Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2022, 16:58   #177
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Zwei Monde

Czarne i lepkie strugi Dharu spłynęły smołowato, meandrując w drewnianych i kamiennych wyżłobieniach, skręcając się w niemożliwą geometrię i kłując zimnem w palce. Fiolka pękła fraktalnie, resztki uniosły się ku górze w inwersji szklanego opadu, zdmuchnięte ciemnym wiatrem. Ciecz - gęsta, ziołowa, lecznicza - sakramentalnie oddana eterowi, skrzepła i zgniła przed oczami mieszańca. Opadły pojedyncze krople, pęczniejące w musze larwy, drgające i bzyczące. Magiczna energia owinęła Leonidasa gorącą opończą ekstatycznego bólu, opadając czerwono-mglistym całunem na jarzące się oczy.

Chłód nadszedł w chwilę później. Zimne dłonie ujęły jego palce, narzucając ruchy i wyginając je w bolesnych gestach, tkających plugawą energię. Niczym kochanek, Świecień objął go od tyłu, kładąc się i przylegając doń całym swym ciężarem nieziemskości i ponadwymiarowości. Leo czuł jego - jej?, tego?, ich? - podniecenie, rozpalające ranę po bełcie na plecach, gorzejące jaśniej w rytm splatanych energii. Dhar który spłynął wstęgami spod jego palców przyniósł spełnienie, przetaczając się spazmem po całej długości sylwetki.

Niczym rozlane nasienie, tak i eteryczny wiatr rozlał się kaskadami.




Plac

Przy studni zrobiło się gwarno. Struchlali jeszcze przed chwilą plebejusze wylegli z domostw, gdy strzecha stanęła w płomieniach i w panice rzucili się gasić pożar. Groźba guseł czy zbójecko-delegackich rozrachunków bladła w obliczu pożogi, mogącej nie tylko pochłonąć życia, ale i cały doczesny dobytek obrócić w pył. Życie życiem, ale w prostych głowach szło o dorobek, jakkolwiek skromny by nie był, przyszłość dla następnych pokoleń wypluwanych z lędźwi. Nieważnym był status trójcy przy studni, wieśniacy zaraz ich przesunęli, tłocząc się niby rój much.

- T-t-tak - przytaknęła Fiona, wyraźnie dalej w szoku. - Tak zrobię, panie Brök.

- Kołodziej gdzie? - Cesco, iście nie po tileańsku, warknął na tłuszczę.

Któryś z nich, młodszy i prędszy do uległości, wskazał kierunek i wytłumaczył, gdzie będzie. Panna i kondotier ruszyli w tamtą stronę, pomni sprawy która sprowadziła ich do Złotopola w pierwszej kolejności. Podobnie jak tercet delegatów Teoffen, który na plac wrócili ze zdobycznym wozem. Nieprzytomnego guślarza, śmierdzącego zgnilizną Nurgle’a, zarzucili na konia którego uwiązali do burty, z ulgą zauważając że smród zaczął się przerzedzać i nie groził już składaniem wpół czy wyrywaniem obiadu z kiszek.

Tak jak się rozbiegli, tak przegrupowali się przy dogorywającym już książkowym ognisku. Ochotnicza straż pożarna biegała wte i wewte z wiadrami, niczym kot z pęcherzem, wygłuszając krzykami wydarzenia dalszego planu. Spod dworka przebijały się niby jakieś krzyki, bardziej już paniczne niż groźne, przy wozie znowu zrobiło się tłoczno. Zbójów pod komendą łysego jakby cosik ubyło, a i ci, których dało radę dostrzec przez półmrok i wieśniaczy rój, zdawali się stracić nieco werwy. Najemna obstawa kapeluszników-przebierańców (a może już kultystów Nurgle’a?) nie kłopotała się już żadną grabieżą czy szabrem, ładując się na konie i wóz w pośpiechu, jakby Chaos deptał im po piętach i zniknęli z oczu za budynkami, obierając kierunek mocno północny, gdzie uklepane dróżki ciągnęły do farm, by jeszcze dalej przejść już w trakt przecinający granicę włości Serrig i Teoffen.

DeGroat, który niedawno jeszcze tłukł jeńca aż echo szło, rozejrzał się wokół. Mogło być gorzej, Złotopole nie przedstawiało sobą kompletnego obrazu nędzy i rozpaczy, a nawet płomienie zdawały się być mniej lub bardziej okiełznane. Banda łysego była gdzieś na peryferiach, ale skoncentrowana na jak najprędszej ucieczce z folwarku nie powinna stanowić zagrożenia. Do tego dwójka jeńców - jeden śmierdzący, jeden ze zmasakrowanymi łapami - i w końcu Daenzer i kondotier, z kołodziejem tuż za plecami i tym przeklętym kołem do wozu.

Emocje zaczęły opadać, nowych wrażeń nie było widać na horyzoncie. Złotopole śmierdziało, ale w ostatecznym rozrachunku była to zaledwie lekka niedogodność.

Zawsze mogło być gorzej.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem