Renton był cierpliwy jak myśliwy, zawzięty jak pies z kością w pysku a temperament miewał krótki wtedy, gdy był zły. Lub głodny.
Odpuściwszy szeregowemu, sierżant i kapral wymienili się spojrzeniami.
- Może to wizyta grubej ryby z Neoliblii? Obstawa, poczet powitalny, sraczka w palcu…
- Może… A jeżeli nie? - czarnoskóry uniósł brew.
Alpejczyk przyspieszył kroku w kierunku wieży obserwacyjnej, że tym razem to Mathieu został na moment dwa kroki w tyle.
Weszli na ostatnie piętro spiralnymi schodami niezatrzymywani przez nikogo.
Renton zamierzał dowiedzieć się treści raportu, choćby miał powiesić operatora za majty na maszcie anteny radiowej lub porwać łódź straży przybrzeżnej i samemu wypłynąć w ślad za kutrami. Nie takie misje kończyło się sukcesem, kiedy wróg bzyczał do uszu obietnicę śmierci.
Wszedł do pokoju łączności schylając się w progu, aby się zmieścić.
-
Vive la Franka! - zagrzmiał od wejścia przybierając kamienną, ponurą minę. - Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać. - ostrzegł. - Przekaz dla Rezysty. - rozkazał bez ogródek i wyciągnął dłoń do dowódcy zmiany oczekując papieru od niego. - Ten który dostarczył do pałacu pułkownik Lambert. Który pierwszy stopień alarmowy w pałacu wywołał. I Gondolfino z czterema szturmowcami wypruł w zatokę z Moniteur Legardinierem i faucon Durandem. - wyjaśnił tonem nieznoszącym sprzeciwu, bez mrugnięcia patrząc w oczy łącznościowca. - To, że go jeszcze nasza komendantura nie otrzymała nie musi być wcale brakiem szacunku do obrońców Franki frontową krwią oczyszczających bagna, aby wolne miasta południa mogły piasek filtrować z ropy! A i o waszej opieszałości kapralu jeszcze nie musi być mowa, ani niedopatrzeniu skoro już tu jesteśmy. - dokończył nie podnosząc głosu, lecz górując nad decyzyjnym jak czarne, burzowe chmury zbierające się przed sztormem.