GAMBIT KIZMETH
Na pokładzie panował chaos. Kizmeth naliczyła dwudziestu harapów, wszystkich bez wyjątku rosłych prostaków, w pancerzach osobistych i zwierzęcych skórach. Cuchnęli wojną, krwią i zdeprawowaniem. Niczym stado głodnych lwów wpadli prosto w ładunek przymocowany do pokładu statku odbijając pokrywy beczek i przetrząsając pryzmy koszy w poszukiwaniu żywności i leków. Podobne kontrole były w ostatnich czasach codziennością. Harapowie nie ustawali w polowaniach na piratów, Guerrorro czy innych pożądanych nieprzyjaciół na ich listach celów do eliminacji.
- Dla kogo pracujesz? - noszący czerwoną maskę Damu zbliżył się do Kizmeth, stanął na tle jaskrawego słońca płonącego ponad wodami Morza Śródziemnego. Kizmeth musiała zmrużyć oczy spoglądając na jego postać.
- Dla magnata Ashkari, z Qabisu.
- Od kiedy Ashkari wysyłają ładunki do Gibraltaru? Nowa trasa? Masz manifest załadunkowy? - harap odpiął swoją maskę, odsłonił ukrytą pod nią twarz. Krzyżujące się blizny, spękane wargi i wyszczerzone w uśmiechu popsute zęby. W jego oczach iskrzyła się zwodnicza sympatia i Kizmeth zrozumiała, po jak cienkiej linie przyszło jej tym razem stąpać. Jeśli ci ludzie dowiedzą się, co ukryła pod pokładem, bez zmrużenia oka oskórują ją żywcem, a potem wrzucą szczątki do morza.
- Tak - Kizmeth włożyła dłonie do głębokich kieszeni swojej skórzanej kamizeli i wyciągnęła z jednej z nich poskładaną w czworokąt kartkę papieru. Lekko drżącymi rękami rozłożyła dokument demonstrując oczom harapa pieczęcie Banku Handlowego oraz podpisy zarządców portu w Qabisie.
- Coś taka nerwowa, dziewczyno? Nie masz przecież nic do ukrycia, prawda? - w głosie wojownika pojawił się czytelny sarkazm. Kizmeth zacisnęła usta walcząc o zachowanie spokoju.
- To oznaka szacunku. Nie każdego dnia jest mi dany zaszczyt rozmowy z Lwami - odpowiedziała próbując udobruchać Damu naprędce wymyślonym komplementem. Harap odpowiedział jej złowrogim uśmieszkiem, a potem wyciągnął z przewieszonego przez pierś bandolieru noszony tam sztylet. Wypolerowana stal zalśniła w promieniach słońca.
- Jesteś o wiele za piękna na pospolitą oszustkę - wycedził - Dlaczego ktoś z ciałem takim jak twoje prowadzi towarowiec prosto na obszar działań wojennych zamiast rozkładać nogi przed jakimś magnatem we własnym mieście?
Obracając sztylet w palcach Damu pochylił się nad dziewczyną i przesunął ostrzem broni po jej policzku, z brutalną delikatnością zbierając stalowym szpicem błyszczące na jej skórze kropelki potu. Teraz Kizmeth musiała już walczyć o zachowanie spokoju z szaleńczą determinacją, czując skurcze trwogi przenikające przez jej wnętrzności. Była pewna, że najmniejsza oznaka słabości może uwolnić ledwie trzymaną na wodzy krwiożerczą żądzę harapa.
- Dakkar, cofnij się od niej! - gdzie z lewej dobiegł zdecydowany twardy rozkaz. Zapięty w taktyczną uprząż Hondo wychynął spod pokładu statku ukazując całemu światu swoją poszarzałą z wrażenia twarz - Ta suka ma tutaj Anubianina. Statek jest pod jego protekcją. Musimy się stąd zbierać!
Za plecami Hondo na schodach pojawił się młody mężczyzny w narzuconej na plecy czerwonej szacie z kapturem, opadającej na ramiona, ale w niczym nie ukrywającej nagiego torsu i czterech białych kręgów otaczających koncentrycznie pępek pasażera. Dakkar wydął policzki w wyrazie niedowierzania, spoglądając na przemian na Anubianina i Kizmeth. Dziewczyna wręcz wyczuwała skonfundowanie siejące chaos w jego myślach.
- To statek cmentarny - powiedziała Kizmeth sięgając po ostatnie resztki topniejącej w szaleńczym tempie odwagi - Przewozimy do Hybrispanii rannych harapów, których dusze zawisły pomiędzy światem żywych i duchów. A to nasz Hecateanin.
Spojrzenie Afrykanki pobiegło w stronę stojącego w milczeniu mężczyzny, osłaniającego swe oczy dłonią przed rażącym blaskiem słońca.
- Mówi prawdę. Na dole jest czterdzieści ciał zaszytych w skóry imiutów. Śmierdzi tam jak w rzeźni - potwierdził Hondo pocierając palcami w wyrazie niepokoju noszony na szyi talizman - Zabierajmy się stąd, Dakkar. Ta dziwka nie jest warta takich kłopotów.
- Twój szczęśliwy dzień, mój kwiecie pustyni - Dakkar uderzył płazem swojego sztyletu w udo Kizmeth w prowokacyjny sposób - Złapię cię w Gibraltarze, kiedy tego znachora nie będzie w pobliżu.
Harap oblizał grube wargi w obsceniczny sposób, płynnym ruchem wsunął sztylet w pochwę, a potem przypiął maskę z powrotem do hełmu i wydał swoim braciom rozkaz opuszczenia pokładu.
Kizmeth zadrżała zdając sobie sprawę jak mocno otarła się o śmierć. W milczeniu patrzyła jak harapowie opuszczają się po drabinkach szturmowych na swoje ścigacze. Jej serce uderzyło dziesięć razy, zanim usłyszała ryk uruchamianych silników i dopiero wtedy pozwoliła sobie na wypuszczenie z płuc wstrzymywanego tam odruchowo powietrza. Odwróciła głowę w stronę Anubianina, a ten odwzajemnił jej gest, śmiejąc się pod nosem i ścierając jednocześnie z brzucha znaczącą jego skórę białą farbę.
Oboje byli już bezpieczni. Podobnie jak czterdziestu niewolników zaszytych w worki ze skór imiutów, przemycanych z powrotem do swojej ojczyzny. Statek przewożący umierających bohaterów wojennych - cóż za niezwykły belf. Kizmeth oszukała Lwy z przebiegłością prawdziwego Leoparda.
Madame Dayo miała powody, aby być z niej dumną.