Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2022, 18:28   #155
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltonowie

Zdawało się, że “Twin Oaks Psycho Day” trwał w nieskończoność wysysając z młodych ludzi ostatki sił i nadziei. Zaczął się niewinnie, od wieści zasłyszanych na progu „Rezydencji Grozy Jacka Fallasa”. V zapamiętała z nich tylko kilka zdań: „Mają go, szaleńca, mordercę, mściciela. Mają go, winnego zbrodni. Mają go - Hale wpadł.” Chase odetchnął by z ulgą, gdyby tylko mógł.

Gdyby tylko był obok nich. Gdyby stał tam. Między Bartem ważącym powrót i skok, Daryllem zdecydowanym wyrwać się, gdzie prowadził niejednoznaczny trop i Wi, nie mogącej znaleźć słów by spętać dziką naturę brata. Stali we troje patrząc na rozrastający się mrok, toczony sensacją, złością, strachem i dezorientacją. Szaleństwo wyziewało z ust, ruchów i dróg, które podejmowali przez cały dzień.

Chase, Fitzgerald, Bianco. Za ciosem cios. Ryt w ryt. Rozrywające więź między skazaną na siebie grupą przyjaciół. Oddalały ich. Wciągały w psychotyczny krąg, gdzie każdy rant wyznaczał oddzielny tor, po którym, niczym wprawione przez Apoko bilardowe kule, bezwładnie toczyły się przerażone nastoletnie byty. Jedynie dwie z bil przylgnęły do siebie nie dając nikomu znać, że związała ich nie tylko krew, ale też potężny los. Od lat układany, przez każde z dwójki rodzeństwa Singeltone ,stos wzajemnej niechęci strawił się w ciągu zaledwie kilku dni rozpalony tajemnicą morderstwa tkającą dzieciom La Llarone song. Po zgliszczach przyszedł czas na zbudowanie i podparcie nowych więzi. Dlatego z wyboru stali razem.

Choć Debra Singeltone była w szpitalu stanowym to jej duch dalej mamił myśli potomkini ludu Piegan. Wikvaya nie mogła uwolnić się od pokornych słów i okrutnych czynów swojej matki. Po grzechach ojców musiał nadejść czas powetowania strat. Ulicami Twin Oaks od tygodni płynęła wzburzona krew. Jednak to dziś był ostatni dzień by zatrzymać jej wzbierający nurt. Nastolatkowie pchani ścieżką kolejnych tragicznych zdarzeń zdecydowali się w końcu porozmawiać. Dziewczyna musiała wyjawić bratu jaki był układ z Hawoi i jak nieszczęście sprzymierza się przeciw nim czas. Do kolejnego ranka zostało im zaledwie kilkanaście godzin, a chaos panujący w miasteczku nie dawał szans na znalezienie prostego rozwiązania lub dobrego wyjścia.

Musieli iść. Wyzbyć się konwenansów i przekonań społecznych, które tłamsiły ich całe życie. Zamykały Darylla w schemacie freaka – Normana Beatsa – dziwoląga. Wikvaye stawiały na piedestale, którego nigdy nie chciała. Zdecydowali się ostatnią noc spędzić u Macrumów. Tym samym próbując zakończyć historię rodziny skazanej na tęsknotę milczeniem poprzedniego pokolenia. Nie zamierzali jednak rozmowy zaczynać od zduszenia ostatniego płomyczka nadziei, całkiem dosłownie, tlącego się w szopie farmy Macrumów, gdzie seniorka rodu sprawowała swoje gusła. Korzystając z przychylności Antona i uprzejmości gospodarzy chcieli obejrzeć wnętrze zakazanej szopy. Przestudiować babciny ołtarz i być może nawet zabrać ze sobą jego część, by wraz z Bartem przywołać ducha Billa… Jeśli zwykłe słowa prawdy nie przyniosą wszystkim ukojenia.

Nim Rodzeństwo Singeltone zjednało sobie dom na granicy Twin Oaks nastała noc. Wiotkie ciało Wikvayi zaczął morzyć sen. Długo oczekiwany przez wszystkich czas sprawiedliwości odszedł w dal wraz ze świadomością zasypiającej na siedząco dziewczyny. Nie pamiętała jak znalazła się w łóżku. Pamiętała za to sen. Ciężki koszmar pełen krwi, w którym spieniona toń zalewała jej krtań, zasłaniała wzrok, kradła głos… Zostawiała tylko słuch rażony obietnicami bestialskiej zemsty na niej, jej bracie, przyjaciołach i pokoleniu wstecz. Przebudził ją potworny ból w klatce piersiowej. Złapał się w pas panicznie próbując złapać dech. W amoku snu dłonią zwinięta w pieść okładała mięśnie wciśnięte między żebra i skuloną w głębi przeponę. Gdy żaden cios nie przynosił upragnionego chełstu powietrza dziewczyna zaczęła płakać wydając z siebie przeciągły świst przypominający jęk.

Daryll uwierzyłby w winę Hale’a gdyby nie to, że nie było go w lesie, kiedy morderca w masce wilka zaatakował jego i Marka Fitzgeralda. Szeryf był skończoną kanalią i zbrodniarzem, ale to nie jego szukali, wilk wciąż czekał gdzieś przyczajony. Poszlaki wskazywały na Jacka Fallsa, ale w jego domu nie znaleźli nic co by powiązało policjanta z atakami na Mary McBridge, Wikvayę i ich mamę. Gliniarz miał swoje tajemnice, ale nie musiały się one wiązać z morderstwami. Wciąż był jednak dla chłopaka głównym podejrzanym. Singleton nie zamierzał odpuszczać, nigdy jeszcze tak zawzięcie nie tropił zwierzyny. Gdy tylko Wikvaya zaproponowała by spędzili noc na farmie Macrumów zgodził się bez wahania. Potrzebował zdjęć Billego Macruma, wierząc, że to właśnie ten biedny dzieciak, czy może raczej to co pozostało z niego po śmierci wskaże im prawdziwego zabójcę. O ile Bart oczywiście zgodzi się na seans spirytystyczny. To że nagle zaczął widzieć i słyszeć zmarłych ludzi nie mogło być przypadkiem. Daryll wierzy, że wszystko ma swoją przyczynę i skutek, nic nie dzieje się bez powodu. Chociaż wciąż bał się rodziny Macrumów, milczący David wywoływał w nim ciarki, w obecności siostry raźniej mu było znieść ich towarzystwo. Nalegał by spać z Wii w jednym pokoju, by mieć cały czas Wikvayę na oku i w razie czego stanąć w obronie jej życia. Rozścielił sobie karimatę obok jej łóżka a potem przez kolejne dłużące się godziny czuwał obserwując tarczę księżyca za oknem i nasłuchując odgłosów z korytarza. W ręku kurczowo ściskał latarkę Barneya. W końcu zmorzył go sen. Znowu znalazł się w krainie koszmarów, które chyba wzięły sobie za cel zatruć mu umysł i wypełnić go strachem. Usłyszał płacz, który w końcu wyrwał go z objęć tej mroczniejszej, złej jaźni Morfeusza. Wikvaya leżała i wiła się w łóżku. Słyszał jej szloch i szelest pościeli. Daryll z sercem pod gardłem zaświecił latarkę i snopem światła omiótł pokój skupiając na podejrzanych cieniach. Gdy upewnił się, że nikt nie zaatakował jego ukochanej siostry, dopadł do niej, zapalił nocną lampkę. Pot oblał mu skronie a na karku pojawiła gęsia skórka.

- Wi!? Wi, co ci jest!? Jestem tu, to ja Daryll, powiedz coś!

- "Aż najem się do syta". - Wycharczała dziewczyna przez zaschnięte gardło. Uchyliła powieki i przez białka zaszłe krwią przelało się szaleństwo nie jej własnej duszy. Głos rozbrzmiał w ciemnym pomieszczeniu jak zajadły psi szczek:


- "Ofiaruję ci krew tych, którzy cię skrzywdzili! I krew tych, co są z ich krwi." - dłoń dziewczyny przetarła wykrzywioną w bólu twarz pozostawiając na niej szkarłatny ślad ciągnący się od zaczerwienionego oka po pełne, karminowe usta. - Aż najem się do syta! - warknęła jeszcze raz. - Czy weźmież dar zemsty i życia, jakie daję? Czy chceż?

Daryll doskonale kojarzył słowa, które za pomocą zwierzęcych powarkiwań wydobywały się z gardła Wikvayi. Przed chwilą przecież słyszał je w swoim własnym śnie. Nie wiedział czy bardziej przeraził go wilk, którego ujrzał w sennych majakach, czy to co działo się teraz z jego siostrą. Złapał ją za ramiona i zdecydowanie potrząsnął.

- Wi! Uspokój się! To był tylko sen, popatrz na mnie!

Nim, w ostatnim zrywie wilczej furii, dziewczyna zdążyła wyszczerzyć na agresora kły poczuła przeszywający całe ciało ból. Mocny uścisk dłoni i zdecydowane szarpnięcie brata wyrwały Wi z majaku. Niezamierzenie silna reakcja Darylla musiała naruszyć osłabione już. w akcie autoagresji, szwy, więc wracająca do świadomości rekonwalescentka odruchowo skuliła się w sobie żeby zmniejszyć napięcie mięśni. Mimo przybranej pozycji na jasnym materiale doskonale widać było rozkwitającą plamę świeżej krwi. Chłopak dostrzegł krew na koszulce w tym samym momencie co siostra. Przestraszył się, ale próbował zachować spokój. Wciąż przetrzymywał Wikvayę za ramiona, starając się ograniczyć jej ruchy.

- Ej, już dobrze siostrzyczko, nie ruszaj się, leż spokojnie.

Gdy już był pewny, że Wi nie zacznie się rzucać i szarpać odchylił ostrożnie materiał odsłaniając krwawiącą ranę. Modlił się, żeby szwy nie puściły. Wiedział jednak, że bez opatrunku się nie obejdzie.

- Wi, popatrz na mnie. Muszę iść do łazienki po apteczkę, trzeba cię opatrzeć. Niedługo wrócę, dobrze?

Wciąż w strachu, szukał zrozumienia w oczach siostry. Wtedy Indianka skinęła głową ciągle trzymaną między ramionami. Nie odzywała się, ale też nie protestowała. Koszmar powoli bladł w świetle budzącego się dnia i troski brata. Gdy Daryll wrócił z medykamentami pomogła mu zmienić opatrunek na swojej skórze, zmyła krew z twarzy i przebrała się w niepoplamione ciuchy. Przez chwilę siedzieli naprzeciw siebie w ciszy. W dusznym powietrzu wokół nich zawisły pytania o scenę sprzed paru chwil.

Oczy nie kłamały - w każdym człowieku czaił się wilk, z którym należało walczyć do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, do ostatniej zdrowiej myśli.

- Przepraszam. Bałam się, że nikt nie rozumie. Prześladują mnie sny z nim. Jakby czekał na nasz koniec. Na chwilę, gdy całe Twin Oaks zatonie we krwi. Nie mogłam się obudzić. Nie mogłam się wyswobodzić z tej chorej wizji. Chyba zaczynam się łamać i stawać nie po tej stronie po której powinnam. - Wikvaya odezwała się pierwsza, choć jej głos był słaby i płaczliwy. Drżącą dłonią sięgnęła do torby i wyjęła z niej skręta. Zapaliła.

- To tylko sny. Nie mają żadnego znaczenia – powiedział cicho Daryll, ale bez jakiegoś większego przekonania. Sam był prześladowany koszmarami, ale wolał skupiać na materialnej rzeczywistości - Nawet najgorszy koszmar nas nie zabije, co najwyżej przerazi. Możliwe, że ten potwór chce nas osłabić, zagonić i osaczyć byśmy nie mieli siły się bronić. Tak właśnie polują wilki.

Źrenice młodego Singeltona zmieniły się nagle w wąskie szparki, jak u kota, w którym pojawia się agresja lub gotowość do ataku. Mimowolnie zacisnął pięści:

- Miał swoją szansę pod szpitalem, a potem w górach. Teraz to my zapolujemy Wi.

Na ustach dziewczyny pojawił się lekki uśmiech. Lecz trudno było określić czy wywołały go narkotyki czy postawa Darylla.

-Do ostatniej kropli krwi - podała bratu rękę żeby wstać z łóżka. - Przeszukajmy tą szopę dopóki dom jeszcze śpi. Nikt inny się tym nie zajmie. Mają Hale'a, ale to nie on. FBI zamknęło już sprawę. A coraz bardziej jestem przekonana, że może być więcej niż jeden wilk. Maska jest popularnym rekwizytem łatwym do kupienia gdziekolwiek w czasie przed Halloween, ale to co kryje ołtarzyk niekoniecznie musi być odpustowym śmieciem. Symbole które mi pokazałeś są prawdziwe i bardzo głęboko zakorzenione w rdzennej kulturze.

- Więcej niż jeden wilk? – Daryll przełknął ślinę – Obyś tym razem się myliła Wi…

Ręką przegonił kłęby aromatycznego dymu, pomógł siostrze wstać z łóżka.

- Babka Macrumów nie jest rdzenną Amerykanką, więc skąd zna te symbole? I po co je tam zostawiła? Od niej się pewnie tego i tak nie dowiemy. Ostatnim razem jak byłem tu z Markiem, próbowałem ją podpuszczać, ale naprawdę ma chyba ciężką demencję.

-Nie wiem, ale jeśli będę wiedziała o czym to sama spróbuję z nią pomówić. Być może jej umysł się gubi, ale dusza zawsze pozostaje ta sama. Nie jestem mądrzejsza od wszystkich, ale mogę dostrzec coś znajomego… nawet w niej. - Podała bratu palącego się blanta i zaczęła zbierać się do cichego wyjścia z pokoju.

Daryll spojrzał za skręta z pewnym powątpiewaniem. Nigdy wcześniej nie palił zioła, ale jeśli miało mu to pomóc się nieco rozluźnić, pozbyć z głowy resztek koszmarnych snów, może najwyższy czas spróbować. W końcu zaciągnął się ostrożnie, oczy mu zaszły łzami, ale powstrzymał nadchodzący atak kaszlu. Wziął jeszcze jednego bucha po czym wyrzucił niedopałek przez okno. Włączył latarkę Barneya, upewniając się, że działa. Mocne, halogenowe światło w ciemnościach pokoju było niczym supernowa, aż musiał zmrużyć oczy. Nie odzywając się wyszedł za siostrą na korytarz domu Macrumów.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline