Pustelnia w Steinwaldzie
Powrót do obozowiska karawany obył się bez niespodzianek, co ogromnie zziębniętą Gretę ucieszyło. Zgadzając się z postanowieniem całej grupy jegrów, czująca się w ich gronie nieco mniej nieswojo łuczniczka przyrzekła zachować istnienie pozłacanej ściany w tajemnicy, choć w myślach wciąż rozpamiętywała złote glify na ścianie podziemnej krypty.
Chwilami zaczynała mieć wręcz wrażenie, że jakaś obca siła wcisnęła jej to wspomnienie do wnętrza głowy nie pozwalając zapomnieć o dziwnych kształtach. Ani o niewytłumaczalnym wrażeniu bycia obserwowaną przez cały czas pobytu w mglistym lesie. Zawinięty w kawałek materiału i schowany do wiszącego na grzbiecie plecaka sztylet prawie nic nie ważył, a mimo to wydawał się ciążyć łuczniczce niczym młyński kamień.
Nigdy wcześniej łuczniczka nie doznała podobnie dziwacznego wrażenia i nie mogła się oprzeć myśli, że przez przypadek doświadczyła czegoś, co na wieki miało być ukryte w podziemiach przed ciekawskimi oczami śmiertelników.
Widok tętniącego życiem Steinwaldu rozchmurzył Gretę, zwłaszcza dźwięczny śmiech bawiących się wśród ruin dzieci. Pożegnawszy się z Erykiem w tunelu wieży bramnej łowczyni wychynęła ponownie na zimne światło dnia i na wysysający z ciała ciepło wiatr. Słowa strażnika o porykiwaniach dzikiego zwierza trąciły w jej umyśle niespokojną nutę, w mig wyparły z głowy bardziej przyjemne myśli. Po prawdzie łuczniczka wolałaby przysiąść chociaż na chwilę przy jednym z płonących pod otwartym niebem ognisk i ogrzać sztywne dłonie oraz wysuszyć mokre nogawice spodni, lecz podejrzliwa ostrożność nie pozwoliła jej na rozprzężenie.
Wiedziona nawykiem, którego nie potrafiła powstrzymać, przeliczyła końcówki wsadzonych w kołczan strzał i wyciągnąwszy z niego łuk oddaliła się truchtem w kierunku, jaki wskazał jej pilnujący bramnej wieży żołdak.
Korzystającym z okazji do kąpieli niewiastom najpewniej nic nie groziło, ale Greta nie chciała mieć na sumieniu niczyjej krzywdy tak długo jak postrzegała samą siebie za strażniczkę karawany.