Sierżant wypiął pierś i z cicha stuknął obcasami przyjmując do wiadomości kapitański rozkaz.
- Miłego wieczoru państwu życzę - skłonił się Sanglierom choć mówiąc patrzył już tylko na Anję Durmont.
Odwróciwszy się do odejścia skinął jeszcze pożegnanie Pollaninowi, którego zapewne widział po raz ostatni w życiu.
W drodze do portu kapral Wilder nie krył swojego zaciekawienia powodów wizyty w pałacu. A że już sporo wiedział od nowych kadetów, to tylko rozpalało wyobraźnię doświadczonego instruktora, który mimo młodego wieku, już był starym weteranem.
- A widzisz - mówił mu Mathieu wyruszywszy umyślnie ramionami. - Zostaniesz sierżantem to zobaczysz. Nie tylko drzwi karczm, ale i regenckie jadalnie będą stały otworem. - stwierdził jak gdyby nigdy nic.
- Dobrze karmią, co?
- Oh… - westchnął jak objedzony po dziurki w nosie i przejechał językiem po zębach z przodu pod wargą. - Nie odmówiłbym nawet przed bitwą.
Wiadomym było, że walczyć o pustym żołądku to podstawa, którą żarłoczny sierżant wpajał kadetom i sam przestrzegał jak kadet instrukcji obsługi szpadla do kopania okopów, więc słowa Rentona tylko podsycały apetyt kaprala.
- Opowiedziałbyś lepiej, co było w jednostce kiedy mnie nie było? Ciekawego co? - zagadnął Mathieu zmieniając temat.
Szli szeroką brukowaną aleją wzdłuż nabrzeża wynurzywszy się z uliczki, która jak wiele innych wijąc się wąskimi przejściami między domami wpadały do portu jak rzeki do morza.
- Ciekawego? - zamyślił się kapral z trudem nadążając wielkim krokom wyższego o głowę kompana. - A… - żachnął się. - Dziewczyna zerwała zaręczyny z Alcestem. List mu podała przez zaopatrzenie z Tuluzy i o zwrot fotosa prosiła.
- Uuuu… - mruknął Renton.
Alcest był tak zakochany, że odkąd się zaręczył, były przemytnik nie mógł przestać trajkotać o pannie Bledurt i kiedy mu się trzyletni kontrakt z Rezystą skończy. Wpatrywał się w wolnych chwilach w bilet szkicowanego portreciku dziewczyny jak ciele w malowane wrota. Kogo tam stać na prawdziwe fotografie…
- Nooo… Podłamał się z początku, ale jaja jednak ma. Pozbierał od chłopaków stare pamięciówki i wszystko jej odesłał ze słowami, że sprawy nie ma, lecz po prawdzie nie jest pewnym jak ona wygląda, więc żeby wybrała swój fotos, a resztę odesłała z następnym transportem!
Renton parsknął śmiechem tak głośno, że zerwały się do lotu mewy z pirsów, choć spały z dziobami wtulonymi w pióra.
W oddali górował Katamaran Kashki, który ani na wrak, ani katamaran nie wyglądał. Architektura portu naturalnie jak dżingla w ludzkie ruiny wrosła w pływającą niegdyś jednostkę wojskową. Długie lufy ciężkich dział w równych odstępach patrzyły skierowane ku wejściu do zatoki. Górująca dwadzieścia pięć metrów nad nabrzeżem żelazna konstrukcja wieży obserwacyjnej mrugała światełkami jak gwiazdy na tle czarnego nieba.
Wartownik stojący u wejścia na metalowe schody części kompleksu zbrojnego, widząc oficerskie mundury Rezysty nie zatrzymywał ich, choć przyglądał się notując w pamięci. Raport z warty rzecz rutynowa, a wieczór do takowych grona nie zanosił się. W porcie było kontrolowane zamieszanie. Zwiekszona liczba zbrojnych, gdzie okiem nie spojrzeć śpieszących się gdzieś członków załogi obrony portowej.
W cieniu skrzyń jakiegoś ładunku czekali cierpliwie nieopodal wieży nie długo i nie krótko. W końcu spiralne schody zadudniły donośnie i bezlitośnie pod ciężarem trepów zmiany na posterunkach. Po wejściu na platformę ostatniej kondygnacji dwóch Bordenoir, para operatorów niespiesznie schodziła na dół z gniazda. Rozeszli się u podstawy, a sierżant z kapralem ruszyli za jednym z nich.
- Vive la Franka. - przywitał się kapral Wilder grzecznościowo ulubionym mottem Rezysty.
- Na wieki wieków. - odkiwnął głową młody Bordenoir, nieco zaskoczony spotkaniem, a tym bardziej widokiem olbrzymiego czarnoskórego Franka.
Sierżant obszedł łącznościowca z drugiej strony, że tamten szedł w środku.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. - Renton położył ciężką jak kowadło dłoń na ramieniu szeregowca. - Oryginalna treść meldunku z twojej zmiany jest potrzebna. Od tego losy Perpignanu, a może i Franki zależą. Więc… - zawiesił głos - … dyskretnie, acz szczerze opowiadaj bracie! - uścisnął ze stanowczym wyczuciem bark żołnierza.
- Opowiadaj bracie. - jak niecierpliwe echo powtórzył kapral bacznie rozglądając się po okolicy.