Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2022, 18:10   #170
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dyplomacja na placu

Awangarda wysłana przez Lothara do Złotopola topniała dosyć prędko w obliczu zaszłych zdarzeń. Najpierw gdzieś zniknął Leo, rozpływając się w cieniach między chałupkami, później - gdy guślarz zaczął uciekać - teoffeńczycy jak jeden mąż, gęsiego, pocwałowali w ślad za nim z Tupikiem na czele. Łysy i jego zbójcy odprowadzili ten tercet z uśmiechami, nie czyniąc choćby najmniejszego gestu w ich stronę, ale temu nie było się co dziwić. Siła argumentów zaczęła w obliczu okrojonego składu delegatów leżeć po ich stronie. Rust i Waldemar zdali sobie sprawę, że nie było co tutaj oponować czy negocjować, gdy za wsparcie mieli jedynie szlachciankę i jej ochroniarza, stawiając na inne, mniej szkodliwe dla ich zdrowia, rozwiązanie. DeGroat więc wielkodusznie zgodził się na warunki bandy, a łysy z zadowoleniem machnął na swoich ludzi i wycofali się w stronę dworku, przed którego drzwiami po paru chwilach stanął wóz.

Rust wyminął podium, ostrożnym krokiem podchodząc do nieprzytomnego kapelusznika, trącając go butem. Gdy ten nie zareagował, mężczyzna przykucnął przy nim i przyłożył dwa palce do szyi, z zadowoleniem stwierdzając że jeszcze dychał. Później dłonie śmignęły po ciele bliznowatego, oswabadzając go z dobytku - miecz i sztylet zostały ciśnięte gdzieś w bok, fiolka z solami otrzeźwiającymi przygarnięta, podobnie jak tytoń i naparstek białego narkotycznego proszku. Sakiewkę Rust odczepił od pasa i zważył w dłoni. Ciążyła ładnie. Rozsupłał, wyciągnął jedną z monet i obrócił ją w palcach w ramach inspekcji. Aż gwizdnął z wrażenia. Potrójnych koron naoglądał się już w Nuln, ale uświadczyć taką na prowincji było rzadkością. Przy oględzinach rewersu jednak zrzedła mu mina.

- Powiedz mi, że się mylę i mam braki w numizmatyce - poprosił Waldemara, rzucając mu pieniążek.

- Obawiam się, że nie mogę - Waldemar zręcznie chwycił karla w dłoń i obejrzał uważnie. - Wusterburska. Widać mennicy nie spalili.

Rewers zdobił herb miejski nieoficjalnej stolicy Rewolucji. Księżna wissenlandzka nadała Wusterburgowi przywilej bicia własnych monet względnie niedawno, a mennica nawet nie zdążyła wywietrzeć z zapachu świeżości, gdy plebs chwycił za broń i ruszył na barykady. A teraz, jak duet skonstatował, Czarny Prokurator zaczął poszerzać rewolucyjne horyzonty, korzystając z tegoż awantażu. Jakby najazd na miejskie skarbczyki i szaber na szlachcie nie zaspokajały głodu pieniądza.

- O jasny chuj!

Kolejne znalezisko w fałdach płaszcza wyrwało mocną reakcję z Rusta. Miedziany wisiorek jaki chwycił w palce, zaraz też upuścił rozpoznając symbol nań wybity.

Jednak zamieszanie spod fasady dworka, gdzie zakłębiły się sylwetki zbójów, przyćmiły gwałtowne słowa DeGroata. Świst strzał doszedł uszu kwartetu na placu, Daenzerówna krzyknęła ni to ostrzegająco, ni to w strachu, a Cesco ponownie sięgnął ku rękojeści tileańskiego gladiusa. Z odległego dachu zleciał jakiś ciemny kształt, niknąc za budynkami, banda łysego zakotłowała się, wlewając do środka rezydencji i trzasnęły drzwi. W parę chwil później płonący pocisk poszybował w powietrzu, uderzając w słomianą strzechę budynku.

Buchnął ogień.




Guślarz-jeniec

Trzask kamienia spotykającego się w pełnym pędzie na złączeniu kręgosłupa z czaszką nie był przyjemny ani dla uciekającego guślarza, ani dla strzelca w postaci Tupika, ani dla goniących za karłem Semena i Dextera-Morgdena. Ten pierwszy miał najgorzej, rzecz oczywista - rąbnięty pociskiem w potylicę omal nie fiknął komicznie do przodu, padając w zastałe na uklepanej ścieżce błotniste kałuże i przeszorował po ziemi, by w końcu zalec w miejscu. Tupik dopadł go pierwszy, strategicznie ustawiając i konika, i samego siebie tak, aby towarzysze których słyszał za plecami, nie dostrzegli prędkiego przetrzepania kieszeni. Guślarz nie stawiał oporu, ledwo co kontaktując po uderzeniu kamieniem w potylicę. Grotołaz wyciągnął parę nieznaczących fantów z głębin jego płaszcza - saszetkę z tytoniem, drewnianą fajkę, zdobiony sztylet i suszone zioła do żucia. Nabity trzos przy pasie też ściągnął, a z wewnętrznej kieszeni na piersi wyciągnął miedziany wisiorek z jakimś symbol. Obrócił medalion w palcach, czując mrowienie w opuszkach i próbując rozpoznać wybity nań kształt. Wydawał się znajomy...

Zaraz jednak towarzysze dopadli do niziołka i guślarza, toteż inspekcja musiała zostać chwilowo odroczona. Kozak mało delikatnie pociągnął mało przytomnego mężczyznę za habety, podnosząc go do pozycji siedzącej i opierając o ścianę budynku. Leonidas też tam wyrósł na krótką chwilę, oferując parę słów swej ekspertyzy i rzucając Semenowi linę, a w chwilę później siekierkę, zanim na powrót zniknął między chatami. Gdy kozak brał rozpościerał linę i szykował do krępowania jeńca, karzeł ściagnął nabity trzos z jego pasa i rzucił doń okiem. Zagwizdał z uznaniem, prezentując zawartość. Garść złotych karli zalśniła przyjemnie po oczach.

Zrozumienie nadeszło za późno. Co z początku wzięli jako nic nieznaczące pomruki zamroczonego umysłu (jak to Theo nazywał? Wstrząśnięciem mózgu?), a drgające palce jako tik czy inne spazmy, okazało się być zgoła czym innym. Zrozumieli to dopiero gdy mroźny wiatr godny odległej Norsci wdarł się w wąską alejkę, w jednej chwili przeistaczając letni wieczór w środek zimy. Ale nie to było najgorsze. Smród. Nieziemski smród uderzył w nozdrza, wkręcając się do nosa najgorszą olfaktorią jaką mogli sobie wyobrazić. Siarka, zgniłe jaja, trupi miazmat, latryna po regimencie który nażarł się fasoli, stajnie nieczyszczone przez lata. Mieszanka wdarła się całą mocą do nosów, składając ich wpół, wstrząsając ciałami, wyżymając łzy z oczu i ściskając gardła. Tupik i Dexter, ogarnięci zaklęciem, mogli tylko rzygać.

Guślarz wyraźnie był pewien swego, bo ożył nagle i szarpnął się w próbie ucieczki, ale w rachunku nie wziął pod uwagę Semena. Kozak ostał się smrodowi, przynajmniej na tyle że nie sprowadził go do parteru, i opadł na młodziaka szykującego się do ucieczki. Ledwo zdołał się obrócić, a Paczenko już przyszpilił go do parteru, bez większego polotu czy finezji chwytając go za łeb i raz-drugi przedstawiając facjatę błotnej ścieżce. I choć guślarz odpłynął już zupełnie w nieprzytomność, to co wyczarował, to jego. Smród dalej wisiał w powietrzu.

A Tupik, między jedną i drugą torsją, jak przez mgłę przypomniał już sobie, czym był symbol na medalionie. Nurgle.

Papa Nurgle wyciągnął ku nim swoje łapy.




Strzelec na dachu

Leonidas przemykał wpierw alejkami, a później dachami z wrodzoną i wyrobioną wprawą. Jak duch parł przed siebie, lawirując między jednym cieniem i drugim, pod egidą ciemności pikując w stronę najemnych zbirów, którym jego towarzysze pozwolili na odwrót. Zebrali się przed dworkiem, centrum władzy w Złotympolu, ładując skrzynie i skrzynki na wóz z jakimś kształtem wymalowanym na drewnianym boku. Jakim, tego przyklejony do komina Leo nie był pewien. Obserwował ich uważnie, chłonął krótko krzyczane rozkazy lidera bandy, wzrok jeszcze przenosząc na samą rezydencję. Zbójcza hanza pod batutą łowców-udawańców najwidoczniej nie tylko rozniosła księgozbiór świętej pamięci Brenzingera, ale i dorwała się do skarbczyka i ogołociła dworek ze wszelkich kosztowności, które nie były przybite gwoździami. Obrazy, statuetki, zrulowane dywany. Nawet bretoński szezlong załadowali na pakę wozu.

Gdy już zbóje zaczęli powoli szykować się do wyjazdu, Leo w przypływie czegoś (szaleństwa może?) postanowił zmotywować ich nieco do żwawszego tempa. Strzały, jedna po drugiej, zafurkotały wściekle nad głowami, a jedna nawet przejechała po wystawionej czujce. Reakcja zbirów była natychmiastowa, krzyki odbiły się od drewnianych ścian gdy rzucili się ku osłonom wszelakim z przekleństwami na językach. Leo zjechał z dachu, przemknął nieco dalej. Wspiął się, przylgnął do komina i wystrzelił ponownie, z innej pozycji, by zmylić, skonfundować i rozkojarzyć szabrowników. Mieszaniec ruszył, gotów powtórzyć manewr, ale przeszarżował.

Łysol wychynął zza wozu, wściekle omiatając strzechy spojrzeniem i odnajdując sylwetkę Leonidasa przyczepioną do komina. Wyrwawszy ciężką kuszę z rąk swego kompana, wypalił z pewnością godną podziwu, ledwo co mierząc. Bełt świsnął, lot kończąc w plecach mieszańca szykującego się do skoku w dół. Skoczyć już nie skoczył. Rąbnięty od tyłu zachwiał się na nogach i poleciał w dół, tracąc równowagę. Leo rąbnął w stertę śmieci zalegających w dole, czując ból rozlewający się z rany i krew meandrującą po plecach.

Z daleka dobiegły go kroki, krzyki i trzaśnięcia drzwi, ale to działo się na drugim planie. Wygramolił się ze śmietnika, warcząc pod nosem i ledwo co zrobił dwa kroki, a brzdęk tłuczonego szkła doszedł go od strony dachu. Płomienie rozlały się, parę kropel rozpalonej mazi zleciało w jego stronę. Strzecha, wysuszona przez ostatnie upały, stanęła w ogniu raz-dwa, rozświetlając okolicę i przepędzając cienie.

- Spierdalajcie! - Ryk łysego, nawykłego do krzyczenia komend, doszedł ze strony dworku. - Spalimy tą wiochę, jak nie dacie nam wyjechać!

”Te pożary lubią się z wami,” Leo przypomniał sobie nie tak dawne słowa Henrietty.

Płomienie zatańczyły w górze.




__________________________________

5k100

Tupik oraz Dexter nie zdali testu ODP na gusła, wobec czego zostali wyłączeni z akcji na dwie tury (czyli parę sekund). Dojdą do siebie, ale smród Nurgle'a będzie trzymać się wokół guślarza przez następne minuty.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem