sam raz ale na pewno nie budowały tego z myślą o tak wielkiej liczbie gości. Wewnątrz było miejsce może na pół tuzina posłań, może trochę więcej. Pozostali i tak musieli jak co noc rozbić sobie namioty pomiędzy wozami, końmi, kozami, owcami, psami i starymi murami. Te jednak wciąż stały. Gołe, ponure, bez dachów, bez drzwi ale stały. Dla większości wędrowców była to pierwsza oznaka cywilziacji odkąd opuścili wioskę Zelbad. Która była skupiskiem tylko kilku gospodarstw na krzyż zagubioną pośród gór. Od tamtej pory nie spotkali żadnego zamieszkanego miejsca. Dopiero dziś pod koniec dnia gdy karawana z mozołem przeprawiła się do południa przez bród na górskiej bystrzycy, potem przejechała przez mglisty las i wyjechała z powrotem na dno doliny i przejechała przez ten ostatni kawałek, i jeszcze na wzgórze jakie z każdym dzwonem rosło a na szczycie było widać więcej detali. No i dym. Dym z ogniska jaki zdradzał, że ktoś tam mieszka i pali ogień. Kto to właściwie można było się spodziewać z opowieści Inez i Petry ale na własne oczy przekonali się dopiero jak się wspięli na to wzgórze pod koniec dnia. I zastali tam dwie młode kobiety. W roboczych spódnicach i strojach więc wyglądały jak robotnice, rzemieśliczki albo chłopki. Ale powitały ich całkiem gościnnie. A gdy zobaczyły kapłankę Sigmara na koniu dosłownie padły przed nią na kolana. - Służka boża! Nareszcie! I to od naszego patrona! - obie kobiete nie kryły radości z widoku kapłanki. Ich wzruszenie mieszało się z ekscytacją i było na tyle poruszające, że Yvonne też się chyba wzruszyła gdy zaskoczyła ją głębia wiary obu wiernych. A dla nich kapłanka Sigmara stała się najważniejszym i najukochańszym gościem. Ważniejszym nawet niż Inez i Petra jakie w końcu były szefowymi całej karawany. Poza tym znały się z poprzedniego przystanku w tym miejscu tyle, że jeszcze w drodze do Zelbad i Lenkster. - Prosimy, prosimy do nas. Dużo was. Wszyscy się nie zmieścimy. Ale kogo damy radę to zapraszamy. - gdy już obie gospodynie przywitały się z blondwłosą kapłanką jakby dotarło do nich, że ta nie przyjechała sama tylko jest jedną z wielu twarzy w karawanie. Tego pstrokatego galimatiasu zalewanego mżawką jaki pod koniec dnia wdrapał się na górę z ruinami górskiej stanicy nie dało się pomieścić w chacie wybudowanej w rogu jednego ze zrujnowanych budynków. Ale chociaż symbolicznie Ilse i Gretchen zaprosiły wszystkich do siebie. - Weźcie do środka chorych i rannych. I może Melissę jeśli ma ochotę. My przenocujemy w wagonie. Reszta niech znajdzie sobie miejsce na nocleg. Eryk, rozdziel warty. - Petra gdy zorientowała się, że nie ma szans aby wszyscy pomieścili się wewnątrz dość koślawej chaty nawet nie próbowała się tam wepchać. Zadysponowała to suche i ciepłe miejsce dla najbardziej potrzebujących a ona sama z Inez zamierzały spać w swoim wagonie. Reszta karawany musiała rozbić sobie namioty jak każdej nocy oprócz od wyruszenia z Lenkster. Tylko podczas postoju w Zelbad była szansa przenocować po stodołach i chłopskich chatach a czasem nawet w łóżkach. Ona sama wciąż była zakatarzona i jej stan od rana niezbyt się poprawił. - A tu proszę, jeśli czcigodna siostra by chciała rzucić okiem… - Ilse wskazała gestem na większy budynek. Właściwie to jego szkielet bo zostały z niego same kamienne ściany. Ale gdy Yvonne weszła do środka wydała jęk zachwytu. To była świątynia Sigmara. Nie wiadomo jak stara. Ale dało się poznać po kamennej rzęźbie, nieco topornej ale jednak nadal widać było ponurego, rosłego mężczyznę siedzącego na tronie. Z prawicą spoczywającą na rekojeści charakterystycznego młota i obuchu przy podłodze tronu. Kapłanka uklękła i mimo zacinającej mżawki odmówiła głośno modlitwę dziękczynną. Obie gospodynie uklękły za nią niczym jej skrzydłowe a całe spotkanie ściągnęło sporą część karawaniarzy jacy przyłączyli się do tej spontanicznej mszy. Gdy się skończyła i Yvonne otrzepała się wstając z kolan podziękowała uczestnikom za uczestnictwo w mszy. I w końcówce dnia, pomimo mżawki, była okazja przyjrzeć się dokładniej świątyni. Była opuszczona i zrujnowana tak samo jak reszta górskiej stanicy. Ale widać było pewne prace remontowe. Sam pomnik boga - wojownika był oczyszczony a u jego stóp leżały świeże, górskie kwiaty. Przy ścianach stały sklecone z żerdzi i związane łykiem drabiny. A na suficie było widać dwie czy trzy belki jakie zostały tam jakoś umieszczone przez Ilse i Gretchen. Same wyglądały na chude, spracowane i zabiedzone. Ale oczy lśniły im blaskiem wiary i silnego postanowienia aby odbudować tą bożą świątynie. Trafiły na nią przypadkiem jak przyłączyły się na jesieni do grupy podróżników. Ale oni poszli dalej a one poczuły powołanie aby zostać tutaj i odnowić to święte miejsce swojego patrona. Tutaj, na tym odludziu, same we dwie, pośród śnieżyc i dzikich zwierząt z truden przetrwały ostatnią zimę w tej chacie skleconej własnymi rękami. A jak zaczęła się wiosna to wznowiły prace remontowe nad tym domem bożym jakiemu zdecydowały się poświęcić. Żadna z nich nie była ani stolarzem, ani murarzem a jedynie zwykłą kobietą. Ale próbowały robić co się da. Zwykle były skazane na siebie i nikt tu prawie nie bywał. Odkąd trójka wysłanników górskiego hrabiego z miesiąc temu zatrzymała się u nich na krótki postój to nikogo od tej poru nie było. - Nie mamy świec ani lin. Wielu rzeczy nie mamy aby oddać cześć temu miejscu jak należy. Ale robimy co możemy. - wyjaśniła Gretchen zdajac sobie sprawę, że jeszcze wiele pracy przed nimi no i nie były fachowcami w odbudowie. Ich zaangażowanie jednak zrobiło wielkie wrażenie nie tylko na Yvonne. One też były nią zachwycone bo od jesieni nie miały przyjemności spotkać żadnego kapłana a już zwłaszcza kapłana swojego patrona. A to je bardzo podnosiło na duchu. - O, widzicie? To były ziemie naszego hrabiego. To jego herb. Tu kiedyś była jego stanica strzegąca drogi do Lenkster. A jak będzie nas więcej to tu też ją odbudujemy. Tylko najpierw trzeba zacząć od Bastionu. - Inez zwróciła uwagę na co innego. Wskazała na niezbyt wyraźny herb nad bramą wjazdową do stanicy. Właściwie to samej bramy już od dawna nie było ale mury w jakich tkwiła zostały. I nad nimi widać było herb. Chyba z jakimś zamkiem i górą w tle. Ale wszystko było w jednolitych barwach szarego, startego kamienia to nie było widać zbyt wyraźnie. Potem zaś nastąpiło zwyczajowe rozbijanie obozu. Wozy po kolei wjeżdżały przez krótki tunel w wieży bramnej i tam, na dziedzińcu, pomimo padającej mżawki rozprzęgano je i zaczynano szykować obóz na noc. Widok i świadomość murów obronnych wszystkim chyba poprawił humory i dodał otuchy. Zaś obie gospodynie robiły co mogły aby wskazać miejsca na nocleg czy inne pomoce. Zdecydowanie nie były przygotowany na taką liczbę gości. Te parę szczęśliwców ulokowano w suchej i ogrzanej chacie. Ale póki jeszcze było dość wcześnie Ilsa i Gretchen zaprosiły do chaty na kolację. Dopiero wtedy można było usiąść, zdjąć mokre ubranie i porozmawiać coś wiecej między sobą. Obie młode kobiety jakie były tu gospodarzami były ciężko doświadczone przez los. A dokładniej przez zielonoskórych. Straciły swoje farmy, bliskich i były w żałobie. Mimo, że były zwykłymi kobietami poprzysięgły zemstę zielonoskórym. A wędrowny kapłan Sigmara wskazał im drogę Porzuconych. Była w sam raz dla nich. Yvonne pokiwała głową na znak, że kojarzy o jaki ruch chodzi ale nie przerywała opowieści. Postanowiły złożyć przysięgę i odszukać i zabić tyle zielonoskórych ile zdołają. I udało im się zeszłej jesieni tyle, że dla dwóch niewprawnych w wojaczce kobiet banda goblinów na jaką się porwały okazała się zbyt liczna i silna. Szykowały się już na śmierć i dołączenie w Ogrodach Morra do swoich ojców, narzeczonych i braci gdy w sukurs przyszli im podróżnicy. Do nich dołączyły a potem razem dotarli do Zelbad. A potem tutaj. Tylko tamci postanowili ruszyć dalej, do tego Bastionu w górach a one chciały zostać na miejscu aby zadbać o świątynie swojego patrona i bronić jej przed zielonoskórymi i innymi niegodziwcami. Eryk i jego górale zajęli jedno z miejsc przy ogniu. I wreszcie mogli swobodnie obejrzeć łupy jakie znaleźli dzisiaj na szczycie wieży. Bo skoro nie było ochotników to herszt górskich zakapiorów postanowił się wspiąć po gołym murze. Okazało się to całkiem możliwe. Chociaż szło mu to dość mozolnie i z wyraźną trudnością to dotarł on na szczyt wieży. A potem trzymając się za mur jedną ręką, drugą rozłupał swoim czekanem drzwi na szczycie. Dość długo to trwało i po okolicy rozchodziły się te dźwięki łupania czekana o stare ale całkiem dobre drewno. Ale w końcu jak nikt i nic mu nie przeszkadzało to drzwi poszły w drzazgi. A obserwatorom na ziemi brodacz zniknął w przejściu. - I co?! Co tam jest?! - krzyknęła do niego zniecierpliwiona Inez. Bo gdy okazało się, że ta przeszkoda jest do sforsowania to pewnie nie tylko ją zżerała ciekawość co tam może być za tymi zamkniętymi drzwiami. A było całkiem sporo. Już z góry doszedł ich wesoły rechot Eryka chociaż jeszcze przez chwilę nadal nie było go widać. Ale w końcu się pokazał. Zrobił windę ze swojego worka i liny i co dał radę to spuszczał w nim na dół swoim kamratom. Teraz przy ognisku oglądał i czyścił ładnie zdobiony czekan. Był nim zachwycony. Dla takiego górala jak on taki rozłupywacz czerepów a przy okazji całkiem praktyczne narzędzie do wspinaczki i pracy był w sam raz. Znalazł też tubę teleskopu które wzbudziło zainteresowanie Inez. Była gotowa je odkupić od niego. Powiedział, że się zastanowi ale całkiem możliwe, że nie był pewien ile mógłby zażądać za taki rzadki artefakt. W końcu to nie było coś powszedniego jak ser czy owcza wełna na rynku w Lenkster. Na razie zgodził się pożyczyć jej księgę i jakieś papierzyska jakie znalazł na górze. Jeden z jego kamratów otrzymał ładny sztylet a drugi zdobny kandelabr. Może nie było w tej okolicy za bardzo miejsca na palenie świeczek ale taki fant łatwo było opylić dalej jak wrócą do Lenkster albo nawet jak ktoś z karawany by chciał odkupić takie cacko jakiego w tej bezludnej okolicy raczej trudno było znaleźć. Ogólnie to górale Eryka na tyle się obłowili, że w połączeniu z przestrogami Melissy nie bardzo mieli już ochotę na rozbijanie jakichś starodawnych drzwi po zalanych wodą piwnicach. A potem opuścili te ruiny wracając tak skąd przyszli - do brodu. I jeszcze musieli czekać bo do tej pory przeprawiła się większość wozów ale nie wszystkie. Zanim to się stało zrobiła się druga połowa dnia. I wtedy ruszyli szlakiem wyznaczonym dnia poprzedniego przez nacięcia w drzwiach. Petra była ciekawa co tam takiego było w tych ruinach co wczoraj ją tak intrygowały. Sama zaś zrewanżowała się tym, że mostu może nie zbudowali. Ale jak czekali aż się przeprawią wszystkie wozy to przerzucili pień drzewa. Dla wozów to nic nie znaczyło ale pieszym już dawało szansę przejść suchą nogą przez ten bród. No chyba, że ktoś straciłby równowagę i zwaliłby się do lodowatej wody górskiego strumienia. Teraz to już nie miało większego znaczenia ale pewnie mogło się przydać na przyszłość. Za to jak juz wyjechali na dno doliny i mogli spojrzeć w stronę mglistego lasu to było widać ciemne drzewa przetykane mglistą zawiesiną. Ale żadnych ruin. Jakby poza mgłą i lasem porastającym stok doliny nic innego tam nie było. Nawet jak parę godzin tam byli i wiedzieli, że gdzieś tam są. - Szkoda, że mnie z wami nie było. Na pewno bym dała radę wspiąć się na tą wieżę. Skoro Eryk dał. Nieźle się obłowił. No nic. Może kiedy indziej się tam wybiorę i sama zgarnę trochę bezpańskich fantów. - Petra starała się brać te opowieści Inez i reszty o wyprawie do ruin za dobrą monetę i z humorem. Ale było widać, że trochę ciężko jej przełknąć, że musiała się obejść tylko smakiem i opowieściami o czyichś znaleziskach. No a potem po paru dzwonach marszu i jazdy dotarli do ruin Steinwald i dwóch gospodyń jakie tam mieszkały od jesieni.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-08-2022, 19:34 | #102 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
__________________ Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis! |
27-08-2022, 20:51 | #103 |
Reputacja: 1 | Ruiny Steinwaldu, wieczór
__________________ Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni... |
28-08-2022, 11:36 | #104 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
28-08-2022, 16:36 | #105 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 2520.04.02; bct (4/8); południe Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; Steinwald Czas: 2520.04.02; Backertag (4/8); południe Warunki: wnętrze; cicho; chłodno, blask ognia; na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, zimno (-5) Wszyscy Ilse i Gretchen potrafiły stworzyć dom. I nie tylko tą koślawą chatę uszczelnioną mchem i ziemią co wyglądała jakby się przy pierwszej górskiej burzy miała rozpaść. Ale także domową, życzliwą atmosferę. Zdawało się, że wychudzone i spracowane ledwo przetrwały tą surową, górską zimę. A mimo to miały serce dla swoich gości. Nawet jeśli liczebnie tonęły w całym mrowiu przybyszy to wszędzie ich było pełno. Regularnie ktoś, o coś je pytał a one tłumaczyły gdzie co jest czy jak się poruszać po ruinach tej starej stanicy. Na wszystkich chyba zrobiło wrażenie jak pomimo skrajnie niesprzyjających warunków jakie panowały w tej górskiej samotni próbowały wyremontować swoimi amatorskimi dłońmi świąntynie swojego patrona. Być może to też w jakiejś mierze przyczyniło się do decyzji obu szefowych jaką oznajmiły przy śniadaniu, że dzisiaj zrobią sobie odpoczynek i dalej nie jadą. Był więc dzień wolny. Poza tym pogoda w przeciwieństwie do wczoraj nie była zbyt sprzyjająca. Jak się towarzystwo po kolei budziło rano to na zewnątrz panowało pochmurne niebo z jakiego mżyło. Mżawka z impetem uderzała w każdą osobę i przeszkodę bo niósł ją bardzo silny wiatr. Taki co bez trudu smagał nawet grubymi konarami i zrzucał kaptury oraz czapki z głów. A późnym rankiem, zelżał ale już po śniadaniu rozpadało się na dobre. Deszcz stukał o ponure, pradawne mury, o porośnięte kępkami mchu i trawy klepisko wymieszane z brukiem, o płachty namiotowe i ściany koślawej chaty gospodyń. Chyba nikomu za bardzo nie chciało się opuszczać tych względnie bezpiecznych ruin i życzliwych gospodyń na rzecz dalszego górskiego znoju codziennej podróży. Nocleg w ciepłej chacie się przydał aby ogrzać się w cieple przez całą noc. Łóżka były tylko dwa bo każda z gospodyń miała własne. Wieczorem wpędziło to Yvonne w pewne zakłopotanie gdy obie zaprosiły ją aby nocowała w tych zbitych ręcznie łóżkach. Z jednej strony kapłanka nie chciała wyjść na jakąś paniusię co się rozbija w luksusach. Bo w tej chwili to takie prymitywne wręcz łóżko wydawało się najwyższym standardem w okolicy. Może dopiero w Zelbad, z tydzień drogi stąd znalazłoby się coś wygodniejszego. No a z drugiej nie chciała sprawić przykrości gospodyniom odmową i wyjść na niewdzięcznicę. W końcu więc wybrała jedno z łóżek i w nim nocowała. Zaś Ilse i Gretchen jakoś zmieściły się razem na drugim łóżku. Pozostali mieli swoje posłania w jakich zwykle spali pod namiotami. Ale mogli je tej nocy rozłożyć na suchej podłodze chaty. I grzać się przyjemnym ciepłem żaru z paleniska. Rano była z tego przyjemna oaza suchego ciepła co zwłaszcza z tą zimną mżawką za oknem robiło duży kontrast. Nocleg w cieple przydał się też tym co gorączkowali. Większość poczuła się już lepiej. Paradoksalnie blond kapłance z wschodnich kresów Ostlandu jakoś się nie mogło polepszyć i dalej siąpiła nosem. Jednak mimo to zdradzała sporą werwę. Jakby bliskość zrujnowanej świątyni jej patrona i wiara jaką wczoraj okazywali wszyscy goście i gospodynie ją uskrzydlała. Za to Olga która nocowała jak zwykle, pod namiotem, zdradzała lekkie objawy zmęczenia i gorączki. - Dziewczyny macie coś na ten ból głowy? - zapytała Laura. Późno wstała i widać było, że ją gorączka telepie. Wygadana i momentami wręcz bezczelna łowczyni nagród siedziała otulona kocem, była zgaszona i miała kiepski humor. Za to poprawiło się Hugo i ochroniarzom Melissy. Może nie byli jeszcze radośnie ćwierkający no ale pierwszy raz od dłuższego czasu można było powiedzieć, że wrócili do względnej normy. Pozostałym też albo się polepszyło albo chociaż nie było gorzej. Tak czy inaczej dzień postoju w ruinach Steinwald chyba wszystkim był na rękę. Rodziny pochowały się po namiotach chroniąc się przed deszczem. Czasem tylko ktoś wychodził doglądać zwierząt czy zmienić wartownika na murach. Dopiero w południe wiatr przegnał chmury chociaż sam z siebie też nie był przyjemny. Ale zelżał do takiego w jakim bujają się tylko drobniejsze gałęzie. Za to się pokazało słońce. Więc pomimo mokrej trawy, ziemi, kałuż i błota jakie zalegało na dnie stanicy zrobiło się względnie przyjemnie. Dało się to odczuć wewnętrz murów gdzie obóz jakby odżył. I na dziedzińcu małego zamku zaroiło się od ludzkich sylwetek i głosów. Naprawiali wozy, przesuwali na nich ładunek aby lepiej je zbalansować czy z ciekawością oglądali od wewnątrz te ruiny. Popularnym miejscem były też blanki bo z ich wysokości było widać całkiem spory kawał okolicy. W końcu stanica była wybudowana na wzgórzu. - O, tam gdzieś jest ten strumień co się wczoraj przeprawialiśmy. Tylko go nie widać. No i przeprawialiśmy się w lesie ale to gdzieś tam. A tych ruin to nie widać. Tylko las i mgłę. - Petra była jedną z tych osób jakim odpoczynek pomógł. Znów jak wstała rano była tą żartobliwą, pogodną trzpiotką jaką była wcześniej nim jej gorączka nie dopadła. Teraz stała na blankach i oglądała okolicę. Tą przez jaką już przebyli i tą w jaką zmierzali. Z blank tej bystrzycy jaką sforsowali wczoraj nawet niezbyt było widać. Można się było domyślić, że gdzieś tam jest jak się o niej wiedziało. Podobnie nie było widać tych mglistych ruin. Tylko zbocze doliny porośnięte lasem i zasnute mgłą. Ale, że wewnątrz są jakieś ruiny to nic na to nie wskazywało. - A do tego Bastionu to dokąd? - Eryk zapytał też stojąc na blankach i rozglądając się ciekawie po okolicy. Wczoraj przybyli na tyle późno, że jak rozbili się na noc to już właściwie było ciemno. Nawet jak ktoś wszedł tutaj i próbował się rozglądać to niewiele było widać poza sylwetkami okolicznych gór. Rano jak ktoś nie miał pecha stać na warcie to może i było widać ale silny wiatr, mżawka a potem deszcze nie nastrajały zbyt optymistycznie. Dopiero teraz, w południe, jak się rozpogodziło można było popatrzeć na okolicę. - Tamtędy. Ale stąd jeszcze nie widać. Widzisz tamtą górę? - Petra chętnie zaczęła tłumaczyć co jest co. W końcu pokonywała tą trasę trzeci raz. Początek doliny jaką jutro mieli ruszać dalej ku swemu przeznaczeniu widać było jak na dłoni. Właśnie tego przejścia niegdyś strzegła stanica Steinwald. Jednak im dalej tym było widać mniej szczegółów. Petra próbowała wskazać którą z tych dalszych gór ma na myśli. To była góra Liegergard. Ze Steinwald to był półmetek do Bastionu. Z tego miejsca to samej twierdzy hrabiego von Falkenhorsta nie było widać nawet w taki pogodny moment jak obecnie. - A naprawdę musimy ruszać już jutro? Chciałabym jakoś pomóc tym dzielnym i prawym kobietom. - jasnowłosa kapłanka była w rozterce. Zresztą Gretchen i Ilse pewnie też. Widząc ogrom serca i pracy jaki obie Porzucone* włożyły w to miejsce czuła potrzebę aby jakoś im pomóc. Nawet przy śniadaniu zapytała czy nie chciałyby dołączyć do górskiej ekspedycji. Co z kolei wprawiło je obie w taką konsternację jak ją wczoraj wieczorem sprawa z tym noclegiem w łóżku. Bardzo chętnie byłyby w pobliżu kapłanki Sigmara którego obrały za swego patrona. Ale też jak już włożyły tyle wiary w to miejsce, zwłaszcza renowację świątyni to nie chciały tego porzucać. I zostawiać bez opieki. - Możemy im wstawić bramę w tą wieżę bramną. To ostatni punkt w miarę zamieszkały. Ale w przyszłości to będzie stanica między Bastionem a Lenskter. Połowa drogi. Jak im tu wjadą jakieś orki czy inna chołota to one we dwie sobie nie poradzą. Jakby miały bramę to mogłyby się chociaż zamknąć. Taka zamknięta brama jak reszta murów jako tako stoi to już nie byle co. - Inez dorzuciła od siebie propozycję. Patrzyła na sprawę z większej perspektywy a nie tylko z bieżącej sytuacji. W końcu ta karawana miała być tylko pierwszą kroplą jaka miała tchnąć życie w rozsiane po tych górach truchła ruin. A w przyszłości mieli dotrzeć inni osadnicy. - No ale ile się taką bramę buduje? To trzeba mieć drewno, deski i resztę. Tego tu nie ma. Trzeba by ściąć najpierw drzewa i zrobić deski i tak dalej. To kupa roboty. - Petra pokiwała swoją niebieską głową ale dostrzegła pewien poważny defekt tego pomysłu. Opóźnienie. Co prawda mieli w karawanie cieśli a ci narzędzia dzięki którym takie prace były możliwe do wykonania. Ale to by oznaczało postój na parę dni, może i tydzień. Przez tydzień to można było dotrzeć stąd do Liedergart albo dalej. Trudno się było nie zgodzić z tą argumentacją i teraz Inez była w rozterce. - Ja bym mogła tu zostać na ten czas. Dopilnowałabym wszystkiego a potem ruszyła za wami. - zaproponowała siostra Yvonne. Co jednak oznaczało rozdzielenie się na mniejsze grupy. Wóz czy dwa zostałyby tutaj a reszta ruszyła zgodnie z planem do Liedergart. Jednak taka mniejsza grupka była by bardziej narażona na nieprzyjemności gór niż większa. Poza tym do następnego zamku jeszcze dało się dotrzeć po prostu jadąc dnem doliny. Ale dalej poza Inez i Petrą nikt nie znał drogi do samego Bastionu. Trzeba by tam czekać na przybycie tych z Steinwald albo znów kogoś zostawić. A rozdrabnianie się na kolejne mniejsze grupki niezbyt podobało się obu szefowym. W kupie byli bezpieczniejsi i mieli większe możliwości. --- *Porzucone - “Księga Zbawienia” s.105-106. --- Greta Łuczniczka wstała rano wypoczęta. Swoje posłanie musiała wieczorem rozłożyć na podłodze. Ale deski chociaż twarde były suche i nie ciągnęło tak od ziemi wilgotnym chłodem jak przy spaniu w namiocie rozbitym na gołej ziemi. Poza tym było sucho i ciepło. No i tłoczno. Tak się wydawało jak w tej w miarę niewielkiej chacie rozłożyło się chyba z tuzin ludzi do spania. Tylko obie gospodynie spały w jednym ręcznie zbitym łożu jednej z nich a siostra Yvonne w drugim. Obie szefowe zaś tak jak mówiły, nie chciały zajmować cennego, suchego i ogrzanego miejsca więc nocowały w swoim wagonie. Ale nocleg pomógł. Ranek chociaż okazał się pochmurny, mżysty i wietrzny to do wnętrza ogrzanej chaty to nie docierało. Za to wczoraj z tą kozą jako podarkiem to Greta zdobyła sobie uśmiech wdzięczności i serca obu gospodyń. Niezbyt miały jak jej się odwdzięczyć no to po prostu poprosiły aby zrobić łuczniczce miejsce przy palenisku. Zasypiała więc wieczorem może na podłodze ale w przyjemnym cieple bijącym z bliska z wygaszonego ogniska. A do dzisiaj to chyba się rozniosło o tym wieczornym podarku. Bo szefowe chyba nie chciały być gorsze albo też uznały, że jakoś trzeba wynagrodzić dzielną Ilse i Gretchen za ich wytrwałość. W końcu były na ziemiach górskiego hrabiego a więc jego poddanymi, tak samo jak reszta osadników. Rano więc powtórzyły gest Grety i podarowały odkupione od karawaniarzy capa i drugą kozę. Zrobiło się więc całkiem rodzinnie, miło i przyjemnie. Obie Porzucone cieszyły się jak dzieci z tych prezentów. Prowizorycznie zamknęły je w dawnej stajni bez drzwi i dachu. Do tej pory nie była im potrzebna to jej nie remontowały. Ostały się z niej same kamienne ściany i resztki drewnianych elementów. Ale to jak już będą miały potem czas to już sobie z tym poradzą. Rano zaś pomimo niesprzyjającej aury czyli mżawki jaka wpadała przez dach świątyni jakiego jeszcze nie było a wiatr osłabiony przez stojące mury też dawał się stojącym wiernym we znaki. Ale mimo tych przeciwności siostra Yvonne odprawiła mszę dziękczynną. Przypominając jak wiele całe Imperium a zwłaszcza Ostland z jakiego pochodziła większość obecnych zawdzięczając bogowi - wojownikowi jaki dał podwaliny Imperium jednocząc wszystkie 12 plemon ludzi z jakich wywodziła się większość obecnych nacji w Imperium. A stare, szlachetne rody lubowały się w pradawnych genealogiach sięgających właśnie do tych na w pół legendarnych czasów. Wychwała też dzielność i wytrwałosć Ilse i Gretchen które dawały przykład jak dzięki prawdziwej, szczerzej wierze można przetrwać wszelkie przeciwności losu. Obie Porzucone były bardzo poruszone tą pochwałą przy wszystkich, że aż miały jakieś wilgotne kropelki w kącikach oczu. Potem Greta podeszła do Ilse i miała okazję podpytać ją o okolicę. Dziewczyna zastanowiła się chwilę co tu odpowiedzieć. Po piersze one samy raczej nie uważały się za myśliwych. I jak już to ustawiały sidła ale niezbyt im to wychodziło. Może coś robiły nie tak? W końcu wcześniej żyły na wsi i nie musiały polować ani zastawiać sideł. Tym zajmowali się inni a one gospodarstwem. Ale zwierząt tu w górskich lasach była cała masa. Zające, wilki, lisy, borsuki, niedźwiedzie, cała masa ptaków i ryb. One same zwykle zastawiały sidła na coś małego, jakieś śnieżne zające czy lisy. Do tego sieci w strumieniach. A gdy śniegi zeszły to zbierały runo leśne chociaż tak wczesną wiosną to jeszcze niewiele tego było. A ludzi, nie, innych ludzi tu praktycznie nie było. Odkąd tu zostały późną jesienią to w zimie nie spotkały chyba nikogo. To były głębokie góry, z dala od cywilizacji. Najbliższa zamiszkała osada jaką znały to Zelbad. O tydzien drogi na południe stąd w stronę Lenskter. Jak zeszły śniegi to zdarzało się, że widziały czasem dym z ogniska gdzieś w okolicy, czasem sylwetkę kogoś gdzieś dalej albo czyjeś ślady. Ale tak naprawdę odwiedziła ich dopiero parę tygodni temu trójka wysłanników hrabiego gdy wędrowali do Lenkster. I znów po tym jak odeszli chociaż zapowiedzieli swój powrót to dopiero teraz, jak Inez i Petra wróciły na czele karawany to znów obie Porzucone mogły usłyszeć czyjś głos prócz swojego nawzajem. To była głębia gór, mało kto tu się zapuszczał z ludzi. Ale po części też pewnie dlatego, że większość czasu jaki tu spędziły gospodynie to była sroga, górska zima jaka ogólnie nie sprzyjała podróżom. A teraz wciąż była dość wczesna wiosna. Sezon na podróże dopiero się zaczynał. A gdy Greta zapytała o te ruiny w mglistym lesie Ilse pokiwała głową, że kojarzy o co chodzi. Ale nie były tam. Przez większość czasu ich nie było widać nawet z blank. Tylko początek mgły i lasu. Dopiero w sprzyjających okolicznościach jak w zimie gdy był tak silny mróz, że ścinał mgłę albo gdy wiatr chociaż na chwilę zwiał tą mgłę to było widać jakieś zrujnowane wieże czy coś podobnego. A tak to ani z Steinwald ani z dna doliny czy sąsiedniej okolicy nie było widać tych ruin. A same Porzucone miały na miejscu tyle spraw związanych z remontem, budową chaty, odbudową świątyni i zdobyciem pożywienia, że nie starczało im za bardzo czasu na coś innego. Dość dobrze poznały najbliższą okolicę ale raczej starały się wracać na nocleg w obręb murów stanicy i rzadko się zdarzało aby nie zdążyły i musiały nocować gdzieś na zewnątrz. - Pogdoa się robi. Idziesz zobaczyć co jest za tymi drzwiami w piwnicy? - zagaił ją potem Eryk gdy w południe deszcz ustał i zanosiło się na to, że się rozpogodzi. Owych tajemniczych ruin co byli w nich wczoraj nie było stąd widać. Ale wiedzieli, że tam są. Gdzieś skryte za kotarą mgły i lasu jaki pokrywał te zbocze doliny. Było na tyle blisko, że pewnie dałoby się tam dotrzeć i wrócić przed zmierzchem. A Eryk rozochocony wczorajszymi zdobczami widocznie miał chrapkę sprawdzić tajemnicze, kamienne drzwi jakie znaleźli w częściowo zalanej zimną, stojącą i zatęchłą wodą piwnicy. On sam ze swoimi chłopakami był chętny ruszyć. Melissa - Bardzo ci dziękuję Mel za twoją opiekę i dobroć. Postawiło mnie to na nogi. - Petra rano musiała wstać w niezłym humorze bo przy śniadaniu objęła w podziękowaniu cyruliczkę a potem wręczyła jej zakorkowaną butelkę brandy. Zresztą Inez też została podobnie potraktowana i wesoło zamachała do Melissy swoją podarowaną butelką. - Oh to nie jest jakaś trudna mikstura. Tylko trzeba mieć składniki, pilnować proporcji no i dopilnować aby dodawać wszystko w odpowiedniej kolejności. Jak chcesz to sobie zapisz. - jak Melissa poprosiła Inez o ten przepis na miksturę wzmacniającą jaka pozwalała zwiększyć szansę w starciu z wiosenną słotą uczona nie robiła z tego jakiejś wielkiej tajemnicy. Właściwie podobnie jak wcześniej z zielnikiem i zbieraniem ziół całkiem chętnie podzieliła się z panną Blitz swoją wiedzą. Mikstura właściwie okazała się dość prosta tak w ogólnych założeniach. Nie wymagała jakichś nietypowych składników czy technik przyrządzania. Przypominało gotowanie zwykłego bigosu czy rosołu. Trzeba było jednak pewnej wprawy i uwagi aby skoordynować kiedy co pokroić, dodać, ile to ma się dusić, gotować, wrzeć i tak dalej. Jakby Melissa to poćwiczyła to pewnie mogła to robić sama gdyby miała odpowiednie składniki. Te były dość proste, normalnie dało je się mieć w każdej gospodarskiej kuchni albo kupić na targu. - A ty chyba znasz bretoński? Poduczyłabyś mnie trochę? Moja mistrzyni uważa, że to bardzo poetycki język. Sztuki, opery i poezji. Ona go zna. Nasz hrabia też. No a mnie jakoś się nie trafiła okazja aby go się nauczyć. - w zamian Inez zrewanżowała się prośbą o wymianę doświadczeń. Chociaż interesowało ją coś innego niż przyrządzanie mikstury wzmacniającej bo to już umiała. Gdy zaś była na mszy nie dało się przegapić tej trochę rodzinnej a trochę podniołsej atmosfery jaka zapanowała w zrujnowanej świątyni bez dachu. Ton nadawała jasnowłosa siostra Yvonne oraz obie gospodynie. Ale udzielało się to pozostałym. Melissa zwuażyła pełne aprobaty spojrzenie kapłanki i wdzięczności od gospodyń gdy zostawiła przy pomniku boga siedzącego na tronie mały bukiecik polnych kwiatów. Z tego co widziała jeszcze nie zwiędły i dzisiaj też tam nadal stały. A rano Yvonne odprawiła kolejną mszę. I to pomimo mżawki napędzanej zwieruchą chyba przyszli prawie wszyscy. No i miała noc i dzisiejszy dzień aby przetrawić słowa Ilse z wczorajszego wieczoru gdy dłuższą chwilę rozmawiały przy palenisku w chacie. Porzucona zamyśliła się chwilę gdy siedziała na małym stołku jaki pewnie same zbiły podczas ostatniej zimy. Pokiwała głową na znak, że wie o co pyta jej gość. - Tak, Jana, pamiętam ją. Przyszła do nas jeszcze jesienią. Ale była bardzo wycieńczona i na w pół zamarznięta. To już pierwsze śniegi wtedy spadły. I wkrótce umarła. Pochowałyśmy ją tam trochę dalej, na zapleczu. - wskzała ręką na jedną ze ścian pewnie mając na myśli gdzie jest ostatnie miejsce spoczynku rudowłosej zielarki. List to prawda, zdążyła napisać. Ale Ilsa i Gretchen to były proste kobiety ze wsi i nie znały słowa pisanego. Jednak wiosną, jak śniegi zeszły, Ilse pomna obietnicy danej umierającej wyprawiła się do Zelbad i potem Lenskter aby przekazać ten list i wieści. Więc nie miała pojęcia co było w liście. Zresztą jak się przeprawiała przez jeden ze strumieni wpadła do wody i list nieco zamókł. Nie była pewna