Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - ogólnie > Systemy postapokaliptyczne
Zarejestruj się Użytkownicy

Systemy postapokaliptyczne Świat po apokalipsie - czyli rozmowy przy Nuka-Coli z atomowym grzybem w tle i zombie charczącym pod butem.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-09-2022, 20:56   #1
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
[DEG] Opowieści z krainy Wron i Lwów

Szanowni, świat gry Degenesis: Rebirth pełen jest opowiadań fabularnych, autorzy settingu dosłownie usiali nimi podręczniki i dodatki oraz poświęconą systemowi stronę internetową. Niektóre z tych tekstów opisują specyficzne miejsca albo kluczowe momenty w historii świata po Eshatonie, inne prezentują istotne postacie, jeszcze inne mają za zadanie przybliżyć nam kulturę nowych narodów Europy - wszystkie jednak bez wyjątku pełnią misję budowania klimatu. Ponieważ nie zamierzam poprzestać na sesjach "Błogosławiona Krew" oraz "Ogród Czarnego Lwa", wpadłem na pomysł, aby wybrane opowiadania zacząć umieszczać w niniejszym wątku jako narzędzie prezentacji settingu (oczywiście w tłumaczeniu amatorskim). W pierwszy ogień poszedł tekst z początku podręcznika głównego, zaprezentowany poniżej.

Interesuje mnie potencjalny feedback, bo nie wiem, czy takie prezentacje mają dla Was sens i czy w ogóle pomysł mógłby kogoś zainteresować. Jeśli chwyci, chętnie przygotuję kolejne tłumaczenia opowiadań.

I jeszcze słówko objaśnienia w temacie tytułu wątku. "Opowieści z krainy Wron i Lwów" nawiązują do nazw potocznych nadanych Europejczykom i Afrykanom w świecie pięć wieków po zagładzie znanego nam świata. Tyle trucia na ten moment, życzę przyjemnej lektury.




POWTÓRNE NARODZINY


Musieliśmy porzucić pojazd na zasypanych popiołem zboczach Severac-le-Chateau. Nikt by go nie ukradł, duchy zmarłych były kiepskimi kierowcami.

Maszerowaliśmy przez dobre sześć godzin, niczym śnieżne pługi sunąc poprzez zwały popiołów. Przed naszymi twarzami wznosiła się poczerniała góra, nadtopiona i spękana pod wpływem niewyobrażalnego gorąca i ciśnienia. Zniekształcony niczym zastygła lawa, grunt pod nogami wciąż był ciepły w dotyku, jego powierzchnia usiana była stwardniałymi szpicami skał o niebywale ostrych krawędziach. Musieliśmy bardzo na nie uważać. Lomark zdążył przebić sobie jednym z nich podeszwę buta.

Byliśmy w pobliżu Massif Central, niedaleko Verrieres. Beaujolais pochodziło właśnie stąd... nie mój ulubiony rodzaj napitku, za mało bąbelków. Ale te czasy już przeminęły.

Nie potrafiłem zidentyfikować wzrokiem właściwego miejsca. Dwa górskie masywy powinny się były stykać tutaj ze sobą. Trzeba było podejść bliżej.

Niesamowite. Ujrzeliśmy w końcu krawędź krateru. Ziemia w tym miejscu... nie, cała przeklęta kraina uległa transformacji. Niczym zmarszczki na wodzie wywołane upadkiem kropli, koncentryczne rzędy skał otaczały kręgami miejsce upadku meteorytu. Niewysokie, ale wystarczające do tego, by zrównać się z wierzchołkami otaczających krater gór Massifu. Stary świat zlewał się w jedno z nowym.

Lomark stwierdził, że widzi osę. Cóż za absurd. Nie ostał się tutaj nawet cień życia. Ponieważ upierał się przy swoim, nazwałem go idiotą.

Zapadła noc. Wczołgaliśmy się do swoich śpiworów i zasnęliśmy.




Lomark obudził mnie mówiąc, że od godzin nie może spać. Podobno znalazł więcej os i chcąc to udowodnić podał mi kawałek pokrytego popiołem żużlu. Dość tego. Ruszyłem czym prędzej w dalszą drogę.

Wspinaliśmy się po zboczu krateru, każdym krokiem wywołując miniaturowe lawiny skalnego gruzu. Czułem się wyczerpany. Dałbym głowę, że drobiny skruszonych skał układały się w mandale, dopóki Lomark ich nie nadepnął i nie zniszczył. Kiwnąłem mu głową, odpowiedział ruchem ręki. Wszystko było w porządku.

W okolicach krawędzi krateru zacząłem zapadać się w popiołach. Porywisty wiatr utrudniał chodzenie, wytrącał z równowagi. Niesione w powietrzu chmury pyłu ograniczały widoczność do kilku metrów. Zachwiałem się czując pod stopami brak oparcia. Przez krótką chwilę pochłonął mnie obłok wzbitego w powietrze popiołu. Osunąłem się w kompletną ciemność, wymacując na oślep jakąś półkę. Zdołałem się na niej utrzymać. Zewsząd dochodził mnie grzechot osuwających się kawałków gruzu. Krztusząc się śliną przetarłem zakryte popiołem gogle i obejrzałem się w górę. Krawędź krateru była nie dalej jak dziesięć metrów nade mną. Musiałem dać radę.

Dotarłem tam. Tumany pyłu i popiołu wypełniały wnętrze krateru niczym wstęgi upiornej zorzy.

Spojrzałem przed siebie. Gigantyczne wgłębienie w ziemi, rozciągające się daleko wokół. Rozpoznałem jedną z gór na jego dnie i... zacząłem się przyglądać jej uważniej. Oczy potrzebowały chwili, by dostrzec więcej szczegółów, wyłonić z chaosu kształty. Zębate kręgi, jakieś trójkąty, wszystko to połączone ze sobą, przenikające się wzajemnie. Pomyślałem w pierwszej chwili o metalowych zszywkach na kartce papieru, z podczepionym magnesem. Nie, to nie to. Raczej... kurz na bębnie perkusisty. Ale to nie tłumaczyło tych szpiców.

Usłyszałem gramolącego się obok Lomarka.

- Widzisz to?

Zignorowałem jego pytanie.

- Dym? - pokazał na coś ręką. Faktycznie, w powietrzu nad wewnętrznym zboczem unosił się czarny dym. Opadłem na jedno kolano i zsunąłem się kilku metrów w dół, by móc się lepiej przyjrzeć. Widmowe czarne opary.

Przesunąłem jedną dłonią przez smugę dymu i ta natychmiast zniknęła, jakby zneutralizowana reakcją chemiczną w zetknięciu z moją rękawicą. Przekopałem sypkie podłoże wygrzebując z niego smoliście czarny kamień wielkości męskiej pięści. Zaczął się rozpływać na moich oczach w długie pasma dymu. Nacisnąłem go palcem czując jak struktura kamienia ustępuje. Nie był wcale ciepły. W moje pole widzenia wystrzelił jakiś owad. Krzyknąłem głośno i cofnąłem się na widok wkopującego się błyskawicznie w grunt stworzenia. Zniknęło pod warstwą popiołu. Poczułem oddech Lomarka na moim uchu.

- Osy - wyszeptał.

Zdjąłem rękawicę. Chciałem dotknąć tego kamienia gołymi palcami. Ponownie przesunąłem ręką przez nitki czarnych oparów, a te natychmiast zniknęły.

