Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2022, 11:12   #63
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Waruj psie” - ostra, nienawistna komenda wciąż wibrowała echem w jej głowie. Była prawie pewna, że olbrzym nie zaatakuje jej bez rozkazu swojej pani. “Nie bójcie się, to tylko Jack”. Ayo przecięła szybkim krokiem salę, zbliżyła się do baru, zatrzymując kilka kroków od niego. Przesunęła spojrzeniem po wijących się na ogromnych mięśniach, pulsujących żyłach, po wielkich łapskach i grubych palcach, którymi byłby w stanie ją zmiażdżyć bez najmniejszego problemu. Otworzyła szerzej oczy na widok wilgotnych ślepi i mokrych policzków.

- Witaj, Jack - powiedziała niepewnie. - Dave?! - uniosła delikatnie głos.

- Whhhhraaahhhh! - nieludzki krzyk wydobył się z przerośniętej gardzieli.

Ayo instynktownie odskoczyła. Gdy gigant walnął pięściami w stół, omal nie upadła. Stała niecałe półtora metra od mężczyzny, który przemienił się w dzikie monstrum. Czuła cuchnący oddech wydobywający się z rozchylonych warg. Spomiędzy zębów spływały gęste sploty bulgoczącej śliny. Krzaczaste brwi zmarszczone wściekłości, kontrastowały z łagodnymi i pełnymi bólu oczami. Przepełniało je cierpienie i poczucie totalnej bezsilności i braku kontroli. Kolos nachylił się w kierunku kobiety., dysząc ciężko, niczym gotująca się do ataku bestia. Ayo znalazła się na krawędzi przepaści. Tuż obok niej Tanatos, brat Hypnosa.

- Czekam na ciebie - usłyszała szept tuż przy swoim uchu.

A może tylko jej się zdawało?

W tej zatrważającej chwili, która paraliżowała ciało i umysł, Ayo dostrzegła źródło męki olbrzyma. Złocista obrożą utkana z dymu i pary oplatała monstrualny kark Jacka.

- Spokojnie, Jack. - Rączka podszedł do kobiety stając między nią i bestią. Odciągając ją w głąb sali. Nie przypominał tego chłopaka, który wszedł dzisiaj pewny do baru. Był zmięty. I nie chodziło o jego koszulę i spodnie w kant. Całym sobą wyglądał jakby ktoś go przeżuł i wypluł.

- On... - kontynuował cicho, westchnął jakby to jedno słowo kosztowało go wiele wysiłku. - Nie jest sobą. Nie chce tego. Nie może...

Pierwszy raz od czasu gdy mgła odsłoniła galeryjkę między budynkami czuł, że to może ich przerastać. Ekscytację zastąpiło zwątpienie i bezradność. Przetarł zaczerwienione oczy palcami.

- Co my tu robimy Ayo?

Kobieta z trudem oderwała spojrzenie szeroko otwartych oczu od olbrzyma i popatrzyła na Dave’a. Odetchnęła głęboko a potem przytuliła go mocno, oparła brodę na jego ramieniu, bo przecież od tego były starsze siostry. Nawet te przybrane. Nawet jeśli chłopak czuł, że Ayo sama napięta jest jak struna a ręce ma zimne jak lód.

- Ratujemy Molly, Łapka - przypomniała łagodnie, tak cicho, że tylko on słyszał. - Wiemy już gdzie ona jest, wiemy kto ją ma i nie mamy wiele czasu. Camille zaproponowała, że będzie naszą przewodniczką po tej stronie Miasta. I ja wiem, że on… Jack jest jak… jak klejnot w koronie, jak pies na łańcuchu - powiedziała przez zaciśnięte gardło. - Ale Dave… jeśli się zgodzimy, zyskamy czas, żeby mu pomóc. A Camille nie jest całkowicie zła, możemy ją przekonać. Ale musimy wiedzieć więcej, ok? Nie potrzebujemy w niej wroga.

Przygryzła wargi. Tanatos. Tuż obok niej. Jak bezdenna przepaść, w której upadek nie ma końca. Jeden gest od niej, jeden ruch, mgnienie oka. Nieskończony sen bez snów. Zadrżała na wspomnienie tej chwili, która uwięziła ją w sobie jak owada w bursztynie. Ryk, wściekłość, gęsta, żółtawa ślina, cuchnący oddech. I spojrzenie pełne bólu. Widziała obrożę. To musiało być piekło: być więźniem we własnym ciele. To musiało być piekło: szczerzyć zęby, bo ktoś inny szarpie za smycz i dusi kolczatką.

- Jego umysł jest wolny, prawda? Możemy potem spróbować wrócić do niego w snach - zaproponowała powoli, z wahaniem, coś czego w tamtym momencie nie była gotowa zaproponować nikomu innemu. Wariactwo, wiedziała. Ale cała ta noc była szalona. Odsunęła się nieznacznie, odchyliła głowę, popatrzyła mu w oczy. - Porozmawiać z nim. Co ty na to?

Spojrzał za siebie. W ogromne, łzawe oczy, w mokry, brzydki pysk. Skinął głową. To mogło się udać, tylko czy zamiana jednego psa łańcuchowego na innego w ogóle coś zmieniała w ogólnym obrachunku? Zawsze był ten, który dawał i który zbierał po gębie. Nie miał ochoty teraz tego roztrząsać.

- Molly - przypomniał, starając się z siebie wykrzesać dawnego siebie. - Co musimy zrobić?

Odgarnęła włosy z czoła, zerknęła w kierunku stolika przy którym Aksel i Henry mówili coś cicho do siedzącej z nimi kobiety.

- Dokończyć rozmowę z Camille, pojechać do Foramini, znaleźć Trupiarnię i jeszcze dziś wyciągnąć małą od ludzi Bianchich - powiedziała prosto.

- Tylko tyle? - uśmiechnął się blado patrząc jej głęboko w oczy. - Na co więc czekamy? Chodźmy. Załatwmy to w końcu.

Skinęła głową, ścisnęła przelotnie jego ramię i ruszyła za nim z powrotem w kierunku loży. Tylko tyle. Odetchnęła głęboko, stłumiła ziewnęcie, obróciła w palcach monetę, którą nosiła na szyi. Sen kusił jak bezpieczna przystań podczas sztormu. Jeden z neptyków spał z głową opartą na skrzyżowanych ramionach i Ayo podskórnym mrowieniem czuła, że byłaby w stanie wskoczyć w jego chaotyczne, napędzane chemią i alkoholem śnienie. Zanurzyć się, ukryć się w nim, uciec od tej przedziwnej nocy. Od olbrzymów, od coraz bardziej niejasnej granicy pomiędzy tym co dobre i złe, od koszmarów na jawie, od Camille i długowłosego miłośnika ognia - tak przerażająco wyraźnych jak każde z towarzyszącej jej czwórki.

Ale gdzieś tam była Molly. Ayo opuściła dłoń i ścisnęła misia, wepchnęła go głębiej do kieszeni - ten sfatygowany i wykochany skarb należący do dziewczynki. Trupiarnia… Ayo wiedziała niewiele o tamtym miejscu. Niewiele czyli prawie nic. Śniła o nim kilka razy, kilka razy ktoś wspominał o nim dziwnym tonem głosu. Nie zapuszczała się często do Foramini. Tylko wtedy, gdy chciała popatrzeć na gwiazdy i ta chęć przyciągała ją do obserwatorium astronomicznego jak płomień ćmę. Było coś chorego w tej dzielnicy - jak rak toczący kości - było coś, co sprawiało, że więcej było w niej koszmarów niż sennych marzeń. Było coś, co sprawiało, że Ayo nie czuła się tam dobrze.

Nie zdążyła zapaść się ponownie w ciepłe objęcia sofy, gdy z parkietu buchnęło gorącem, wściekłością żarłocznych płomieni. Znowu wszystko ucichło, znowu wszystko zamarło oprócz Rączki, który śmignął, zrywając ze ściany jedną z gaśnic. Ayo wpatrywała się w rozgrywającą się przed nią scenę szeroko otwartymi oczami. Niemal pozbawioną dźwięków w nagłej, niepokojącej ciszy. I nie sposób było powiedzieć czy to cisza przed burzą, czy cisza po przetaczajacym się sztormie.

Nie rzuciła się w kierunku skulonej na posadzce Zuri. Dave już działał i zdawało się, że działa też Henry a dziewczyna była cała. Została przy stoliku, z jedną dłonią zaciśniętą na oparciu sofy, drugą - na zabawce Molly. Z trudem oderwała wzrok od ognistego spektaklu, od żywej pochodni, ludzkiego feniksa, który nie chciał przepalić się na popiół. Popatrzyła na Camille. Brwi zmarszczone, prześwielone blaskiem włosy jak nimb dookoła głowy, jak malowana światłem aureola i czarne oczy pogłębione cieniami.

- Jemu nie kazałaś warować - powiedziała cicho. - Pozwoliłaś mu zapłonąć. Dlaczego? Mógł ją skrzywdzić. Mówiłaś, że cudowna z nich para. Wieszczyłaś z nich dobrą wróżbę na przyszłość - przypomniała kobiecie jej własne słowa. - Ale pozwoliłaś mu zapłonąć.

W jej głosie nie słychać było ostrych nut pretensji. Ayo nawet teraz chciała najpierw zrozumieć. Nie leżało w jej naturze miotanie oskarżeń, nie leżał gniew, nie leżała nienawiść. Dlatego pytała.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline