Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2022, 22:09   #176
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
 
Wissenburg


Niemal pewnym było, że przed kolejną walką Marcus ponownie spróbuje wyeliminować zagrożenie dla swoich planów. Detlef nawet się nie krył z przygotowaniami mającymi temu zapobiec. Trafnie ocenił, że pozostawienie rodzeństwa samych skończyłoby się tym, że nie miałby po kogo wracać, a ciche zorganizowanie miejsca noclegu i niezbędna przy całym przedsięwzięciu cicha ewakuacja całej trójki raczej nie wchodziły w grę, choćby ze względu na stan rannego.
Budząc początkowo niedowierzanie, potem zdumienie, a na końcu słowny opór zarówno ze strony służby jak i Eleny wziął się więc za barykadowanie pokoju i ograniczanie liczby osób mających dostęp do "klientki".
- Czy pomyślałeś, co wszyscy pomyślą? Nie mogę pokazać, że... - zaczęła, ale krasnolud był nieubłagany niczym lawina. Póki sam jeden musiał chronić dwa cele przed nieznaną liczbą napastników i niewiadomymi metodami ataku, nie zamierzał ryzykować. Oczywiście, są protesty i protesty. Niektóre są jedynie zaznaczeniem dezaprobaty, inne zaś pokazują granicę, której ktoś nie przekroczy, choćby miało go to zabić.
- Brak wyjść zniosę, brak służby przez jeden dzień też, wojskowe racje są ciekawą odmianą, ale sikać przy świadkach ani tym bardziej do wiadra nie będę! Nie i już!
Znalazł jednak niespodziewanego sojusznika w rannym.
- Jesteś chyba pierwszą osobą, która zdołała narzucić jej swoje zdanie - wyszeptał cicho jej brat do krasnoluda, starając się nie śmiać. I przypomniał jej, że jeszcze kilka lat temu sikała razem z nim do piwa, które miano podać na uczcie wydaną z okazji urodzin Marcusa, więc niech teraz nie marudzi, nikt jej podglądał nie będzie, jest pewien, że Detlef w podlotkach nie gustuje, a on jest przecież jej bratem i jej gołą dupę widział dziesiątki razy w dzieciństwie. Zdzieliła go poduszką i naburmuszona usiadła w kącie, demonstracyjnie tyłem do nich.

Co zaplanował Marcus na tę noc? Któż to wie. Rozbijania toporami drzwi czy przebijania się młotami przez ściany jednak by nie ukrył, a pozory to ważna rzecz w świecie wysoko urodzonych. Trudno także przemycić truciznę w posiłku, którego nikt nie odbierze i nie zje.
- Świece. Ja bym użyła świec - odezwała się Elena nagle. Popatrzyli na nią - Świece nasączone trucizną. Człowiek zapala je sobie wieczorem, im dłużej się palą tym więcej jej wdycha, a potem umiera, dzień czy dwa po, nie wiedzieć czemu. Nie żebym planowała - dodała widząc ich wzrok.

Dalsza rozmowa upłynęła jednak nie na dyskusjach o sposobach szkodzenia rodzeństwu Eleny w sposób możliwie tajny, niezwracający uwagi i niepozostawiający śladów, a wręcz przeciwnie - rozmawiano bowiem o jutrzejszych walkach. A mało która metoda robienia innym krzywdy jest tak jawna i wręcz widowiskowa jak pojedynek na broń białą.

Rankiem, zgodnie z przewidywaniami Eleny, okazało się, że Detlefowi przyjdzie walczyć z Ludwikiem, ostatnim z Toppenheimerów, który nie byłby martwy, ranny ani nie był kobietą czy stronnikiem Marcusa (gdyż tego, “zupełnym przypadkiem” wylosował Marcus właśnie). Już samo to, że Ludwik dożył do dzisiejszego pojedynku pokazywało jego rozwagę oraz determinację. Według Eleny, nie licząc jej najmłodszego brata, był on najlepszym szermierzem w rodzinie. Może zbyt ostrożnym i staroświeckim. Zbroja, miecz i tarcza. Ludwik, podobnie jak Detlef, narzekał też na reguły zakazujące pancerzy.
- I najbardziej honorowym - sądząc po tonie jakim to wypowiedziała, zdaniem Eleny na pewno zbyt honorowym - Nie wykorzystuje okazji. Czeka aż przeciwnik wstanie, aż podniesie broń… Świetny z niego rycerz, przyznaję, ale Lordem byłby marnym - wyjaśniła swój punkt widzenia.
- Ma bardzo dobrą obronę - przypomniał ranny.

Tuż przed pojedynkiem mieli okazję zobaczyć się na placu. Przed walką podszedł do Detlefa i zaproponował walkę tępą bronią.


 
Nuln



- Ciężkie jest życie kupca. Oj, ciężkie - jęknął niosący niedawno utarg do banku Rudolf. Srebra i miedzi było tyle, że jeszcze go barki rwały. Czasem ciężar był bardziej metafizycznej natury - dźwigał na przykład brzemię wiedzy, którego szczęśliwie pozbawiona panna Schon nie wiedziała czemu zginął kupiec z Sylvanii, ani nawet kto go zabił. Co w sumie było ciekawe, jako że plotki o wampirze znali już nawet pacjenci Miejskiego Hospicjum imienia brata Anzelma. Nawet ci pogrążeni w śpiączce.
Czasem ciężkie okazywało się dobranie odpowiednich ludzi do roboty. Rozpytanie na dworze o dyskretnego lekarza elit to bez wątpienia zadanie dla szlachcica, jakim Gustaw von Grunnenberg się mienił. Posłanie go by cichcem wypytywał jakieś sługi szemranych konowałów… Po przemyśleniu tego kupiec zdał sobie sprawę, że dobrze będzie, jeśli Gustaw się obrazi na niego, ale to zrobi. Równie dobrze mógł sprawę olać. W końcu szlachcic musiał jeszcze ogarnąć sprawy z wczoraj - kwestie związane z von Flickenem i Gruberem. Na wszelki wypadek więc kupiec zlecił to zadanie także Latimerii. Gdy oboje przynieśli to samo, znajome już kupcowi imię, Bombastus, był z siebie kontent. Zwłaszcza, że powtórzyło się jeszcze gdy sam pytał o dyskretne leczenie ran. Choć tam w towarzystwie. Doktor Drexler, doktor Koln, doktor Bombastus.
Za to gdy pytał o rozwiązanie problemów poprzez ich likwidację grzecznie skierowano go do odpowiednich ludzi do tego typu zapytań - nazwiska Schatzenheimer, Valantino, Sansovino czy Huyderman nie zaskoczyły go, zwłaszcza, że sam “pracował” dla tej ostatniej rodziny. Nikt w Nuln nie przyzna się przecież współpracownikowi wiadomo kogo, że współpracuje z “nielicencjonowanymi” specjalistami. Ale nie Fimburson. Krasnolud posłał go “do grobich”, skoro za takimi metodami się rozgląda. Szczęściem Rudolfa dał wcześniej słowo, więc nie wycofał się z umowy.

Rudolf w końcu zaczął zastanawiać się też nad pewnymi niespójnościami w uzyskiwanych informacjach i szybko skojarzył fakty.
Zapewne “mieli kreta” od samego początku. Manfred czytając weksel powiedział wtedy co innego niż to co było napisane na nim. Najwyraźniej spodziewał się, że może być podsłuchiwany, albo nie ufał wszystkim obecnym i sprawdzał, kto wyniesie informację. I okazało się, że miał rację. Potem jakiś podejrzany człowiek szukał Morgrima w Pierwszym Krasnoludzkim, a nie w Marienburskim, dzięki czemu wiadomo było, że albo któryś z uczestników spotkania zdradził, albo ktoś miał możliwość ich podsłuchać. Sądząc po tym, że śledzącym był zaufany sługa Natalii, a także to jak blisko z nią był, nie było trudno domyślić się kto wynosił informacje. Nie było jedynie jasnym, czy tylko tu był przeciek. A nikt nie pofatygował się donieść o tym Manfredowi, choć zaczepiano go za to o każdą pierdołę.
Nie było niczym dziwnym, że ostatnio przez cały czas Roz i Rudolf mieli wrażenie, że ktoś ich stale wyprzedza o krok.
Szukanie w tłumie sługi Natalii też było niestety znacznie spóźnione. Czasy, kiedy Rudolfem zajmowali się niekompetentni słudzy przeminęły. Jeśli teraz był śledzony, robili to osobnicy z tej samej półki co ci spotkani na cmentarzu. Niczego nie ujmując Carlo - nie był nawet z ich ligi. Przynajmniej przebudowa domu szła sprawnie - pocieszył się. Laska także wyglądała elegancko. I kryła niespodziankę. Na Marienburskiej dostał nie tylko ją, ale i informacje o krawcu dla szczególnie wymagających klientów. Poprzedzone marudzeniem, że po co mu to, że musi być szyte na miarę, zajmie czas, a przede wszystkim, że dla kogoś kto nie umie się w nim poruszać bezużyteczne, bo nawet najlepsze ubranie nie zastąpi umiejętności skradania się czy ukrywania. Rozmówca uważał widać, że to dla siebie chce taki kupić.



Roz w pierwszy dzień swojej nowej pracy zrobiła na wszystkich dobre wrażenie. Wizyty w bibliotece i łaźni zaowocowały. Niemniej jak wszędzie, nowi pracownicy musieli robić najmniej wdzięczne prace i póki co została wykorzystana jako “przynieś, podaj, pozamiataj". Cały dzień zbierała pieczątki, dawała sobie tłumaczyć co i jak, latała z pismami po Pałacu i po mieście... Nawet chyba widziała z daleka Elektorkę. Albo i inną kobietę w atłasach, nie miała czasu na zatrzymywanie się i zastanawianie. Ale miała i chwilę by do Archiwum zajrzeć. Pism były setki. Tysiące. Bałagan był niesamowity. Roz nie znalazła niczego obciążającego Kuhna i Kalba w spodziewanym okresie. Nic dziwnego, zapewne pilnowali by nic takiego nie szło przez Sekretariat. Każdy wielmoża miał swoich zaufanych sekretarzy, którzy pracowali wyłącznie dla nich. Do Sekretariatu przychodzili, wpisywali co mieli (albo i nie), ale przez większość czasu siedzieli przy swoich pryncypałach. Zręcznie kierując rozmowę na Oskara Schilde dowiedziała się, że ów pracował bezpośrednio dla Elektorki i zniknął niedawno. I tak miał być zwolniony, ale przecież dostałby jakąś pracę na otarcie łez.
Niemniej mając setki wpisów do sprawdzenia, a nie mogąc siedzieć bez ustanku w Archiwum Sekretariatu bez dobrego powodu musiała wymyślić czego i gdzie chce szukać. W papierach było naprawdę wszystko, od rachunków za pranie po listy zaproszonych gości na audiencje bale i rauty. Od listy dostawców jedzenia po listy miłosne do Elektorki. Od zarządzeń dotyczących armii po zarządzenia dotyczące sposobu wyrobu cukierków karmelowych. Szybciej jej pójdzie jeśli poszuka potwierdzenia lub zaprzeczenia swoich domysłów niż miałaby się przekopywać przez dosłownie mile dokumentacji. Do kogo jeszcze Elektorka mogła wysłać list? Z kim mieszkającym w Nuln nie mogła spotkać się osobiście? Oczywiście, po prostu szukając na chybił trafił w końcu znajdzie to czego szuka. Za tydzień, miesiąc albo i rok, o ile tyle tu będzie. Ale miała wrażenie, że tyle czasu nie mają. Na razie zlokalizowała szafkę z dokumentami wychodzącymi z Sekretariatu na Pocztę. Ale bez pretekstu nie może jej przecież zacząć bezczelnie przeglądać.
Przynajmniej na brak plotek nie musiała narzekać. I tak na przykład dowiedziała się, że von Rudger jest podobno beznadziejnie zakochany w Elektorce, a ta, choć nie zamierzała wychodzić za mąż, z jakiegoś powodu dała mu stanowisko Dowódcy Straży Nuln. Najwyraźniej też sama na to wpadła. Wśród zgadywanych powodów były: słabość do bohaterów wojennych, lecz nie taka, by wodzić go na pokuszenie angażując do pilnowania własnych sypialni, zwykły kaprys albo może chęć trzymania go z dala od siebie bez zrażania do siebie Armii. Bo powszechnie zgadzano się, że von Rudger to owszem, bohater, ale w byciu strażnikiem to doświadczenia nie miał.

Roz myśląc, że uzyskają więcej tropów dzięki możliwości pobytu Rudolfa w Straży Miejskiej nie zwróciła uwagi, że on nie zamierza tam w ogóle bywać, a jedynie posłał Gustawa na pojedynczą rozmowę z jego znajomym.
Rozpytani gońcy nigdy w życiu nie słyszeli o “pannie Herz”. I nic dziwnego, czemu mieliby się interesować łowcami wampirów? Lokalny półświatek interesował się zaś nimi o tyle, by nie wchodzić im w drogę. Groszem łowcy wampirów nie śmierdzieli, a bić się potrafili. Duże ryzyko i małe zyski. Ale za to interesowali się “znikaniem”. Jeśli ktoś chciał w Nuln zniknąć, zwłaszcza ktoś nietutejszy, musiał mieć pomoc. A jeśli nie zapłacił wystarczająco dużo, pomoc mogli uzyskać też ci co go szukali. Roz wiedziała, że nikt nigdy nie zapłacił wystarczająco dużo. To była tylko kwestia ceny. Plotki mogła mieć prawie za darmo. Za potwierdzone informacje musiała zapłacić. Pieniędzmi lub informacjami.

W dawnym lokalu Alfonsa nikt się nie kręcił. Ale kiedy już zbierała się do odejścia podszedł do niej żebrak. Śmierdzący, kulawy i z liszajami na twarzy. Zanim zdążyła się odsunąć zagadał.
- Daj Pani grosza biedakowi. Daj grosza szefowo… albo może jest Pani Szanowna zainteresowana informacjami? Tu do niedawna kręcił się taki jeden, też obserwował ten spalony dom.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 18-09-2022 o 22:25.
hen_cerbin jest offline