Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2022, 12:00   #110
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Więzienie
– Ha! To wy! - krzyknął Calmont. - Wiedziałem, że przyjdziecie, żeby mnie błagać na kolanach, żebym wam opowiedział o elfich wrotach! Wiem wszystko o nich! I nie powiem wam niczego!
— Zastanowiłeś się kiedyś, jak miałkie są twoje wywody? — zapytała go poważnie czarownica.
Joresk spojrzał na niziołka ponurym wzrokiem. Po chwili jednak odwrócił się od niego.
- Już o tym wspominałem, że współpraca z władzami nie zaszkodzi, a może tylko wam pomóc - rzucił, po czym zwrócił się do Aatosa - Dobrze cię tu traktują? Calmont mówił ci cokolwiek więcej o wrotach? Wolę załatwić to bez zbędnych scen - ostatnie słowa były wyraźnie skierowane do innej osoby niż dawny towarzysz
Aatos uśmiechnął się na widok Joreska.
– Nie jest źle - rzekł wreszcie. – Mam być jeszcze obecny na przesłuchaniu i procesie, a potem wypuszczają mnie, ponoć. Ta sprawa z elfimi wrotami, ja mało się w tym orientuję. Calmont gadał, że w lochach twierdzy są niby jakieś wrota, które prowadzą do dalekich miejsc. Ale to chyba on sam zna do nich drogę albo wie coś więcej - tu spojrzał wymownie na niziołka.
– Gdybyś tylko nie skrewił i się nie poddał, już dawno byśmy położyli łapę na wszystkim! - Calmont wrzasnął dziko, wymachując zaciśniętą pięścią.
Doktor przez całą drogę z szacunkiem przyglądał się mieszkańcom. Isgierczy byli twardymi ludźmi z powodu goblinich wojen, stali się twardzi, nawet w porównaniu z mieszkańcami Cheliax, którzy rozumieli smutne prawdy o życiu.
Podszedł do niziołka, ukłonił się przed nim i rzekł
- Dzień dobry. Jestem Doktor Sidonius. Te elfie wrota to najpewniej fascynujący temat,, ale wolałbym więcej usłyszeć o tobie… Tym wielkim odkrywcy
– Bleh - Calmont fuknął na Sidoniusa. Wyglądało na to, że zrozumienie wyszukanych słów śledczego sprawiało mu wysiłek. – Chcę po prostu złapać jakiś grosz, rozumiesz? Teraz przepadło. Już zawsze będę musiał pracować w tej cholernej księgarni dla Voz.
Twarz niziołka, już wcześniej nachmurzona, nagle przybrała wyjątkowo nienawistny wyraz.
– “Calmont, weź te książki! Calmont, przeczytaj to! Przeczytaj tamto! Calmont, nie tak wymawia się Norgorber!” Pfch! Ta suka myśli, że jest moim bogiem! Nienawidzę jej!
Na wzmiankę o bogu morderstw Joresk odwrócił się gwałtownie, a Katerina ożywiła i zastrzygła uszami ze swego miejsca pod ścianą.
- Powiedziałeś Norgorber? Zmuszała cię do czytania czegoś? - zapytał licząc, że wściekły niziołek coś jeszcze wypapla.
– Jeszcze jak! Cały czas miałem czytać te nic nie warte księgi! Voz gada, że mały byłby ze mnie pożytek! - twarz Calmonta nagle wykrzywił smutek, aby ponownie zamienić się w maskę złości. – Przekopywałem te jej szpargały tygodniami, żeby wykupić się z tej głupiej roboty, ale nic nie znalazłem. Poza tymi papierami o Kręgu Alsety! Co ona chce z tym wszystkim zrobić? Nie wiem! Nie obchodzi mnie to! AAAGH!
W nagłym przypływie furii, Calmont skoczył w stronę krat, wymachując rozcapierzonymi dłońmi niby szponami. Było to jednak na nic: łańcuch napiął się i szczęknął, a niziołek został zatrzymany w połowie skoku, aby wreszcie upaść.
- I nic nie udało ci się usłyszeć? - W głosie Khaira zabrzmiał cień współczucia. - Szkoda... Mógłbyś jej odpłacić za te miesiące niedoli.
“Nigdy nie mów idiocie, że jest idiotą”. Pomyślał Sidonius słuchając niziołka.
- Zapewne dawała ci takie zadania, bo nie dostrzegała twojego potencjału. - rzekł doktor.
- Albo doskonale zdawała sobie sprawę z jego potencjału - zawyrokowała Katerina z konspiracyjnym uśmieszkiem na twarzy. - Dlategoż dawała mu takie zadania. Rękę dam sobie uciąć, że on wcale nic nie wie o kręgach. Nic, zupełnie nic!
— Latarnia twojego intelektu nie świeci chyba zbyt jasno, co? — zapytała Lavena komentując tym samym wybryk niziołka. — Nie wiem, dlaczego w ogóle marnujemy czas na tego bezczelnego pawiana. Widać, że nic nie wie i jest głupszy od Mite’a. Aczkolwiek nie powiem, znajduję pewną rozkosz w patrzeniu, jak bezsilnie miota się w tej klatce. Może porzucamy w niego okruszkami?
- Daj mu spokój... biedak i tak nic nie zrozumie - powiedział Khair. - Trzeba do niego mówić prostszymi słowami. Najlepiej powoli...
— Zaiste, wygląda na takiego, który preferuje mniej intensywne ćwiczenia językowe — zgodziła się półelfka. — Co taki robak może wiedzieć o wspaniałym Kręgu Alsety? Ubzdurał sobie coś jeno w tym małpim móżdżku.
Calmont, słysząc słowa Laveny i Khaira, syknął tylko z rozgoryczeniem. Powstał i usiadł na więziennej ławie z powrotem, rzucając złe spojrzenia.

Wybryki niziołka były kwitowane apatycznym wzrokiem jego towarzyszki w celi obok. Aatos westchnął i wzruszył ramionami, niemal przepraszając za jego zachowanie.

Paladyn spojrzał na towarzyszy. Pomysł Sida był dobry, ale najwyraźniej przedobrzyli.
- Voz dała ci poważnie popalić, takie coś aż prosi o pomstę - zwrócił się do niziołka - Możemy sobie pomóc. Powiesz nam co wiesz o niej, co ma do tego Norgorber i czego się dowiedziałeś, a my zadbamy, by dopadła ją sprawiedliwość - zacisnął pięść - Nie będziesz już musiał się od niej wykupywać.
— Blaszak dobrze prawi — wtrąciła piromantka. — Współpracuj, a może przekażę jej twoje pozdrowienia, zanim ją zgładzę.
– No… - rzekł wreszcie Calmont, próbując ubrać w słowa to, czego był świadkiem. – Voz wylała mnie tydzień temu. Ona szuka podziemi, bo ktoś ją najął. Jakiś ork przychodził do księgarni. Dawał jej listy. Ona potrzebuje wrót po to, żeby coś zrobić, kogoś wpuścić przez nie. Listy były zawsze w takim dziwnym języku. Ale podpis na nich wszystkich brzmiał: “Laslunn”.
Calmont zamilknął, patrząc z nadzieją na zebranych.
– Czy za to skrócą mi wyrok? - zapytał, wodząc wzrokiem po towarzyszącym grupie strażniku (który zrobił skonfudowaną minę) i reszcie obecnych.
Paladyn uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ta decyzja nie należy do nas, ale z pewnością sąd weźmie pod uwagę fakt, że chcesz nam pomóc, szczególnie jeśli to, co powiesz, przyczyni się do zażegnania niebezpieczeństwa. Jeśli tak będzie, masz moje słowo, że wstawię się za tobą - obiecał - Ale potrzebujemy więcej informacji, na pewno coś jeszcze pamiętasz. Opiszesz tego orka? I co ma do tej sprawy Norgorber?
Calmont myślał przez chwilę, przeżuwając pytanie.
– Wyglądał prawie jak ten - skinął na Wuga. – Ale bez broni. Sztylet jakiś miał przy pasie. Szary płaszcz. Ork jak ork - rzekł ze zniechęceniem. – Norgorber. Bóg Voz. Voz gadała, że “uśmiech jest tylko dla wybranych”. Czy jakoś tak. Jak żem pytał, o co chodzi, to kazała mi czytać te nudne książki o historii Rozgórza i szukać jakichś starych ruin. Na co komu ruiny, skoro są elfie wrota!?
— Mówisz o Ścieżce Strażnika? — zapytała szmaragdowooka.
Oczy Calmonta rozszerzyły się w nagłym zdumieniu. Niziołek powstał, zaaferowany, kiedy tylko Ścieżka Strażnika została wspomniana.
– To tam! - krzyknął Calmont, a jego głos odbił się echem po chłodnych ścianach więzienia. – To przejście do niższych poziomów! Krąg Alsety!!!
Joresk pokiwał głową z zadowoleniem.
- To nam pomoże. Możesz coś jeszcze powiedzieć o Voz? Macie jeszcze jakieś pytania? - ostatnie zdanie skierował już do towarzyszy.
— Czyli jednak zmiana trasy… — westchnęła pod nosem Da’naei. — Jak wygląda ta cała Voz?
Zapytała więźnia.
– Białe włosy, wyższa od tamtej - tu wskazał na Katerinę. – Ładniejsza nawet. Sztylet, ubiera się na szaro. Voz gada, że białe włosy to nie zawsze miała. Czary niby jakieś. Nie znam się…
— Jak mniemam, jest elfką? — dopytała dla pewności wiśniowowłosa. — Wiesz, czy łączyło ją coś z Krwawymi Ostrzami? Może ten ork należał do ichniej bandy?
Calmont zastanawiał się przez chwilę.
– Krwawe Ostrza? Aaa… Rozbójnicy. Nie wiem. Przez łapy Voz przechodziło dużo listów. Może i jeden z nich. Voz to półelfka.
- Od tych papierzysk i ksiąg to chyba zgniły ci oczy - obruszyła się Katerina.
~

