Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2022, 10:59   #479
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Noc mijała. Widać było to po coraz mniejszym ruchu. Miasto było spowite mgłą. Wokół unosił się zapach węgla z fabryk usytuowanych wokół centrum. Ich przewodnik czekał na nich aż skończą załatwiać swoje sprawy, jednak teraz prowadził ich pewnym krokiem do niewielkiego budynku. Wszedł po schodach. Przy drzwiach powitał go służący, który przejął jego odzienie.

Podobnie odbyło się z Heroldami. Każdy był przyjmowany jak gość honorowy. Wewnątrz było sporo osób. Dużo ludzi, ale większość stanowiły wampiry. Przedstawiano ich kolejnym osobom. Cath czuła się jak ryba w wodzie w świecie wieczorowych sukien i elegancji. Spoona za to cały czas coś uwierało, jakby był zupełnie niedopasowany do otoczenia. Heroldzi starali się zapamiętywać kolejne nazwiska.

Juliet Parr, Madam Rosna, Richard de Worde, Lady Ophelia Merritt, Victoria Ash czy generał Sir Arthur Halesworth. Śmietanka Londynu. Poza tym była też Regina Blake. Młoda dziewczyna. Spoon i Cath pamiętali ją dobrze ze spotkania w klubie. Choć po prawdzie Spoon bardziej pamiętał swój występ. Cath zaś od razu zauważyła, że Regina jest… człowiekiem. Cokolwiek tu robiła byli przed jej przemianą w Toredora.

Nastąpił czas ożywionych rozmów.

Tylko Yusuf odnotował siedzącego pod ścianą mężczyznę, zupełnie nie pasującego do zebranych ani fryzurą, ani ubiorem.

Wyglądał zupełnie jak legendarny alchemik, doktor Dee. Sędzia wyczuł, że jest on wampirem, choć nawet tutaj, wśród wampirów wygląda na oderwanego od rzeczywistości. W umyśle sędziego formowało się jakieś niejasne wspomnienie o mistrzu Taumaturgii, spoza zakonu Tremere.

***


W końcu część konwenansów dobiegł końca. Wszyscy, nawet najbardziej spóźnieni goście już dotarli. Służba zaprosiła wszystkich zebranych do sporego pomieszczenia, gdzie przy stole siedziała kobieta w kwiecie wieku. Miała przed sobą szklaną kulę. Panna Celia Wentworth, znane medium. W swoim pokazie nawiązywała kontakt z różnymi duchami, które odpowiadały na jej pytania stukając w powałę sufitu.

Zaiste wszyscy Heroldzi uznali to za niesamowite, oto można było dowiedzieć się, że zmarli gdzieś tam są, i że życie po śmierci się nie kończy.

Po ponad godzinnym seansie nastąpił czas na wystąpienie Sri Sansy. Jak się okazało, całe spotkanie było zebraniem nowo powstałego ruchu Teosofistów. To stowarzyszenie było specyficzną mieszanką religii, nauki, okultyzmu i filozofii. “Nie ma religii wyższej, niż prawda” Głosiły hasła na symbolach gwizdy Dawida z wpisanym wewnątrz egipskim ankhkiem życia i przyozdobione u góry symbolem powodzenia i pomyślności w formie wymalowanego krzyża z ramionami wygiętymi pod kątem prostym. Krzyża, który w heroldach wyrył zupełnie inne skojarzenia, podobnie jak wśród wszystkich współczesnych ludzi.

Jednak był rok 1888. Swastyka podobnie jak ankh życia była jednym z wielu mistycznych symboli.

Sri Sansa odczytał swoje opracowanie łączące wiele cech mistycyzmu anglikańskiego z hinduskim postrzeganiem karmy. Yusuf posiadający chyba najwyższą wiedzę z okultyzmu spośród Heroldów wiedział, że samo “dzieło” nie miało wielkiego sensu. Było mydleniem oczu zwykłym ludziom i wampirom. Zawierało dużo mądrych słów i opierało się na karmicznej wierze w reinkarnację. Do tego absolutny byt, z którym można tworzyć jedność. Byt utożsamiany ze słońcem. To ostatnie bardzo przypomniało Yusufowi kult Mitry.

