Zwinnoręki przysiadł na posłaniu, z ulgą prostując zesztywniałe od długiej jazdy nogi. Legowisko ze świerkowych gałęzi, przykrytych skórami, uginało się sprężyście, obiecując wygodny i kojący sen.
Wiadomość o zaproszeniu, przekazaną przez Fenmera, który chwilę później zaszedł do ich namiotu, przyjął z mieszanymi uczuciami.
Marszłkowie na ucztę proszą... - westchnął, gdy Rohirrim opuscił namiot. - oby znowu o cnotach nie trzeba było rozmawiać. - uśmiechnął się lekko. Ale pan marszałek znać, że wojownik, to go pewnie inne sprawy będą interesować - dodał, już poważnie. - I nieuroczysty strój pewnie wybaczy. - Zwinnoręki z rezygnacją popatrzył na spodnie i kaftan, na których wciąż jeszcze widoczne były plamy zaschniętego błota, które nie do końca wykruszyło się w ciągu pełnego przygód dnia.
W odpowiedzi na słowa Gléowyn o potrzebie przygotowania się do spotkania z gospodarzami i naradzenia jak zleconą misję wypełnić, nie miał za dużo do powiedzenia.
- Jeśli zaś z Mildryd przyjdzie porozmawiać - to chyba pani Eliandis, Yaraldiel, albo ty, Gléowyn? Nie my? - wskazał na siebie i Rogacza. - A to trudna może być rozmowa...
A po chwili, jakby cos mu przyszło na myśl, spojrzał na towarzyszkę i dorzucił:
- A może... może jakąś pieśń zaśpiewasz, co poruszyłaby jej serce? Wszak wiadomo, że to potrafisz - uśmiechnął się ciepło do bardki.