Podziemny tunel

Powrót do twierdzy Altaerein, jak zwykle, przebiegł bez przygód. Półgodzinna wędrówka do cytadeli zastała ją tak samo opuszczoną i zmurszałą, jaka była wczoraj i dekady temu.

Sztandar goblinów Cierniowego Kamienia został zatknięty na bramę twierdzy. Awanturnicy stwierdzili, że już z daleka można bylo zobaczyć kręcące się gobliny, które chyba od czasu wieści, że parter został oczyszczony, przysposabiały ją, aby stała się ich własna.

Po przebyciu tunelu, spotkali więcej goblinów - ci, którzy nie zostali wymordowani przez atak ropuszego ludu, uwijali się tu i ówdzie, próbując doprowadzić to miejsce do porządku. Trupy były wynoszone, a było ich całkiem sporo. Jedni - gobliny - byli zawijani w całuny i wynoszeni tunelem, zapewne w celu rytualnego pochówki, pozostali zaś - lud bagien i resztki nieumarłych - byli ładowani wespół do worów i wynoszeni na skórzanych noszach na zewnątrz.

W zbrojowni, Pib i Zarf siedzieli na tronach zbudowanych z rupieci - resztki tarcz, głowni mieczy, zardzewiałych hełmów i skruszonych kirysów zostały usypane w małe kopce, na których szczytach znajdowały się zerwane gobeliny i sztandary Rycerzy Piekieł.

Pomiędzy dwoma tronami stał na baczność Jednooki, który w łapie miał jakąś zardzewiałą halabardę.

– Dalej! Polej wina! - krzyczał Pib.
– Mi też! Mi też! - dodał drugi kobold.
– Ty! - wskazał szponiastą łapą goblina drapiącego się po czerepie. – Przyłóż się do pracy!
– Smocza Loża rządzi!
Goblin natychmiast zabrał się do roboty, biegnąc, żeby oczyścić kolejny fragment cytadeli. Czy to z powodu groteskowo wyglądających tronów, czy też z powodu władczych głosów koboldów, gobliny były dyrygowane przez nich. Być może - przynajmniej na ten moment - rozkazy plemienia zbiegały się z wolą Smoczej Loży.

~

Wkroczyli do tunelu znajdującego się na tyłach grobowca.


Tunel był klaustrofobicznie niski, ciasny, a posadzka była kamienisto-błotnista. Było ciemno, zimno i głucho - nawet wiatr obecny w krypcie ucichł, aby zmienić się w grobową ciszę typową dla przejść pod ziemią.

Szli jakiś czas - może paręnaście minut. Jasne było, że tunel nie mógł zostać uformowany przez żaden naturalny proces. Ściany, które były gliną i kamieniem, były nienaturalnie regularne, jakby gdyby kiedyś, dawno temu, wyrył je jakiś wielki robak albo świder.

Tunel skończył się wreszcie, aby ustąpić nieco wyższej jaskini. Kolejne metry, które przebyli podróżnicy, odsłaniały nierówną grotę o kamiennej posadzce, w której centrum znajdowało się rozwidlenie. Nie było tutaj jednak żadnego wyboru ścieżki: jedna z odnóg była zawalona i wyglądało na to, że gruzowisko było niedawne - powstało parę dni temu albo nawet wczoraj, przedwczoraj.

Ponownie, ślady w mule posadzki wskazywały na obecność paru humanoidów, którzy byli tutaj wcześniej.

Dalsza droga, która zajęła mniej więcej pół godziny, prowadziła jeszcze dalej w dół. Pieczara skończyła się i przyjęła na powrót formę tunelu, choć znacznie bardziej naturalnie wyglądającego, w odróżnieniu od tego poprzedniego.

Ten tunel skończył się wreszcie pojedynczymi drzwiami. Obok nich leżały pozostałości drewnianych drzwi, całkowicie przegniłe i rozłożone przez wilgoć i grzyby.

Drzwi prowadziły do małego, kamiennego pomieszczenia, które wyglądała jak jakaś zapomniana piwniczka: kamienna klitka była całkowicie pusta. Ściany zabudowane sporymi głazami układały się we wzór, który przywodził na myśl architekturę kamienic Rozgórza.

Z piwniczki wychodziło jedno wyjście: była to mała dziura, podobna króliczej noże, która wydawała się kończyć po paru stopach drewnianym włazem.

~

Parę kopniaków posłanych w drewnianą osłonę natychmiast rozbiło ją w drobne drzazgi. Każdy z podróżników wyszedł, jeden po drugim, aby móc zaobserwować dziwo, które przed nimi się rysowało.

Beczki z winem, piwem, regały, na których znajdowało się zapakowane w papier suszone mięsiwo, więcej mięsiwa zawieszonego na hakach, beczki z jedzeniem - jabłkami, rybami i nawet parę udźców wołowych, zawieszonych na jednej ze ścianek. Spiżarnia posiadała jedno wyjście - była to drabinka, u której szczytu znajdowała się klapa. Z góry dochodził gwar ludzkich głosów.

Podziemne przejście było zakamuflowane jako jedna z beczek - stara, zaniedbana i umieszczona w rogu pomieszczenia.

~

Kiedy wyszli, okazało się, że miejsce, w którym się znaleźli, było znane.

Była to karczma.

– Aaa! Kurwa!!! Znowu zachlali, już spać nie mieli gdzie!
Niczym prawdziwy taran oblężniczy albo chorągiew ciężkiej konnicy, z okolic szynku wyłoniła się nalana karczmarka. W potężnych łapach z serdelkowatymi palcami dzierżyła sporych rozmiarów buzdygan. Obok niej dreptał jakiś drobny mężczyzna, niewiele większy od niziołka, który był wyposażony w drewnianą pałę.
– Wynocha stąd, hultaje! - zawyła z furią baba. – Nie trzabyło tyle chlać! Kurwa!
Ponaglani pchnięciami i szturchnięciami buzdygana i drewnianej pałki, podróżnicy zostali wreszcie wypchnięci brutalnie poza szynk. Na nic zdały się tłumaczenia o podziemnym tunelu i starej twierdzy, do którego prowadził - te zostały skwitowane jako bajania prostaczków, co nie umieli pić.

Znaleźli się na zewnątrz.

Napis nad wejściem do karczmy brzmiał:

“MARYNOWANE UCHO”.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 28-09-2022 o 12:05.
Santorine jest teraz online