***


Po odczycie Sri Sansa wycofał się na jedną z kanap w rogu. Natychmiast został otoczony przez grupę zainteresowanych słuchaczy. Kontynuował wykład o znaczeniu krwi, która jest nośnikiem nie tylko dla prana (energii życiowej) ale i dla atma (energii duchowej). Co więcej zaczął on pokazywać pewną miksturę. Ci, którzy byli najbliżej mieli już w dłoniach szkarłatne fiolki z płynem.

- To Soma. Napój mojego autorstwa, który wzmacnia ciało i duszę - guru Sansa zachwalał swój produkt.

***


Noc mijała, a guru Sansa nie miał ani chwili spokoju. Somy nie starczyło dla wszystkich zebranych, ale wielu prosiło o możliwość prywatnego spotkania w późniejszym czasie. Wtedy do tłumu ludzi podszedł John Dee. Nawet na moment nie przejął się Maskaradą. Tłum rozszedł się, a stojący najbliżej Spoon usłyszał: “Nigdy mnie tu nie było, nie widzieliście mnie, nie widzieliscie jak wspólnie wychodzimy.”

Zarówno śmiertelni, jak i nieśmiertelni podporządkowali się i rozeszli.

- Zechciej mi potowarzyszyć - powiedziała Dee ściszonym głosem, jednak każdy z Heroldów wyraźnie go słyszał.

- To wielki dzień dla mnie, długo czekałem… - zaczął Sri Sansa
- Jest w Londynie coś znacznie ważniejszego niż żałosne zbiorowisko śmiertelników. Mitra wierzy, że jesteś gotów na inicjację do prawdziwego tajnego stowarzyszenia w Londynie. A ja jestem jego emisariuszem - kontynuował Dee.

Obaj mężczyźni wstali i ruszyli do drzwi.

Mowa ciała zdradzała wiele. Pendżabie był uległy, dawał się prowadzić. Jego twarz ukazywała jednocześnie podporządkowanie i wielką radość.

Dee szedł wyprostowany. Mimo wieku i oderwania od swoich czasów zdawał się dominować. Wiara, którą w sobie niósł kojarzyła się ze ślepym fanatyzmem.

Na zewnątrz stała niewielka kareta, do której obaj mężczyźni wsiedli. I wtedy wspomnienie się rozmyło…

***


Żołądki zafalowały wszystkim Heroldom. Byli w innym miejscu i czasie.

Tym razem wysiadali z eleganckiej limuzyny. Cadillac Limousine Seria 70, trzecia generacja. Silnik V8 stukał charakterystycznie. Ponad 152 konie mechaniczne. Spoon gładził ją pieszczotliwie mimo woli. Piękna maszyna, którą sobie wyobrażał. Nie wiedział na ile to jego własne wspomnienie. Niczego nie wiedział w ostatnim czasie. Był jednak pewny, że dokładnie takim jeździł. I nie potrzebował wcale widzieć niczego wokół. Jego oczy były zawiązane czarną przepaską. Szarpnięto go i musiał przestać gładzić lakier. Prowadzono go gdzieś. Wszystkich ich prowadzono.

Prowadzono ich schodami na dół. Wokół dało się wyczuć zapach piwnicy. Tony nie pierwszy raz miał zawiązane oczy. Zręcznym ruchem odsunął delikatnie przepaskę, jednak wokół panowała ciemność.

W końcu zdjęto im przepaski. Wszyscy rozpoznali rzeźbę z mężczyzną, który walczył z bykiem. Byli w świątyni. Bogato zdobionej. Z malowidłami i mozaikami. Na samym środku był niewielki basen. Okrągły, o średnicy około jednego metra. Za to głęboki do ramion. Kojarzył się z chrzcielnicą z czasów pierwszych chrześcijan. Ozdoby były przygotowane bardzo starannie. Wiele z nich dawało złudzenie trzech wymiarów, choć były to tylko malowidła byków i tancerzy.

Po obu stronach chrzcielnicy były ławki z surowego drewna, a na nich siedziało kilka osób.

Wtedy drzwiami od wschodu wszedł on, Mitra. Nie było wątpliwości, że to był wschód. Słońce wschodzi na wschodzie. Ubrany był w złote szaty, na jego głowie połyskiwała szkarłatem frygijska czapka. Uniósł wysoko ramiona i inkantował słowa w języku którego nie Heroldzi nie rozpoznawali, jednak podświadomie czuli, że to perski. Najpierw Spoon swoimi wyczulonymi zmysłami, a później wszyscy Heroldzi poczuli jak wokół powietrze gęstnieje od magii. Do chrzcielnicy napływała krew. Jej poziom unosił się wyżej i wyżej. Yusuf czuł, że ta krew niesie ze sobą nieprzebraną siłę. Niemal poczuł na języku posmak Richarda, po to tylko, żeby zdać sobie sprawę, że potęga krwi w chrzcielnicy była większa niż siedmiuset letniego nosferatu.

Jeden z kapłanów w białych szatach zbliżył się do Sri Sansy. Yusuf poczuł w dłoni ciężar rytualnego sztyletu z brązu. Dla niego było to niczym sen. Patrzył na twarz Sansy, gdy rozcinał jego żyły. Jednocześnie patrzył na siebie oczami Sansy. Patrzył jak pewnym ruchem otwiera żyły na nadgarstku tremere i krew z niego leje się do “chrzcielnicy”. Krew mieszała się z tą w chrzcielnicy. Yusuf zaś krążył wokół otwierając kolejne nadgarstki. De Worde. Arwyn. Spoona. Cath. Valeriusa. Utamukeeusa. Tonego. Wszyscy doświadczyli czegoś podobnego. Wszyscy widzieli te same obrazy z różnych pozycji. Wszyscy spuszczali z siebie krew do basenu. Na koniec sam Mitra podał swój nadgarstek Yusufowi, który aż napiął się, gdy zapch pradawnej Vitae uderzył jego nozdrza.

- Pijcie - głos Słońca był przytłaczający. Jakby dobiegał zewsząd i odbijał się echem wewnątrz ich czaszek.
- Pijcie głęboko świętą i oczyszczoną vitae! Bądźcie jednym z Mitrą. Waszym panem. Jedynym Panem nie umarłych wysp Siły. Złączcie swoją siłę z jego siłą i poczujcie tę hojną przysługę jaką otrzymujecie.

Ta krew była wszystkim. Spoon widział Brusillę pijącą tę krew. Widział jak patrzyła na Mitrę, swego boga. Przez moment zazdrościł, że nie patrzy na niego. Z drugiej strony on sam patrzył na Mitrę z miłością tak wielką, że również wspomnienie Brusili się rozmyło.

I tak każdej nocy…

Każdej kolejnej nocy kąpali się w basenie krwi…

W rituale…

Przez cały księżycowy miesiąc..

A ich myśli mieszały się. Ich wspomnienia mieszały się. Powoli samoświadomość ustępowała konieczności posłuszeństwa. To nie było wspomnienie Sri Sansy. To znaczy… nie tylko Sri Sansy. Wiedzieli to wszyscy…

***

Wiedzieli to wszyscy, którzy patrzyli teraz na ubranego na biało Pendżabi. Sri Sansa przełknął głośno i ruszył w stronę Yusuf wraz z jednym mężczyzną.

- Jedźmy stąd. Nie chcę tego załatwiać przy rodzinie - tremere pstryknął dwa razy palcami i natychmiast jeden z kierowców wycofał auto na podjeździe.

Na Heroldów czekały dwa minivany. Do jednego wsiadł Sri Sansa zapraszając Tonego i Yusufa. W drugim czekały miejsca na pozostałych Heroldów.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline