Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2022, 17:23   #309
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 69 - 2526.I.13; bzt; przedpołudnie

Czas: 2526.I.13; bzt; przedpołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, sła.wiatr, zachmurzenie, ciepło (0)


Wszyscy



To była dzika i całkiem obca kraina dla dwunogów zza oceanu. I walka w tych warunkach też toczyła się na całkiem obcych zasadach. Nawet dla takich przybyszy co już mieli z nią do czynienia więcej niż większość. Jak choćby sam naczelny wódz tej ekspedycji, kapitan de Rivera i część jego oryginalnej załogi. Też wciąż była tu masa rzeczy jakie go potrafiły tu zaskoczyć i wcale nie ukrywał, że tubylcy tacy jak Togo czy Amazonki są dla niego cennym wsparciem jako doradcy i przewodnicy.

Nie inaczej było bitwą. A na nią zanosiło się coraz wyraźniej. Do tej pory zdarzały się starcia ale raczej w relacji całości sił to były małe potyczki wydzielonych oddziałów zwiadowców. Główne siły obu stron nie starły się do tej pory w walnej bitwie. Ale odkąd wczoraj siły de Rivery stanęły obozem prawie po sąsiedzku z piramidami okupowanymi przez gadzią rasę jeszcze bardziej obcą niż Pigmeje i Amazonki to właśnie ta bitwa już stała w progu. Raczej jednak nikt nie był tym zaskoczony. Już od pary tygodni wszyscy chyba wiedzieli, że piramidy nie stoją puste jak to się spodziewano wyruszając z Portu Wyrzutków tylko zajęła je gadzia armia. Gdy mimo wszystko śmiałkowie zza oceanu i tak postanowili jak nie rozszabrować to wywalczyć sobie to krwawe złoto i skarby to bitwa stała się praktycznie nieunikniona. Więc jak już ruszali znad Wężowej Rzeki i jak rozbijali się wczoraj na obóz to czuło się ją w powietrzu nie mniej niż ukąszenia pełzających i latających insektów.

Wczoraj pod koniec dnia, na naradzie zwołanej przez wodza ekspedycji każdy z dowódców i doradców miał okazję się wypowiedzieć co mu doradza ze swojej strony. Po omówieniu tego i zastanowieniu wilk morski przychylił się do pomysłu aby zostać na miejscu i się ufortyfikować jak mocno się da. Nie było szans aby przez jedną noc to zrobić w takiej formie jak to wyglądało w starym obozie przy rzece. Tam to w końcu zajęło parę dni a po prawdzie to rozbudowywano je potem po trochu przez cały czas. Nie wyszła z tego ładna, i regularna palisada jak choćby a wzniesiona wokół wioski Amazonek Aldery czy nawet w regularnych osadach za oceanem no ale swoją ochronną funckję spełniała całkiem dobrze. Co pokazały walki z nieumarłymi w Hexennacht gdzie w większości wypadków jak była odpowiednio gęsto obsadzona to spełniła swoje zadanie. Ale teraz nie mieli tyle czasu, ledwo jedną noc jeśli atak miałby nastąpić kolejnego poranka. Więc kapitan zdecydował aby zacząć od tej strony najbliższej piramidy jako tą co wydawała się najbardziej prawdopodobna do przeprowadzaniu ataku.

Ale mimo to uznał, że śmiały pomysł Glebowej jest na tyle interesujący, że warto go zrealizować. Może nie całymi siłami ale jakiś oddział ochotników można było wypuścić na nocne harce. Celem też miało być rozpoznanie tego co się dało z tymi piramidami no i jak to jest z nocną aktywnością jaszczurów. Kapitan rozważał czy jakby naprawdę okazały się tak leniwe i ospałe podczas nocy to czy nie lepiej byłoby stoczyć nocnej bitwy. I ta mała wycieczka harcowników miała przynieść odpowiedzi czy taki plan rokuje szanse na powodzenia. W nocy normalnie nie toczyło się bitew no ale obecna sytuacja i sceneria trudno ją było nazwać normalną. Więc kapitan zgodził się aby Zoja, Olmedo i jego zbójnicy i część Amazonek skoro byli chętni to niech przejdą się na taką wycieczkę. Ci naszykowali się i ze dwa dzwony po zmroku i tyleż przed północą opuścili obóz.

- Los waszych elfich przyjaciół zależy od naszej królowej. Ja jestem tylko zwykłą wojowniczką. I jestem teraz z wami a nie z naszą królową. - ciemnoskóra i ciemnooka Majo coś takiego odpowiedziała wczoraj Bertrandowi gdy pytał o elfie rodzeństwo. Tłumaczka królowej zaś od prawie dwóch tygodni przebywała w obozie ekspedycji i nie była w rodzimej wiosce to nie wiedziała co tam się dzieje. Tuż przed wyruszeniem do piramidy przybyła co prawda grupka wojowniczek na culhanach ale widocznie nie z wieściami o elfim rodzeństwie.

- A moc, tak, w kapłanach sinków moc jest. Oni mają kolorowe pióropusze i się wyróżniają. W slannach jeszcze większa, oni są bardzo potężni. Ale w piramidzie chyba żadnego nie ma. Tak, na pewno będą używać mocy podczas bitwy. A ten posąg, nie wiem. Może być z mocą a może nie. Ale coś z nim musi być jak go wybudowali. A u nas mocą włada nasza Lalande. Ona jest naszą wyrocznią. I ma uczennice ale one nie są tak potężne jak ona. Lalande przybędzie razem z naszą królową. To jej miejsce, ona jest tu strażniczką i powierniczką. - Majo za to chętnie i z pełnym przekonaniem odpowiedziała na pytanie o moc. Wyglądało na to, że jaszczury są mocne w tej sprawie. Chociaż nie wszystkie a najpotężniejszych czarowników to chyba nie powinno być w piramidzie. Były też wielkie fizycznie, takie duże gady albo ropuchy to łatwo było ich rozpoznać. Przynajmniej tak ich opisała tłumaczka królowej Aldery. Jednak i Amazonki miały utalentowane siostry a swoją wyrocznię zdawały się traktować na równi ze swoją królową.

W te wszystkie plany wtrąciła się pogoda. Gdzieś o północy zerwał się tak silny wiatr jaki bez trudu zamiatał nawet grubymi konarami, szarpał płachtami namiotów i przyduszał pochodnie i ogniska przy jakich ciżba obozowa próbowała umocnić obóz jak się da. Przy takim wietrze gdzie tylko ukrycie się za drzewem albo w namiocie dawało jakąś osłonę nie szło pracować. Więc prace przerwano. I wznowiono dopiero jak się uspokoiło. Ale to już było ze dwa dzwony przed świtem. Gdy zrobił się dzień dowódcy kazali swoim sierżantom i dziesiętnikom na przygotowanie swoich oddziałów. Dzisiaj już trzeba było się liczyć z jakąś kontrakcją jaszczurów. Kuchnie też zaczęły pracę wcześniej niż zwykle i już w porannej szarówce wydawano pierwsze posiłki.

