Wrócił Renton wolnym krokiem do towarzystwa. Irytowały go trochę przekomarzania, podchody Sanglierów. Cały ich ten jurny bon ton. Galanterne rykowisko.
Podszedł do kapitana i wsparty o balustradę powiedział neutralnym tonem, choć w środku był zaniepokojony.
- Niebezpieczeństwo z morza. - rzekł nie siląc się szczególnie na konspirację. - Grube, bo przywieźli z meldunkiem pułkownika.
Nie naciskał wcześniej na szeregowych i nawet dumny był z nich, że pary nie puścili więcej niż wypadało. I docenić też potrafił, że na tyle dużo powiedzieli, że sam z resztą mógł ocenić kaliber zagrożenia. Gdyby było bezpiecznie, to by powiedzieli. A skoro kłamać się bali, lub z szacunku nie chcieli, to słabym aktorstwem zasłaniając się niewiedzą, powiedzieli mu wszak prawdę.
Nachodził sztorm.