ŁOWY NA ŁOWCÓW
Mara i Gurkhan biegli w niesłabnącym tempie. Udało im się wywabić Wynaturzenie na ogołoconą z życia równinę popiołów - fragment terenu, pod który tydzień wcześniej podłożyli ogień w zamiarze wyjałowienia skażonej plagą ziemi.
Migrant nie potrafił w żaden sposób wezwać pomocy pod postacią jego rojów.
Para łowców parła przed siebie śladem plam fosforyzującej posoki, pozostawionych w kruchym torfie przez rannego potwora umykającego ku zagajnikowi powykrzywianych jodeł. Pułapka zaczynała się domykać.
Dostrzegli swoją zdobycz za pasem spopielonej trawy. Wynaturzenie opierało się o skarłowaciałe drzewo, spazmatycznie próbując oddychać płucami przebitymi myśliwską strzałą. Strugi połyskliwej pomarańczowej cieczy ściekały po cielsku stwora obracając w niwecz jego naturalne zdolności kamuflażu. Potwór wydał z siebie parsknięcie wyczuwając obecność prześladowców, ale wciąż nie potrafił ich zlokalizować, chociaż zbliżali się coraz bardziej podchodząc biokineta z dwóch przeciwnych stron.
Gurkhan zagwizdał na palcach imitując zaśpiew słonki i potęgując tym dźwiękiem konsternację stwora. Mara usłyszała umówiony wcześniej dźwięk, wychyliła się zza pnia nadgryzionego ogniem drzewa z napiętym łukiem, zwolniła cięciwę. Jej strzała syknęła w powietrzu wnikając w gardziel Migranta. Wynaturzenie zaczęło się miotać wokół siebie niczym pogrążone w amoku zwierzę łamiąc nadpalone konary drzew, wyrzucając w powietrze chmury popiołu i sycząc na podobieństwo pełnego gniazda rozdrażnionych grzechotników.
Gurkhan w mig to wykorzystał. Wystrzelił ku ofierze wielkimi susami mierząc ostrzem włóczni w bok, którego nie porastał w całości kościany pancerz. Wykręcając ciało w szaleńczym uniku uszedł cało przed wymierzonym na oślep ciosem potwora i wbił odlany z żelaza grot pomiędzy żebra bestii. Wynaturzenie wydało z siebie ogłuszający ryk, pochwyciło drzewce włóczni w zamiarze połamania broni siłą nadludzko mocarnych członków. Gurkhan nie odstąpił, naparł na włócznię z całej siły wpychając ją coraz głębiej w cielsko potwora, dopóki szpic ostrza nie przeszył bijącego pod żebrami serca.
Biokinet zwalił się z bulgoczącym wizgiem na spopieloną ziemię.
- Gurkhan! Tam! - krzyknęła nadbiegająca Mara.
Skolopendra długości męskiego ramienia wychynęła spod warstwy popiołu, uniosła w górę opancerzony odwłok chcąc wbić ociekające jadem żuwaczki w stopę myśliwego. Gurkhan schylił się błyskawicznie, pochwycił insekta za wyrastające z głowy czujki. Drapieżca zaczął się natychmiast zwijać w pokrytą płytkami naturalnego pancerza kulę, ale łowca był szybszy. Jednym cięciem krzemiennego noża odciął głowę skolopendry i cisnął wciąż poruszające wściekle żuwaczkami trofeum daleko w pole spalonej trawy. Bezgłowy tułów upadł na ziemię wijąc się w chaotycznych pośmiertnych skurczach.
Gurkhan przydeptał odwłok stopą, rozpruł go nożem od strony podbrzusza i zaczął wyrywać gołymi palcami kawałki krwawiącego mięsa wpychając je pośpiesznie w usta. Potem wyciągnął dzierżącą wielki kęs rękę w stronę Mary, która w międzyczasie skruszyła żebra Wynaturzenia i zanurzyła dłonie w jego wnętrznościach szukając tam czegoś pośpiesznie.
- Jedz!
- Nie teraz! - sarknęła łapiąc płytkimi oddechami powietrze - Mamy bardzo mało czasu. Czuję jak jego esencja słabnie.
Gurkhan sapnął w wyrazie aprobaty, zawinął wyrwany z odwłoku skolopendry kawał mięsa w wyprawioną skórę i wcisnął go za pas, a potem pochylił się nad Marą śledząc wzrokiem jej rozrywające trzewia potwora ręce.
- Co mamy? - zapytał wibrującym ciekawością głosem.
- Niewiele. To było młode. Gruczoł jeszcze się nie rozwinął.
- Sprawdźmy kości - zasugerował Gurkhan, ale Mara natychmiast potrząsnęła przecząco głową.
- Jeszcze kruche, nie przerobisz. Ale pod szczęką ma jadowe torbiele.
- Wyrwij je i uciekajmy - rzucił tonem ponaglenia myśliwy, przechylając się ponad zezwłokiem w próbie wyciągnięcia z niego wbitych w cielsko strzał.
Ledwie zaczął, znieruchomiał z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Czujesz ten zapach? - zapytał, a zaskoczenie na jego twarzy przeszło w maskę panicznego lęku.
Mara uniosła głowę i pociągnęła nosem, a jej oczy rozszerzyły się raptownie błyszcząc iskrami szoku. Gdzieś w oddali trzasnęło pękającymi korzeniami obalane z impetem drzewo. Grunt zaczął dygotać coraz silniej i z ust łowczyni popłynął jęk nieudawanej trwogi.
Coś zbliżało się z ogromną szybkością do jodłowego zagajnika. Coś monstrualnego.
- Rezydent!