czy to coś zmieniło ale nie miała wyjścia, i tak go oddała w zamku Lenkster. Historia jaką opowiedziała jej wczoraj wieczorem Ilse była mniej więcej taka. Obie z Gretchen walczyły z bandą goblinów i pewnie by zginęły gdy Karl ze swoimi kamratami przyszedł im z odsieczą i razem przegonili te gobliny. A wraz z nimi była Jana. Tak się poznali. To było tuż przed Zelbad bo już razem tam dotarli i odpoczęli kilka dni. Potem ruszyli tutaj. Bo awanturnicy też szukali tego Bastionu. Ale jak dotarli tutaj i Porzucone odkryły tą piękna ale jakże zdewastowaną świątynię Sigmara to postanowiły zostać tutaj na miejscu. Zaś oni ruszyli dalej. Jana wraz z nimi. Jakiś czas później, parę dni albo tydzień. Coś takiego. Przybyła grupka łowców czarownic pod wodzą śledczej Deacher. Wyglądało na poważnie bo tropili jakichś heretyków co zrabowali groby w okolicach Lenkster. I śledcza zebrała oddział i ruszyła ich tropem. Ilse nie była pewna czy to chodziło o grupę Karla czy jakąś inną. Tak czy inaczej śledcza też ruszyła dalej w tą samą dolinę co wcześniej Karl. A potem przez parę tygodni, może z miesiąc albo więcej nikogo tu nie było. Obie porzucone już zdążyły się tutaj zadomowić i szykowały się do nadejścia zimy budując chatę i próbując uzbierać jakiekolwiek zapasy na ciężki okres. I prawie przypadkiem jak Ilse była sprawdzić wnyki, właśnie jak już spadły pierwsze śniegi to znalazła na wpół zamarzniętą Janę. Zawlokła ją do ruin Steinwald i dopiero co wybudowanej chaty gdzie się nią zajęły razem z Gretchen. Ale była w ciężkim stanie, głodna, gorączkowała, majaczyła, słabła i w parę dni przeniosła się do Ogrodów Morra. Niewiele się od niej dowiedziały. Powtarzała tylko, że wszyscy inni zginęli w walce z chodzącymi szkieletami i potworami. Karl i jego towarzysze, śledcza Deacher i jej żołnierze. Wszyscy zabici. Tylko jej i Jensenowi się udało ujść przed ostatnią masakrą. Ale on był już wcześniej ranny więc nie dał rady. Zmarł od ran i z zimna. Którejś nocy obudziła się obok jego cichego, zimnego trupa. Bardzo miała wyrzuty, że nie mogła go pochować. Nie miała jednak ani łopaty, ani narzędzi, ani sił. Sama już była u kresu. A sama zmarła ledwie kilka dni później i obie Porzucone pochowały ją na terenie stanicy. Później Ilse i Gretchen znalazły ciało Jensena. Było zbyt daleko aby je wlec do Steinwald więc pochowały go na miejscu. Wyryły pod drzewem znak Sigmara i jak nie umiały pisać to więcej dla niego nie mogły zrobić. I jakoś tak to wczoraj opowiedziała jej Ilse. - Ładnie się zrobiło. Idę na zewnątrz uzbierać ziół i grzybów. - zaproponowała jej Inez widząc, że pogoda się poprawiła i skoro nie ruszają w drogę to można było spróbować uzupełnić zapasy potrzebne do przyrządzania mikstur i maści. Davandrell - Mości krasnoludzie. Tu jest chyba coś po waszemu. Chyba coś o jakiejś kopalni czy coś takiego. Nie do końca jestem pewna. - rano przy śniadaniu, gdy na zewnątrz nieprzyjemnie mżyło i wiało piśmienna szefowa karawany podała do Goliego jakąś zapisaną kartkę. Jedną z tych jakie sama wczoraj dostała od Eryka jaki przyniósł je razem z resztą łupów z wieży w zamglonych ruinach. Krasnoludzki górnik dostał do ręki kartkę. Była dość zabrudzona, atrament był wyblakły i były plamy kompletnie zatartego albo rozmazanego tekstu. Ale mimo to rozpoznał, że część tekstu napisano ludzkim reikspielem zaś część runami khazdadów. Te wyglądały jak cytat przepisany czy usłyszany jeszcze skądś indziej. Całość wyglądało jakby jakiś ludzki badacz czy podróżnik powtarzał o czym rozmawiał z jakimś krasnoludem a ta rozmowa skierowała go na jakieś zapiski khazadów jakie właśnie były cytowane na tej kartce. A runy były krótką notatką sporządzona przez bezimiennego krasnoluda. Mówił on o żyle żelaza na jakie natrafił. Z punktu widzenia budowania krasnoludzkiej twierdzy czy kopalni do jej eksploracji to była zbyt uboga. Ale na jakieś lokalne warunki i potrzeby to już mogło się opłacać. I tym chyba planował się zająć ten przedsiębiorca aby handlować z ludźmi von Falkenhorstów albo nawet z Lenkster. No i opis w jakiej okolicy jest to obiecujące złoże. Tylko bez znajomości okolicy przez Goliego nie bardzo umiał ten opis przypasować do terenu. Były odniesienia do Steinwald ale to raczej nie tutaj, gdzieś chyba bliżej Liedergart albo nawet samej głównej siedziby von Falkenhorstów bo te też były wspomniane jako punkty orientacyjne. Przydałby się ktoś kto lepiej zna te okolice ale poza Inez i Petrą to wszyscy pozostali byli tu pierwszy raz. Były jeszcze Ilse i Gretchen ale one poza Steinwald to się raczej nie zapuszczały. --- Mecha 24 Odporność pogodowa: ODP + nocleg w wagonie/chacie +20 (Melissa, Greta, Lenart, Wilhelm, Hektor, Hugo, Petra, Inez, Yvonne); + mocna głowa +10 (Melissa, Inez, Goli); + odp:choroby +10 (Melissa, Magnus); +odp:trucizny +10 (Melissa); + surwiwal +10 (Davandrel, Greta; Uta, Laura // Olga, Magnus +20); + odpogoda +10 (Davadrel); + konno +10 (Melissa, Petra, Inez); + mikstura wzmacniająca +20 (wszyscy) Melissa 35+80-5-15=95; rzut: https://orokos.com/roll/952557 77 > 95-77=18 > ma.suk = 0 jakoś to będzie Davandrell 35+40-5-15=55; rzut: https://orokos.com/roll/952558 26 > 55-26=29 > ma.suk = 0 jakoś to będzie Greta 40+50-5-15=70; rzut: https://orokos.com/roll/952559 16 > 70-16=54 > du.suk = 0 jest dobrze Lenart > ma.suk = 0 jakoś to będzie Wilhelm, Hektor, Hugo > remis = 0 nie jest lekko ale ostatecznie może być Magnus > ma.suk = 0 jakoś to będzie Goli > ma.suk = 0 jakoś to będzie Petra > ma.suk = 0 jakoś to będzie Inez > sp.suk = 0 jest świetnie Olga > remis = 0 nie jest lekko ale ostatecznie może być Laura > ma.por = -5 minimalne Uta > ma.suk = 0 jakoś to będzie Yvonne > remis = 0 nie jest lekko ale ostatecznie może być
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-09-2022, 20:10 | #106 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
03-09-2022, 09:13 | #107 |
Highlander Reputacja: 1 | Zarządzony jednodniowy postój okazał się jednak błogosławieństwem dla wszystkich. Mimo tego, że w trakcie ich podróży nikt się nie skarżył, jednak jak widać potrzebny był jeden taki dzień na złapanie drugiego oddechu. Odpoczynek przydał się zarówno ludziom jak i zwierzętom.
__________________ Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku? - Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma. Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć. |
08-09-2022, 19:48 | #108 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
10-09-2022, 21:44 | #109 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 25 - 2520.04.02; bct (4/8); południe Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; mgliste ruiny Czas: 2520.04.02; Backertag (4/8); południe Warunki: - na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, zimno (-5) Greta - W służbie grafa? - Eryk trochę się zdziwił albo zastanowił nad usłyszanym pytaniem. Schodzili akurat w dół stoku wzgórza na jakim wybodowano Steinwald. Więc szło sie dość lekko. Pogoda też dopisywała. Było co prawda dosć zimno ale głównie z powodu całkiem mocnego wiatru. Ale oko mogło cieszyć widokami górskiej okolicy w ten słoneczny dzień. - No tak, chyba tak, można tak powiedzieć. Przecież Inez i Petra są w jego służbie to teraz wszyscy dla niego pracujemy. - lider górali podrapał się po swoim nieogolonym policzku gdy nad tym myślał. Potem jak szli w dół i w końcu zeszli do doliny rozwinął to nieco bardziej. A widoki ze stanicowego wzgórza były dalekie. Widać było tą wilczą dolinę jaka prowadziła tu z Zelbad a potem jeszcze dalej do Lenkster. Ponury zamek na wzgórzu jaki strzegł górskiego i hochlandzkiego pogranicza wydawał się być stąd bardzo odległym miejscem. U stóp Steinwald jednak ta dolina jakby się rozwidlała. Jedna odnoga prowadziła na wschód, nie wiadomo gdzie. Druga mniej więcej na północny zachód. Właśnie tamtędy mieli jutro ruszyć dalej aby dotrzeć do Liedergart, kolejnej zrujnowanej stanicy, ostatniej przed docelową, górską twierdzą. Z tego co mówiły szefowe to Steinwald było mniej więcej w połowie drogi między Bastionem a Lenkster. Zaś Eryk i jego towarzysze mieli pewien sentyment do gór oraz górskich hrabiów. Z tego co mówili to właśnie oni, von Falkenhorstowie, utworzyli przed wiekami Gebirgsjeager. Lekką, górską piechotę w sam raz do patrolowania górskiej krainy. No a jak ich zabrakło to sama formacja zachowała się w bardzo szczątkowej formie. Zachował się tradycyjny rejestr do jakich przyjmowano niektórych górali. I pracowali głównie jako strażnicy dróg, mytnicy, straż miejska, czasem któryś pan ich wynajął bo chciał mieć jakiś egzotyczny element a tacy górale byli w sam raz. No ale jak zabrakło górskich hrabiów to i nikt za bardzo nie interesował się tymi górami a więc formacja złożona z górali nie była bardziej potrzebna niż każda inna. Był pobór to się zgłaszali i wędrowali razem z resztą armii na różne wojny, podjazdy i ekspedycje organizowane przez miasta, lordów, generałów to czasem mogli i daleko z nimi zawędrować od rodzimych wiosek na pogórzu. No albo jak trzeba było urządzić jakąś ekspedycję karną bo jacyś banici czy inna hołota skryła się w górach, jakiś bandyta tam zbiegł czy coś takiego to górale byli w sam raz do takich zadań. Raczej dlatego, że ludziom z nizin mało komu się uśmiechało aby zpuszczać się w tą dziką krainę. Teraz, na wiosnę był nowy pobór do rejestru górali. Ale Eryk i jego ludzie się nie załapali na służbę. Więc jak zastanawiali się gdzie tu znaleźć robotę i czy zbójowanie może jednak nie jest takie złe a do miasta przybyli wysłannicy hrabiego, że robią nabór do ekspedycji w górach, że Gebirgsjaeger będzie odtworzona, że wielki, górski pan o nich pamięta i miło wspomina ich bitność i wierną służbę a wiadomo, że ci co zgłoszą się pierwsi będą potem organizowali tych co zgłoszą się potem no to rachunki dla Eryka były całkiem proste. Chętnie się zgłosili na tą służbę. - A ty skąd? Czemu się zgłosiłaś? - zagaił Eryk Gretę gdy już streścił jej po co oni się zgłosili do tego zadania. I szli dnem tej samej doliny co wczoraj, tylko w przeciwnym kierunku. Grecie jakoś nic pod strzał nie chciało wyjść. Zwykle było zbyt daleko aby był sens sięgać po strzałę do kołczana. Pewnie jakby wyszła na polowanie to w końcu coś by udało jej się podejść, zwłaszcza jakby nie była na otwartej przestrzeni jakim było dno doliny. Ale jak tak szli w kierunku mglistego lasu to niezbyt była okazja. - Ciarki mnie przechodzą jak tu jestem. Załatwmy to szybko i wracajmy do reszty. Wolę tu nie zostawać po zmroku. - mruknął jeden z górali i splunął na szczęście. O ile póki szli pod słonecznym chociaż dość zimnym niebem to atmosfera była raczej luźna. To się to zmieniło gdy zbliżyli się do mgły i lasu. A potem w niego weszli. Oznaczona poprzednio droga przez wyrąbanie kawałków pni wpadała w oko żółcią świeżego drewna. Rzucało się w oczy na tle ciemnej kory. Podobnie jak na ziemi ślady kolein i kopyt zostawionych przez wozy. Ale trzeba było zboczyć z tego wyraźnego szlaku i udać się w głąb zamglonego lasu. Szło się w górę stoku, trochę po trawersie, ale deszcz jaki spadł w nocy skutecznie zatarł ślady wczorajszej wycieczki. Wreszcie stanęli ponownie u tajemniczych ruin. Wiele się od wczoraj nie zmieniło. Nawet było równie mglisto i ponuro gdy pełne światło dnia widocznie nie mogło przebić się przez te zalegające wokół i nad ruinami opary. Dziś jak już dość dobrze poznali poprzednio te ruiny to górale pewnie podeszli do dziury w ziemi która pewnie niegdyś była zejściem do piwnicy. Do tej pory widać było stare, kamienne i obsypujące się schody porośnięte mchem i z zalegającymi kałużami wczorajszego deszczu. Górale rozpalili pochodnie a Greta miała okazję zmienić buty. Potem mogła pójść za swoimi towarzyszami jacy byli tu wczoraj a ona nie. Szli przez jakieś łukowate sklepione, stare piwnice gdzie woda chlupotała pod podeszwami, sięgała do kostek a w tej ostatniej piwnicy do jakiej weszli nawet połowy łydki. To była mało przyjemna, stojąca woda o zapachu piwnicy i bagna. Pewnie przez różne szczeliny trafiała tu podczas deszczu a było tu zbyt ciemno i wilgotno aby mogło odparować jak na powierzchni. A nim to się stało znów spadał jakiś deszcz. Do tego jak na dnie jeziora, wzbijał się muł przy każdym kroku a sama woda była mętna i skrywała a to progi w przejściach, a to dziury, a to inne zawalidrogi o jakie było łatwo się potknąć. - No. To tutaj. - mruknął ucieszony Eryk gdy zatrzymali się w tej ostatniej piwnicy. Nie wydawała się jakoś inna od tych jakie mijali wcześniej. Piwnica jak piwnica. Wody było trochę więcej. No ale przy jednej ze ścian była wnęka a w niej coś co przypominało drzwi. Było tam trochę głębiej bo prowadziły do niej trzy czy cztery schodki. Jak jeden z górali tam wszedł to woda sięgała mu prawie do pasa. - Coś tam musi być. To musi być jakieś przejście. - Eryk patrzył z góry na tą wnękę już chyba ciesząc się o skarbach jakie mogły być po drugiej stronie. Po wczorajszej wspinaczce na wieżę był zdania, że nikt nigdy nie splądrował porządnie tego miejsca. Przynajmniej tych trudniej dostępnych takich jak tamta wieża na powierzchni albo tutaj gdzie ściana wydawała się nie ruszona wiec pewnie odkąd ją wzniesiono nikt nie próbował się dostać do środka. Ani w świetle pochodni, ani na dotyk, nie znaleźli żadnej klamki, dziury od klucza, szeliny czy czegokolwiek co by sugerowało jakiś mechanizm otwarcia. Wnęka zresztą poza kształtem i tymi schodkami wydawała się być stałym elementem ściany. - Dobra, nie ma na co czekać. Rozwal to. - Eryk jak sie upewnił, że poza siłowym rozwiązaniem raczej nic nie wskazuje na inne to polecił swoim towarzyszom aby wzięli czekany w dłoń i wzięli się za robotę. Ich czekany były przydatne zarówno do wspinaczki gdzie służyły jak laska i trzecia noga, mogły też być użyte jako haki przy mniej pewnej elementach na jakich można było sie podciągnąć. Można było też kolcem czy obuszkiem rozwalić komuś czerep, nawet w hełmie. No albo jak teraz, ścianę. Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; stanica Steinwald Czas: 2520.04.02; Backertag (4/8); południe Warunki: - na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, zimno (-5) Davandrell Południe okazało się spokojne i słoneczne. Chociaż wiał dość zimny i silny wiatr jaki skłaniał aby się chronić za jakąkolwiek przeszkodą. To humory jednak dopisywały. Karawaniarze wykorzystywali ten dzień przerwy w podróży aby dokonać drobnych napraw wozów i uprzęży. Spora grupka kobiet wybrała się pod przewodem Ilse do pobliskiego strumienia aby zrobić pranie. Po dziedzińcu dawnej stanicy rozlegało się stukanie młotków, rżnięcie pił i ludzkie głosy. Elfio - ludzko - krasnoludzka trójka spędzała ten wolny dzień przy jednym z ognisk w ruinie budowli bez dachu. Jakiej kamienne ściany jednak wytrzymały napór czasu i pogody i wciąż stały pomimo spękań w jakich wyrósł mech a czasem i kępy trawy. Tak samo jak oni nie ingerowali w życie obozowe pozostałych tak i pozostali raczej nie kwapili się do nich. Pogoda sprzyjała odpoczynkowi. Widać było urywki scen z tego obozowego życia jak i dochodziły ich strzępki rozmów. Aż podeszła do nich siostra Yvonne. - Pochwalony. Odpoczywacie? To dobrze, trzeba odpocząć. Ale mogłabym was prosić o pomoc? - wskazała na grupkę jaka obrabiała jakiś kawałki drewna. Z tego co mówiła sigmarycka kapłanka to próbowali zrobić ile się da dla obu Porzuconych aby zabezpieczyć to miejsce przed wszelkimi intruzami. Tacy co by przybyli tutaj znacznie mniej pokojowo nastawieni niż karawana górskich kolonistów. A dokładniej to próbowali zmontować nową bramę. Chociaż taką prowizoryczną, z lekkich kawałków drewna jakie udało się zebrać albo ściąć w lesie na wzgórzu. Bo na porządną, prawdziwą bramę to nie było szans w tak krótkim czasie. Najpierw trzeba by ściąć chociaż kilka drzew, potem je porżnąć na deski, do tego trzeba by zbudować stanowisko no a desek jeszcze zbić odrzwia i futrynę a na sam koniec jeszcze to wszystko zmontować w pustej na razie bramie. To wszystko zapowiadało się na tydzień roboty dla całej grupy więc nie było na to teraz szans. Ale jakąś lekką, zamykaną bramę, choćby po to aby kozy ofiarowane obu gospodyniom nie pouciekały to można było spróbować zbić. No i tutaj siostra nie ukrywała, że liczyła na pomoc Goliego. Wszak khazadzi słynęli jako wyśmienici budowniczy od jakich ludzkość wiele się nauczyła. Prac remontowych to było tu co nie miara ale na razie skoncentrowano się na tym głównym wejściu do stanicy. - I jak tam mości krasnoludzie? Coś ciekawego wyczytałeś w tych papierach? - nieco później Inez podeszła do Goliego ciekawa czy ta kartka papieru zapisana po części krasnoludzkimi runami przyniosła jakieś wieści. poczywacie? Dobrze, trzeba odpocząć i nabrać sił przed dalszą podróżą. - Podobno tam w tym strumieniu to woda zimna ale czysta. Kobiety co z prania wróciły idą tam jeszcze raz aby się wykąpać. No i ja też idę. Poza tym do ochrony praczek to wzięły kogoś z mężczyzn ale jak do kąpania to sama wiesz. - na koniec przyszła brązowowłosa Uta, jedna z pary łowczyń nagród. Laura coś nie wyglądała od śniadania zbyt dobrze to raczej spędzała czas przy ognisku. Ale jej towarzyszkę grupka kobiet co chciała urządzić sobie łaźnię w strumieniu poprosiła aby im towarzyszyła. Tak na wszelki wypadek. Uta zaś pomyślała, że może i elfka by miała ochotę skorzystać ale jak nie to mogła iść tam z nimi sama.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-09-2022, 12:02 | #110 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|