Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2022, 23:34   #39
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 18 - 1998.02.01 nd, przedpołudnie

Czas: 1998.02.01 nd, przedpołudnie; g 10:10
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Buck



Niedzielny poranek okazał się dość pochmurny ale w sam raz. Ani za zimny, ani za gorący, bez silnego wiatru i bez deszczu. W sam raz aby odświeżyć sobie głowę i spojrzeć na wszystko z perspektywy nowego dnia. Właściwie to nawet nowego miesiąca bo dzisiaj był 1-szy. Wczoraj zeszło do późna na tych rozmowach z szefem zbrojnego ramienia separatystów. Jak się rozstawali to była prawie północ. Jak tamci pojechali to Buck i reszta najemników co uczestniczyła w zebraniu mieli okazję spotkać Alpena. Widocznie Dymitri z Carlą przywieźli go w międzyczasie z lotniska. Przyleciał wieczornym lotem z Meksyku. I bynamniej nie był w dobrym humorze.

- Co za banda, cholernych, sprzedajnych brudasów! - austriacki góral złorzeczył na swoje niefortunne przygody w Meksyku. Miało być tylko międzylądowanie i noc w hotelu a skończyło się na prawie tygodniowym areszcie. No ale przynajmniej wyszedł w piątek z niego to w sobotę mógł dokończyć swoją podróż do Caracas i potem na Margaritę. To jak dołączył to już byli prawie wszyscy przewidziani z AIM na start tej operacji.

- No dobra Buck, to nagadaliśmy się wczoraj z naszymi gospodarzami a teraz coś z tym trzeba zrobić. - rosyjski szkoleniowiec klepnął go w muskularne ramię gdy siadali przy dużym stole jadalni do śniadania. Te podały im ładne i ładnie uśmiechnięty dziewczyny z obsługi. W tym dorosła już córka gospodarzy co zaraz po przybyciu szykowała konie dla Bucka i Mi. Ale potem poszły zostawiając najemników w spokoju.

No i dziś z rana było nad czym główkować po tym zalewie informacji, pomysłów, planów i nakładanie tego na lokalną sytuację. Trzeba to teraz było jakoś usystematyzować i zdecydować się o przydziale zadań. Już prawie mieli na miejscu komplet swoich ludzi. Dymitri praktycznie zamieszkał na tym rancho i był do ich dyspozycji razem ze swoją taksówką i wiedzą o wyspie. A Carla i Oliver pojawiali się razem lub osobno prawie codziennie. On w pierwszej połowie dnia a ona w drugiej jak skończyła swoją oficjalną pracę w hotelu. Rodzina Corallesów razem z obsługą rancho też była im życzliwa chociaż raczej wydawało się, że mają zadbać o wygody i bezpieczeństwo tego miejsca.

Cantano wiedział już jakie jest zdanie najemników co do ulokowania swoich agentów i informatorów więc obiecał zrobić co się da. No ale to wymagało czasu. Nie dało się tego zrobić od ręki z dnia na dzień. Musiał przejrzeć swoje zasoby ludzkie, zastanowić się kogo wytypować do danego miejsca, znaleźć ochotników i dobrać ich możliwości do konkretnego zadania i miejsca pracy.

Nie umiał powiedzieć jak by wyszło z lotniskiem czy koszarami. Z jednej strony “za” przemawiało to, że każde z tych miejsc wymagało personelu pomocniczego więc była to naturalna szansa aby ulokować tam jakiegoś sympatyka czy informatora. Z drugiej tacy niekoniecznie musieli mieć wstęp na wieżę kontrolną czy magazynu z bronią albo inne takie kluczowe miejsca. Przynajmniej oficjalnie. A nieoficjalnie? Trudno z góry coś było powiedzieć. Też trzeba by to już sprawdzić jak kogoś tam będą mieli. Zaś obsada lotniska podobnie jak żołnierze z koszar byli w większości z kontynentu. Na wyspie nie mieli żadnej technicznej wyższej uczelni do szkolenia radarowców czy radiowców jacy byli potrzebni do obsługi wieży lotniczej. Takich szkoliło się na kontynecie. Jak by się zapatrywali na ewentualny przewrót można było zgadywać. Ale zdawało się, że cantanowcy liczą przede wszystkim na rodowitych wsypiarzy a do ludzi z kontynentu podchodzą przynajmniej podejrzliwie.

- Buck, jak opanujemy wyspę to i tak wszystkie portfele i skarbonki wpadną w nasze ręce. Całkiem legalnie. Będziemy wtedy legalną władzą więc nam i mali i duzi gracze będą płacić podatki. Trzeba ich tylko o tym poinformować a to można zrobić i listownie, i przez radio albo lokalną telewizję. - jednak w sprawie platformy wiertniczej i dużych, zagranicznych inwestorów zwykle będących właścicielami dużych hoteli pułkownik pozostał sceptyczny. Uważał, że gdy przejmą wyspę to i tak będą im wszyscy płacić tak jak obecnie płacą ale kasa zostawałaby tutaj a nie płynęła dalej do Caracas. Zaś mamienie ich uniknięciem zniszczeń wojennych uznał za bezcelowe. W końcu gdyby doszło co do czego to Cantano nie zamierzał podpalać i bombardować własnej wyspy. Ale artyleria rządowa z lądu, marynarka wojenna swoimi działami i rakietami, lotnictwo swoimi bombami, armia lądowa gdyby wylądowała na wyspie już to może zrobić. A obrońcy niezbyt mieli narzędzia aby to powstrzymać. Wolał więc nie pakować się w obietnice które postawiłyby go w kłopotliwej sytuacji przed obywatelami.

Jak zaś wygląda sprawa z zasobami ropy na szelfie wyspy tego nie do końca wiedział. Zakładał jednak, że jeśli zachodni koncern zainwestował już mnóstwo twardej waluty aby tu wybudować platformę wiertniczą to raczej musiało to wyglądać obiecująco. No i parę lat temu było o tym głośno w mediach a wyspiarze obiecywali sobie wiele. W końcu na wybrzeżu Wenezueli znajdowały się ładne złoża ropy jakie wydobywano ale w tym rejone znaleziono je po raz pierwszy. Zaś koncern petrochemiczny koncesję dostali od rządu Caracas bo to była skala zdecydowanie ponad lokalny samorząd wyspy. Ale gdyby ta się usamodzielniła to oczywiście zgodnie z prawem międzynarodowym szelf należałby do niej. Co znaczyło, że kompania petrochemiczna musiałaby regenocjować umowę. Co jednak by z tego wyszło trudno było powiedzieć. Zwłaszcza, że podstawowym wymogiem był udany przewrót i przejęcie władzy no i na tyle stabilna sytuacja aby rząd buntowników traktowano na poważnie. To znów więc na tą chwilę była dość odległa pieśń przyszłości. Zwłaszcza jak platforma jeszcze była niedokończona.

Natomiast w sprawie desantu marines na wyspę sprawa była bardziej złożona. Owszem zapewne z dnia na dzień cała dywizja przeliczeniowa piechoty morskiej nie wyląduje na wyspie. I to właściwie był jedyny pewny wniosek jaki wysnuli spiskowcy. Co dalej to już miało wiele zmiennych. Od tego jak bardzo zaskoczenie z tym zamachem się uda, czy coś już na etapie przygotowań się nie wydarzy co ostrzeże Caracas. Jak szybko przebiegł by sam zamach. Bo jak w ciągu jednej doby to byłby istny Blitzkrieg. Ale jakby sprawy zaczęły się syfić to każdy dzień zwłoki wyglądałby gorzej dla spiskowców. Też zależało to od reakcji międzynarodowej bo z tą Caracas by pewnie liczyło się bardziej niż z rodzimymi buntownikami. To by mogło spowodować wahanie jak postąpić i czy dać rozkaz do inwazji czy nie. Zaś sama moblizacja marines to zależy jak liczyć. Zapewne z jedną trzecią sił czyli dwa czy trzy bataliony mieli względnie gotowe do akcji prawie od ręki. Chociaż rozrzucone po wybrzeżu po bazach i jednostkach. Więc tak w ciągu tygodnia to zapewne do akcji zaczepnej na wyspę byłby gotowy batalion, może dwa. Resztę prawdopodobnie musiano by najpierw skoncentrować i przygotować do działania. Jednak nawet w rozwlekłym terminie dwa tygodnie powinni się zmobilizować na przykład w Caracas. Jednostki armii lądowej pewnie trochę dłużej. Standardową procedurą było skadrowanie dywizji na stopie pokojowej do ok 1/3 stanu osobowego. Z czego zauważalną część zawsze stanowili poborowi. Potrzeba było chociaż częściowej mobilizacji aby powołać rezerwistów do pełnych stanów osobowych a to by zajęło z miesiąc. Wyszkolenie nowo powołanych rekrutów chociaż na unitarnym poziomie to ze trzy miesiące. Ale znów liczyło się to od decyzji o mobilizacji, chociaż danego okręgu wojskowego. Więc był to też trudny do oszacowania czynnik polityczny. Bez takiego powołania pod broń jednostki armii lądowej może by były w stanie wysłać “na szybko” czyli w ciągu tygodnia czy dwóch po batalionie, może dwóch. Resztę dopiero jakby spłynęły te mobilizacyjne uzupełnienia. Ale ile prezydent by powołał takich jednostek pod broń, czy w ogóle, i jak już to po jakim czasie to znów była zgadywanka. Jak już to stawiano w pierwszym rzędzie na 3 Dywizję Piechoty z Caracas albo 4-tą Pancerną z Maracay i 5-tą “Jungle” z Ciudad Bolivar bo miały najbliżej. Tych jednostek z gorącej granicy z Kolumbią prezydent pewnie wolałby nie ruszać. A w Maracay stacjonowała jeszcze 42 Brygada Spadochronowa więc też jak ulał pasowała do robienia desantu.

I te wszystkie możliwości armia kontynentalna miała u siebie na kontynencie, maksymalnie na wybrzeżu. Które jednak do południowych krańców Margarity nie było tak dalekie. Ustawiona na cyplu Chacopata artyleria mogła sięgnąć do skraju Porlamar. A gdyby zajęli wyspę Coche to już sporą cześć zamieszkałej Margarity Wschodniej.

Nieco inną sprawą był przerzut jakichkolwiek sił na wyspę. Gdyby była decyzja i wola polityczna to śmigłowcami można było przerzucić w dowolne miejsce na wyspie przynajmniej kompanię piechoty nawet na drugi dzień po zamachu. A potem dowozić podobnie kolejne siły i zaopatrzenie. To byłyby lekkie siły, bez ciężkiego sprzętu ale za to atutem była szybkość reakcji. A kompania dobrze uzbrojonej, regularnej piechoty dla separatystów byłaby sporym wyzwaniem. Zwłaszcza jakby mieli wsparcie z morza i powietrza. A każdy kolejny pluton i kompania dosłana w ten sposób tylko pogarszałby sytuację buntowników.

- A w przypadku desantu morskiego no to Buck, u nas średnio co 5 kilometrów jest jakaś piękna, malownicza plaża jaką zachwycamy się i my i turyści. Idealne miejsce aby tam lądować. - wczoraj Cantano okazał spory sceptycyzm co do przewidywania miejsca desantu z morza. To akurat zgadzało się z wywiadem AIM jaki jeszcze zanim pierwszy najemnik postawił stopę na Grenadzie opisało, że wyspy mają mnóstwo miejsc do skrytego podejścia z morza. Chociaż wtedy w HQ rozpatrywano skryte podejście własnych najemników podczas przenikania na docelową wyspę. No ale geografia się pod tym względem nie zmieniła od tego czasu.

Marynarka wojenna posiadała cztery średniej wielkości statki desantowe. Każdy mógł przewieźć odpowiednik kompanii piechoty plus zapasy i kilka pojazdów. Od wypłynięcia z takiego Caracas co nie było w końcu najbliższym portem z kontynentu w ciągu niecałej doby mogły przybijać do wybrzeży Margarity. Ale ile czasu by zajęło naszykowanie okrętów i sił desantowych znów trudno było oszacować. Bo częściowo było to powiązanie z czynnikiem politycznym i rozkazem do działania. Podobnie z wyspy trudno było stwierdzić stan techniczny tych czterech okrętów. Oczekiwano, że przygotowanie tego wszystkiego powinno zająć do tygodnia czy dwóch. Plus - minus to co zdecyduje prezydent i czynniki rządowe. Jakby zabrakło decyzyjności i stanowczości to i przez miesiąc mogli się nie wyszykować do wyjścia. A w negatywnym dla separatystów i AIM wariancie to tydzień albo dwa po przewrocie mogli mieć tu kompanię ciężkiej piechoty przynajmniej.




https://photos.marinetraffic.com/ais...photoid=971699


Do tego właśnie promy cywilne. Które były większe i pojemniejsze niż LST jakie miała marynarka. Miały po 100 metrów długości i wchodziło tam po pół setki samochodów i ze 4 setki pasażerów. Tą całą przestrzeń jakby zmobilzować dla armii też można by przewieźć i dwie kompanie piechoty wraz ze sprzętem i zapasami na raz. To mógł jeden większy prom a nie był tylko jeden i były jeszcze mniejsze jednostki. O ile rząd zdecydowałby się zmobilizować do takiej akcji cywilne jednostki. Znów zależało to od polityki przyjętej przez Caracas w obliczu kryzysu.

A jeśli chodziło o łączność za pośrednictwem lokalnych stacji radia i telewizji to pułkownik obiecał coś z tym zrobić. Znów jednak na jakieś efekty trzeba było poczekać aż uda się ulokować lub przekonać odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu.

Za to spiskowcy mieli dość dobrą świadomość gdzie jest ulokowana broń przeciwlotnicza. Tutaj ta cywilna masa turystów i tubylców jaka przewijała sie przez plaże, ulice, wzgórza, znacznie ułatwiała dyskretną obserwację posterunków mundurowych. Zwłaszcza takich stacjonarnych a takie sprzężone działko 23-mm czy ciężkie wkm-y przeciwlotnicze dość mocno wyróżniały się w takim otoczeniu. Niektóre były umieszczone na terenie koszar, portu i lotniska albo na dachu ratusza w Las Asuncion. Ale czasem były to dość osamotnione gniazda na szczycie wzgórz czy plażach. Takie samotne posterunki zdaniem pułkownika sprzyjały zaatakowaniu ich. No ale wolał przedwcześnie tego nie robić aby nie alarmować pozostałych sił. W obliczu inwazji z morza lub powietrza taka ciężka broń była jednak łakomym kąskiem dla separatystów i ich najemnych sojuszników.

- Zbyt wiele srok za ogon nie ma co łapać. Gniazda broni, lotnisko, port, plaże, koszary, ratusz… Pełno tego. Im więcej celów na raz zaatakujemy jak już będziemy gotowi tym większy efekt zaskoczenia ale też większe nasze rozdrobnienie czyli mniejsze szanse na osiągnięcie przewagi lokalnej. A im bardziej się skoncentrujemy na jakichś celach tym większa szansa na sukces ale pozostałe cele zostaną ostrzeżone i zyskają czas na reakcję i zaalarmowanie kontynentu. - Arab dzisiaj przy śniadaniu stwierdził dość filozoficznie te dwie, sprzeczne ze sobą ideę. Na razie i tak uznał za podstawowe zadanie zdobycie większej ilości broni i wyszkolenie bojowników w ich używaniu. To byłby wtedy zalążek bojowych oddziałów z jakimi mieliby iść ramię w ramię do ataku. Im więcej ich wyszkolą i uzbroja tym większymi możliwościami będą dysponować. Zresztą Cantano widocznie tak samo widział sprawę bo też ich zobowiązał do zorganizowania właśnie tego kroku. Mieli jakiś namiar na tego przemytnika co Lando znalazł na Grenadzie, i wczoraj Cantano jeszcze wspomniał o tych koszarach Gwardii Narodowej w Barcelonie więc można było się zastanowić jak to ugryźć.

- Wrócili Dymitri i Carla. Przywieźli naszych Kubańczyków. - do jadalni weszła Tweety i poinformowała ich o przybyciu kolejnego duetu najemników AIM. Po hotelowa manager i kierowca pojechali na lotnisko aby ich odebrać i przywieźć a teraz widocznie szczęśliwie wrócili w komplecie.




Czas: 1998.02.01 nd, przedpołudnie; g 10:10
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; Porlamar; lotnisko
Warunki: tłoczno, jasno, ciepło, gwar; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Lyra



Jak wsiadali do rejsowego samolotu który miał już lądować w Wenezueli to była jeszcze sobota w dzień. Jak wylądowali w Caracas, stolicy Wenezueli, to też jeszcze była sobota ale już wieczór. Trzeba było spędzić noc w hotelu. I w niedzielę samego rana znów jechać na lotnisko aby złapać już lokalny lot na Margaritę. Ten lot już był o wiele krótszy, z pół godziny i samolot zniżał już lot nad nieregularnymi, zielonymi plamami na błękitnym tle oceanu. Taki był plan. Na początku roku rząd Wenezueli wydał zakaz lotów bezpośrednich na Margaritę. Chociaż tamtejsze lotnisko, Porlamar, było w stanie przyjmować nawet międzykontynentalne loty z Europy czy USA. To znacznie skomplikowało AIM dostarczenie tam swoich ludzi i sprzętu i zmusiło do kombinacji. Ostatecznie już na Grenadzie ustalili, że Buck z paroma ludźmi, Carlą i Oliverem zabierze trefny sprzęt i popłynie na docelową wyspę zdezelowanym kutrem rybackim a reszta, bez obciążającego balastu, jako zwykli turyści poleci tam zwykłymi, rejsowymi samolotami. Tylko aby nie wzbudzać podejrzeń to mieli w ciągu paru dni rozsypać się po różnych lotniskach aby przylatywać z różnych kierunków i czasie. No ale Lyra miała pewne niedogodności na Grenadzie przez co jej odlot się opóźnił o parę dni. Gdy już było po wszystkim okazało się, że dawne brytyjskie koszary jakie przejęła AIM na bazę wypadową tej operacji właściwie już opustoszały. Wszyscy koledzy i koleżanki albo dotarli już na Margaritę albo byli już w drodze. Zostało do nich dołączyć i tak zaczęli z Eurico swoją podróż przez hotele i lotniska. Aż wreszcie dzisiaj, pierwszego dnia nowego miesiąca, w niedzielę rano, lądowali tam gdzie mieli. Jak rejsowy Airbus zniżał się nad wyspą podchodząc do lądowania przelatywał nad widoczkami jak z folderów reklamowych dla turystów. Warto było siedzieć koło okna.




https://content.r9cdn.net/rimg/dimg/...=630&crop=true


Potem jeszcze przyziemienie, lekkie uderzenie gdy koła zetknęły się z pasem lotniska i hamowanie. Wreszcie zjazd z pasa do lądowania na zatokę i czekanie na schodki i otwarcie drzwi. A potem razem z resztą prawdziwych turystów wysiadka na zewnątrz. Ranek okazał się zachmurzony ale było dość umiarkowanie. Na krótki rękaw było w sam raz. Można było odetchnąć świeżym powietrzem. Jeszcze trzeba było w terminalu dotrzeć do taśm ładowniczych i wybrać swoje bagaże. Jak najbardziej legalne bo w końcu laptop, ręczniki czy ubrania można było przewozić przez międzynarodowe lotniska. A broń i reszta szpeja powinna już od paru dni być gdzieś na wyspie. Już z torbami wyszli na halę przylotów próbując się zorientować co dalej. Wedle planu ktoś powinien na nich czekać i ich przejąć.




https://hnmagazine.com/wp-content/up...tina-woman.jpg


- Buenos dias! Cieszę się, że was znów widzę! Dobrze, że już jesteście. - Carla stała przy barierce dla oczekujących i energicznie do nich pomachała witając się dobrym słowem i ciepłym uśmiechem. Było to o tyle wygodnę, że stanowiła jedną z trójki separatystów przysłanych jeszcze na Grenadę dla nawiązania pierwszego kontaktu i omówienia pierwszych spraw. Między innymi przerzutu oddziału AIM na jej ojczystą wyspę. Z zawodu była managerem hotelu i świetnie mówiła po angielsku. I wyglądało na to, że dla separatystów jest człowiekiem od PR. Faktycznie zdawała się nieźle pasować do tej roli. Ostatni raz widzieli się jeszcze na Grenadzie ponad tydzień temu.

- Chodźcie, Dymitri już czeka w taksówce. Wszystko wam opowiem po drodze. - jak się przywitała i uściskała z dwójką przybyszy przejęła rolę przewodniczki i poprowadziła do wyjścia a potem na podjazd. Wymieszali się z tłumem podobnie zmierzających turystów. Ale Carla bez wahania minęła większość taksówek i innych pojazdów zatrzymując się przed jedną z nich. Kierowca wysiadł i popatrzył na ich trójkę pytająco.

- Dymitri jest jednym z nas. - poinformowała ich Latynoska. A jej kolega pomógł załadować bagaże do bagażnika. Przywitał się krótko i nie sprawiał wrażenia zbyt rozmownego. A może to przez to, że jego koleżanka świetnie się sprawdzała w tej roli. On sam wrócił za kierownicę, ona na miejsce pasażera a ich dwójka na tylnym siedzeniu. Całość pewnie wyglądała jakby ktoś z hotelu zabierał z lotniska umówionych gości. Po chwili taksówka włączyła się w ruch uliczny a Carla zaczęła opowiadać.

- Pojedziemy na Rancho Carrolesów. To farma agroturystyczna. Mają konie, basen, osobny dom dla gości. Tam już są prawie wszyscy wasi koledzy. Wczoraj wieczorem przyleciał Alpen. Chyba się pobił czy co w Meksyku. I go zgarnęli. Ale już wypuścili to przyleciał wczoraj. Nic mu nie jest. Właściwie to brakuje nam tylko dziewczyn. Grety i Lavinii. Są w szpitalu, Lavinia się z kimś pobiła i dostała butelką ale już jej schodzi i ostatnio mówiła, że niedługo powinni ją wypuścić. A Greta się czymś struła i się pochorowała. Ale też mówiła, że już jej lepiej i powinna wrócić na trasę i potem do nas. A reszta już jest. - manager jednego z tutejszych hoteli zaczęła opowiadać co ominęło dwójkę Kubańczyków. W ciągu ostatniego tygodnia widocznie większość najemników AIM dotarła już na wyspę docelową.

- Wasze zabawki też już są u nas. Znaczy u Corralesów. Buckowi i reszcie udało się je dowieźć kutrem i też przewieźliśmy wszystko na rancho. - gdy Dymitri jechał przez miasto pełne kolorowo i letnio ubranych turystów jego koleżanka opowiadała dalej co tu się działo. Wszyscy z AIM i ich sprzęt póki co byli zgrupowani u Corralesów. Było to o tyle wygodne, że nie było dziwne, że na agroturystycznym rancho nastawionym na obsługę zagranicznych turystów kręcą się zagraniczni turyści nawet w większej grupie. Poza tym teren był ogrodzony murem co pozwalało na pewną dozę dyskrecji. No i dopiero w ostatni weekend i gdzieś tak do wtorku wciąż się wszyscy ciurkali a Dymitri i ona regularnie jeździli z rancho na lotnisko i z powrotem z kolejnymi gośćmi. A potem od środy do piątku Buck postanowił urządzić obóz survivalowy dla ludzi Miguela. A wczoraj mieli spotkanie z samym Miguelem Cantano i omawiali wiele spraw jak to zacząć robić tą rewolucję.

- Dobrze, że przyjechaliście bo czeka nas mnóstwo pracy. Przyda się każda pomoc. Zaraz będziemy na miejscu. Szkoda, że nie przyjechaliście tu w lepszych czasach na wakacje. Tu jest tak pięknie. Mamy najpiękniejsze plaże w całej Wenezueli. I można nurkować, surfować, pływać, osobiście i na jachtach, łódkach, wędkować, chodzić po górach, opalać się, jeździć rowerem. Albo dyskoteki i kluby. Co kto lubi. Bym wam zorganizowała co tu można zwiedzać tylko byście powiedzieli co was interesuje. No ale… No nerwowo się robi. Mam nadzieję, że ten kryzys się skończy jak najprędzej i wszystko wróci do normy. - tłumaczyła ich przewodniczka często odwracając głowę na ile mogła aby na nich chociaż przelotnie spojrzeć. Niestety w taksówce nie było tyle miejsca aby siedzieć obok siebie. Pojazd zaś dojeżdżał do jakiegoś dwumetrowego muru i zatrzymał się przed bramą. Dymitri tylko machnął pozdrowienie strażnikowi i ten otworzył bramę. Taxi wjechała do środka a tam ukazały sie budynki całkiem sporej hacjendy.

- Ten na przeciwko to dom gospodarzy. Tam jest kuchnia, służba, pokoje mieszkalne i cała reszta. Ja i Dymitri jesteśmy tu prawie na stałe to też tam mamy swoje pokoje. Bo jesteśmy waszymi kierowcami i przewodnikami. “Oficerami łącznikowymi”. Tak to się chyba w wojsku mówi. A pieczę nad wami sprawuje Carlos. On jest prawą ręką Miguela. Ale nie wiem czy teraz będzie. - Carla tłumaczyła ochoczo co widzą w miarę jak Taxi nadjeżdżało szutrową drogą na główny podjazd. Ale minęło główny budynek i zjechało w bok, w stronę drugiego niewiele mniejszego. Po drodze minęło basen z błękitną wodą. I już tu dało się zobaczyć parę znajomych twarzy innych najemników. Pomachali im na powitanie. Dymitri zaś zatrzymał wóz przed głównym wejściem. Wysiadł jak i jego koleżanka i zabrał się za wyładowywanie toreb i walizek z bagażnika.

- A to jest dom gościnny. Do waszej dyspozycji. Nie bójcie się, jeszcze jest miejsce. A tam za domem gospodarzy są stajnie, tor przeszkód, padok i reszta do jazdy konnej. Jak lubicie konie albo byście chcieli się nauczyć to żaden problem. W końcu tu jest szkółka jeździecka. - Carla skończyła widocznie swoją rolę jako przewodnika w dotarciu na miejsce omawiając co na tym rancho jest co. Wprowadziła ich jeszcze do środka domu gościnnego i wskazła gdzie się idzie do pokojów. A wewnątrz widać było coraz więcej znajomych twarzy z ex-brytyjskich koszar z Grenady. Zostało się przwitać i rozpakować. Wyglądało na to, że rancho jest urządzone z myślą o zachodnich klientach więc było tu jak w 5-gwiazdkowym hotelu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline