Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2022, 14:01   #153
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Jak to zwykle w życiu bywa, sytuacje wyjątkowe często stają się punktami zwrotnymi w krótkim życiu człowieka. Wydarzenia ostatniego tygodnia wpłynęły na Barta o wiele mocniej, niż było to widać gołym okiem. Przede wszystkim chłopak inaczej zaczął postrzegać otoczenie. Czy jego rozmowa z ojcem i macochą miała coś wspólnego z interwencją FBI? Czy mógł nadal ufać rodzicom? Z pewnością nie potrafił jeszcze z nimi rozmawiać. Nie miał też ochoty na nich patrzeć. Przeświadczenie, że macocha kłamie było nie do zniesienia.

W ślad za innym postrzeganiem najbliższych, poszło zrewidowanie wszystkiego czego był uczony od dziecka. Nigdy nie uważał się za osobę religijną, lecz doceniał tych co mieli wiarę. Brał praktyki i nauki jako pożyteczny sposób radzenia sobie z życiem i zakotwiczenia moralności w czymś co łączyło i budowało. Teraz nie mógł patrzeć w kierunku budynku kościoła. Nie dosyć, że gawęda o dobrej nowinie miłości była naciągana to w kwestii istnienia duchów i demonów kompletnie bezużyteczna jak bezbronna i nadmuchana banałami bajka o trzech świnkach, kiedy do drzwi zastuka prawdziwa bestia.
Zmiana sposobu myślenia zaczęła nieśmiało manifestować się innym zachowaniem chłopaka. Marihuana zeszła na boczny tor do tego stopnia, że nie czuł większej potrzeby owijania wokół zioła każdej wolnej chwili jak to było jeszcze tydzień temu, gdy każdy dzień był jednym wielkim zaczętym o poranku rolowanym jointem.

Bał się zasypiać, lecz czuł, że to samo nie odejdzie. Ostatni koszmar utwierdził go w przekonaniu, że jego ojciec brał udział w krzywdzie wyrządzonej komuś, nawet jeśli jego twarz nie została wymalowana na obrazie bestii. Demon karmił się krwią z zemsty i cierpieniem ofiar, tak tych którzy doświadczyli krzywdy, oraz tych, co przystęp jej dali stając się opętanymi mordercami. Jak inaczej wytłumaczyć brak pokrewieństwa krwi między nim a macochą? Ojciec miał coś strasznego na sumieniu. W niebezpieczeństwie było więc jego rodzeństwo podwójnie? Myśl, że ktoś mógłby wypruć kiszki małemu Joeymu, który nikomu w życiu niczego złego nie zrobił, budziła w Spinelim nie tylko strach, lecz i gniew.
Nie mógł na nikim polegać i nikt go nie mógł ochronić. Policja okazała się żartem. Szeryf, który dał opętać się bestii. Prawdopodobnie skorumpowani deputowani. Jaki normalny funkcjonariusz instaluje kamery w swoim domu i chowa tyle gotówki schowane za szafą? Tylko gangsterzy ukrywają tak pieniądze, których nie mogą wpłacić do banku, ani nawet w sejfie nie chcą na wypadek rewizji trzymać.
Kto ochroni jego i jego najbliższych? Nikt.




W garażu babci naostrzył siekierę i wrzucił na siedzenie pasażera trupowozu. Teraz nie bał się być ani sam, ani nocą jechać przez las. Bestia potrzebowała ludzi, aby ich rękoma zabijać. Przecież nie pójdzie na piechotę tam, gdzie planował szukać pomocy.

Wdepnął gaz i z gniecionym trzaskiem żwirowego podjazdu wyjechał na stanową drogę do rezerwatu. Zmierzch zapadł szybciej w lesie i podróż pustą, zamgloną szosą oświetloną snopami reflektorów karawanu ciągnęła się leniwymi serpentynami górskiej kniei, której biały człowiek implantował asfalt.

Kilka razy zatrzymywał się sprawdzając na mapie boczne drogi. Ostatni raz jechał tam ze Squaw, lecz za dnia. Po ciemku wszystko wyglądało inaczej.
Mimo to, dotarł na znajome miejsce bez kluczenia. Leśny trailer park oświetlony kolorowymi światełkami z bożonarodzeniowych dekoracji przywodził mu na myśl uśpiony w lesie, zagubiony w czasie tabun cygański lub obwoźny karnawał. Przyczepy były jednak w większości tak stare i ustawione zazwyczaj na cegłach, że nigdzie się nie wybierały puściwszy korzenie w ziemi przodków ich mieszkańców. Chyba nie prędko miał się Spineli przyzwyczaić do widoku wioski. W niczym nie przypominała wyobrażeń o Indianach mieszkających w wigwamach, prócz kolorów farb, które kryły wiele z mobilnych domków.

Zastukał w drzwi czerwonoskórego dealera. Był jego jedynym punktem zaczepienia. Wcześniej tego wieczoru podwiózł do domu Macrumów przyrodnie rodzeństwo Singieltonów. On nie wierzył, że ta wizyta w czymś pomoże. Bo niby czym?


- Młody. Co tutaj robisz?

Szczupła twarz długowłosego faceta poorana była bruzdami zmarszczek, które wskazywały bardziej na wyniszczenie trybem życia, niż sam tylko wiek. Czerwona opaska z chusty na czole i wojskowa kamizelka oraz to jak się poruszał, przypominały chłopakowi stereotyp weterana. Choć wojna skończyła się z dwadzieścia lat wcześniej, wydać niektórym ciężko było o niej zapomnieć. Na ścianie za plecami wisiało czarnobiałe zdjęcie Młodego Kruka z karabinem na tle dżungli. Był na nim o kilka lat starszy od Barta.

- Ważna sprawa. - chłopak rozglądał się przed wejściem dyskretnie na boki i przez oglądał ramię. - Potrzebuje pomocy. - dodał nieśmiało.

Spineli wszedł i westchnął nie bardzo wiedząc jak zacząć.

Przyczepa była bardzo schludna. Wszędzie panował wręcz pedantyczny porządek. Tylko naczynia wyskakiwały ze zlewu aneksu kuchennego a w powietrzu unosiła się gęsta zawiesina znajomego aromatu marihuany.

- Co się stało? Bo ponoć tam u was, w mieście, niezły bałagan się zrobił.

- Tak. Ktoś… A ja myśle, że COŚ… zabija ludzi w miasteczku. - zaczął z grubej rury.

- Niedźwiedź? Puma?

Popatrzył na starszego o z dwie dekady długowłosego faceta.

- Gorzej. To jakiś zły duch. Jak wendigo… czy coś takiego… Ludzie podobne sny z nim mają… Duchy zmarłych mówią… Muszę pogadać z kimś kto się na tym zna. Do naszego pastora nie pójdę. Myślałem, że może jakiś szaman? Ktoś kto… wierzy w istnienie takich mocy i mnie wysłucha?

- Jest szaman. Czarny Łoś. Mądry facet. Zresztą jego syn to ojciec jednej z twoich koleżanek. Czasami odwiedza nas, Czarne Stopy, tutaj.

- Oh… - Spineli od razu pomyślał o Singieltonowej. - Wytłumaczysz jak trafić gdzie mieszka Czarny Łoś?

- Chodź, biały chłopaczku. Zaprowadzę cię, bo nie pogada z kimś, kogo nie zna. Nie potrzebujesz, tak przy okazji, czegoś? Przydałoby mi się trochę gotówki.

- Spoko. Dzięki. Wezmę dziesięć gramów Acapulco. - sięgnął po portfel.

- Super - ucieszył się Indianin i po chwili w rękach Barta znalazło się dużo dobra prosto z puszki po herbacie. - Przyjechałeś tym trupowozem?

- Yep.

- Musisz go zmienić. Bo ludzie zastanawiają się, kiedy mnie nim w końcu zabierzesz.
To chyba miał być żart.

- Heh. - Spineli zaśmiał się udając grzecznościowo zdawkowe rozbawienie.

Wyszli i Bart szedł za Indianinem udając wyluzowanego. Chyba pierwszy raz w życiu musiał polegać na sprawieniu pozorów w tej materii. We mgle, która lizała grzywy trawiastej polany, równolegle szedł pies. Wilczur? Wilk? Zdawał się Spineliemu z przekrzywionym łbem zaglądać w oczy. To tylko pies, powtarzał sobie w myślach odrywając wzrok od czworonoga.

Przeszli przez niemal całą osadę, ścigani ukradkowymi spojrzeniami innych mieszkańców do pomalowanego na jaskrawe kolory domku campingowego.

Starszy mężczyzna trzymał się dziarsko. Ciężar dźwiganych lat nie zdołał jeszcze ugiąć postury Indianina, który aparycją, uczesaniem i wyrazem twarzy wypisz wymaluj pasował do filmów o Siedzącym Byku. Tylko niebieskie wycieruchy i koszula w kolorową kratkę dziwnie kontrastowały. A może wręcz przeciwnie, dopełniały obrazu?

Bart przedstawił się drugi raz osobiście, choć Młody Kruk z szacunkiem do Czarnego Łosia powiedział kim jest.
Spineli mając przyzwolenie gestu ręki do rozgoszczenia się, zajął miejsce na kanapie a szaman usiadł w fotelu. Zostali sami. Domek był przytulny i panował w nim klimatyczny bałagan, w którym bezbłędnie mógł odnajdywać się tylko właściciel. Czego tam nie było? Niejedno muzeum kultury natywnej chciałoby położyć swoje łapki obracając majątek starca w trofea dziedzictwa narodowego podbitej kultury. I książki. Stosy książek.
Indianin, który do tej pory nie rzekł ani jednego słowa. W milczeniu przyglądał się białemu chłopakowi wyprostowany i zarazem oparty wygodnie o oparcie mebla. W rękach obracał fajkę, którą cierpliwie nabijał.

A Bart zaczął mówić. Słowa zaczęły same układać się w plastyczne obrazy. Z początku nieśmiałe szkice w miarę potoku słów zaczęły obrastać w mięso kształtów i kolorów. Kiedy skończył, zdał sobie sprawę, że opowiedział wszystko co leżało mu na sercu. Niczego nie zataił i zrobiło mu się jakiś tak dziwnie lekko, aż ścisnęło w gardle.

- Jak mogę obronić najbliższych przed bestią? - zapytał.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 21-08-2022 o 14:08.
Campo Viejo jest offline