Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2022, 22:23   #176
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Inkwizytorzy niby jasełkowi, aktorskie drewniaki, zostali szybko zdemaskowani. Wystarczyło chuchnąć na nich wątpliwością, huknąć surowością i wypadli z roli. To, czego nikt nie przewidział to prawdziwa natura kapeluszników, której już daleko było do jasełkowej.

Plugastwo. Najgorsze, potworne plugastwo Nurgle’a. De Groat, jak każdy zachowujący zdrowe zmysły człowiek, nienawidził kultystów i wszystkiego, co za nimi stało. Upadku, który zwiastowali samą swoją obecnością. Mordu, zepsucia, zdrady.

No tak, jakby na to spojrzeć trzeźwiej, to pewnie ten czy ów mógłby mu wytknąć, że sam tytła się po trochu w każdym z powyższych. Można by dywagować, że nie-no, że aż tak to nie, że każdy jakoś sobie przędzie, że taka praca, a w ogóle człowieka ukształtowało środowisko i warunki, zresztą popatrzcie wokół, czy ten jest lepszy? A tamten? A nasi książęta-elektorzy, politycy? Oni to co?

Może tak, może nie, ale wszystko można było zapakować na drabinki czy inne piramidki. To, co przynosił Nurgle było najgorsze. Najniżej, praktycznie poza skalą.

Zaraza była najgorsza. Nie chodziło o fizyczny czy psychiczny ból, nawet nie o przerażające odczucie zmiany, którą choroba wprowadzała w człowieku. Odczucie oderwania ciała od jestestwa, oddzielenia materii od jaźni, która obserwuje jak my sami, jak to, co stanowimy, słabnie, degeneruje się, zmienia. Uczynienie człowieka niemym, obcym sobie obserwatorem własnej degradacji.

Nie, to i owszem, było straszne, no nie ma co się zarzekać, że nie, ale to czekało na wszystkich. Starość działała tak samo – może bardziej powoli, ale dopadała każdego i nawet elfy z ich leśnymi fikołkami grubo po setce kiedyś słabły i widziały w lustrze, że odbicie co dzień coraz bardziej obce. C’est la vie, c’est la mort – jak to prawiono po bretońsku, nadając zagranicznie wzniosłości komunałom z ogródków piwnych.

Najgorsza w zarazie była obojętność, jaką rozpętywała. To jak odczłowieczała. Rust widział zarazę. Widział, kiedy jeszcze był mały, jak biedota umierała na ulicach, pozostawiona samej sobie. Jak palono całe kwartały, z ludźmi w środku, byle wyplenić mór. Jak pogarda i odraza do żywych, których toczyła choroba, odbierała ludzką godność. Tym zdrowym, naturalnie. Ci chorzy niespecjalnie mieli się już czym przejmować.

- Równość, kurwa, co? – Rust aż zatrząsł się z wkurwienia. – Każdy jeden do mogiły? Tak będziecie burzyć mury?

Sięgnął do juk przy kulbace i z paczki z narzędziami wydobył młotek. Nie trzeba było soli trzeźwiących, nie trzeba było narkotyku. Ciosy młotka rozbijały kości palców jeden za drugim, a ryk wybudzonego kapelusznika wzniósł się na takie rejestry, że cały las wokół wioski zaszumiał w poruszeniu.

- Kurwo jebana, czarodziejku… – De Groat prawie się spienił. – Cokolwiek będziesz kombinować, skórę z ciebie zedrę!

Ogień, który buchnął nagle gdzieś w okolicy i jęk Leonidasa, który dał się wyłowić gdzieś spośród domostw przywołał Rusta do porządku. Do tego zbójnicy odgrażali się, że spalą wioskę, jeśli będzie się im mącić w wywozie sprzętów.

- Dobra, spokój! Jest spokój! – wydarł się Rust wskakując na podium, jakby pół metra różnicy miało nadać mu operowy tenor. – Jeden z naszych się wyrwał! Narwaniec! Jedźcie! Nic nam do was!

Czekaj! – W żywej już, acz nie tak głośnej tonacji, wstrzymał Waldemara krzykacz. – Doglądnij tu proszę naszego *jeńca*, co? Żeby nie kombinował, bo widzę po kolegach obok, że ichni jeszcze narozrabiał. Ja skoczę pomóc Leo… I dopilnować, żeby już go nie brało na strzelanie.


(1) Rust wyrzuca to, co zgarnął od kultysty – nie, żeby zgubić, ale na bok, żeby potem ewentualnie bezpiecznie to przebadać. W rękawiczkach, czy jakkolwiek. To już przed młotkowaniem

(2) Nie chcę się wysługiwać Waldkiem, ale nie mamy chyba w pobliżu nikogo kompetentnego (no, nie będę wyczarowywał jeszcze jednego zbrojnego z naszej ekipy, skoro było napisane, że nie ma (?)), a chciałem zgarnąć rannego Leo do kupy nie zostawiając guślarza bez kontroli. Stąd zawiesiłem post w tym miejscu, żeby nie decydować za niego �-����

(3) Rust mocno za tym, żeby pozwolić zbirom odjechać – to tylko rzeczy, nie ma co teraz ryzykować życiem wieśniaków/wdawać się w walkę. Dopadniemy ich potem (albo i nie). Gasimy chałupę, kołodziej czy kto to tam był potrzebny niech jedzie z Fioną i kondotierem do reszty składu – niech już tam działają z wozem. Jednocześnie niech poślą szybko info na zamek, że był atak na wioskę, że kultyści, że potrzeba będzie tu przesłuchań i w ogóle, że sprawa priorytetowa

(4) Na razie bym wioski nie zostawiał – apel też będzie do kolegów z Teoffen, żeby zostać, bo jak odjedziemy, to jeszcze się zbierze zbirom na zabawę z wieśniakami. Zaczekamy aż reszta karawany do nas dojedzie, a „zamek” może już w międzyczasie przyśle tu jakichś zbrojnych / wypuści się łowczych za zbójami



Rzuty: 84, 22, 45, 60, 19.
 
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem