Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2022, 16:46   #156
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WIKWAYA i DARYLL SINGELTONOWIE

Wymknęli się z domu Macrumów bladym świtem. Jeszcze przed tym, nim promienie słoneczne zaróżowiły krawędź wschodniego nieba. Wszyscy domownicy jeszcze spali. Słyszeli pochrapywanie jednego z nich - zapewne Antona, które dochodziło zza zamkniętych drzwi jednego z pokojów.

Drzwi do domu były zamknięte, ale klucz tkwił w drzwiach, więc bez trudu wydostali się na ciemne obejście. Było zimno. Od gór wiało chłodną wilgocią. Wiatr szumiał zmuszając do tańca wierzchołki świerków porastających niższe pasma.

Szopa była niedaleko.

Otworzyli ją, niczym włamywacze, i znaleźli się w środku.

Ołtarzyk był taki sam, jakim zapamiętał go Daryll. Tylko świece już się wypaliły. Światło dawała tylko jedna lampa naftowa zawieszona bezpiecznie na haku.

To, co ujrzała poruszyło u Wikwayi jakąś strunę. Ona znała te znaki. Widziała te symbole. W swoim śnie. Wiry, które wciągały pod wodę. Załamania cieni, układające się w paskudne glify. I Wii wiedziała! Ktokolwiek rysował te znaki widział, to co ona widziała. Śnił, to co ona śniła. Ale robił to od dłuższego czasu.

Ta szopa, to co działo się w Twin Oaks i jej koszmary - to było ze sobą jakoś powiązane. Tylko, być może ze względu na zmęczenie i wcześniejsze rany, umykało percepcji Wii w jaki sposób to wiązało się ze sobą.

Kiedy jego siostra oglądała "ołtarzyk" Daryll zobaczył niecodzienną scenę. Ktoś wyszedł z linii lasu i powoli, sprężystym krokiem skierował się do domu. Było zbyt ciemno, aby zdołał zorientować się, kim jest ten człowiek. Ale zagadka rozwiązała się sama.

Gdy mężczyzna był przy wejściu do domu, z budynku wyszła inna osoba. W bieli, niczym senna mara.

- Babciu - to był głos Davida Macruma. - Jest zimno. Wracaj do domu.
- To ty, Bill, drogi chłopcze - staruszka mówiła na tyle głośnym i skrzekliwym głosem, że słyszeli ją w szopie całkiem wyraźnie.
- Nie to ja, David, babciu. Wracajmy do domu.
Wnuk wziął staruszkę pod ramię i poprowadził do domu.
- To krew, Bill. Jesteś cały we krwi.
- To nie krew, babciu, to deszcz.

Nie padało.

Gdy już upewnili się, że Marcumowie ich nie zobaczą, wrócili do ich domu.


* * *

Macrumowie przywitali ich przy śniadaniu, na który Anton przygotował solidną porcję jajecznicy na bekonie, chleb i kawę.

Wii była wręcz pewna, że ponury, brodaty mężczyzna ją lubi. Możliwe, że chodziło o to, że pomogła jego mamie. Rzeczona mama siedziała na swoim miejscu, z nieruchomym, zamglonym wzrokiem wpatrzonym w przestrzeń przy stole. Wyraźnie jej umysł dzisiaj był gdzieś bardzo, bardzo daleko. na pewno nie w tej zaniedbanej, nieco smutnej kuchni, w której właśnie siedzieli.

David zszedł jako ostatni. Z nieprzeniknioną twarzą przywitał się z rodziną oraz z gośćmi i usiadł koło babci zajmując się próbą wmuszenia w nią posiłku. Rodzina Macrumów nie rozmawiała zbyt wiele. Przy stole panowała dość niezręczna cisza, którą przerwał Anton.

- Mam nadzieję, że wypoczęliście. Trochę nas wczoraj zaskoczyliście tym noclegiem, więc przepraszam, jeżeli warunki nie były zbyt … no wygodne. Rzadko mamy tutaj teraz gości. Ale wasza mama to równa babka. Zawsze dla nas była miła. Nawet kiedyś, nim wszystko się pokićkało. Jako jedna z nielicznych nie odwróciła się od nas i naszej rodziny. Mam nadzieję, że z nią w porządku. Po śniadaniu, nim przyjedzie twój ojciec, możesz skorzystać z naszego aparatu, by zadzwonić do szpitala.

David, pałaszujący jajecznicę, spojrzał na Darylla.

- Udała się wczoraj wycieczka? - zapytał, nie wysilając się nawet na uprzejmość. - Następnym razem nie zostawiajcie otwartych drzwi. Babcia o mało znów nie wyszła w nocy.

- O czym ty mówisz, chłopcze?

- O tym, tatko, że nasi goście - położył nacisk na to słowo i patrzył na Darylla złym, twardym spojrzeniem człowieka pozbawionego skrupułów - buszowali w nocy po naszej szopie. Pewnie interesowała ich wystawka, którą zrobiła tam babcia. A może to było coś innego?

Pytanie zawisło w powietrzu.


BART SPINELLI

Zachowanie, spokój w oczach i twarzy, w jakiś sposób działało na Barta, niczym dobry terepeuta. Temu dziwnemu człowiekowi bardzo łatwo przychodziło opowiadać rzeczy, które ktoś inny uznałby za brednie. Ciemne oczy mężczyzny budziły zaufanie.

- Masz wrażliwą duszę - powiedział w końcu Czarny Łoś. - Przebudziłeś ją, chociaż nie jesteś na to gotów. To dlatego umarli próbują do ciebie mówić. To dlatego krążą koło ciebie.

Misternie spleciony łapacz snów w campingowym domku, w którym mieszkał szaman, poruszył się, mimo że wszystkie okna były zamknięte. Bart poczuł się dziwnie. Jakby ktoś jeszcze, poza ich dwójką, przebywał w pomieszczeniu.

- Nawet teraz są tutaj. Wyczuwasz je równie wyraźnie, jak ja, prawda?

Wyczuwał. Wyczuwał jak cholera. Albo ulegał sugestii starego Indianina.

- Bestia. Jest wiele bestii, młody, biały człowieku. Bardzo wiele. Są w nas. Wokół nas. I w miejscach, które czujemy, ale ich nie potrafimy dostrzec. To, co mówiłeś, świadczy o gniewie, świadczy o żalu i świadczy o zemście. To może być chindi. Duch. To, co zostaje z człowieka, którego spotkał zły, okrutny los. Albo to coś dużo gorszego. Coś. co było tutaj, nim nasi przodkowie i przodkowie ich przodków, zamieszkali te lasy i góry. Jeżeli stało się to, czego się obawiam, że mogło się stać, wielu ludzi jest w niebezpieczeństwie.

Starzec zamyślił się i przez chwilę, długą chwilę, nic nie mówił.

- Musisz wrócić do swoich koleżanek i kolegów. Musisz przekonać ich, aby przyjechali do nas. Tutaj. Jak najszybciej. Wtedy zobaczę, co da się zrobić. Wtedy spróbujemy zrozumieć, z czym lub z kim mamy do czynienia. Rozumiesz?

Pokiwał głową.

- Wróć do nich, a potem, gdy zbierzesz ich wszystkich, przyjedźcie do mnie. Stawimy czoła bestii.


ANASTASIA BIANCO

Falls popatrzył na Anastasię i na jej matką i lekko skinął głową.

Przeszli do salonu połączonego z aneksem kuchennym. Mama zaproponowała policjantowi coś ciepłego do picia, ale ten grzecznie odmówił. Miał ponurą twarz.

- Pani Bianco - zapytał, gdy już usiedli - Czy pani mąż miał jakiś wrogów? Proszę sobie przypomnieć, bo to bardzo ważne? Czy ktoś mu groził? Czy pracował nad czymś, co było dla kogoś zagrożeniem?

Te pytania! Boże! Ann czuła że jej serce tłucze się w piersi, niczym dziki ptak, próbując się wyrwać na wolność. Matka też chyba bała się kierunku, w jaki zmierza ta rozmowa, po wyraźnie pobladła.

- Proszę? - wychrypiała. - Niech pan powie, że nic mu nie jest? Co z moim Davidem?

Falls pokiwał ponuro głową.

- Pani Bianco. Sprawa jest poważna. Pani mąż został znaleziony, cały we krwi, nieprzytomny, kilkanaście kroków od miejsca, gdzie znaleziono inną osobą. Martwą kobietę.
- Ale … Hale… Przecież to on…
- Nie mogę informować nikogo na temat tych wydarzeń bo sprawa jest postępowa, ale dla państwa bezpieczeństwa, prosze lepiej nie wychodzić po zmroku, ani nie opuszczać Twin Oaks. Proszę też nie podejmować się innych działań - spojrzał na Anastasię, jakby wiedział, że brała udział we wczorajszym włamaniu do jej mieszkania.
- Oczywiście - zapewniła matka, niczego nie zauważając. - A co z Davidem?
- Został zabrany do szpitala. Gdy tylko odzyska przytomność, zostanie przesłuchany przez agentów federalnych, którzy teraz prowadzą tę sprawę. Może też być tak, że będą chcieli rozejrzeć się po gabinecie pani męża, pani Bianco. Prosze wtedy, dla dobra pani i pani córki, wpuścić ich do domu, nawet nie żądając pozwoleń i tym podobnych formalności.

Był podejrzanym! Anna potrafiła dodać dwa do dwóch. Była bystra.

- Czy mogę zobaczyć się z moim mężem.
- Nie wiem. Myślę, że bez problemu będzie mogła pani zobaczyć go w szpitalu, ale nie wiem, czy będzie mogła pani z nim porozmawiać. Prosze mi wybaczyć.

Jemu faktycznie było przykro. Nie udawał.

- To chyba wszystko, pani Bianco. Nie będę marnował pani więcej czasu. Proszę zająć się teraz rodziną, córką, aby nie zrobiła niczego głupiego.

Wiedział! Była tego pewna.

- Kim była ta znaleziona kobieta? - matka zapytała, kiedy policjant zbierał się do wyjścia.
- Nie powinienem tego pani powiedzieć - westchnął Falls - ale to małe miasteczko i za chwilę wszyscy będę o tym mówili. To pani Spinelli.

Boże! Biedny Bart.

Policjant wyszedł z przygarbionymi plecami i skierował się do samochodu. Po chwili odjechał w dół ulicy.

MARK FITZGERALD

Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Przez chwilę po przebudzeniu Mark nie bardzo wiedział gdzie się znajduje, szczególnie, gdy echa majakow dręczyły jego zaspany umysł.

Potem wszystko zrozumiał. Oblężenie domu. Mama jako zakładniczka, obecnie przebywająca w szpitalu.

A on był w hotelu "Old Oak" - najlepszym hotelu w mieście. Takim, w którym zatrzymują się ci, którzy przyjeżdżają aby zimą poszusować na okolicznych stokach lub latem zażywać uroków górskiego trekkingu - zazwyczaj z jednym lub dwoma ochroniarzami do towarzystwa.

Jego ojciec dobrze znał właściciela hotelu. Ten wspierał jego rodzinę i jego kandydaturę od dawien dawna. Od kiedy Mark pamiętał.

Pierwsza niespodzianka czekała na niego, gdy chciał wyjść na zewnątrz. Mężczyzna w garniturze, w ciemnych okularach. Wyglądał jak agent rządowy. Ale nim nie był.

- Dzień dobry - oficjalny ton i zawodowa uprzejmość. - Nazywam się Oscar Powell. Agencja ochrony osób i mienia Bear Mount. - Pana ojciec wynajął nas, abyśmy zapewnili panu i pana bliskim bezpieczeństwo. Może pan to potwierdzić wykonując telefon do ojca, lub na dole, w recepcji. W jadalni czeka na pana śniadanie. Pana ojciec prosił też, aby dzisiaj nie szedł pan do szkoły. A gdyby pan chciał wiedzieć, to pański ojciec jest w szpitalu, gdzie przebywa pana matka. Mam polecenie, że mam panu towarzyszyć, gdziekolwiek się pan uda.

Sztywniak. Służbista. Zapewne były wojskowy. Być może weteran czy ktoś taki.

Mark znał agencję Bear Mountain, bo zajmowała się bezpieczeństwem ich rodziny podczas kampanii, jak też ochroną domu i wielu innych rzeczy związanych z pracą ojca jako burmistrza miasteczka. Nieduża, ale skuteczna. Oczywiście ją i Fitzgeraldów też łączyły jakieś interesy i koneksje wzajemnych korzyści i zależności.

Wiedział, że Oscar Powell, będzie niczym jego cholerny cień. Po ataku na matkę ojciec zapewne dostał, delikatnie rzecz nazywając, pierdolca.

- Mimo, że szeryf Hale siedzi, z wiarygodnego źródła wiem, że dzisiaj w nocy ktoś zaatakował dwóch mieszkańców miasteczka. Jedno z nich nie przeżyło.

Zatem Hale nie działał sam, tak jak Mark podejrzewał.

No, ale Mark miał swoje plany i jakoś musiał je zrealizować.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline