Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2022, 07:37   #43
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
>>współredagowane z Nuada i Fala<<

Gdy Dave wcisnął się w wąskie przejście, jego oczom ukazał długi, ciasny korytarz. Ostra, niemal jadowita woń, atakowała wściekle jego nozdrza. Fetor trudny do zidentyfikowania, przywodził na myśl jesienne liście podlane wiśniową alpagą i pokryte z wierzchu mało szlachetną pleśnią. Jednym słowem odór, który nie zachęcał, aby przebywać w tym miejscu choć chwilę dłużej.
Jack oświetlał drogę kieszonkową latarką, która dawał tylko tyle światła, by uniknąć potknięcia się o własne nogi.

- Gdy to się zaczyna - szepnął konfidencjonalnie barman - Nie wybaczyłbym sobie, gdyś tam został.

Grubas szedł wolno, cały czas nasłuchując niczym wystraszony kot.

- Polubiłem cię, wiesz? Widać, że dobry z ciebie człowiek. Dlatego dam ci radę. Póki masz możliwość wycofaj się, a najlepiej bierz nogi za pas i na zawsze zapomnij o tym miejscu.

Idąc za Jackiem, Malkovich zauważył, że zbliżają się do skrzyżowania. Korytarz rozwidlał się w każdą ze stron świata. Gruby barman zdawał się jednak tego nie dostrzegać i wciąż parł konsekwentnie naprzód.
Rączka zatrzymał się nagle. Światło zaczęło się oddalać a tunel tonąć w ciemnościach.

- Chwilę Jack! - powiedział. - Co się zaczyna? Gdzie ty mnie właściwie prowadzisz?

Jack odwrócił się, a jego twarz przybrała nienaturalnie blady odcień. Może to zwykła gra świateł i cieni, a może kryło się za tym coś więcej. Dave odczuł mimowolne dreszcze patrząc na groteskowo wykrzywione oblicze Jacka.

- To już niedaleko - odparł lakonicznie barman - Zaraz będziesz bezpieczny. Zaufaj mi.

- Jack - Dave starał się zachować spokój, chociaż czuł, że za chwilę wybuchnie, jak rodzic strofujący dziecko, które właśnie zbroiło. - Luci Pastroni też pewnie tak mówił do Molly nim ją wciągnął do Cadillaca. GDZIE idziemy? CO się zaczyna? Nie postawię kroku nim mi nie odpowiesz na te dwa proste pytania.

W odpowiedzi gruby barman położył tłusty palec na ustach, nakazując milczenie. Przez długie sekundy wodził wzrokiem po suficie, jakby spodziewał się, że zaraz z niego coś zleci.
W końcu zbliżył się do Malkovicha i szepnął:

- Ratuję ci życie - oddech Jacka był gorący i cuchnący niczym wyziewy z miejskiej kloaki. Nawet wypity wcześniej szlachetny alkohol, nie zatuszował bijącego z jego ust fetoru.
- Chcesz odpowiedzi? Tego się nie da wyjaśnić. To obłęd. Czysty obłęd Rozumiesz? - głos Jacka stawał się coraz bardziej agresywny, a kolejne słowa zaczął cedzić przez zaciśnięte zęby - Nie jesteś w stanie tego pojąć. Porwania, pedofilia, morderstwa, tortury, to tylko szczyt tej pieprzonej góry lodowej.

Jack dyszał, jakby właśnie ukończył maraton. Pot spływał mu po skroniach niemal rwącym strumieniem. W ciasnym i dusznym korytarzu, Dave czuł się coraz bardziej osaczony. Tłamsiły go wilgotne i śliskie ściany. Ciemność dręczyła zmysły, a smród bijący do barmana wykręcał nos i przyprawiał o mdłości.

- Ty… thyy. cheeesz się baaawić - dyszał Jack - a thuu… jeesthh thylko phhhluugastwo i i i śmierć….

Ostatnie słowa barman wycharczał, jakby dławił się nimi. Nagle jego oczy wywróciły się do góry nogami, a głowa opadła do tyłu. Sekundę później Jack leżał nieprzytomny na ziemi. Latarka, która wyleciała mu z rąk rozbiła się z trzaskiem. Wokół zapadły ciemności.

- No żesz kurwa! - wykrzyczał Rączka szeptem, który szeleszczącymi dźwiękami odbił się od ścian korytarza.

Tunel zdawał się napierać na Malkovicha, przygniatać go. Serce kołatało i chłopakowi wydawało się, że zaraz wyskoczy mu z piersi i pobiegnie na oślep ciemnym korytarzem. Z trudem łapał powietrze. Opadł na kolana i zaczął po omacku pełznąć w kierunku, gdzie jak wydawało mu się upadł grubas. Kostka była zimna i wilgotna.

- Hdzie… thy… sukin…

Strach kneblował mu usta. Natrafił na nogę barmana. Szarpnął go. Bez efektu. Wymacał latarkę. Potrząsnął nią. Próbował włączyć lecz nie wykrzesała z siebie ani iskry. Ponownie dopadł ciała. Podciągnął się do jego głowy. Nachylił się nad nim. Wyczuł słaby, smrodliwy oddech. Wymacał szyję i wisior z kostkami uwiązany u niej. Silnym szarpnięciem zerwał go i odrzucił a później jeszcze oderwał guzik ciasno spinający mu kołnierzyk pod szyją.

~ Będzie żyć - przeszło mu przez głowę.

Obszukał kieszenie nieprzytomnego. Żadnego klucza, karty dostępu, nic z tych rzeczy. Paczka papierosów, zapalniczka, portfel. Zabrał zapalniczkę. Resztę zostawił. Tak bardzo czuł się zagubiony w tych ciemnościach i bezradny. Jack ratował go, lecz nie wiedział przed czym. Czuł, że w barze musiało stać się coś strasznego. W barze, gdzie zostawił INNYCH. Przecież tam była Ayo i Zuri. Chciałby, żeby Ayo była teraz przy nim. Żeby powiedziała mu co robić. Chciałby mieć przy sobie Zuri, żeby wyrysowała mu drzwi z drogą ucieczki.

Idąc z Zuri w kierunku zaułka Dave Malkovich czuł poddenerwowanie wymieszane z narastającą z każdym metrem ekscytacją. Ekscytacją, że ponownie będzie mógł poczuć i dotknąć tajemnicy, którą skrywała mgła i poddenerwowanie, że tym razem mgła się nie rozstąpi i skretyni się w oczach młodej dziewczyny. Gdy jednak doszli do uliczki i spojrzeli w górę, po krótkiej chwili, która dla Rączki zdawała się przedłużać w irytujące minuty, dwie obdrapane kamienice spięła drgająca niczym pustynny miraż, drewniana galeryjka. Dopiero teraz Dave wypuścił powietrze z płuc, które wstrzymywał mimowolnie od kilkunastu uderzeń łopoczącego serca.

- Tędy!

Pociągnął dziewczynę w zatęchłą sień rozwartej bramy.
Klatka schodowa cuchnęła kocim moczem i tanim piwem. Zaduch już od progu walił w pysk, niczym pięść policjanta angielskiego. Poprzez połamane tralki przebijały się blade snopy światła miejskiej latarni.
Gdy Dave postawił stopę na pierwszym stopniu, ten zawył, jakby kogoś żywym ogniem przypalili.

- Czy to ostrzeżenie? - głupia myśl zrodziła się niemal jednocześnie w umysłach całej grupy.
Krok za krokiem wspinali się ku górze. Tam był ich cel. Miejsce, którego nie było i w istnienie, którego wierzył tylko Malkovich.

Gdy w końcu stanęli przed obdrapanymi drzwiami z wyblakłą tabliczką, zawahał się na chwile. “Uwaga! Wstęp wzbroniony! Grozi zawaleniem!” - głosił ledwo widoczny napis.
Malkovich chwycił za klamkę i pchnął mocno drzwi. Orzeźwiający, lodowy podmuch uderzył w ich twarze. Wraz z nim ze wszystkich gardeł, wydobył się cichy jęk zdziwienia.
Oto przed nimi galeria, której nigdy nie było.

Była dokładnie taka jak ją zapamiętał. Promienie słońca przebijającego się przez szczeliny pomiędzy deskami ściany oświetlały pasmami drewnianą podłogę. Odsłonił z triumfem przejście.

- Mówiłem, że tutaj jest - powiedział ściszonym głosem, bojąc się zburzyć sacrum tego miejsca.

A więc stało się. Zuri poszła zwiedzać ciemne, podejrzane zaułki, które miały się okazać bramami do innego świata. Tak zaczynało się zaskakująco wiele historii kryminalnych, po których zostawały tylko nierozwiązane tajemnice. A jednak czuła ekscytację swojego towarzysza i czuła się równie podekscytowana.

- Faktycznie, jest - odszepnęła, dając się ponieść chwili - Myślisz, że obraziłoby się za graffitii?

Zuri automatycznie wykreśliła z pytania potencjalnych właścicieli tego miejsca i zaczęła traktować je jako samoistną, zdolną do własnego zdania istotę.

- Eeehh… - zająknął się.

Rączka zdawał się być całkowicie zbity z tropu. To fakt, że byli najmłodsi w grupie, może i nawet byli oboje postrzeleni, każde na swój sposób.

-… że tutaj? - wymówił głosem ciut jedynie głośniejszym od szeptu wskazując surowe, stare deski konstrukcji.

Z dużym jednak naciskiem NA SWÓJ. Nie mieściło mu się w głowie jak można coś takiego… Te stare deski… w sumie… Złapał kapelusz i nim go założył z powrotem na głowę, przetarł czoło rękawem płaszcza. Spojrzał na ściany raz jeszcze.

- W sumie… - powiedział już głośniej. - W sumie, to dlaczego nie?

Ona była szalona! Ale chyba zaczynało mu się to w niej podobać.

- Dajesz! - zachęcił opierając się o framugę. Chciał zobaczyć ją w akcji.


Prawdopodobnie właśnie dlatego Gruby Jose tak jej pilnował. Prawdopodobnie każdy postrzelony artysta w swoim życiu potrzebował stabilnej kotwicy z przyziemności. Gruby Jose był taką kotwicą. Nie dał się ruszyć z miejsca i doskonale utrzymywał w ryzach szaleńcze pomysły. Dave nie był kotwicą. Dave był jak powiew wiatru w rozwinięte żagle.

Z drugiej strony gdyby to miejsce nie chciało być dumnym reprezentantem street artu to nie wyglądałoby tak zachęcająco. Zuri powolnym krokiem przeszła się po skrzypiących deskach. Nie miała za wiele czasu, nie miała za wiele sprzętu. Ale są takie chwile, w których mniej znaczy więcej. Dlatego wyciągnęła jedną puszkę sprayu i minimalistycznymi, delikatnymi pociągnięciami stworzyła drzwi. Drzwi rozedrgane, eteryczne, zanikające, dopasowane do koloru przebarwień na starej powierzchni, wtapiające się w nią i wyglądające jak coś, co po prostu zawsze tu było. Jak naturalna konsekwencja upływu czasu, który odcisnął swoje piętno na tym miejscu.
“Wyjście awaryjne”. Tak by nazwała swoje dzieło, gdyby miała w zwyczaju nadawać tytuły sztuce ulicznej. Sam akt rysowania nie trwał długo, to były tylko kreski. Ale dla Zuri cały świat skurczył się do rozmiaru tych kresek. Tych drzwi, za którymi był inny, nowy, wspaniały świat. Czuła, że wie, co za nimi jest. Że wystarczyłoby tylko chwycić za klamkę, by znaleźć się zupełnie gdzie indziej. A przeczucie to promieniowało z niej jasnym blaskiem artystki dumnej z tego, co tworzy.

- Burgery robimy jeszcze lepsze, wpadnij kiedyś - zażartowała Zuri, ciągle szeptem. Czasami udzielały jej się marzenia o Imperium Burgerowym, więc każda okazja do reklamy była całkiem dobra.

Rączka patrzył w ciszy na pracę dziewczyny. Zapomniał, że miał stać na czatach i dopiero jej słowa wybudziły go z tego stuporu. Spodziewał się jakiegoś bohomazu, kolorowych, krzykliwych napisów. Jednak ten nieskomplikowany rysunek wkomponowywał się w scenerię tego miejsca i jeszcze bardziej podkreślał jej niezwykłość.

- Heh… - odetchnął. - W takim razie chyba będę musiał spróbować.

Uśmiechnął się.

Nie mógł ich tam zostawić. Nie mógł po prostu uciec z Jackiem. Strach ściskał mu gardło, nie pozwalając złapać oddechu. Jak miał im pomóc? W tych ciemnościach nie był nawet pewien w którym kierunku powinien iść. Już szczur lepiej orientowałby się w tych wilgotnych, ciemnych korytarzach.

Jakaś zewnętrzna siła przycisnęła nagle Dave'a do nieprzytomnego mężczyzny. Ciało barmana zaczęło nagle pod nim pęcznieć i puchnąć do niebotycznych, niemożliwych rozmiarów, aż Malkovich zsunął się po śliskim materiale koszuli i plasnął z piskiem na podłogę, na cztery łapy. W całkowitych ciemnościach jego zmysły zostały zaatakowane feerią informacji. Wyczuł stęchłość podłoża, ostrą woń potu barmana z drażniącym zapachem alkoholu. Mało tego. Wyczuwał różne nuty alkoholi, plamę zaschniętego sosu pomidorowego na spodniach, a w wilgoci kostek słabe zapachy innych ludzi, którzy musieli tędy przechodzić. Żeby tego było mało, jego słuch atakowały niezliczone dźwięki. Słyszał wyraźnie słaby, charczący oddech Jacka, bicie jego serca, krople wody, które rozbryzgiwały się regularnie na kamieniu kilkanaście metrów stąd. Słyszał rumor dochodzący z sali barowej oraz inne dźwięki, których natury nie potrafił odgadnąć. Pisnął raz jeszcze i zakręcił się w koło wokół własnego ogona. Był szczurem.

Miał mętlik w głowie. Czuł się, jakby ktoś go zamknął we wnętrzu batyskafu i opuścił na dno oceanicznego rowu. Wszystko go uciskało i uwierało, jakby założył zbyt małą podkoszulkę. Na dodatek ta lawina informacji, która zalewała go w każdej sekundzie. Jego ludzki umysł nie potrafił do końca ich wszystkich przeanalizować i ocenić.

Zwierzęcy instynkt podpowiadał mu dwie arcyważne rzeczy, niekoniecznie zgodne z tym, co przed chwilą myślał Dave - człowiek. To wyjątkowo ciepłe i suche miejsce. Idealne warunki do tego, by założyć gniazdo. Ktoś z jego ludu już to na pewno zrobił, gdyż wszędzie czuł ostrą woń, która wyraźnie mówiła “Wstęp wzbroniony. Teren prywatny”
Druga informacja, która przebijała się w całym zalewie bodźców, to dziwna wibracja, która wypełniała korytarze. Wymykała się ona wszelkim opisom i nie przywodziła na myśl niczego znajomego. Jedyne, co można było o niej powiedzieć, że niewątpliwie zwiastowała wielkie niebezpieczeństwo.

Idąc korytarzem na wprost Dave-szczur wyczuł woń świeżego powietrza przesyconego ożywczą wilgocią. Niechybny znak, że na zewnątrz zaczęło padać.
Wracając minął korytarz, który wypełniała gęsta mgła. Futro na całym ciele nastroszyło mu się instynktownie i ku własnemu zdziwieniu zaczął rytmicznie popiskiwać. Dopiero po kilku chwilach zdał sobie sprawę. że tymi dźwiękami ostrzegał swoje stado o zbliżającym się niebezpieczeństwie.

Woń wydobywająca się spod okutych blachą drzwi niewiele mu mówiła i prawie z niczym mu się nie kojarzyła. Wiedział tylko, że prędzej połamie siekacze niż wygryzie dziurę na drugą stroną. Gdyby zaś mu się to nawet udało, to czekał tam na niego najbardziej zajadły wróg całej szczurzej rasy - człowiek. Bardzo dużo człowieków.

O wiele przyjemniej zapowiadała się ewentualna podróż w dwa kolejne rozwidlenia. To z lewej nęciło falami ciepła, które wydobywało się z jego głębi. To z prawej zaś wypełniała słodkawa woń gnijących owoców. Gdzieś tam na końcu tego korytarza niewątpliwie znajdowała się jakaś hałd odpadków pełna smakowitych kąsków.
Dave-szczur jednocześnie poczuł burczenie w brzuchu i podchodzące do gardła soki żołądkowe.

Opanował jednak szczurze, tak obce mu instynkty i podreptał popiskując w kierunku baru.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline