Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2022, 02:24   #145
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Czarownik zaśmiał się ironicznie słysząc jej słowa - Najemnikom się płaci za pilnowanie tyłków swoich panów… ale oni są tylko ludźmi. Zawodzą czasem, zwłaszcza gdy zagrożenie jest tak duże jak trolle, a panowie których pilnują są tak nieprzewidywalni jak pewne hałaśliwe artystki. Czasami… ludzie giną po prostu, nawet bogaci i potężni.

-Może wiesz.. tamte elfy też się mszczą za jakąś obrazę wyrządzoną im przez Pana Hrabiego i jego ludzi. Szlachciurki nie są zbyt subtelne... i nie mają w zwyczaju przepraszać, co nie?
-skwitowała Eshte wiedziona własnym, jakże ostatnimi czasy bogatym doświadczeniem. Wprawdzie obie strony jej SROGO podpadły i powinny zapłacić jej za wyrządzone krzywdy, ale wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby cały ten konflikt zrodził się z winy jaśniepaństwa przekonanego o swojej wyjątkowości. Tylko czemu, oh czemu, kuglarka znalazła się w samym środku tego bałaganu?

- O nie… tamte elfy walczą, bo hrabia postanowił przejąć we władanie ziemie, które co prawda zgodnie z prawem i obyczajem i tak są jego… ale dotąd się nimi nie interesował i godził na mizerną daninę w skórach miodzie, drewnie i wosku.- odparł Tancrist zamyślony i drapiąc się po brodzie dodał.- Co zapewne oznacza, że jego ludzie znaleźli tam u elfów coś co warte było rozpętania całej tej awantury z długouchymi… bez obrazy kochanie.- dodał żartobliwie na koniec. Następnie zmienił temat. - Myślę że powinniśmy skorzystać z okazji że mamy woźnicę i podczas tej podróży popracować nad twoim wyglądem…- poprawił okulary dodając.- … i choć trochę usunąć tatuaż z twojej szyjki.

Nie umknęło elfce to.. pieszczotliwe określenie jakim została nazwana przez Thaaneeekryyysta. „Kochanie” objęło nagłym gorącem czubki jej uszu i przyprawiło je o mocno zaczerwienienie się. Ale też obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem rzucanym znad krzywego kubka z piwem. Póki co za każdym razem jego malowanie po tatuażu kończyło się.. dziwnie, jak gdyby wcześniej maczał włosie pędzli w pyłku wróżek. Sen nie wypłukał z niej złości na czarownika, zatem ostatnie na co teraz miała ochotę, to być macaną przez tego ZDRAJCĘ. I jeszcze się przy tym cieszyć jak słodka idiotka. Brrr, okropność.

A zatem postanowiła zwyczajnie zignorować jego propozycję.
-Co takiego mógł tam znaleźć? -zapytała po krótkiej chwili milczenia, w trakcie której wlała w siebie kolejny łyk piwa -Jakieś błyskotki?

- Możliwe że właśnie to… tyle że nie takie cię interesują. Złoto… ale w postaci zarodków, diamenty ale zamknięte w skałach. Sól kamienna może…
- dywagował głośno czarownik nie zauważając na szczęście jej rumieńców.- Możliwe że pod ziemią jest coś wartego sprowadzenia tam górników i założenia kopalni w przyszłości. Bo nie widzę innego sensownego powodu na wywoływanie całej tej awantury z elfami… Nie z powodu kawałka lasu, takiego samego jak wszystkie inne puszcze.

- No tak, i to pewno jedne z tych elfów, co to są bardzo przywiązane do swoich drzew
- stwierdziła Eshte bębniąc palcami o kubek i przyglądając się Skel'kelowi robiącemu podchody do jednej z pieczonych rzep. Zaraz odetchnęła głębiej, po czym uderzyła w głośne i oskarżycielskie tony -Ale ja trochę rozumiem tych dzikusów. Też nie lubię, kiedy ktoś mi się panoszy po domu i jeszcze traktuje go jak swoją własność. A szlachciurstwu to już w ogóle się wydaje, że im wszystko wolno.
Może nie pałała wielkim uczuciem do lasów, ale za to lubiła swój domek. Może nie posiadała wielu drogocenności mogących przyciągnąć uwagę jaśniepaństwa, ale.. no, najwyraźniej coś miała, skoro czarownik przyczepił się do niej i nie chciał puścić.

- Ja też bym im współczuł, gdyby nie to że… wśród nich są czarownicy tacy jak ten elf który zaatakował twój umysł. Nie zdziwiłbym się, gdyby w owym lesie była jakaś kryjówka Pierworodnego któremu nie podoba się że władca tych ziem, zaczął się interesować okolicą jego siedziby.- zadumał się Ruchacz ponurym tonem.

Jego słowa nie spodobały się Eshte. Nie było w tym niczego zaskakującego, bo przecież zawsze dużo gadał, więc często jego wypowiedzi nie odnajdywały u niej pochwały. Jednak czym innym było bredzenie o szlachciurkach wrażliwych na każdą obrazą, a czym innym sugerowanie, że gdzieś w okolicy może się czaić Pierworodny. Ten, którego miała już nieszczęście poznać? A może kolejny pięknooki gównojad?
-Czy jedna kuglarka może być naznaczona tatuażami przez dwóch różnych Pierworodnych? -zapytała ponuro. Z jej szczęściem to te „pocałunki” Pierworodnych będzie zbierała niczym wyjątkowo parszywą kolekcję.

- Rozważając czysto teoretycznie? Tak.- mężczyzna potwierdził jej najgorsze obawy.

-I co wtedy? Będą walczyć między sobą o władzę nad ofiarą? Pierworodni nie sprawiają wrażenia chętnych do dzielenia się swoimi.. żonami - mruknęła elfka, która już po zaczerwienione czubki swoich uszu miała to całe bycie żoną. Nie miała z tego statusu żadnych, ale to ŻADNYCH korzyści! Eh, głupie były te wszystkie panieneczki wdzięczące się jak dorodne kwoki w poszukiwaniu mężów.

Eshte westchnęła ciężko i wzniosła oczy ku górze, aby zmęczonym spojrzeniem obrzucić malowaną powałę wozu. Widać to właśnie tam skrywała odpowiedzi na swoje troski ( a przynajmniej niektóre z nich ), bowiem nagle powiedziała z iskierką nadziei -Ej, a może jest to jakiś sposób na pozbycie się tych gównojadów?? Po prostu pozwolić im się nawzajem pozabijać...

- Z reguły słabszy Pierworodny nie tyka własności potężniejszego, więc… raczej będziesz cieszyć tylko tatuażem jednego z nich
. - odparł Ruchacz gasząc i tę nadzieję.- Teoretycznie mogłabyś mieć dwa, w praktyce jednak zawsze będzie tylko jedno oznakowanie na twoim ciele.

-Wolałabym nie mieć okazji do sprawdzenia, który z tych lalusiów jest potężniejszy
-zamarudziła Eshte, kiedy zwyczajowo nie odnalazła pocieszenia w słowach czarownika - No to mam jeszcze jeden bardzo dobry powód, żeby zostawić jaśniepaństwo samo z całym tym gnojem.
Mocząc wargi w pozostałościach piwa zerknęła przez okienko na przesuwający się za nim świat. Jednak szybko przypomniała sobie, jakie potwory ( w tym lubieżne niby-kapłanki ) skrywa ten świat, więc starannie zakryła go zasłonką.

- Nie trzeba było się z nimi zabierać w ogóle. Łatwiej było wejść niż teraz wyjść z tego całego ambarasu.- dodał ironicznie jej “pożal się bogom” mężuś. - No cóż.. skoro zamierzasz opuścić naszego gospodarza, to przynajmniej teraz mnie ominą uczty i bale na samym zamku.

-Przecież jeśli się szybko uwiniesz z usuwaniem tatuażu, to będziesz mógł dołączyć do Pana Hrabiego i dalej podróżować ze swoim rodzajem do zamku
- stwierdziła tylko elfka z obojętnością w głosie, która podkreślała jak bardzo, BARDZO, mało ją interesują przyszłe losy czarownika. I żeby nie pozostawić łajdakowi miejsca na żadne wątpliwości, to jeszcze przy tym wzruszyła ramionami!

Tak, tak, może i się ciut przyzwyczaiła do towarzystwa w podróży.. o ile rzeczywiście można było się przyzwyczaić do czyjegoś ciągłego gadania i krytykowania jej na każdym kroku. Mimo to czasem, tak jakby, bywało, uh, miło. Przynajmniej do czasu, aż postanowił ją ZDRADZIĆ i rzucić na pożarcie lubieżnej niby-kapłance.

- Tak. I wtedy wreszcie się wyśpię.- odparł czarownik odwracając się plecami do elfki. - Bądź co bądź pół nocy czuwałem nad tobą niepewny czy czary-mary kapłanki w pełni przywróciły cię do krainy żywych. - tu ziewnął.- A potem ciężko mi było zasnąć, gdy lepiłaś się do mnie jak pijawka.

Eshte przyglądała mu się mocno zmrużonymi ślepiami oraz wargami wykrzywionymi w rozgoryczeniu jego słowami. Ale zamiast odpowiedzieć mu warknięciem, zamiast wycelować w jego plecy wulgarnym gestem, ona tylko uniosła rękę ku burzy swych włosów. Smukłymi palcami zaczęła obmacywać miejsce po miejscu, aby odnaleźć tego domniemanego guza nabitego w lesie… którego jakoś nigdzie nie było.
-Czy to na pewno ja się uderzyłam w głowę? Bo sam brzmisz, jakby troll porządnie pomacał Cię maczugą po łbie - skwitowała złośliwie.

- Możliwie że tak się stało. Oberwałem podczas walki z trollami, z której to twój rumak umknął zabierając cię ze sobą. Ale nie zajmowałem się za bardzo swoimi ranami.- odparł Ruchacz ziewając.- Nie ma znaczenia gdzie obrywam, póki cios przeżyję. Rany da się wyleczyć później, gdy znajdzie się na to czas.

-Ale.. na pewno przeżyjesz, tak?
-upewniała się Eshte spoglądając na niego podejrzliwie, co tylko potwierdzało, że nie kierowała nią troska o dobro swojego mężusia. Jedynie zaradność i chęć trzymania się daleko od kolejnych kłopotów - Martwy nadal uprzykrzałbyś mi życie. Paniunia wmówiłaby wszystkim, że to ja Ciebie zabiłam i miałabym jeszcze więcej problemów ze szlachciurkami.

- Przeżyję… a jak będzie mi gorzej to zaciągniesz mnie do medyków, albo do kapłanki. Durgmangor w tym ci pomoże.
- powiedział uspokajającym tonem Ruchacz.- Nie martw się. Nie dam ci zrobić krzywdy. Czy to za życia, czy po śmierci mojej.
Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się żartobliwie.- Jeśli rzeczywiście Dzikun związał nas małżeńskim węzłem przez przypadek, to nasze duchy będą też razem podążać przez wieczność. Przerażająca perspektywa, nieprawdaż?

Sztukmistrzyni Meryel nigdy nie miała powodów, aby podejrzewać bogów o jakiekolwiek przejawy sympatii wobec siebie. Talent, wprawdzie rzeczywiście NIERAZ określany jako godzien niebiańskich pałaców, zawdzięczała wyłącznie swojej ciężkiej pracy, a nie uśmiechowi jakiegoś znudzonego bożka.
Gdyby jednak miała w zwyczaju padać na twarz w modłach, to miałaby powody do podziękowania za to, że w tym momencie nie miała już żadnego jedzenia w ustach. Bo inaczej byłaby się mocno zakrztusiła po usłyszeniu tej groźby czarownika. Padłaby bez tchu na podłogę i nawet nie miałaby co liczyć na pomoc z jego strony. Co najwyżej zerwałby się, żeby znowu wykorzystać jej moment słabości i ściągnąć z niej wszystkie fatałaszki. Oh, i jeszcze posłałby po Arissę, niech też sobie popatrzy.

Jak zatem dobrze, że ogromny niesmak był jedynym, z czym elfka musiała się zmagać po tej groźbie wypowiedzianej przez Thaaneeekryyyysta. Zapewne i sam rogaty bożek poczuł nagłą potrzebę odetchnięcia z ulgą, nawet nieświadomy tego jak bliski był spędzenia wieczności na byciu ofiarą ognistej wściekłości pewnej bardzo, bardzo, BARDZO niezadowolonej kuglarki.






* * *




Cały ten gniew gotujący się w Eshte od momentu obudzenia w leżu Arissy, przyprawiał ją o poczucie wprost niewyobrażalnego GŁODU. Wczoraj zjadła posiłek przed snem i nadal była głodna. Po obudzeniu zjadła śniadanie w wozie i.. tak, nadal była głodna. Przedziwne to było, a na domiar złego takie zaspokajanie tego głodu groziło jej, o zgrozo, zaokrągleniem się! To doprawdy byłoby idealne gówno na torcie tylko ostatnich kilku dni.

Może to tamta niby-kapłanka ją głodziła, może ciało ciągle domagało się pożywienia, aby zregenerować siły utracone z winy Ruchacza i Arissy. Po prostu była nienażarta i tyle. Dlatego z zadowoleniem przyjęła zatrzymanie się całego orszaku na odpoczynek. Oznaczało to, że nie tylko mogła w końcu przestać słuchać chrapania swojego „mężusia”, ale też mogła napełnić brzuch posiłek zarządzonym przez szlachciurstwo. Drugie śniadanie, obiad czy podwieczorek - nazwa nie miała dla niej większego znaczenia. Najważniejsze, że znowu będzie mogła zatopić zęby w jedzeniu.

Posiłek jedli przy wozie, pośrodku drogi. Nie tylko ona ze swoimi towarzyszami, ale nawet szlachciurstwo rozłożyło się w podobny sposób. Oczywiście z większą ilością obrusów, miękkich poduszek, lśniących zastaw stołowych i karmiącej ich służby, lecz.. nadal pośrodku drogi.
Thaaaneeekryyyst tradycyjnie poszedł się spoufalać ze swoim rodzajem i zapewne, jak podejrzewała jego „żoneczka”, spiskować z niby-kapłanką. Zatem Eshte jadła tylko w towarzystwie Dziadunia i wróżki, a ich posiłek był iście plebejski. PLEBEJSKI! Nadal był smaczny i zaspokajał ( zapewne tylko tymczasowo ) jej głód, aczkolwiek daleko mu było do pyszności, pod którymi uginały się arystokratyczne stoły.






Krasnolud milczał przy posiłku odpowiadając jedynie niewyraźnymi pomrukami na zaczepki Trixie. Natomiast bardka trajkotała jak najęta, nie dając nikomu dojść do głosu. Jak dobrze, że wróżkom nie było obce poczucie głodu i czasem musiały nakarmić te swoje maleńkie brzuszki, bo inaczej nigdy nie przestawałaby cieszyć wszystkich swoim głosikiem.

I tak elfka dowiedziała się wielu rzeczy. Że wczoraj spadła z konia, że krwawiła z dwóch ran, jednej w boku i jednej na czole. Że była blada jak ściana, gdy Ruchacz szukał dla niej ratunku. Że Trixie była pewna, iż Eshte umrze, i już zaczęła pisać tren żałobny na jej cześć. A skoro sztukmistrzyni pokrzyżowała jej plany i jednak okazała się być żywa, to wróżka musiała skorzystać z okazji do zadeklamowania swojego dzieła, przynajmniej tej części którą już napisała. O Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré, mistrzyni iluzji i sztuk magicznych. Potężnej pogromczyni Pierworodnych, trolli i elfów. Łamaczce serc męskich i niezwykłej akrobatce w sypialni…
Tak, w niektórych miejscach Trixie przesadziła, w kilku zmyśliła i zdecydowanie ten tren wymagał wielu przeróbek nim panna Meryel zaakceptowałaby go na swoim pogrzebie. Mniej mężczyzn w jej życiu, a więcej.. cóż, jej! Jej wspaniałości, której przecież starczyło na cały hymn. Nie, nie! Na kilka hymnów! I po co właściwie czekać do jej śmierci, skoro już teraz można tworzyć wychwalające ją pieśni!

Jeszcze w trakcie podróży kuglarka odkryła z zadowoleniem, że jakieś pomocne chochliki przyniosły do wozu jej fajeczkę i sztylet. I była im szalenie wdzięczna, bo sama ani myślała zbliżać się do leża niby-kapłanki w celu odebrania swoich rzeczy. A tęskniła za nimi bardzo. Nie miałam nawet okazji nacieszyć się skrzydlatą mocą ukrytą w sztylecie, zaś fajeczka.. no, po prostu lubiła ją sobie przypalić. Tak jak teraz.

Z tej całej opowieści wróżki nie dowiedziała się niczego, co mogłoby usprawiedliwić Thaaneeekryyysta i Arissę z ich ohydnego zachowania. Nic z tego co mówiła nie świadczyło o ich niewinności i jedynie dobrych zamiarach wobec niej. Oboje nadal śmierdzieli zdradą, a ona znała ten odór bardzo dobrze. ZA dobrze.
Popalając sobie fajeczkę nad miską wyczyszczoną z jedzenia, i zaledwie jednym uchem słuchając ciągłego trajkotania wróżki, Eshte w swych myślach nie mogła zrozumieć jednego. Jak to się stało, że znowu wystawiła się na zdradę? Niech licho pali Arissę, ale czy przypadkiem nie za mocno zaczęła polegać na swoim fałszywym mężusiu? Zbyt blisko go do siebie dopuściła, skoro ta jego parszywa ZDRADA tak celnie w nią uderzyła. Czy naprawdę przez tyle lat swojego życia nie nauczyła się jeszcze, aby trzymać wszystkich na bezpieczny dystans? Szczególnie uważać powinna na ludzi i elfy. Jakoś przedstawiciele innych rasach jeszcze nie dali jej aż tak wielu powodów do trzymania ich na dystans.

Jak choćby jej obecne towarzystwo. Dziaduniowi wystarczyło dać w łapę ciężki mieszek ( na szczęście nie ZBYT ciężki ), aby przygotowywał dla niej jedzenie, powoził jej domkiem na kołach i odstraszał Marchewę. Może po dorzuceniu jeszcze kilku monet zacząłby też prać jej ciuchy, sprzątać wnętrze wozu oraz strzec jej też przez Arissą i Paniunią. Jedynie jak na gust Eshte, był nieco zbyt pobłażliwy wobec czarownika.
W przypadku wróżki nawet nie była pewna, czy Trixie w ogóle byłaby w stanie posunąć się do zdrady. Była zbyt milutka, żeby wyrządzić kuglarce jakąkolwiek krzywdę. Co najwyżej wyraziłaby swoje niezadowolenie w innych sposób, jak choćby.. niezbyt pochlebną pieśnią na cześć elfki. Drażniące, ale nie tak krzywdzące jak ostatnie występki Thaaneeekryyysta i jego wspólniczki. Nie, nie. Nie Eshte. Tej DRUGIEJ elfki. Coś czarownik szybko sobie przeskakiwał z jednego spiczastego ucha na kolejny.
Oczywiście, rozgniewana wróżka mogłaby też obsypać ją swoim pyłkiem. To już zdecydowanie byłby problemem..

To nagłe poczucie niesprawiedliwości, jak gdyby cały świat tylko czekał, aby zwrócić się przeciwko niej, wyrwało ze sztukmistrzyni poirytowane westchnienie.
Samotne podróże miały swoje wady, ale przede wszystkim miały również jedną potężną zaletę. Samotność. Nie mogła. Jej. Skrzywdzić.

Eh.. ale czy goszcząc w swej głowie tego ognistego pasożyta, rzeczywiście jeszcze kiedykolwiek miała szansę być sama?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem