Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2022, 02:08   #144
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Rankiem… no, ranek to to nie był. Było za jasno. Ale była u siebie i tak jakoś jej domek znajomo chybotał. Jechała gdzieś w nim.
Co więcej, obudziła się wtulona mocno w znajome ciało czarownika, który jak zwykle półnagi spał w jej łóżku! Powinna go za to ofukać… ale dopiero wtedy jak wyciągnie dłoń z jego gaci, bo jakim cudem zsunęła palcami pod jego spodnie podczas snu i wodziła zdecydowanie za nisko po jego podbrzuszu. Nie mogła go karcić w takiej dwuznacznej sytuacji. No i… jechali.

Jechali?! Jak to możliwe?! Przecież ona była tutaj, w środku! Ruchacz niestety był tutaj razem z nią, więc jeśli żadne z nich nie powoziło.. to kto? I dokąd jechali?! Czy uwolniła się z sideł niby-kapłanki tylko po to, aby teraz zostać porwaną we własnym wozie?!

Gwałtownym szarpnięciem wyrwała swoją rękę z pułapki tego ZDRAJCY. Jednak obrzydzenie do niego oraz tej części siebie ( niewątpliwie Pani Ognia ), której podobały się takie macanki jego ciała, szybko zostało zastąpione.. zdziwieniem. Miłym zdziwieniem, co tym bardziej ją zaskoczyło. Oto bowiem tym ruchem odkryła, że.. bez problemu może ruszać rękami i nie wiąże się to ani z ogromnym zmęczeniem, ani tym bardziej z bólem.

Przez moment naprawdę zobaczyła wszystko w jaśniejszych barwach. Przez krótki moment, po którym znów zalała ją fala wspomnień wczorajszego dnia, jak również świadomość obecnej sytuacji. Wyrzucenie Ruchacza ze swojego łóżka mogło poczekać. Najpierw musiała dowiedzieć się KTO miał czelność prowadzić jej wóz. Słudzy Arissy? Bandyci? Pierworodny? Marchewa? Dzikie elfy?
Wygrzebała się spod barłogu koców, przy okazji całkiem przez przy-pa-dek uderzając mężczyznę łokciem między żebra, po czym na czworakach podkradła się do okienka tuż przy łóżku. Rozchyliła szeroko barwne zasłonki, aby mieć lepszy widok na otoczenie.

Wyjrzenie przez okno pozwoliło elfce stwierdzić, że ktoś niski i siwy siedzi na koźle jej wozu. Ani chybi Dziadunio. Nie tylko to zauważyła zerkając na zewnątrz. Jej wóz był tylko częścią tej karawany. Jego szlachecka mość musiała ruszyć w końcu swoje dupsko i cały ten jego orszak ruszył się z miejsca wraz z jej domkiem na kołach.

- Powinnaś jeszcze dziś odpoczywać - tymczasem odezwał się Ruchacz, przeciągając na łóżku i przyciągając mimowolnie jej spojrzenie ku wijącym się na jego ciele tatuażom, wręcz “poruszającym” się wraz jego mięśniami. Mogła się w duchu irytować, że ten widok był dla niej.. fascynujący mimo wszystko.
- Omal wczoraj nie wyzionęłaś ducha. - mruczał ten łajdak leżący w jej łóżku.- Może i czujesz się dziś lepiej, ale… nie powinnaś jeszcze nadmiernie się wysilać.

Powoli odwróciła spojrzenie od czarownika, co ku jej niezadowoleniu okazało się trudniejsze niż być powinno. Z powrotem wyjrzała na świat przesuwający się za okienkiem. Nawet jeśli to Dziadunio siedział za lejcami prowadzącymi Małego Brida', to elfka nadal czuła się porywana. Nieco mniej, niż gdyby na miejscu krasnoluda znajdowali się bandyci, ale nadal była uwięziona we własnym domu. Na domiar złego, uwięziona z tym ZDRAJCĄ jej zaufania. Musiała być naprawdę niewyobrażalnie zmęczona, skoro zdołała przy nim zasnąć.

Narzuciła na siebie koc, żeby osłonić swą częściową nagość przed Ruchaczem, bo przecież niby-kapłanka nie była wczoraj łaskawa zwrócić reszty jej ubrań. Tak otulona przysiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i sięgnęła po kufel stojący tuż obok. Kilkoma łykami wczorajszego piwa zalała swoje spragnione gardło, dając tym sobie więcej czasu na zastanowienie się. Co teraz? Jak długo już jechali? Jak długo jeszcze będą jechali? Jak długo będzie musiała wytrzymywać towarzystwo Thaaneeekryyysta?

Na razie nie miała wyboru, bo czarownik nie opuszczał ani jej wozu, ani jej łóżka. I nie przejmował się ni obecnością Skel’kela, jak i śpiącej na półce wróżki. Nie wydawał się mieć ochoty na wyjaśnianie sytuacji w jakiej kuglarka się znalazła. Zamiast tego owinął się kocem i odwrócił do niej plecami.
Dopiero po dłuższej chwili milczenia rzucił mimochodem - Dlaczego kmiotek ze Srebrnych Jastrzębi kręcił się wokół twojego wozu? Jak im z kolei podpadłaś? Wolałbym zawczasu wiedzieć z czym możemy mieć do czynienia.

Lodowaty dreszcz przeszył ciało elfki, jak gdyby mężczyzna wylał na nią całe wiadro wody. Wzdrygnęła się i po raz kolejny zerknęła przez okno. Tym razem spodziewała się, że zobaczy Marchewę wpatrującego się w nią swoim spojrzeniem pełnym nienawiści do elfów. Nic takiego się nie stało, ale na wszelki wypadek pośpiesznie zasłoniła okienko.
-Ostatnio przyciągam do siebie wielu różnych parszywców. Nic więc dziwnego, że przypałętał się kolejny - powiedziała Eshte oschle, ale zaraz jeszcze zapytała, niby to tak od niechcenia -A który? Ten z blizną na gębie, czyyyyy... ten drugi, z włosami koloru marchewki?

- Ten drugi…
- odparł czarownik nie odwracając się ku niej. Rzucił tylko przez ramię. - Jesteś pewna, że nie mają żadnego konkretnego powodu by się tobą interesować?

-Mówiłam Ci już, że Srebrne Jastrzębie nienawidzą elfów. Ale pewnie i wtedy mnie nie słuchałeś, co?
-fuknęła kuglarka, ani myśląc zdradzać czarownikowi delikatnych i nieprzyjemnych szczegółów ze swojego życia. Już wcześniej wzbraniała się przed mówieniem mu o powodach swojego lęku przed Jastrzębiami, ale teraz to już całkiem stracił ten przywilej.
-Pewnie ten rudy ma kolekcję odciętych spiczastych uszu i chce ją powiększyć o kolejną parkę -wprawdzie wzruszyła ramionami, lecz wyraz jej twarzy był daleki od nonszalanckiego. Zalęknionym spojrzeniem powiodła po swojej lewej ręce, po której wiły się nie lśniące tatuaże, a pajęczyny oparzeniowych blizn.

Miała nadzieję, że może.. może.. może jednak Marchewa jej nie rozpoznał, przecież zmieniła się przez tych kilka lat. I czy.. teraz planował dokończyć to, czego on i jemu podobni dawniej nie zdołali skończyć? Czy jego nienawiść płynęła aż tak głęboko?

- Rzecz w tym moja droga, że… nie… Srebrne Jastrzębie nie mają nic do elfów.- odparł Ruchacz po namyśle.- To myśliwi. Polują na różnych wartych złapania osobników. Nie dyskryminują w swojej żarłoczności nikogo. Dla nich nie ma znaczenia czy jesteś elfką czy nie… liczy się nagroda. A z tego co wiem…- spojrzał podejrzliwie na kuglarkę.-... za ciebie nikt żadnej nie wyznaczył, prawda?

-Też nic o tym nie wiem. Ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to Paniunia zapłaciła im za moją głowę
- odparła Eshte kwaśno. Czyż nie byłoby wielce ironicznie, gdyby to rzeczywiście ta harpia opłaciła Marchewę? Oh, ta dwójka dogadałaby się i-de-al-nie w temacie swojej odrazy do sztukmistrzyni.
Zacisnęła dłoń w pięść i przyglądając się bliznom napinającym się wraz z jej skórą, zapytała czarownika mruknięciem - Nie zapytałeś rudego dlaczego kręci się koło mojego wozu?

- Nie było okazji, zresztą… stara się być niezauważonym. Kiepsko mu to wychodzi, ale się stara…
- przyznał Thaaneekryst obojętnie, choć ironicznym tonem. - W każdym razie gdy Durmangor… nasz krasnolud.- wyjaśnił na wypadek, gdyby kuglarka nie wiedziała o kogo chodzi.-... próbował go o to zapytać, to on szybko się oddalił.

-No to dobrze. Skoro słabością rudego są krasnoludy, to powinnam być bezpieczna z Dziaduniem w pobliżu, co nie?
-powiedziała elfka dość rozkojarzona własnymi myślami przesyconymi lękiem i.. i bólem. Rozdzierającym bólem ciała, ale ponad wszystko dojmującym bólem zdrady.
Te silne emocje sprawiły, że instynktownie spróbowała tchnąć życie w magię płynącą w swych żyłach i wzniecić w piąstce swój zaufany ogień. Jeśli Marchewa miał ją na oku, to musiała potrafić się obronić, pomimo tej osłabiającej klątwy rzuconej na nią wspólnymi siłami Ruchacza i Arissy.

Stworzenie płomyku przyszło jej bez problemu i bez wysiłku, aczkolwiek zaraz potem w brzuchu Eshte zaburczało głośno. Była bowiem głodna jak wilk w zimie.

- Z Dziaduniem wszędzie jesteś bezpieczna. To jeden z tych najemników, których nie można przekupić w żaden sposób.- ocenił czarownik nie zwracając większej uwagi na płomienie.- Dlatego cieszę, że udało mi się go nająć by chronił twój kuperek.

„Nająć za moje ciężko zarobione monety”
- przypomniał elfce w głowie złośliwy głosik, który do złudzenia przypominał jej własny. Nie miała jednak czasu zareagować, bo w kolejnej chwili wszystko zagłuszył donośny ryk dochodzący z.. jej brzucha.

-Długo już podróżujemy? Kiedy się zatrzymamy na odpoczynek? -pytała Eshte wygaszając płomienie obejmujące jej piąstkę. Potem otuliła się ciaśniej kocem -Jestem głodna.

Pokrzepiona powrotem swoich sił, zdecydowała się wygramolić z łóżka i wstać. Zaskoczyła tym swoje nogi, które po tylu godzinach ( albo i.. dniach? ) bezczynności, zwyczajnie nie były przygotowane na samodzielne utrzymanie kuglarki w pozycji stojącej. Ugięły się pod nią i byłaby straciła równowagę, gdyby nie oparła się tyłkiem z powrotem o łóżko.

- Niech pomyślę… będzie z parę godzin od świtu? - zadumał się Ruchacz siadając i przeciągając leniwie. - Zobacz w okolicy drzwi. Durgmangor powinien zostawić tam nam prowiant zrobiony ze śniadania w postaci zawiniątka.

I rzeczywiście obok wejścia leżał sobie podejrzanie zwyczajny szary płócienny worek. Nie wyglądał zbyt zachęcająco. Podróż w orszaku i odgrywanie żonki czarownika wystawiły kuglarkę na przepyszne luksusy, jakimi na co dzień zajadało się pulchniutkie jaśniepaństwo. I możliwym było, że trochę ten przepych ją zepsuł. Żołądek, ten sam który jeszcze do niedawna w pełni zadowalał się mało wyrafinowanym jedzeniem przygotowywanym przez samą Eshte, teraz domagał się kolejnych dań ze szlachciurkich stołów. Jakoś wątpiła, aby worek skrywał upragnione smakołyki.

Dłonią rozmasowała swe udo w chęci obudzenia zaspanych mięśni, po czym ostrożnie ruszyła przed siebie. Nogi już chętniej z nią współpracowały, ale mimo to nadal trzymała się blisko mebli i kufrów, w razie gdyby nagle potrzebowała ponownie złapać równowagę. Tym sposobem dotarła do leżącego na ziemi worka. Najpierw z przesadną dokładnością sprawdziła, czy drzwi są dobrze zamknięte i żaden najemnik nie będzie mógł łatwo wejść do środka, i dopiero potem sięgnęła po worek. Poganiana rykami swojego żołądka rozsupłała wiązania i zajrzała do środka.

Zaczopowany dzban wydawał się zawierać piwo. Poza tym był chleb, wędzona ryba, wędzona szynka, wędzony boczek. To nie było szlacheckie jedzenie. I z pewnością Dziadunio je przyszykował, bo nie było tu śladu zieleniny, a jak wiadomo krasnoludy nie przepadają za warzy… a nie, pod mięsiwem było parę pieczonych rzep. Co prawda nie było tu smakołyków, ale gdyby nie było tu jedzenia, to pieczyste z mężusia byłoby możliwością do rozważenia. Tak bardzo Eshte była głodna.

Ah, przynajmniej Dziadunio o nią dbał. Odnalazł jej kapelusz, przygotował prowiant na drogę. To więcej niż mogła się spodziewać po tym ZDRAJCY malowanym tatuażami. Szlachciurki na pewno nie podróżowały o pustych brzuchach, na pewno nie napychały się wędzoną rybą i rzepami. A zatem gdzie były jej smakołyki?!

Balansując pomiędzy słabością własnego ciała oraz poruszającym się wozem, i pokazując tym, że niestraszne byłoby jej życie na statku rozkołysanym falami, elfka przydreptała do stołu. Usadziła tyłek na krześle i poprawiła koc na swych ramionach. Tak opatulona przed chłodem i spojrzeniem „mężusia”, zajęła się wyciąganiem jedzenia z worka.

-Dokąd jedziemy? Do kolejnej wioski na drodze do domu Pana Hrabiego? -pytaniem przerwała tę długą ciszę, jaka nastała w wozie w trakcie jej długiej wędrówki ku drzwiom. Oderwała kawałek chleba, po czym bezceremonialnie wpakowała go sobie do ust, aby uciszyć wygłodniałą bestię ryczącą w jej brzuchu.

- Do Haenstradt. To małe miasteczko. Dojedziemy tam wieczorem. A potem… kolejną noc już spędzisz na zamkowych komnatach.- wygłodniałe spojrzenie czarownika częściej niż na elfce, skupiało się na wyciągniętym przez nią prowiancie.

Twarz kuglarki wykrzywiła się w wymownym grymasie, który niewiele miał wspólnego z czarownikiem pożerającym spojrzeniem JEJ jedzenie, ani z kawałkiem wędzonej ryby przeżuwanym leniwie w ustach. O taką reakcję przyprawiła ją wizja spania w domu Paniuni, gdzie pewno nawet koc i poduszki będą próbowały ją zabić. Już teraz ta harpia była nieustępliwa, aż strach było myśleć do czego się posunie na swoim terenie.

-Hanszrat.. - „powtórzyła” Eshte nie przywiązując większej uwagi do prawdziwej nazwy, albo.. nie potrafiąc wymówić dziwacznych zlepków liter tak lubianych na tych ziemiach -Miasteczko, więc jest większe od Gównowa, tak? I ładniejsze? Bogatsze?
Zadawała swoje pytania, ale tak naprawdę interesowała ją odpowiedź tylko na jedno: czy tamtejsi mieszkańcy potrafili docenić jej sztukę i chętnie dzielili się swoimi błyszczącymi monetami?

- Grauburg to to nie jest, niemniej w tym miasteczku mają całkiem wygodne karczmy. I drogie jeśli cenisz wygodę. - podsumował mężczyzna przyglądając się jedzącej kuglarce, do której przypełznął Skel’kel i owijając się wokół nogi pełzał w górę ku jedzeniu.
- Póki jedziemy… skorzystam z okazji by popracować nad twoim tatuażem na szyi, myślę że w ciągu dwóch posiedzeń całkiem go już usunę.- wtrącił czarownik zmieniając temat.

-No nareszcie! -dobrze, że elfka zdążyła przełknąć jedzenie, bo inaczej z tej uciechy oplułaby wszystko kawałkami przeżutego jedzenia. Nie odczuwała jednak na tyle dużej wdzięczności, aby zaproponować czarownikowi przyłączenie się do jej śniadania. Co innego Skel'kel. Tylko wychynął swoimi paciorkowatymi oczkami nad blat stołu, a ona już zaczęła podsuwać mu do posmakowała kawałeczki szyneczki, albo rybeczki, albo chlebka, albo rzepki. Z zadowoleniem przyglądała się fajkowemu liskowi, jednocześnie snując pogodniejsze plany -To może w takim razie już nie muszę jechać aż do zameczku Pana Hrabiego?

Ruchacz… rozmyślał w milczeniu przez kilka chwil, nim odpowiedział - Haenstradt może być dla ciebie okazją, do potajemnej i cichej ucieczki z tej karawany. Acz nasz gospodarz mógłby poczuć się urażony odrzuceniem przez ciebie jego gościnności. I posłać za tobą strażników w ramach upomnienia. Albo nawet Jastrzębie.

-Co takiego?!
-Eshte wydała z siebie syknięcie pasujące wściekłemu kotu i chyba.. tak, chyba nawet burza włosów nastroszyła jej się jeszcze mocniej. Spojrzała na mężczyznę spomiędzy niesfornych kosmyków opadających jej na czoło i oczy.
-Czy nagle stałam się jego więźniem? Czy może jednak nadal jestem wolną artystką, i w każdym momencie mogę zrezygnować z występowania przed szlachciurkami? -pytała, chociaż sama dobrze znała odpowiedzi i każda inna tylko podsyciłaby jej niezadowolenie -Tym bardziej, że ich towarzystwo ciągle tylko ściąga na mnie kłopoty. Jakoś kiedy samotnie podróżowałam, to nie trafiałam ani na trolle, ani na zdziczałe elfy.

- Nie. Nie jesteś jego więźniem, jesteś opłaconą pracownicą na co sama się zgodziłaś. A co za tym idzie, pewnie trzeba było zwrócić koszta podróży.
- zadumał się Thaaneeekryyyst drapiąc po podbródku.- Choć tego akurat dałoby się uniknąć, gdybyś wymówiła się z tego orszaku dobrą wymówką i zwinnością w mowie. Odrobina miodu na języku przy pożegnaniu hrabiego też by pewnie ułatwiła to rozstanie, ale…- westchnął ciężko - Oboje wiemy, że dyplomacja nie należy do twoich talentów. I takie wymówienie swoich usług zakończyłoby się pewnie obrazą hrabiego. A tego żaden nobil nie ścierpi, więc żeby uratować swój honor… on pewnikiem musiałby cię przykładnie ukarać. Potrafisz szybko zdobywać sobie nowych wrogów, Eshtelëo.

Elfka prychnęła słysząc te niedorzeczności wylewające się z ust mężczyzny -Nieprawda. To Twój rodzaj jest tak przewrażliwiony, że wszystko biorą za obrazę i w każdym widzą wroga.
Nieco gwałtowniejszym ruchem ułamała kawałek chleba, który zaraz wykorzystała do magicznej sztuczki i sprawiła, że zniknął w jej ustach. I tak naprzemiennie karmiła to siebie, to swojego pieszczoszka, to kontynuowała narzekanie na świat znajdujący się poza ścianami jej wozu.

- Miałam w tej podróży być kuglarką zachwycającą moją sztuką, a póki co większość czasu spędziłam na ratowaniu własnego tyłka. Albo na przekonywaniu jaśniepaństwa, że nie jestem szpiegiem Pierworodnego i dzikich elfów - wzruszyła nagimi ramionami ukrytymi dokładnie pod kocem -Też mogę się obrazić.

- I miałaś okazję zachwycić oraz zarobić na swoim występie.
- przypomniał jej Ruchacz i wzruszył ramionami dodając.- Nie będę cię wtajemniczać w meandry polityki i intryg dworskich. Niemniej masz rację… ty też się możesz obrazić. Tyle że twojej obrazy nie pomści żaden najemnik, a jego… może całkiem spora grupa. Nie należy wchodzić na odcisk osoby mającą władzę, to chyba rozumiesz?

Elfka wywróciła oczami, bo to było łatwiejsze od przyznania racji temu ZDRAJCY. I tak nie przekonał jej do zmiany planów, a co najwyżej do.. przesunięcia swojej decyzji aż dotrą do miasteczka.
-To musi być straszliwie męczące, tak się ciągle obrażać na wszystko -mruknęła sięgając po dzban piwa i otwierając go z satysfakcjonującym „pyknięciem”. Potem podsunęła do siebie kubek, wprawdzie pusty, ale wyraźnie brudny od resztek poprzedniego napitku. Niezrażona wypełniła go złocistą cieczą, dodając -Dziwię się, że Pan Hrabia i pozostałe szlachciurki mają jeszcze siły podróżować.

- Chyba coś o tym wiesz. Ciągle jesteś naburmuszona.
- stwierdził ironicznie czarownik siedząc na łóżku, nadal nagi od pasa w górę, czego elfka próbowała nie zauważać, gdy zerkała na wijące się po jego ciele linie tatuażu. Był to niemal hipnotyzujący widok.

-No, ale JA przynajmniej mam powody do denerwowania się -skwitowała Eshte z.. ciut jakby źle umiejscowioną nutą dumą w głosie -Cały czas jestem obrażana i podejrzewana o szpiegowanie dla Pierworodnego albo dzikich elfów. Mój wóz zostały prawie zniszczony przez trolla, a ja musiałam sama sobie radzić z jakimś spiczastouchym czarownikiem i jego łucznikami. Na szyi mam tatuaż tamtego gównojada, a w głowie pasożyta druidów - wyliczała długo, aż zaschło jej w gardle i musiała się poratować dużym łykiem piwa. Ta chwila pozwoliła jej się jeszcze zastanowić nad tą swoją listą nieszczęść i irytacji -Oh, i jeszcze nikt się nie liczy z moim zdaniem. Więc z czego mam być zadowolona?

- Ja się liczę z nim.
- odparł Ruchacz i wzruszył ramionami tłumacząc. - Gdybym się nie liczył, to bym się nie bawił w tą całą szopkę z małżeństwem i nie znosił cierpliwie twoich oskarżeń dotyczących mojej osoby. Spójrz jednak z innej strony na swoją sytuację. Jesteś cała i zdrowa, w miarę bogata i z pełnym żołądkiem. I żywa, czego nie można powiedzieć o wszystkich szlachciurkach którzy wyruszyli razem z nami. Paru rycerzy nie przeżyło dwóch spotkań z trollami. Ty zaś tak.

-To może powinni płacić tym najemnikom za obronę swoich jaśniepańskich pośladów, zamiast za mszczenie się za niby obrazy
- skwitowała tylko kuglarka w przerwie pomiędzy jednym i drugim pociągnięciem piwa z kubka.
Odzywała się kąśliwie, ale nie wybuchała złością. Może jeszcze była na to trochę za słaba, a może.. może już przyzwyczajała się do tego, że Thaaneeekryyyst miał drastycznie odmienne podejście do innych szlachciurków.. jak i do Arissy. Ich poglądy były tak bardzo rozbieżne, jak w jej odczuciu powinny być rozbieżne ścieżki jej, Pierworodnego i kapłanki.

Szkoda tylko, że jego poglądy były zapakowane w tak przedziwnie przyjemne dla oczu ciało.
Co za strata.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem