Przed pałacem, wczesny wieczór 23 sierpnia 2595
Niespodziewana obecność plemiennych wojowników z akaczami, była Kuoro na rękę. Stali w wystarczającej bliskości pałacu, aby ktoś ciekawski ze służby Veracqa mógł ich dostrzec z okien budynku. A Kuoro nie miał wątpliwości, że czyjeś ciekawskie oczy z pewnością śledziły kroki Neolibijczyka. Wanadu i tak miał zamiar w najbliższym czasie udać się do konsulatu, a że konsulka chciała spotkać się z tajemniczym Neolibijczykiem szybciej niż zakładał, nie nastręczało mu żadnej trudności, a jedynie oszczędziło spaceru.
Afrykanin odpowiedział wojownikom równie zdawkowym pozdrowieniem, ale uśmiechnął się, jakby był w towarzystwie dobrze mu znanych harapów. Naturalnym krokiem, tak jakby zbliżał się do swojego koma, ominął wojowników i rozsiadł się wygodnie w pojeździe. Nie miał zamiaru uciekać, choc był przekonany, że harapowie łatwoby go nie złapali. Sandały wysokiego afrykanina, potrafiły go nieść bardzo szybko, a jak wielokrtonie powtarzali matka i ojciec, Wanadu wywodzili swój ród od najszybszego człowieka świata, szybszego niż błyskawica i leopardy Bolta Saina. No ale ocywiście nie było żadnej mowy o ucieczce czy o spacerze do konsulatu. Nie kiedy czekała na Kuoro podwózka wyraźne uwierzytelniająca związki Neolibijczyka z konsulatem, na które tak się powoływał zarówno przed Gauthierem, jak i Veracqiem.
Dla pewności, że obecność afrykańskich wojowników (i oczywiście jego samego) nie pozostanie zauważona, zasugerował pewną opcję, podjudzając harapów:
- Nitakuambia kuwa waliwacheka wapiganaji wa Kiafrika ndani ya kasri. Endesha karibu! Umati huu unahitaji kukumbushwa kwamba katika jiji hili wazao wa simba wanatamani!
Rzeknę wam, że śmiali się z afrykanskich wojowników w pałacu. Przejedźcie obok. Tym wronom trzeba przypomnieć, że w tym mieście żądzą potomkowie lwów.