Port w Perpignanie, wczesny wieczór 23 sierpnia 2595
Uwięziony pomiędzy dwoma werbownikami Rezysty, młody klanowy żołnierz o przyciętych króciutko włosach nie przestawał się oglądać to na czarnoskórego olbrzyma, to na idącego z drugiej strony szczupłego wysokiego Alpejczyka.
- Nie mogę - powtórzył po raz wtóry zatrzymując się w końcu obok intensywnie cuchnącego petrolem metalowego zbiornika - Regulamin, ja zbyt niski stopniem. Panowie oficyry, naczelny zmiany ciągle w środku, raport spisuje. Jeśli pytania macie, to idźcie do niego, zanim wyjdzie. Ja szacunek do szarż mam i los Franki też dla mnie ważny, ale regulamin to regulamin, nie wolno mi, bo to była wiadomość alarmowa, a dyżurny ją uznał za ściśle tajną. A teraz dajcie przejść, proszę.
W głosie szeregowego wojaka brzmiały przeplatające się ze sobą nuty niepokoju i determinacji, a ta druga była dość silna, aby Renton zrozumiał, że więcej informacji wyciśnie z młodzieńca wyłącznie przemocą.
Spojrzenie sierżanta pobiegło z powrotem w stronę rzucającej coraz głębszy cień wieży artyleryjskiej. Bywał w niej w ramach pełnionych obowiązków dość często, aby orientować się w układzie pomieszczeń i wiedział doskonale jak dojść najmniejszym kosztem czasu do położonego na parterze pokoju radiowego, bez wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania stacjonujących kilka pięter wyżej harapów oraz techników nadzorujących bezustannie stan elektrycznych instalacji
Kashki.
- Szanujemy twoją powściągliwość, żołnierzu - odezwał się Wilder wciąż przytrzymując radiowca za rękaw mundurowej bluzy - W takim razie mam inne pytanie. Kto poprowadził na morze eskadrę ratunkową? Pięć szturmowców, w tym
Gandolfino. To nie jest eskorta dla dhowa z podartymi żaglami.
- To akurat żadna tajemnica - odpowiedział pośpiesznie żołnierz przejawiając czytelną radość z faktu, że może coś wreszcie wyjawić swym ciemiężycielom bez łamania przepisów -
Moniteur Legardinier i
faucon Durand.
Wilder i Renton wymienili porozumiewawcze spojrzenia, obaj doskonale znali bowiem nie tylko z widzenia obu weteranów klanowej floty.
Cokolwiek zaangażowało w realizację operacji oficerów Bordenoir uchodzących za liniowych dowódców floty Perpignanu, musiało zostać wcześniej bardzo wysoko sklasyfikowane na liście zagrożeń.
- Czy to może mieć coś wspólnego z sąsiadami z Balearów, żołnierzu? - spytał Wilder puszczając w końcu rękaw młodego Franka - Albo z Leopardami?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami coraz bardziej zdenerwowany żołnierz - Treść przekazu zna tylko naczelnik zmiany i operator, który ją odebrał, obaj są jeszcze w środku.
Taras widokowy przy pałacu, wczesny wieczór 23 sierpnia 2595
Krążący ustawicznie pomiędzy dystyngowaną towarzyszką konwersacji, a czarnoskórym olbrzymem, kapitan Demarque znalazł w końcu dość czasu, by stanąć u boku wpatrzonej w morze Anji Durmont. Wymowna cisza zawisła na chwilę w ciepłym wieczornym powietrzu, podkreślona kontrastem toczonych wszędzie wokół ożywionych rozmów.
- Proszę mi wybaczyć zbyt impulsywne zachowanie - powiedział w końcu oficer, odwracając się do szlachcianki i opierając łokciem o kutą z żelaza poręcz tarasu - Dłuższy pobyt w miejscu takim jak Perpignan, na swój sposób niemal równie multikulturowym jak Tulon, zaburza percepcję wyniesioną z uporządkowanego życia w Montpellier. Pani obecność boleśnie przypomniała mi o wyrzeczeniach, jakie musiałem znieść decydując się na wstąpienie do Rezysty, stąd też emocje, które nie licują z godnością Sanga. Raz jeszcze przepraszam, również za fakt, że zmuszony jestem panią pozostawić bez swojej opieki. Służba nie drużba, pewne obowiązki nie mogą zostać pominięte nawet w obliczu tak atrakcyjnej alternatywy jak pani osoba. Muszę wracać do komendantury.
Słuchająca Demarque Anja nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś w jego zachowaniu uległo delikatnej zmianie, że okazywane jej od chwili spotkania pod pałacem zainteresowanie szlachcica nagle przygasło zastąpione zupełnie odmiennym źródłem emocji. I mogła tylko domniemywać, że powodem tego ochłodzenia relacji były niedawne wydarzenia w pałacu, a nie głęboko skrywana uraza i brak aprobaty dla zachowania pani Durmont wobec osoby temperamentnego polańskiego klanyty.
- Jeśli okoliczności będą sprzyjające, chętnie zaprosiłbym panią jutro bądź pojutrze na wspólny obiad. Wyślę gońca do hotelu, aby ustalić szczegóły. A teraz, jeśli sobie pani życzy, mogę wezwać kogoś, kto odprowadzi panią do domu.
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!