Trupowóz zatrzymał się pod domem mechanika. Bart odprowadził wzrokiem odjeżdżające auto podejrzanych cwaniaków i wysiadł nie zamykając drzwi. Na wszelki wypadek wziął siekierę. Może Chasowie potrzebowali pomocy?
Podszedł do drzwi i zanim zastukał posłuchał chwile czy ze środka dochodzą jakieś dźwięki.
Nie minęło dłużej czasu nim w drzwiach pojawił się Bryan. Na jego twarzy malował się niepokój, który jednak szybko zmienił się w wyraz ulgi. Facjata Barta najwyraźniej kojarzyła się młodocianemu mechanikowi tak pozytywnie, że nawet siekiera nie mogła tego zmienić.
- O, siema stary. Co jest? - zapytał podając chłopakowi grabę na przywitanie.
-Cześć - Bart uścisnął dłoń. - Wiem co zabija. Wiem kto może pomóc. Byłem w rezerwacie. Stary szaman chce nas wszystkich widzieć i przygotować do walki. Wszystkich, którym starych chce zabić bestia. - wyjaśnił. - Chcę wszystkich powiadomić. Jedziesz ze mną? - zapytał spokojnie.
Bryan skrzywił się i pokręcił głową.
- Wy dalej o tym, Bart? - zapytał z niedowierzaniem. - Przecież to Hale szalał. Jakieś przywidzenia musieliśmy mieć czy coś… Bestia, szamani… A zresztą.
Osiłek machnął ręką.
- Pierdolę, nie mam nic do roboty. Równie dobrze mogę jechać.
Bryan wychylił się w stronę salonu.
- Bob, będę później! Nie szwendaj się! W lodówce jest coś do żarcia jeszcze chyba!
Ruszyli.
- Jeśli to Hale, to kto zabił mi mamę w nocy? - zapytał retorycznie wsiadając do auta.
- C…co? - zapytał Bryan zbity z tropu. - O kurwa, stary… Nie wiedziałem… Co się dzieje w tej okolicy…
Chłopak potarł czoło. Wyglądał na zmęczonego.
- Jak? Co się stało? Opowiedz, bo… Ostatnio nie było ze mną najlepiej. Nie wyściubiałem nosa poza dom. Nic nie wiem.
-Ona i ojciec Any byli zaatakowani. On przeżył. - powiedział kierując samochód. - Tylko tyle wiem. Noc spędziłem za miastem.
Spineli zachowywał się inaczej niż zwykle. Może tak radził sobie ze stresem korkując emocje. A może wydarzenia ostatnich dni zmieniły go na zawsze. Zachowywał się poważnie i zdeterminowanie na tyle, aby sprawiać wrażenie, że przynajmniej sam myśli, że wie co robi. W pewności jego słów, gestów, głosie i spojrzeniu było coraz mniej unikającego konfliktu i odpowiedzialności, głupkowatego nastolatka.
Bryan zamilkł. Nie wiedział co powiedzieć. I bez tych ponurych wieści nie był w gadatliwym nastroju. Wyglądało na to, że rodzice wszystkich, których znał, byli atakowani.