Obejrzałem dłoń z wszystkich stron. Na palcach dostrzegłem leciutki czarny osad, szybko rozwiewany wiatrem. Nie... wnikający w ciało. Gwałtownie potarłem czarne plamki, potrząsnąłem ręką, zacisnąłem dłoń w pięść. W moich żyłach zaczęła kipieć adrenalina, serce biło mocniej, oddech przyśpieszył. Porażony krótkotrwałą paniką, szybko naciągnąłem z powrotem rękawicę.

- Rób zdjęcia - poleciłem Lomarkowi. Znalazłem odłamek czarnej substancji i wrzuciłem go do fiolki na próbki. Z miejsca zmienił swą postać na ciekłą, ale zdążyłem zamknąć fiolkę, zanim owa ciecz się z nie wydostała. Kątem oka dostrzegłem czarne punkciki poruszające się po sypkim gruncie opodal mojego buta. Niektóre z nich wzniosły się w powietrze i odleciały. Pod wiatr.

W co myśmy wdepnęli?

Miałem pewność, że wszystko to było w jakiś sposób ze sobą powiązane.

Schowałem próbkę do kieszeni.





Po powrocie do obozu zostałem objęty kwarantanną. Dawało mi to pewną namiastkę luksusu: własny namiot, posiłki dostarczane wprost przed nos. Szybko zacząłem się nudzić.

Po jednym dniu doktor Rousseville stwierdził, że nie musi mnie już izolować. Nazywaliśmy go Doktor Slime, co nie było do końca sprawiedliwe, ponieważ to on trzymał całą ekspedycję w ryzach. Szukał u mnie biegunki, symptomów HIVE. Nie chciał nic słyszeć o czarnym dymie. Nie posiadał żadnego instrumentu mogącego przeskanować moją dłoń. Nawet gdyby miał, co mogło mi dać jakiekolwiek badanie?

Czułem się dobrze, ale doktor Rousseville nalegał, bym opisywał ewentualne zmiany samopoczucia. Moje płuca pracowały z pewnym trudem, co kładłem na karb wdychanego nieostrożnie popiołu. W ślinie zauważyłem pianę. Na moim torsie pojawiły się jakieś czerwone wybroczyny. Było to na tyle dziwne, bym sporządził na ten temat notatkę.

Nie przestawałem myśleć o mandalach, które ujrzałem na zboczach krateru. Kiedy wybroczyny na mym ciele zaczęły przybierać podobny wzór, powinienem poczuć się zaskoczony, ale wcale nie byłem.

Czas mijał szybko. Zaczynałem częściej kaszleć, wypluwając grudy śluzu. Kleiste, geste, jednolite. To też odnotowałem.

Wciąż dobrze się czułem.

W moim namiocie były mrówki. Czułem je przez całą noc, pełzające po mojej skórze. O poranku miałem sposobność zobaczyć ślady pozostawione przez nie w pyle obok mego posłania.

Mandale.

Serce biło mi ciężko, z wysiłkiem. Każdy wciągany w płuca oddech palił żywym ogniem. W jakiś niewytłumaczalny sposób wiedziałem, co ktoś gotował po drugiej stronie obozowiska. Rozpoznawałem znajomych po zapachu ich ciał. Chwilami odnosiłem wrażenie, że mogę te zapachy zobaczyć. Świat był pełen feromonów niosących ze sobą niezwykle złożone zbiory informacji.

Chyba zaczynałem gorączkować.






Doktor Rousseville i inne cuchnące małpoludy próbowały mnie utrzymać w miejscu. Stałem się tak podekscytowany, że czyraki na moim karku popękały w jednej chwili.

Wszyscy mnie puścili, poprzestali na gapieniu się szeroko otwartymi oczami.

Rousseville zwymiotował, nawet się przy tym nie zginając. Po prostu wyrzucił z siebie całą żołądkową treść. Towarzyszący jej odór byłby w moim starym życiu nieprzyjemnym doznaniem; w nowym stanowił jedynie czytelny przekaz.

Uciekłem z obozu i nikt nie próbował mnie powstrzymać.

Rozmawiały ze mną osy. Ich język sprowadzał się do prostej mowy ruchu i zapachu. Przemieszczałem się wzdłuż linii, które wykreślały w powietrzu, docierając poprzez jakieś ruiny do spalonego lasu. Miałem wrażenie, że wciąż wyczuwam zapach igliwia, ale przesiąknięty nutami, których jeszcze nie rozpoznawałem. Miałem jedynie świadomość tego, że wiązały się z narodzinami...

Upadłem w końcu na kolana i zacząłem ryć palcami w ziemi. Tak, narodziny. Serce waliło mi w szaleńczym rytmie, ciężkie i nabrzmiałe. Mandale na mej skórze płonęły zmieniając się w białe płatki. Czułem jak skóra i mięśnie zaczynają pękać w określonych miejscach. Coś siedzącego w środku chciało się wydostać. Zgiąłem się wpół. Wydychałem obłoczki białego prochu. Moje ciało zaczynało się rozpadać.

Głęboko w mojej czaszce coś ożyło. Coś ludzkiego, pierwotnego. To strach. Wyjący przeraźliwie strach.

Nastąpiły ponowne narodziny.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-09-2022, 13:23   #2
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Franka i Borka są krainami już nieco opisanymi w różnych twoich tekstach Keth. Chętnie powitałbym jakąś opowieść z Pollenu, lub Balkanu, coś dzikiego, etnicznego, bajkowego nawet w owym strasznym i czarnobaśniowym świecie Degenesis. Jeśli oryginalne teksty nie oferują takiego lore, to może pozwolisz sobie na autorskie mini opowieści.
 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-09-2022, 15:28   #3
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację






ŁOWY NA ŁOWCÓW


Mara i Gurkhan biegli w niesłabnącym tempie. Udało im się wywabić Wynaturzenie na ogołoconą z życia równinę popiołów - fragment terenu, pod który tydzień wcześniej podłożyli ogień w zamiarze wyjałowienia skażonej plagą ziemi.

Migrant nie potrafił w żaden sposób wezwać pomocy pod postacią jego rojów.

Para łowców parła przed siebie śladem plam fosforyzującej posoki, pozostawionych w kruchym torfie przez rannego potwora umykającego ku zagajnikowi powykrzywianych jodeł. Pułapka zaczynała się domykać.

Dostrzegli swoją zdobycz za pasem spopielonej trawy. Wynaturzenie opierało się o skarłowaciałe drzewo, spazmatycznie próbując oddychać płucami przebitymi myśliwską strzałą. Strugi połyskliwej pomarańczowej cieczy ściekały po cielsku stwora obracając w niwecz jego naturalne zdolności kamuflażu. Potwór wydał z siebie parsknięcie wyczuwając obecność prześladowców, ale wciąż nie potrafił ich zlokalizować, chociaż zbliżali się coraz bardziej podchodząc biokineta z dwóch przeciwnych stron.

Gurkhan zagwizdał na palcach imitując zaśpiew słonki i potęgując tym dźwiękiem konsternację stwora. Mara usłyszała umówiony wcześniej dźwięk, wychyliła się zza pnia nadgryzionego ogniem drzewa z napiętym łukiem, zwolniła cięciwę. Jej strzała syknęła w powietrzu wnikając w gardziel Migranta. Wynaturzenie zaczęło się miotać wokół siebie niczym pogrążone w amoku zwierzę łamiąc nadpalone konary drzew, wyrzucając w powietrze chmury popiołu i sycząc na podobieństwo pełnego gniazda rozdrażnionych grzechotników.

Gurkhan w mig to wykorzystał. Wystrzelił ku ofierze wielkimi susami mierząc ostrzem włóczni w bok, którego nie porastał w całości kościany pancerz. Wykręcając ciało w szaleńczym uniku uszedł cało przed wymierzonym na oślep ciosem potwora i wbił odlany z żelaza grot pomiędzy żebra bestii. Wynaturzenie wydało z siebie ogłuszający ryk, pochwyciło drzewce włóczni w zamiarze połamania broni siłą nadludzko mocarnych członków. Gurkhan nie odstąpił, naparł na włócznię z całej siły wpychając ją coraz głębiej w cielsko potwora, dopóki szpic ostrza nie przeszył bijącego pod żebrami serca.

Biokinet zwalił się z bulgoczącym wizgiem na spopieloną ziemię.

- Gurkhan! Tam! - krzyknęła nadbiegająca Mara.

Skolopendra długości męskiego ramienia wychynęła spod warstwy popiołu, uniosła w górę opancerzony odwłok chcąc wbić ociekające jadem żuwaczki w stopę myśliwego. Gurkhan schylił się błyskawicznie, pochwycił insekta za wyrastające z głowy czujki. Drapieżca zaczął się natychmiast zwijać w pokrytą płytkami naturalnego pancerza kulę, ale łowca był szybszy. Jednym cięciem krzemiennego noża odciął głowę skolopendry i cisnął wciąż poruszające wściekle żuwaczkami trofeum daleko w pole spalonej trawy. Bezgłowy tułów upadł na ziemię wijąc się w chaotycznych pośmiertnych skurczach.

Gurkhan przydeptał odwłok stopą, rozpruł go nożem od strony podbrzusza i zaczął wyrywać gołymi palcami kawałki krwawiącego mięsa wpychając je pośpiesznie w usta. Potem wyciągnął dzierżącą wielki kęs rękę w stronę Mary, która w międzyczasie skruszyła żebra Wynaturzenia i zanurzyła dłonie w jego wnętrznościach szukając tam czegoś pośpiesznie.

- Jedz!

- Nie teraz! - sarknęła łapiąc płytkimi oddechami powietrze - Mamy bardzo mało czasu. Czuję jak jego esencja słabnie.

Gurkhan sapnął w wyrazie aprobaty, zawinął wyrwany z odwłoku skolopendry kawał mięsa w wyprawioną skórę i wcisnął go za pas, a potem pochylił się nad Marą śledząc wzrokiem jej rozrywające trzewia potwora ręce.

- Co mamy? - zapytał wibrującym ciekawością głosem.

- Niewiele. To było młode. Gruczoł jeszcze się nie rozwinął.

- Sprawdźmy kości - zasugerował Gurkhan, ale Mara natychmiast potrząsnęła przecząco głową.

- Jeszcze kruche, nie przerobisz. Ale pod szczęką ma jadowe torbiele.

- Wyrwij je i uciekajmy - rzucił tonem ponaglenia myśliwy, przechylając się ponad zezwłokiem w próbie wyciągnięcia z niego wbitych w cielsko strzał.

Ledwie zaczął, znieruchomiał z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

- Czujesz ten zapach? - zapytał, a zaskoczenie na jego twarzy przeszło w maskę panicznego lęku.

Mara uniosła głowę i pociągnęła nosem, a jej oczy rozszerzyły się raptownie błyszcząc iskrami szoku. Gdzieś w oddali trzasnęło pękającymi korzeniami obalane z impetem drzewo. Grunt zaczął dygotać coraz silniej i z ust łowczyni popłynął jęk nieudawanej trwogi.

Coś zbliżało się z ogromną szybkością do jodłowego zagajnika. Coś monstrualnego.

- Rezydent!

Powyższe opowiadanie pochodzi ze strony wydawcy Degenesis, z sekcji Explore. Dla zaciekawionych tematyką organicznych komponentów Wynaturzeń, w dodatku “Artifacts” na stronach 111-127 znajduje się obszerna lista organów wewnętrznych tych stworzeń mających wiele praktycznych zastosowań dla myśliwych (choć oczywiście Szpitalnicy kategorycznie takie praktyki potępiają).


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-09-2022, 18:56   #4
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację






ZAGINIENI W AKCJI


- Unieruchomić go! Nie może się ruszyć!

Khurkov wykrzyczał polecenia na całe gardło. Prezerwista Tunguska zacisnął ostrza swojego szarłapa wokół szyi więźnia chwytając go w duszący uścisk. Leżący w pyle nagi mężczyzna wił się i wyrywał niczym pochwycone żywcem zwierzę, które nie potrafi się uwolnić z pułapki.

Khurkov poruszył w umowny sposób dłonią, odesłał prezerwistkę Emirę ku wejściu do zapadniętych w grunt ruin, w których Szpitalnicy dopadli swoją ofiarę. Potem doskoczył do więźnia przypadając przy nim na jedno kolano i omiatając snopem światła elektrycznej latarki.

- Tropiliśmy cię od trzech miesięcy! Jak dotąd przeżyłeś? Gdzie twoje ubranie, gdzie masz zapasy?

Jeniec zaniósł się pełnym szaleńczych nut chichotem, charcząc w desperackiej walce o zaczerpnięcie oddechu. Jego zeszklone oczy podchwyciły spojrzenie Khurkova.

- Jesteś wybrakowanym przedstawicielem swojego gatunku, do tego jeszcze tępym Kommando Prime - wycharczał więzień - Ten ulotny sukces nie przyniesie ci zwycięstwa.

Tunguska pociągnął szarłapa w tył wpierając jednocześnie jedno kolano w kręgosłup więźnia i stabilizując go w końcu w nieruchomej pozycji. Khurkov zdjął z pasa pistolet - proste czarne narzędzie będące jego wiernym towarzyszem przesłuchań, załadowane dwunastoma sztukami głodnego ołowiu.

Wcisnął stalową lufę broni w skroń więźnia z taką siłą, że wokół jej wylotu na bladej skórze mężczyzny wykwitły natychmiast przekrwione naczyńka.

- Ty powinieneś być trupem, Vasco! Ale to ty, w krwi i ciele! Jak to możliwe?! - Khurkov ruchem dłoni polecił Tungusce, aby ten poluzował wachlarz szkarłapa pozwalając więźniowi na wydanie dźwięku.

- Przynajmniej wiesz jak się nazywam, dzikusie - jeniec zaczął łapczywie wciągać w płuca powietrze szczerząc przy tym zęby niczym zwierzę. Khurkov przestawił palcem wskazującym bezpiecznik pistoletu. Czuł jak po gładko ogolonej skórze czaszki zaczynają mu ściekać krople potu. Butne zachowanie ofiary wywołało w Kommando Prime poczucie konsternacji. Vasco wciąż szczerzył zęby spoglądając na czerwonokrzyżowca szeroko otwartymi oczami. W jego wzroku nie było najmniejszego śladu strachu, w zamian z oczu nagiego mężczyzny wyzierało wrażenie niewzruszonej pewności siebie i lodowatego opakowania.

Khurkov poczuł zimne ciarki biegnące w dół kręgosłupa. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie takiego braku lęku.

- Odpowiadaj albo rozwalę ci łeb!

- Wystarczy! Więcej wyciągniemy z niego w Gdańsku! Musimy wrócić do puntu ewakuacji. Tutaj nie jest bezpiecznie - rzuciła od strony wejścia Emira.

- Ma rację, Khurkov! - wtrącił Tunguska - Zabierajmy się stąd!

Vasco roześmiał się sardonicznie.

- Twoje pieski są bystre. Musisz znaleźć dla nich parę medali, jeśli…

Obracając pistolet w dłoni Khurkov uderzył więźnia rękojeścią broni w skroń rozcinając skórę i obalając mężczyznę na ziemię.

- Uśpij go!

Tunguska ściągnął z pasa strzykawkę anestezjologiczną. Khurkov odstąpił od więźnia i zaczął przesuwać snopem elektrycznego światła po murszejących ścianach pradawnego budynku. Głęboki półmrok zalegał w zakamarkach ruin, wyzierał z szerokich szczelin w popękanych cegłach.

- Musi istnieć jakiś powód, dla którego ukrywał się właśnie tutaj!

Przytomniejący po ciosie w głowę Vasco zakrztusił się śliną, wyciągnął ramię w kierunku spowitego ciemnością narożnika pomieszczenia.

- Pomóż mi ją znaleźć, a dam ci odpowiedzi na wszystkie pytania.

Kommando Prime sarknął cicho i zrobił kilka kroków we wskazanym przez więźnia kierunku. Światło latarki wyłoniło z ciemności toporne malowidło przedstawiające odrażającą kobiecą postać, rozrysowaną czarnymi konturami, pokrytą bliznami, krzyczącą ku przestworzom.

Był to wizerunek Ohydnej Wiedźmy, bohaterki jednej z najstarszych legend Pollenu.

Khurkov spojrzał z niedowierzaniem na więźnia, odwrócił głowę z powrotem ku malowidłu nie mając pojęcia jak powinien był zrozumieć słowa jeńca.

- O czym ty bredzisz, Vasco?! - poddane ogromnemu obciążeniu nerwy pękły w jednej chwili. Doskoczywszy do wiotczejącego w anestezjologicznym otępieniu mężczyzny zasypał go gradem ciosów zadawanych pięściami i stopami - Co ty pierdolisz?! Mam ci odnaleźć źródło z dupy wziętej bajki, żebyś zaczął mówić?! Tego ode mnie chcesz?!

- Weź się w garść, Kommando! - Tunguska wepchnął się pomiędzy maltretowanego więźnia i jego prześladowcę, zasłonił Vasco własnym ciałem. Khurkov warknął w odpowiedzi, dysząc ciężko i ocierając z czoła pot w próbie zapanowania nad własnymi emocjami.

- Konie są niespokojne! - krzyknęła Emira - Coś się zbliża!

- Tunguska! Wokalizer! - Khurkov otrzeźwiał w jednej chwili zmrożony ostrzeżeniem prezerwistki.

- W futerale przy siodle! - odkrzyknął prezerwista.

- Kurwa! - Szpitalnik rozejrzał się wokół siebie w poszukiwaniu własnego szarłapa, dostrzegł jego kształt na podłodze pośrodku pomieszczenia, runął na złamanie karku ku porzuconemu w szamotaninie z więźniem orężu. Jeden rzut oka na plagmierz wystarczył, aby pojąć, że odżywczy płyn wewnątrz kapsuły aż się spienił na podobieństwo kipiącego mleka od skurczy uwięzionego w środku kawałka zakażonej tkanki.

- Ruch na trzeciej!

Okrzyk Emiry zlał się w jedno z histerycznym chichotem. Khurkov zawirował w miejscu, okręcił się na piętach. Nie przejawiający najmniejszego śladu znieczulenia Vasco stał w rozkroku o własnych siłach, trzymając Tunguskę w zapaśniczym chwycie przed sobą niczym żywą tarczę. Dłoń Khurkova opadła na kaburę, ale jej palce natrafiły na pustą przestrzeń.

Za plecami Tunguski rozległ się metaliczny szczęk zwalnianego zamka.

- Pomyliłeś się co do mnie, Homo Sapien - wyrzucił złowieszczym tonem więzień - Nazywam się Vasco i jest nas wielu.

Doktor Vasco to postać kanoniczna świata Degenesis, postaram się przybliżyć Wam w niedalekiej przyszłości szczegóły tego nemezis Szpitalników. Powyższy tekst pochodzi - a jakże - ze strony Degenesis (tam każde opowiadanie posiada dedykowaną ilustrację), a w tłumaczeniu posłużyłem się propozycjami userów z wątku spolszczeniowego.


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-10-2022, 17:40   #5
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację







GAMBIT KIZMETH


Na pokładzie panował chaos. Kizmeth naliczyła dwudziestu harapów, wszystkich bez wyjątku rosłych prostaków, w pancerzach osobistych i zwierzęcych skórach. Cuchnęli wojną, krwią i zdeprawowaniem. Niczym stado głodnych lwów wpadli prosto w ładunek przymocowany do pokładu statku odbijając pokrywy beczek i przetrząsając pryzmy koszy w poszukiwaniu żywności i leków. Podobne kontrole były w ostatnich czasach codziennością. Harapowie nie ustawali w polowaniach na piratów, Guerrorro czy innych pożądanych nieprzyjaciół na ich listach celów do eliminacji.

- Dla kogo pracujesz? - noszący czerwoną maskę Damu zbliżył się do Kizmeth, stanął na tle jaskrawego słońca płonącego ponad wodami Morza Śródziemnego. Kizmeth musiała zmrużyć oczy spoglądając na jego postać.

- Dla magnata Ashkari, z Qabisu.

- Od kiedy Ashkari wysyłają ładunki do Gibraltaru? Nowa trasa? Masz manifest załadunkowy? - harap odpiął swoją maskę, odsłonił ukrytą pod nią twarz. Krzyżujące się blizny, spękane wargi i wyszczerzone w uśmiechu popsute zęby. W jego oczach iskrzyła się zwodnicza sympatia i Kizmeth zrozumiała, po jak cienkiej linie przyszło jej tym razem stąpać. Jeśli ci ludzie dowiedzą się, co ukryła pod pokładem, bez zmrużenia oka oskórują ją żywcem, a potem wrzucą szczątki do morza.

- Tak - Kizmeth włożyła dłonie do głębokich kieszeni swojej skórzanej kamizeli i wyciągnęła z jednej z nich poskładaną w czworokąt kartkę papieru. Lekko drżącymi rękami rozłożyła dokument demonstrując oczom harapa pieczęcie Banku Handlowego oraz podpisy zarządców portu w Qabisie.

- Coś taka nerwowa, dziewczyno? Nie masz przecież nic do ukrycia, prawda? - w głosie wojownika pojawił się czytelny sarkazm. Kizmeth zacisnęła usta walcząc o zachowanie spokoju.

- To oznaka szacunku. Nie każdego dnia jest mi dany zaszczyt rozmowy z Lwami - odpowiedziała próbując udobruchać Damu naprędce wymyślonym komplementem. Harap odpowiedział jej złowrogim uśmieszkiem, a potem wyciągnął z przewieszonego przez pierś bandolieru noszony tam sztylet. Wypolerowana stal zalśniła w promieniach słońca.

- Jesteś o wiele za piękna na pospolitą oszustkę - wycedził - Dlaczego ktoś z ciałem takim jak twoje prowadzi towarowiec prosto na obszar działań wojennych zamiast rozkładać nogi przed jakimś magnatem we własnym mieście?

Obracając sztylet w palcach Damu pochylił się nad dziewczyną i przesunął ostrzem broni po jej policzku, z brutalną delikatnością zbierając stalowym szpicem błyszczące na jej skórze kropelki potu. Teraz Kizmeth musiała już walczyć o zachowanie spokoju z szaleńczą determinacją, czując skurcze trwogi przenikające przez jej wnętrzności. Była pewna, że najmniejsza oznaka słabości może uwolnić ledwie trzymaną na wodzy krwiożerczą żądzę harapa.

- Dakkar, cofnij się od niej! - gdzie z lewej dobiegł zdecydowany twardy rozkaz. Zapięty w taktyczną uprząż Hondo wychynął spod pokładu statku ukazując całemu światu swoją poszarzałą z wrażenia twarz - Ta suka ma tutaj Anubianina. Statek jest pod jego protekcją. Musimy się stąd zbierać!

Za plecami Hondo na schodach pojawił się młody mężczyzny w narzuconej na plecy czerwonej szacie z kapturem, opadającej na ramiona, ale w niczym nie ukrywającej nagiego torsu i czterech białych kręgów otaczających koncentrycznie pępek pasażera. Dakkar wydął policzki w wyrazie niedowierzania, spoglądając na przemian na Anubianina i Kizmeth. Dziewczyna wręcz wyczuwała skonfundowanie siejące chaos w jego myślach.

- To statek cmentarny - powiedziała Kizmeth sięgając po ostatnie resztki topniejącej w szaleńczym tempie odwagi - Przewozimy do Hybrispanii rannych harapów, których dusze zawisły pomiędzy światem żywych i duchów. A to nasz Hecateanin.

Spojrzenie Afrykanki pobiegło w stronę stojącego w milczeniu mężczyzny, osłaniającego swe oczy dłonią przed rażącym blaskiem słońca.

- Mówi prawdę. Na dole jest czterdzieści ciał zaszytych w skóry imiutów. Śmierdzi tam jak w rzeźni - potwierdził Hondo pocierając palcami w wyrazie niepokoju noszony na szyi talizman - Zabierajmy się stąd, Dakkar. Ta dziwka nie jest warta takich kłopotów.

- Twój szczęśliwy dzień, mój kwiecie pustyni - Dakkar uderzył płazem swojego sztyletu w udo Kizmeth w prowokacyjny sposób - Złapię cię w Gibraltarze, kiedy tego znachora nie będzie w pobliżu.

Harap oblizał grube wargi w obsceniczny sposób, płynnym ruchem wsunął sztylet w pochwę, a potem przypiął maskę z powrotem do hełmu i wydał swoim braciom rozkaz opuszczenia pokładu.

Kizmeth zadrżała zdając sobie sprawę jak mocno otarła się o śmierć. W milczeniu patrzyła jak harapowie opuszczają się po drabinkach szturmowych na swoje ścigacze. Jej serce uderzyło dziesięć razy, zanim usłyszała ryk uruchamianych silników i dopiero wtedy pozwoliła sobie na wypuszczenie z płuc wstrzymywanego tam odruchowo powietrza. Odwróciła głowę w stronę Anubianina, a ten odwzajemnił jej gest, śmiejąc się pod nosem i ścierając jednocześnie z brzucha znaczącą jego skórę białą farbę.

Oboje byli już bezpieczni. Podobnie jak czterdziestu niewolników zaszytych w worki ze skór imiutów, przemycanych z powrotem do swojej ojczyzny. Statek przewożący umierających bohaterów wojennych - cóż za niezwykły belf. Kizmeth oszukała Lwy z przebiegłością prawdziwego Leoparda.

Madame Dayo miała powody, aby być z niej dumną.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-12-2022, 18:05   #6
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację




OSTATNIE DNI NORETU


Attica przeszła przez skorodowaną żelazną bramę strzegącą dostępu do cmentarza w centrum Noretu. Gusev przyzywał ją w to miejsce tylko w sytuacjach najwyższej wagi. Nikt inny nie miał tam prawa wstępu. Regenerat dbał o ten cmentarz bardziej niż o cokolwiek innego w umierającym mieście. Tam zwykł opłakiwać utracone dusze. Budował krzyże dla każdego zmarłego członka klanu własnymi zimnymi rękami - jakby to był jego osobisty sposób pożegnania się ze swoimi dziećmi; dziećmi, które on sam przekleństwem losu zawsze miał przeżyć.

Mgła unosiła się kilka cali ponad ziemią, snuła się pomiędzy nagrobkami. Pod butami Attici trzaskały suche korzenie i wyschnięte liście. Z każdym krokiem pozostawiała za sobą drobiny skruszonych roślin zmierzając w stronę grobu Antona Bonifaziusa, ulubionego miejsca spotkań Guseva.

Stał tam pogrążony w ciszy mając za plecami pejzaż zrujnowanego mauzoleum, głęboko zatopiony w myślach. Była zaledwie pięćdziesiąt stóp od niego, kiedy z mgły wychynął znienacka dron, który wystrzelił w jej stronę, zawisł w powietrzu i przeskanował promieniem lasera jej oko. Attica wzdrygnęła się porażona nieprzyjemnym odruchem, pomimo upływu czasu wciąż nie potrafiąc przywyknąć do protokołów osobistego bezpieczeństwa Guseva. Dron zamrugał czerwoną diodą potwierdzając, że skanowany obiekt nie jest intruzem, po czym uniósł się w górę znikając w ciemnościach nocy,

- Mógłbyś przestać ich na nas używać - powiedziała z nutą wyrzutu Attica.

Gusev podniósł powolnym ruchem głowę, spojrzał w jej stronę. Attica podjęła kontakt wzrokowy i dostrzegła w jego oczach tę samą przepastną otchłań, którą widziała tam przez całe swoje życie. Regenerat milczał czekając, aż jego gość przemówi pierwszy.

- Kończy się granulat - oznajmiła zdając sobie doskonale sprawę, że realizował się właśnie najgorszy możliwy scenariusz obecnego kryzysu.

- To była kwestia czasu. Komory chłodnicze? - zapytał Gusev, głosem przypominającym dźwięk chóru, który zaczął wibrować w uszach kobiety widmową symfonią. Nienawidziła tych chwil, kiedy ubiegał się do swoich Dawnych sztuczek w stosunku do jej osoby. Podniosła rękę i poleciła mu, aby przestał posługując się językiem migowym, którego nauczył ją sam Gusev. Regenerat skinął głową dając znak, żeby podeszła bliżej. Attica zrobiła jeszcze kilka kroków i poczuła bijącą od Guseva lodowatą aurę, usłyszała stukot i grzechot dziwacznej aparatury wszczepionej w ciało i utrzymującej Regenerata przy życiu.

- Temperatura wciąż rośnie. Nie ma sposobu, aby powstrzymać proces odmrażania - powiedziała zachrypniętym głosem.

Regenerat pochylił się w jej stronę szepcząc obumierającymi ustami.

- Jak dużo paliwa zostało w bakach?

- Wystarczy na trasę według twojej propozycji, ale jest spore ryzyko. Jeśli będziemy musieli odbić w Alpy, Konwój nie dojedzie - sięgała po ten argument już wcześniej i wiedziała, że był doskonale świadomy tego jak bardzo niepokoił ją jego plan.

- Dacie radę. Nie istnieje inne wyjście, Attica. Gdańsk jest jedynym rozwiązaniem. Musisz zrobić wszystko, żeby pokonać góry bez szwanku. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej szansy, zyskaliśmy ją dopiero teraz, kiedy Karminov odszedł.

Attica potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Sytuacja rozwijała się w sposób całkowicie dla niej nie do zaakceptowania. Uważała Noret za swój dom; jedyne miejsce, na którym jej w zyciu zależało. Zaciskając gniewnie zęby wyprostowała się próbując zrównać wzrostem z Gusevem.

- Jak mam to zrobić? Kiedy tylko opuścimy bezpieczną strefę, Kronikarze zarejestrują nasze sygnatury. Ostrzegą Helwetów zanim my dojedziemy do Mulhouse. Jakie mamy szanse na przejazd przez tunele, jeśli Klastr opłaci Alpejczyków przed nami?

- Kronikarze nie wiedzą niczego o naszej misji i nie będą ostrzegali nikogo na zewnątrz zaślepieni własnymi lękami. Musisz odwrócić ich uwagę. Ilu ludzi możesz oddelegować do finalnego gambitu?

- Najwyżej jedną załogę. Pojedynczy wóz. Już zaczęliśmy rozbierać Oriona, bo… podejrzewaliśmy, że tak to się skończy. To teraz pusta rama. Wszystkie wartościowe elementy zostały rozdysponowane po reszcie Konwoju - głos kobiety zadrżał ledwie słyszalnie. Była pewna, że Gusev nie zmieni zdania i to budziło jej największy lęk. Był trzeźwym strategiem. Nigdy nie opierał się na „jeśli”, wyłącznie na „kiedy”. Musiała się mierzyć z jego determinacją, a wiedziała, że od tego momentu już nie będzie odwrotu. Miała przemożną ochotę, aby wykrzyczeć w porywie gniewu swój sprzeciw, ale nie wolno jej było okazać słabości. Nie tak ją wychował. Szukała odpowiedzi w tych zapadniętych oczach.

- Dobrze. Użyj Oriona jako konia trojańskiego. Pamiętasz historię, którą ci czytałem, kiedy byłaś mała? - zapytała i Attica poczuła jak pęka jej serce. Pamiętała tę opowieść i to wspomnienie rozdzierało ją coraz bardziej.

- Co, jeśli to nie zadziała? - syknęła. Pragnęła, by Gusev poczuł jej ból i zrozumiał jak dalece nie zgadzała się z jego decyzją bez względu na to, ile razy próbował ją do swojego planu przekonać.

- Wierzysz w synchroniczność albo koincydencję? Kronikarze są owładnięci obsesją. Spraw, aby uwierzyli, że próbujesz wedrzeć się na ich terytorium. Zareagują i będą próbowali wszystkiego, aby okrążyć i złapać Oriona w pułapkę. Niektórzy z twoich ludzi umrą, ale kupią reszcie dość czasu, abyście dotarli niewykryci na wschodnią stronę Cięcia Rzeźnika.

- To również twoi ludzie! - krzyknęła. Gusev oderwał od niej wzrok, ale jednocześnie zignorował słowa gniewnego wyrzutu.

- Jeśli będziesz się musiała przebić siłą przez alpejskie tunele, nie wahaj się podjąć takiej decyzji.

Attica wiedziała, że Regenerat był głęboko rozczarowany jej emocjonalnym wybuchem. Odczekała chwilę w milczeniu, zanim zadała kolejne pytanie.

- A co z tobą?

- Muszę tu zostać.

- Nie musisz! Oni przyjdą po ciebie. Większość Enforcerów już przestała działać, a Tankery nie mogą wyprodukować więcej paliwa. Nie masz zasobów umożliwiających obronę. Jak wiele czasu będą potrzebowali, aby się zorientować, że zostałeś tu sam?

Gusev roześmiał się bez cienia wesołości. Attica wiedziała, że nie traktował jej trosk poważnie, ale miała świadomość tego jak bezbronnym i narażonym na tak uczyni go wyjazd jej ludzi.

- Nie możesz ich oszukiwać bez końca!

Regenerat odwrócił się w miejscu, nadludzko szybko. Jego ramię wystrzeliło w pustą przestrzeń pomiędzy rozmówcami. Zacisnął palce w żelaznym uścisku na szyi kobieta nim ta zrozumiała, że wykonał ruch.

- To ja stworzyłem Noret. Nie mogę stąd odejść. Nie pozwolę im tutaj wejść! - krzyknął głosem, od którego zdawała się drżeć ziemia, a martwe liście oderwały się od suchych gałęzi opadając w dół.

- Potrzebujesz opieki! Dlaczego ona nie może pomóc ci tak jak pomaga nam? - Attica z trudem wykrztusiła słowa dusząc się w morderczym chwycie Regenerata.

- Rana zadana przez Trice nie może zostać uleczona - sarknął.

- Więc to jest koniec? Porzucasz nas?

Gusev odepchnął ją i omal nie upadła z powodu zachwianej równowagi, w ostatniej chwili łapiąc się rękami najbliższego nagrobka. Oczy Regenerata błyszczały w ciemności niczym dwie iskry gotowe rozpalić gorący płomień.

- Nigdy nie miało was być. Nie mieliście postrzegać świata w taki sposób. Wiecie, co robię i że nie będzie przebaczenia dla moich czynów.

- My nie dbamy o twoje grzechy, Gusev. Dałeś nam życie! - w głos kobiety wdarła się rozpacz. Regenerat nie odpowiedział, podniósł w zamian ręce i zaczął nimi poruszać w gestach języka migowego.

Odejdź w pokoju. Wykonaj moje polecenie. Nie zmuszaj mnie, abym cię przepędził.


Powyższe opowiadanie pochodzi ze strony Degenesis i zapewne miało stanowić wstęp do historii zawartej w dodatku dla klanu Emenoi, który niestety nie zdążył się ukazać przed zakończeniem linii wydawniczej. Mogę jedynie spekulować nad ukrytymi w nim informacjami oraz powodami, dla których Gusev postanowił odesłać Konwój do wschodniej Borki pozbawiając się tym samym najwierniejszych ludzkich sojuszników. Jego wcześniejsze zasoby - roboty typu ANSUMO - najpewniej dotarły do kresu swojego przebiegu (Enforcer to model bojowy, Tanker to model zaopatrzeniowy ANSUMO). Pojęcia nie mam też, co pozostawało dotąd zamrożone w Norecie, a co miało zostać uwolnione po awarii komór chłodzących.

Wzmiankowany w tekście Karminov to inny Regenerat: Victor Karminov, przed Eshatonem członek zarządu RG i dyrektor departamentu inwestycji, a po apokalipsie żywy relikt przeszłości znany pod mianem Czernoboga. Akcja opowiadania jest zatem osadzona już po wyruszeniu Karminova na Bałkany na czele ogromnej armii dzikich klanów, które w pierwszych tygodniach migracji doszczętnie zniszczyły Republikę Praską.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-12-2022, 12:04   #7
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację




DOTYK NIEBIOS


Pomieszczenia na parterze kipiały życiem. Poszukiwacze złomu wracający z Pollenu do wschodniej Borki zatrzymywali się w tym miejscu, aby coś zjeść i odpocząć, mieszając się w ciżbie ludzkich ciał z miejscowymi osadnikami, z wędrownymi klanytami oraz okazjonalnie spotykanym tam zbłąkanym i pijanym prezerwistą. Było to bezpieczne miejsce pośrodku ziemi niczyjej - doskonale schronisko przemytników. Osman nie miał szpiegów w tym rejonie, a sami apokaliptycy znali skuteczne sposoby na unikanie janitów patrolujących ubite szlaki sześćdziesiąt mil dalej na północ.

Na piętrze budowli gwar wypełniający wnętrze sali gościnnej był ledwie słyszalny. Te pomieszczenia należały do Białych Lotek i wstęp tam mieli jedynie członkowie koterii oraz ich specjalni goście. Białe Lotki kontrolowały drogi przerzutu Płonu do Borki i prowadziły swoje przemytnicze operacje z wielu podobnych kryjówek umiejscowionych w pobliżu ubitych dróg wiodących w głąb popękanej panoramy Pollenu.

Arath przyglądał się w skupieniu ułożonym przed sobą nożom. Każde ostrze miało własny niepowtarzalny wygląd i kształt, ciężar każdego z nich mężczyzna znał na pamięć. Sztuka po sztuce polerował swoją kolekcję poddając metal ostrzy drobiazgowej kontroli mającej wyłapać ich nawet mikroskopijne skazy. Kiedy tylko odnosił wrażenie, że jakiś skrawek klingi jest nie dość ostry, przeciągał po nim kawałkiem czarnego kamienia zwilżanego ustawicznie wodą.

- Podobają ci się moje cycki?

Arath odsłonił w bezwolnym grymasie zęby. Był tak skupiony na swojej pracy, że nawet nie usłyszał dźwięku wchodzącej do pokoju Livy. Dziewczyna zdołała go podejść niepostrzeżenie i zaskoczony tym faktem nie potrafił zdecydować, czy mu się to spodobało czy nie.

- Kochałbym je bardziej, gdyby były gładkie - odparł z udawanym westchnieniem

- Już ci się nie podoba mój stygmat? - Liva stanęła u jego boku rozsznurowując bluzkę i odsłaniając przykryte dotąd cienkim materiałem okrągłe znamię - Myślałam, że mnie kochasz bez względu na wszystko!

Oczy Aratha przesunęły się po jej wiotkim ciele, wzdłuż linii długiej szyi ku delikatnym rysom twarzy. Przyjrzał się czerwonym ustom, ostremu noskowi i bursztynowym oczom okolonym burzą kasztanowych loków. Utrwalił samego siebie w przeświadczeniu jaka była piękna, zanim ponownie otworzył usta.

- Jesteś najcudowniejszym stworzeniem jakie kiedykolwiek widziałem - odpowiedział.

Liva usiadła na jego kolanach obejmując mężczyznę w ramionami.

- Tak się cieszę, że wróciłeś - zapiszczała z nieudawaną radością obsypując jego twarz deszczem chaotycznych pocałunków. Arath roześmiał się próbując odsunąć ruchliwą dziewczynę od siebie.

- Przywiozłeś mi coś?

- Oczywiście. Sprawdź tamtą torbę - kiwnął głową w kierunku przeciwnej strony pokoju.

Liva zeskoczyła z niego w mgnieniu oka, śmignęła w stronę czarnej torby wskazanej przez Aratha. Nie potrafiła powstrzymać gardłowego pomruku ekscytacji, kiedy otwierała bagaż, ale jego zawartość wyłożyła na pobliskie łóżko z ogromną delikatnością. Były to zamknięte kielichy Płonu różnych kształtów i kolorów, co najmniej pięć tuzinów nasion ułożonych jedno obok drugiego na prześcieradle. Skończywszy rozpakowywanie Liva odwróciła się w stronę gościa z zaróżowionymi policzkami i wyrazem bezkresnego szczęścia w oczach.

- Jesteś cudowny, Arath! Uwielbiam cię! Dziękuję za nie!

- Wstrzymaj wodze, dziewczyno, nie wszystkie są dla ciebie! - rzucił szybko mężczyzna kwitując żarłoczną chciwość Livy parsknięciem śmiechu. Odpowiedziała mu prychnięciem rozczarowania.

- Mogę za wszystko zapłacić cipką! - oznajmiła wyzywającym tonem.

- Weź tamten fioletowy - odparł Arath nie zważając na jej kusząco powłóczyste ruchy bioder - Ten jest dla ciebie, reszta dla klientów, rozumiesz?

Uniósł palec w wyrazie ostrzeżenia, ale Liva nie zwróciła na ten gest uwagi podnosząc purpurowy kielich w dłoniach i obwąchując go z lubością.

- Co to jest? - w jej głosie dźwięczała prawdziwie dziecięca ekscytacja.

- Bion. Najlepszej jakości w tym sezonie. Prosto z macierzystego pola. Jest cholernie silny, więc lepiej uważaj. W przyszłym tygodniu przyjedzie cała skrzynia, ale ten jeden zabrałem już wcześniej dla ciebie.

Oczy dziewczyny wypełniły się blaskiem, który doskonale współgrał z wdzięcznym szerokim uśmiechem.

- Jeśli chcesz spróbować, weź z mojej torby inhalator - powiedział Arath odwracając się w krześle ku swojej kolekcji noży.

Liva nie potrafiła utrzymać na wodzy swojej żądzy. Otworzyła drżącymi rękami składany inhalator, wbiła jego szpic w papierową powłokę kielicha. Zgarnęła paznokciem malutkie białe płatki wysypujące się przez krawędź otworku, docisnęła mocniej inhalator i przyłożyła jego ustnik do warg.

- Brałeś to już kiedyś? - wymamrotała ledwie zrozumiale poprzez wylot inhalatora.

- Wiele razy. Przed każdym zabójstwem - odparł Arath pochylając się nad stolikiem i przesuwając mokrą osełką po krawędzi klingi. Słyszał jak Liva uwalnia pneumatyczny cylinder inhalatora i wstrzeliwuje sobie w usta zawartość kielicha. Usłyszał jak osuwa się na łóżko pojękując z ekstatyczną rozkoszą. Zaczął odliczać w myślach. Kiedy dotarł do dwunastu, do jego uszu dobiegł odgłos silnego kaszlnięcia. Raz, trzy razy pod rząd. Cała seria upiornych dźwięków jeden za drugim. Arath znał tę melodię. Powoli podniósł się z krzesła przenosząc spojrzenie z powrotem na Livę.

- Mówiłem ci, że Pióro nie lubi, kiedy ktoś ją okrada. Ostrzegałem cię już wcześniej, dziewczyno. To nie jest zabawa.

Liva zacharczała, zakrztusiła się ponownie, potrząsnęła rozpaczliwie głową. Jej wytrzeszczone oczy pokryte były siateczką szkarłatnych wybroczyn, po policzkach ciekły strumienie łez mieszających się z mleczną wydzieliną spływającą z nozdrzy. Zaczęła się konwulsyjnie miotać po łóżku, zlana potem, bezskutecznie łapiąca oddech i przeszywana zwierzęcą paniką. Kiedy ześlizgnęła się z posłania próbując stanąć na nogi, Arath obalił ją silnym pchnięciem na podłogę. Uderzyła w drewniane deski wciąż nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Jedną dłonią drapała podłogę, drugą biła z całej siły w piersi. Z kącików jej ust wypadały wilgotne drobinki bieli.

Arath spoglądał na nią z góry kręcąc w wyrazie rozczarowania głową.

- Wstyd, dziewczyno. Mogłaś mieć to wszystko.

Bez pośpiechu przeszedł nad jej podrygującym spazmatycznie ciałem i zaczął pakować do torby wyciągnięte wcześniej kielichy Płonu. Poczuł na nodze uścisk palców Livy, kiedy ta złapała go za łydkę próbując uklęknąć, ze spienionym białym śluzem wyciekającym z jej nosa i ust. Pomyślał zimno, że nie była już wcale taka piękna jak sądził. Odtrącił ją kopnięciem i upadła z powrotem na podłogę dygocząc w spazmach niewyobrażalnego bólu.

Życie zaczynało uchodzić z jej oczu.

Arath zaczekał jeszcze chwilę wpatrując się w martwe ciało leżące na podłodze z rozrzuconymi na boki rękami, nasuwające na myśl truchło bezpiórego ptaka. Potem uklęknął, aby zamknąć jej powieki.

- Jeśli nie zabije cię Płon, zrobi to Dyskordia. Słodkich snów, dzieciaku.


Płon występuje w sześciu znanych w Europie i Afryce odmianach, pięciu powiązanych z kraterem pochodzenia oraz szósty, który nie współgra z pozostałymi wchodzącymi w harmonijną zależność odmianami - to właśnie Dyskordia, pozornie Płon taki same jak inne, ale jeszcze bardziej śmiercionośny.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-01-2023, 12:13   #8
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację



ŚWIERSZCZE W TRAWIE


Stenner stał pośrodku pola dzikiego zboża.

Wiatr pieścił delikatnym dotykiem wysokie źdźbła. Podmuchy powietrza dotykały kędzierzawej brody mężczyzny, wprawiały w poruszenie jego długie włosy - co chwilę musiał wypluwać ich kosmyki z kącików ust. Spojrzał ze stoickim spokojem ku malującym się na odległym horyzoncie wzgórzom. Nie dostrzegał tam śladu najmniejszego poruszenia. Ten głupi patrol nie miał sensu. W promieniu wielu mil nie było żadnego nieprzyjaciela.

Westchnął ciężko, wyciągnął z kieszeni płaszcza zwitek liści tytoniu i wsadził go w usta. W powietrzu tańczyły drobinki pyłków. Późne lato w pełnej krasie, pomyślał. Zacisnął zęby na cygaretce poklepując się po kieszeniach w nadziei na znalezienie zapalniczki. Nigdzie jej nie znalazł. Rozczarowany, wyciągnął dłonie z płaszcza i zaczął klepać się po spodniach nie spuszczając jednocześnie wzroku z linii horyzontu. Kieszenie były puste. Naprawdę zapomniał tej pieprzonej zapalniczki w koszarach?

Stenner zdusił w ustach przekleństwo, bez zastanowienia rugając samego siebie w myślach. Wyciągnął cygaretkę z kącika ust i roztarł ją w palcach patrząc jak drobinki tytoniu odlatują porywane podmuchami wiatru. Cholerna służba frontowa! Ile warta była promocja na Sędziego, jeśli człowiek nawet nie mógł sobie zapalić cygaretki!

Ruszył przed siebie poprzez zboże. Sześć kroków. Rozgarniając rękami ciężkie kłosy rozglądał się uważnie wokół siebie. Jedna stopa przed drugą. Ostrożnie. Wedle nauk wbijanych do głowy przez instruktorów. W myślach powtarzał ich mantry.

Ostrożnie stawiaj łapki, wróg rozrzuca pułapki. Szeroko otwarte ślepiny, nieprzyjaciel kładzie miny.

Proste rymy, które Stenner wykuł na pamięć w czasach służby w randze jurytanta. Musiał czymś zająć myśli, aby uciążliwa monotonia tego przydziału nie zabiła go szybciej od dzikusów.

Wrócił wspomnieniami do dzieciństwa, do swojej tłustej siostry Etny, która zawsze chowała w spichlerzu jedzenie na czarną godzinę i która potem odziedziczyła farmę. Głupia suka. Ta ziemia powinna była zostać podzielona na równo pomiędzy ich oboje, a tymczasem ona zagarnęła wszystko, a jemu pozostało tylko dołączenie do Sędziów, aby zapewnić sobie dostatnie życie. I co mu to dało? Został przeniesiony do Siege, aby spędzać tam czas na niekończących się patrolach po nużąco jednostajnej krainie ziemi niczyjej. Mogli go przynajmniej wysłać na bardziej wymagającą misję, przeciwko Neolibijczykom czy im podobnym. Wzruszył w wyrazie frustracji ramionami.

W morzu wysokich roślin cykały świerszcze. Stenner odważył się oderwać spojrzenie od odległej linii wzgórz i zerknąć za siebie. Daleko w tyle dostrzegł sylwetkę najbliższej wieży obserwacyjnej znaczącej płaski teren niczym odwrócona do góry nogami pinezka. Zawahał się stawiając w myślach pytanie czy strażnicy są go w stanie dostrzec z tak daleka. Chcąc zyskać pewność uniósł w górę dłoń i pomachał nią energicznie. Wieża odpowiedziała dwoma błyskami światła odbijając za pomocą lusterka promienie słońca. Stenner poczuł się pokrzepiony tym sygnałem. Odwracając głowę w stronę południa zaczął uważniej nasłuchiwać.

Czy to naprawdę były świerszcze? Coś w tych dźwiękach zaczynało budzić jego zmieszanie. Miał wrażenie, że odgłosy dobiegają z jednego kierunku, a nie całego pola. Śnił na jawie? Tracił zmysły? Czy ten bezkres traw ogłupił jego percepcję? Nie, Stenner zaczynał utwierdzać się we wcześniejszym wrażeniu. Zaczął przemieszczać się w kierunku źródła cykania, krok po kroku i z opuszczoną głową, przygarbiony, z muszkietem w dłoni, wytężający oczy i uszy. Coraz bliższy źródła dźwięków, rozgarniał źdźbła zboża tak cicho jak tylko potrafił.

W wysokiej trawie zmaterializowała się postać kucającego na ziemi chłopca, kompletnie nagiego, pokrytego czarną mazią. Tkwił w tej pozycji wpatrując się w zakrwawione dłonie i dysząc jak znużone długim galopem zwierzę.

I wydając z siebie odgłosy cykających świerszczy.

- Dziecko! - stęknął Stenner - Co jest z tobą?

Chłopiec poderwał głowę wpatrując się w oblicze Sędziego w wyrazie skrajnego szoku, okrągłymi oczami przywodzącymi na myśl spanikowanego renifera. Stenner poczuł przeszywający całe jego ciało lodowaty dreszcz złego przeczucia.

Dziecko zaczęło znienacka krzyczeć na całe gardło wydając z siebie świdrujący upiorny dźwięk, odsłaniając poczerniałe dziąsła i spiłowane w kły zęby. Stenner złapał chłopca rękami, zacisnął rękawicę na jego ustach chcąc zdusić ten krzyk. Dzieciak zaczął się ślinić i miotać niczym złapane w potrzask zwierzę, skupiając na sobie całą uwagę Sędziego i odwracając ją od dźwięku łodyg deptanych przez zbliżający się z szaleńczą szybkością cień.

Coś uderzyło Stennera z impetem oblężniczego taranu. Mężczyzna grzmotnął z głuchym stęknięciem o ziemię, w oczach pojawiły mu się plamy głębokiej czerni zasłaniające widok pogodnego nieba i wzbitej w powietrze kurzawy.

W jego polu widzenia pojawił się nagi człowiek o wytrzeszczonych przekrwionych oczach, nagi, pokryty wtartym w skórę popiołem, biorący zamach toporkiem o kościanym ostrzu.

Zasadzka! Gdzie ten pierdolony muszkiet?!

Zabrakło czasu na myślenie. Topór wgryzł się w ramię Sędziego, przeciął mięśnie i ścięgna. Z rany trysnęła struga gorącej krwi. Leżący bezradnie Stenner podniósł obie ręce w górę zasłaniając nimi głowę i krztusząc się ziemistym pyłem. Zewsząd dobiegały go pochrząkiwania, wizgi i budzące grozę półzwierzęce warkoty. Bezlitosne ognisko bólu eksplodowało w boku mężczyzny, kiedy inne toporne ostrze weszło mu gładko prosto w żołądek.

Ubrudzone popiołem dłonie pochwyciły go z wszystkich stron, docisnęły do ziemi unieruchamiając niczym w imadle, szarpiąc za metalowy napierśnik, rozdzielając paznokciami skórę do gołego mięsa. Ktoś naciągnął mu na głowę śmierdzący worek. Stenner zadygotał w spazmie agonii niezdolny do jakiejkolwiek walki o ulatujące z niego życie.

Nie było nic godnego w tak strasznej śmierci.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172