Do rana udało się wykarczować pas pustego z krzaków i zarośli terenu o szerokości tuzina, w najszerszym miejscu dwóch tuzinów kroki. Z tych żerdzi i krzaków zniesiono coś w rodzaju prowizorycznego płotu jaki wbito w ziemię. Samą ziemię też wykopano jako fosę przed i wał ziemny od wewnętrznej strony. Chociaż wszystko to było w wersji mini. Fosa sięgała może kolan dorosłego mężczyzny a wał ziemny też tylko nad. Niemniej już dawał jakąś przewagę wysokości nad napastnikami. I były jeszcze te zasieki z żerdzi jakie powinny wyhamować szarże kawalerii i piechoty może też. Jak na takie północy to czeladź spracowała się mocno. Kapitan wolał nie używać wojskowych oddziałów bo jeśli miałaby być dzisiaj bitwa to wolał mieć je wypoczęte a nie przemeczone i niewyspane. Od tej frontowej z piramidą strony nie wyglądało to już tak dziko jak jeszcze wczoraj wieczorem. Oczywiście tych potężnych i niebotycznych drzew nikt nawet nie próbował ścinać nie było pewne czy chociaż jedno przez te pół nocy udałoby się ściąć. A jedno ścięte drzewo wiele nie zmieniało w okolicy obozu. Ale fortyfikacja, nawet taka symboliczna jednego kierunku odbyła się kosztem pozostałych. Po prostu nie zdążono tam nic zrobić. Próbowano wypalać ogniem no ale ta dżungla była zbyt błotnista i wilgotna aby ogień się rozniósł więc wszystko trzeba było wycinać piłami, siekierami i maczetami. A potem kopać kilofami i łopatami.

Pierwszy atak zaczął się niedługo po śniadaniu. Już poszczególni dowódcy mieli ustawione swoje oddziały, w większości na głównej alejce obozu bo tam było najwięcej miejsca. Część także wystawiono przy owym wale ziemnym w roli straży przedniej. Było całkiem ciepło i przez szczeliny w koronie niebotycznych drzew dało się poznać, że dzień jest pewnie słoneczny. Ale na dno zielonego oceanu niewiele tego światła docierało. Same korony drzew, liście, krzaki szumiały i trzaskały o siebie jakby duchy dżungli gniewały się o coś na kogoś wyrażając tak swoje niezadowolenie. Drażniło to dodatkowo i tak napięte oczekiwanie. Przyjdą czy nie przyjdą? Zaatakują czy dadzą spokój? Świt minął, potem śniadanie i poranek. I dzień już zaczynał się w pełni. I nic się nie działo. Tylko te drzewa trzaskały i szumiały pod naporem silnego wiatru. I właśnie na skrzydłach wiatru przybyli.

Pierwsze zorientowały się Amazonki. Krzyczały alarmująco pokazując palcami do góry. Mimo to mało kto nie dał się zaskoczyć. Atak był szybki i nad obóz nadleciały te latające gady o błoniastych skrzydłach. Na ich grzbiecie siedziały te małe, zwinne skinki. W locie ciskały na dół kamienie i dzbany. Te rozstrzaskiwały się przy zderzeniu z pniami drzew, ziemią, kamieniami, namiotami czy ludźmi. Wówczas rozpryskiwała się wokół oleista substancja jaka się zapalała. W parę chwil w obozie zapanowały dzikie krzyki i chaos. Zwłaszcza, że większość wyprawy mogła tylko chować i unikać tych ataków. Jedynie kusznicy i inni strzelcy mieli szansę odpowiedzieć na tak zjadliwy atak.




https://1.bp.blogspot.com/-ZDXUEEznR...2Bart%2B11.png


Drugi nalot był już mniej zaskakujący. Chociaż ten czy tamten namiot się zapalił i dymił, ktoś kogoś gasił, ktoś kto się zapalił krzyczał w niebogłosy ale naziemni kusznicy, Amazonki, paru łuczników już wiedziało czego się spodziewać. Więc tym razem w górę poszybowały bełty i strzały, czasem nawet kule z pistoletów i arkebuzów. Tym razem już ta czy tamta ze skrzydlatych bestii zaskrzeczała, niektóre nawet spadły rozstrzaskując się o pnie drzew albo o ziemię. Z obozu poleciały okrzyki zwycięstwa i satysfakcji, że gadziny oberwały za swoje.

Ale atak rozproszył oddziały gdy każdy próbował szukać schronienia przed spadajacymi pociskami. Taki, zwarty, nieruchomy oddział stanowił łakomy cel do posłania pocisku zapalajacego w sam środek. Więc po nim rozległy się gwizdki dziesiętników i sierżantów którzy próbowali ponownie wprowadził porządek w swoje rozproszone oddziały i doliczyć się czy kogoś nie brakuje. Czeladź zaś gasiła płonące namioty lub gdy nie było na to szans ratowali co się da i starali się nie dopuścić do rozpstrzestrzenienia się ognia. Obóz przypominał mrowisko jakie ktoś poszturchał kijem.

Jeszcze go nie uporządkowane gdy od pikinierów wystawionych przy ziemnym włazie doszły kolejne alarmujące krzyki. Stanęli murem tarcz ale widocznie znaleźli się pod ostrzałem. Z obozu nie było go widać ale dało się poznać po mowie ciała estalisjkich żołnierzy którzy jedną ręką ustawiali swoją pikę przeciwko wrogowi a resztą sylwetki starali się skulić za swoimi tarczami aby być jak najmniejszym celem.

- Nawiją! Strzelać nawiją! Ognia! Ognia do kroćset! - akurat na miejscu trzymał straż stary, łysy pułkownik. Dopadł do dwóch oddziałów kuszników którzy jeszcze zbierali się po chaosie napadu powietrznego. Bo byli pomyślani właśnie jako wsparcie ogniowe dla straży przedniej. Słysząc tak zdecydowany rozkaz chociaż nie mieli jeszcze pełnych stanów ani uporządkowanych szyków narychtowali swoje kusze i posłali pierwszą salwę ponad głowami pikinierów. Nie było właściwie widać do kogo strzelają bo wróg jak gdzieś tam był to krył się w gęstych zaroślach. Pułkownik pewnie liczył, że to zdemoralizuje przeciwnika no i zniechęci go do ostrzału a może nawet kogoś trafi.

- Nie! Nie nie! Nie tam! Na drzewa! Są na drzewach! Duzi i niezgrabni, są na drzewach! - nie wiadomo skąd pojawił się Togo. Wystroił sie jak na bitwę. W kolorowe pióra we włosach, bojowe barwy na twarzy i jakieś dzikie wzory na swoim hebanowym, krępym ciele. Żywiołowości mu jednak nie brakowało. Podskakiwał w ekscytacji i wskazywał swoją włócznią gdzieś na pnie drzew porośnięte bluszczem, lianami i kto wie czym jeszcze. Poruszało się to wszystko na wietrze tak samo jak reszta drzew więc czy ktoś tam był czy nie to i tak to się ruszało. Pułkownik spojrzał na niego ale wahał się tylko na chwilę.

- Strzelać w górę! Strzelać w drzewa! - rozkazał kusznikom i ci naciągali cięciwy, nakładali bełty i unosili swoją broń do góry. Czy to odstraszyło tajemniczych strzelców czy nie to atak chyba się skończył. Kusznicy i pikinierzy rozglądali się niepewnie dookoła nie wiedząc co się teraz wydarzy.

- Polowanie na głowy! Togo zdobędzie nowe trofea! - zakrzyknął nagle czarny niziołek i niespodziewanie wyrwał do przodu. Biegł trochę zabawnym, kaczkowatym chodem na swoich krótkich nogach ale zasuwał na całego. Dobiegł do pikinierów, bez wahania ich minął.

- Co on do kroścet wyprawia!? - zdumiał się pułkownik de Guerra nie mogąc odgadnąć zamiarów dziwnego towarzysza swojgo dowódcy. Bo wyglądało jakby Pigmej w jakimś szaleńczym amoku pobiegł samotnie w głąb dżungli. Ale szybko okazało się miał w tym jakiś cel. Wydawało się, że znikąd dopadł i zaczął pojedynek z dwunożnym, ogoniastym gadem który też walczył włócznią.

Pojedynek od razu zapowiadał się ciekawie. Obaj wojownicy byli dość mizernych rozmiarów w porównaniu do ludzkich wojowników. Jaszczur był nieco wyższy i smuklejszy za to Togo przy nim wydawał się masywniejszy chociaż niższy. Obie włócznie zderzały się ze sobą i przez dłuższą chwilę nikt nie mógł uzyskać przewagi nad drugim. Togo wbił ostrze włócznię w udo jaszczura aż ten zasyczał krótko ale rana nie była zbyt poważna. Zaś w pewnym momencie jaszczur trzasnął trzonkiem w skroń niziołka i wydawało się, że go powali. Pikinierzy i ci co byli przy froncie obozu zaczęli głośno kibicować i skandować swojego faworyta. Bo w końcu niejako walczył w imieniu ich wszystkich. Jeśli jaszczur miał jakichś towarzyszy to ci zachowali dyskrecję.

Wreszcie Togo wbił swoją włócznię w brzuch jaszczurzego przeciwnika. Ten zasyczał boleśnie i rozpaczliwie, wypuścił swoją włócznię i złapał się za zraniony brzuch. Wtedy Togo rzucił się na niego z gołymi rękami, przewrócił na plecy i siadł na nim. Złapał jakiś kamień i tak długo trzaskał nim w łeb jaszczura aż ten przestał zdradzać oznaki życia. Wtedy zwycięzca powstał z zabitego przeciwnika, wyrzucił oba ramiona do góry w uniwersalnym geście zwycięstwa i krzyknął coś w swoim języku. Brzmiało dziko, barbarzyńsko i bojowe. Głośne wyzwanie rzucone każdemu kto chciałby się z nim zmierzyć. Po czym przypadł do gadziego trupa, dobył jakąś maczetę i metodycznie zaczął odrąbywać mu łeb. Zaczął z nim biec z powrotem do pikinierów i swoich sojuszników trzymając zakrwawiony czerem wysoko w górze aby pokazać wszystkim swoje trofeum.

- Nowa głowa! Togo ma nową głowę! - krzyczał radośnie ciesząc się jak dziecko nową zabawką. Jeszcze nie dobiegł z powrotem gdy powietrze znów świsnęło i w tarcze zastukało coś cicho jak uderzenia gradu. Utkwiły w nich kolejne, małe strzałki o kolorowych lotkach.

Jeszcze kusznicy pod wodzą pułkownika nie zebrali się do końca, jeszcze trwało gaszenie ognia po nalocie i poruszenie po zwycięskim pojedynku Togo gdy przez obóz przejechała zdyszana jedna z Amazonek na swoim culhanie. Zaczeła coś szybko mówić pokazując włócznią tam skąd przyjechała. Ale bez Majo jaka poszła razem z grupą nocnych harcowników nie szło zrozumieć co mówi do kapitana. Ale pewnie coś ważnego bo była przejęta i zdenerwowana.

- Togo! Togo do mnie! Co ona mówi?! - de Rivera przywołał swojego zwycięskiego pojedynkowicza do siebie. Ten przybiegł na swoich krótkich nogach i przez chwilę rozmawiał z wojowniczką na culhanie. Szybkie, krótkie zdania a jej włócznię jak magnes przyciągał ten sam kierunek z jakiego przyjechała.

- Mówi, że skinki nas chcą obejść. Królowa wysłała jej wcześniej więc już są. Trafiły na skinki co chcą nas obejść z tej co pokazuje. Mówi, że możemy ich zaatakować razem. One ze swojej a my z tej strony! Togo gotowy jest zdobyć nowe głowy! - mały, wymalowany w barwy wojenne dzikus radośnie przetłumaczył swojemu kapitanowi a przy okazji jego najbliższym współpracownikiem słowa Amazonki. Którą zresztą była ciemnoskóra Meda przetrzymywana swego czasu w niewoli Norsmenów w Leifsgard.

- Jak ten kurdupel dał im radę to rozgnieciemy ich. - pancerna kapitan Koenig obojętnie wzruszyła swoimi pancernymi ramionami z widoczną pogardą odnosząc się do tak słabych przeciwników. Mocarna gwardzistka ze swoim ciężkim ekwipunkiem faktycznie wydawała się przy małych skinkach przeciwnikiem trudnym do pokonania. Gdyby doszło do otwartego pojedynku. A wczoraj podczas narady o zmierzchu zwruszyła tylko ramionami. Była żołnierzem. Będzie wlaczyć tam gdzie i z kim padnie rozkaz. Nocnymi wycieczkami i skradankami z oczywistych względów nie była zainteresowana bo miała całkiem inną specjalizację. Chociaż innym nie zabraniała jeśli mieli na to ochotę i predyspozycje. Na czele swoich gwardzistów była gotowa iść do ataku gdyby było trzeba jak i do kontrataku gdyby mieli się bronić.

- Wy zostaniecie tutaj. Na te duże. - kapitan uśmiechnął się bo od czasu gdy sam był świadkiem początku bitwy z przeklętymi był pod sporym wrażeniem możliwości imperialnych gwardzistów jakimi dowodziła kapitan Koenig. Chciał powiedzieć coś jeszcze ale przybiegł jakiś żołnierz w roli gońca.

- Panie kapitanie! Słychać nasze gwizdki z naszej strony! Ale jeszcze nikogo nie widać! To musi być Zoja i ci co z nią poszli! - wykrzyczał swój meldunek dokładając swoją porcję do tego chaosu i zamieszania. Wieczorem jak harcownicy opuszczali obóz nie było wiadomo kiedy wrócą i czy w ogóle. Ale mimo wszystko panowało nastawienie, że wrócą do świtu albo po. A był już późny ranek, zaczęły się te ataki jaszczur a po nich nie było ani widu ani słychu. Dopiero teraz.

- Aha! Dobrze! Z drugiej strony też nas podchodzą! Dobrze! Głowy same przyjdą do Togo! I przed nami też na pewno są! Czekają aby zaatakować wspólnie! - zarechotał Pigmej wcale nie zmartwiony takimi wieściami.

- Kapitanie, musimy ich szybko pokonać częściami. Póki mamy inicjatywę! Zanim się połączą i zaatakują razem. Jak się uwiniemi z flankami będziemy mogli utworzyć w centrum jednolity front! - pułkownik de Guerra był głównym doradcą kapitana od spraw typowo militarnych. Teraz też starał się doradzić mu szybkie rozwiązanie. Bo się zanosiło, że to nie są jakieś przypadkowe ataki jaszczurów tylko operacje zmiękczające przed walnym atakiem na obóz.

- Dobrze! Maximo i Cara, na zachód! Rozbijcie tych gadzich skradaczy razem z naszymi sojuszniczkami królowej! Togo idziesz z nimi. Casta i Lana na wschód! Uratujcie naszych dzielnych harcowników, na pewno mają ciekawe przygody do opowiedzenia! I zlikwidujcie ten gadzi pomiot tak szybko jak się da! - kapitan przystał na te sugestie starego pułkownika i szybko przydzielił odpowiednie zadania dla odpowiednich oddziałów. Głównie marynarskie co w roli lekkiej piechoty sprawdzały się całkiem dobrze. W gęstwinie dżungli oddziały strzelców zdawały się mniej przydatne niż na otwartej przestrzeni. Dlatego trzymał ich w obozie skąd mogli prowadzić ostrzał w dowolnym kierunku. Przynajmniej tak to wyglądało zanim obóz nie pogrążył się w chaosie po bombardowaniu z powietrza. Teraz trzeba było działać szybko jeśli mieli mieć nadzieję wywinąć się tym zaciskającym kleszczom okrążenia jakie planowała gadzia rasa.

- Panowie. Myślę, że wasze doświadczenie by się przydało na naszych flankach. - kapitan de Rivera zwrócił się do Carstena i Bertranda dając znać, że widzi ich rolę w tych wycieczkach na flanki jakie miały powstrzymać i jak się da to zlikwidować gadzie zagrożenie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 03-09-2022 o 17:26. Powód: Zmiana ilustracji.
Pipboy79 jest offline