| Stali grupą przy Krasnoludach, gdy odezwał się mężczyzna w czerni.
-Ile to będzie jeszcze trwało?! Przylały tu jakieś nieudaczniki, co nawet znaleźć się nie potrafią i jeszcze sztuczne zamieszanie jakieś robią. Ja też pragnę się zapisać mości krasnoludzie, nazywam się Kristoph Hekerson. Jestem… kimś, kto ma potężną moc i celem mym jest zwyciężyć-rzekł, a Vin westchnął współczująco. Biedak jest niespełna rozumu. Niestety nie może pokazywać się publicznie, gdyż mogą go zamknąć w jakimś zakładzie psychiatrycznym, co nie będzie należało do najprzyjemniejszych doznań w jego dziwnym życiu-pomyślał.
-Chyba nawet domyślam się, co ów Sandriel wymyślił. Pamiętam go jeszcze jako szczyla młodego… gdy razem, nasze matki nas chowały-uśmiechnął się.
-Ciebie to chowała, ale chyba w szafie-mruknął mając dość przechwałek nieznajomego w czerni.
-A wienc pan Kristoph Hakerson, ta? Eeee… to przez samo „H” siem pisze?–zapytał Krasnolud.
-Obra, i jeszcze druga grupa: Albreht von Werestein, Bruno Osterwald, Vintilian sa Linor, Vanessa sa Linor... eeee... i jeszcze Aranel Telrunya oraz Kate, hę?-rzekł kalecząc mowę wspólną. Sa Linor? Czy to zbieżność nazwisk? Dwuczłonowe nazwisko jest rzadkością wśród Elfów, a nawet wśród Ludzi i nie znam nikogo innego o takim nazwisku oprócz mojej rodziny-pomyślał i już miał zapytać o to Vanessę, gdy Krasnolud odezwał się po raz kolejny.
-Co do pytań, to panie Albrehcie u nas zgłosiło siem tyle co pan widzi. Wy i jeno ten czarny, co ponoć zna Sandriela. W innych miastach, to my nie wiemy, bo coby było sprawiedliwie, razem w kilku miasteczkach żeśmy podjęli nabory. Toć mowa było wcześniej, że dziś przyjedziem-odpowiedział na pytanie.
-Jako że chyba to wszyscy... to zostało mi jeszcze jedno. Macie tu pierwsze swe zadanie-to mówiąc wyciągnął dwa pudełka.
-Za wszystko płaci Sandriel, nasz mondry i potężny poczciwiec. Macie w tych pudełkach napisane, co robić dalej i kamyki według osób ile jest w grupie. Radze ich nie gubić. Powodzenia życzę-zakończył Krasnolud, dając jedno pudełko mężczyźnie w czerni, a drugie Albrehtowi i odszedł wraz ze swoimi towarzyszami.
Szlachcic otworzył je, a w środku tkwiło sześć kamyczków w różnych kolorach oraz kartka, która najbardziej zainteresowała Vintiliana. Było na niej napisane: „Każdy niech kamyk weźmie i trzyma, aby dotrzymać obietnicy. Każdy niech trzyma go przy sobie, by nie stracić nagrody i jej tajemnicy. Macie sześć kamyków, sześć osób i sześć prób do wykonania. Pierwsza wasza próba zaczyna się już teraz. Musicie dotrzeć do mnie i wykonać pięć kolejnych próśb. Każda następna otworzy wam wrota do rąbka tajemnicy. Ostatnia wykonana, pozwoli wam na więcej… Karczmarz w Benger ma wiedzę, którą mu przekazałem. Może warto tam wpaść, i dowiedzieć się więcej? Czas ucieka, a rywali nie brakuję. Powodzenia. Sandriel”-głosiła treść ładnie ozdobionego listu, podpisana fosforyzującym tuszem, a Vintilian szybko zapamiętał treść i "schował" do jednej z "szufladek" w swoim umyśle.
-Heh, myślicie, że macie jakieś szanse? Jak mówiłem znam Sandriela od małego. Dobrze wiem czego może chcieć… lepiej nie marnujcie swojego czasu-powiedział pogardliwie, a Vino ripostował biorąc ciemnoniebieski kamień.
-Twoje przechwałki nie są więcej warte niż garść piasku na pustyni, więc jedyne co marnuje mój, jakże cenny, czas, jesteś ty, dlatego też o najpotężniejszy z najsłabszych, znikaj-rzekł lodowatym tonem, a za chwilę odezwał się Bruno.
-Tak, tak. Słyszałem coś panie powiedział. Ja kiedyś słyszałem od jednego wieśniaka, że w oborze smoka hodował. Ruszaj zdrów przyjacielu Sandriela. Tylko nie śpiesz się za nadto byś nóg nie połamał-powiedział pogardliwie. Widocznie też miał dosyć przechwałek nieznajomego. Nieznajomy odszedł, a traper rzekł:
-No to panie i panowie czas ruszać, bo nam ten jegomość nagrodę zgarnie-rzekł z ironią. Powiedział to przesadnie głośno, więc Vin wiedział, że chciał, by tamten go usłyszał.
Nagle na ręce Kate wskoczył czarny kotek w białe łatki.
-No cóż, nic nie zdziałamy, jeżeli będziemy tak stać. Ruszajmy, gdyż jak głosiła kartka, musimy jechać do "Karczmarza w Benger". Zna ktoś tam drogę?-zapytał towarzyszy, chowając kamyczek w jednej z licznych, szczelnych kieszonek wewnętrznych szaty. |