Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2022, 12:55   #64
Coolfon
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Dzięki Mi Raaz i Pip za dialogi :)

Margaux nie lubiła swojego mieszkania. Było dziwne, czasem niepokojące, ale do wszystkiego szło się ponoć przyzwyczaić. Zawsze jej się wydawało, że jest obserwowana i to przez coś, co nie do końca cieszy się z jej obecności pod wspólnym dachem. Czasem coś stukało, albo pukało. Czasem odłożone na stolik rzeczy znajdowała w najróżniejszych miejscach, choćby wciśnięte za nieużywany kibel lub w kosz na pranie. Tego wieczora też dałaby sobie uciąć rękę, że krzesło stojące obok wezgłowia łóżka widziała przed zamknięciem oczu przystawione do biurka po drugiej stronie sypialni…

Zrobiła więc to co zwykle. Wstała powoli rozciągając mięśnie i odstawiła siedzisko na poprzednie miejsce, ignorując szmery dochodzące z kuchni. Gdy wychodziła na przedpokój coś spadło i brzmiało jakby o zlew uderzyła któraś z chochli… norma, szło przywyknąć.
Skupiła uwagę na przygotowaniach, przecież miała całkiem niezłe plany na tę noc.
Na szybko przekopała szafę wyciągając ciężkie glany do kolan i z czerwonymi sznurówkami, a także o zdartych do blachy czubach. Wyciągnęła też czarny T-Shirt z białym napisem “No Future” i ramonę. Ostatnie wyjęła obcisłe, skórzane spodnie czując że najgorsza walka dopiero przed nią. Aby się wspomóc założyła bezprzewodowe słuchawki, włączając losową piosenkę podpowiedzianą przez aplikację.

Zaczęła od spodni właśnie, klnąc pod nosem i kawałek po kawałku naciągając na łydki ciasny materiał. Nie szło nie zastanawiać się czy warto, przecież to zwykły koncert na trzy akordy… sprawy jednak nie rozwiązała, bo co innego wołało o uwagę.

Telefon od starego nie był czymś, co można było ot tak zignorować. Nawet jeśli zdarzał się w najmniej spodziewanym momencie i mało dogodnym czasie. Walcząc ze spodniami które nie poddawały się bez walki Ryan stuknęła trzy razy w prawą słuchawkę, a połączone przez bluetooth urządzenie odebrało przychodzącą rozmowę bez konieczności szukania telefonu, albo trzymania go przy uchu podczas ubierania.

- Cześć. Gratulacje. Wczoraj z tego co słyszałem świetnie wypadłaś. Rozmawiałem z babcią Balbiną. Wyglądała na zadowoloną. Aha. No i dostałem wiadomość od naszej szefowej. Tej rudej. Pytała mnie o pamiątki po twoim byłym. Mówiła, że rozmawiała z tobą o tym wczoraj. Ale pomyślałem, że ciebie zapytam. - Stary jak na siebie wydawał się być w dobrym humorze, w końcu na chwilę obecną wypadali całkiem nieźle na tle dziejących się w koterii wydarzeń. Pierwszy sukces za nimi, opili go i teraz przyszło wrócić do prozy nocy powszedniej.

- Cześć. Dzięki. Tak, rozmawiałam z nią o nim
- posapując przywitała się, a materiał spodni prawie dał się wciągnąć już do połowy ud - Potwierdzam.

- Aha. To dobrze. Tak sądziłem no ale pomyślałem, że na wszelki wypadek zadzwonię i zapytam. To odpiszę jej aby przysłała kogoś po te rzeczy. Chcesz przy tym być? Mogę cię umówić jak chcesz.
- prawie czuła jak pokiwał przy tym głową i nie wydawał się zaskoczony potwierdzeniem. Ale też uspokoiło go to.

- Skąd ta nagła chęć współpracy?
- spytała i klnąc pod nosem pociągnęła za czarną skórę i ta wciągnęła się na blade uda o kolejne 2-3 centymetry - Chcę, tylko nie jutro do północy bo mam coś w planach. Wyjazd mi się szykuje… nam chyba nawet. Nowym pupilkom babci. Tak słyszałam.

- Wyjazd? O… Ciekawe… Nic nie słyszałem o tym. -
w głosie w słuchawce pojawiło się zastanowienie więc jej maula pewnie obracał tą nową dla siebie informację w swojej głowie.

- To jutro nie? No to poniedziałek? A kiedy wyjeżdżasz? I co tak sapiesz? Robisz coś? - detektyw szybko przeszedł do kolejnych pytań. I w końcu zwrócił uwagę na mało typowe sapiące odgłosy w słuchawce.

Tym razem Ryan sapnęła rozbawiona i po pociągnięciu do góry o kolejny kawałek zrobiła krótką przerwę.
- Spodnie próbuję założyć - przyznała chociaż miała z początku ochotę powiedzieć coś nieprzyzwoitego, ale Stary i tak miałby to gdzieś, bo nie takie rzeczy słyszał, widział albo i robił - Trzeba jakoś wyglądać jak się idzie do “Anarchie”. Tak jakoś wczoraj John przedstawił mnie swojemu szefowi i zgadaliśmy się o muzyce. Dostałam zaproszenie, nie wypada odmówić, ani iść w garsonce. Jeszcze nie wiem kiedy wyjeżdżamy, ale jakoś na północ pewnie i wtedy, gdy Balbina tak stwierdzi. Wiesz jak to babcie mają, najpierw nam naszykuje słoików, sweterków robionych na drutach, a potem dopiero wywali z dala od domu. Może być poniedziałek, ale to po północy dopiero. Wcześniej wpadam do młodego prezent mu dać.

- Aha. -
tym razem cisza trwała trochę dłużej gdy jej telefoniczny rozmówca usłyszał o paru sprawach na raz.

- Na północ. No to pewnie wam w końcu powie. Trochę dziwne, że od razu ci nie powiedziała skoro już podała kierunek. A ciekawe swoją drogą. Po co jej tak ulepiony po wszystkich klanach team. - powiedział pewnie znów kiwając głową. Sam się pewnie nad tym zastanawiał.

- A “Anarchie”? To tam co grają jakąś ciężką muzę? No ale jak się umówiłaś to jedź. - w głosie wyczuła niepewność co do tego klubu o jakim wspomniała. Jakby coś tam kojarzył ale za eksperta w tej sprawie się nie uważał.

- I urodziny młodego? No tak, to ta pora. Rzeczywiście. Właściwie… Albo dobra, to będę czekał na ciebie z tą paczką i na kogoś od naszej rudej. Na którą będziesz wolna? - zapytał na koniec jakby chciał jeszcze dograć detale poniedziałkowego spotkania.

- Na północ, do pół godziny po północy - Margaux przysiadła na kanapie i z tej perspektywy podjęła robotę - Dam mu prezent, złożę życzenia i spadam. To jego dzień, nie trzeba aby mu go psuła matka. Szczególnie taka jak ja - skrzywiła się, przymykając oczy. Cieszyła się, że maula nie widzi jej miny.
- O podróży wiem od rudej, jej dziewczyny mają swoje sposoby na dowiadywanie się o takich informacjach. Babcia jeszcze niczego oficjalnie nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła. Pewnie na najbliższym podwieczorku z herbatką wszystko wyjdzie. No i jasne że pojadę. W razie czego bądź pod telefonem jakby mnie trzeba było wyciągnąć z dołka. Antysystemowe koncerty rządzą się swoimi prawami. Pięści, dżungli i tak dalej.

- Aha to nie od niej? No ale jak was wszystkich zaprosiła do siebie na herbatkę to pewnie wam powie o co chodzi. I ruda ci to powiedziała? No tak, słyszałem, że wczoraj też tam była. No ciekawe, ciekawe… Zgarniasz u niej punkty jak widzę. Dobrze, że nie karne. Albo coś chciała albo będzie chciała. No nic, w poniedziałek pogadamy jak się spotkamy. Pewnie sama przyjedzie albo kogoś wyśle. -
maula zaczął od tego co go chyba najbardziej zaciekawiło. I tym razem wydawał się być tym tropem trochę zaskoczony ale i zaciekawiony.

- A dzisiaj no jasne, w razie czego dzwoń. Albo do Maxa. Tylko nie strać telefonu bo na takich antysystemowych koncertach to sama wiesz. I jutro zadzwoń. Jak będzie po spotkaniu u babci. Albo przyjedź jak chcesz. - wrócił do dzisiejszych planów na obecną noc.

- Przyjadę - sapnęła, a portki już prawie znalazły się na swoim miejscu. Jednak na leżąco łatwiej wchodziły - Nie ma co tak gadać przez telefon. Usiądziemy, kawy się napijemy. Albo drina bo już noc będzie to nie bardzo z kofeiną. A na koncercie chyba mnie nie skroją skoro zaproszenie dał Stefan. Ten Ukrainiec z irokezem… z drugiej strony mogłabym komuś dać w ryj, tak dla rozruszania. Wezmę kastet - zaśmiała się przez rwane słowa.

- Oo… On cię zaprosił? No nieźle. No tak właśnie słyszałem z tą “Anarchie”, że właśnie oni mają tam swoją norę. Chociaż nie powiem abym tam bywał zbyt często. No ale jak to jedziesz na jego zaproszenie to tak, w razie czego drzyj się, że to twój kumpel i on cię zaprosił. To o ile nie będziesz w pogo albo ktoś nie będzie całkiem nabzdryngolony to powinno zadziałać chociaż na tyle aby nad tym pogłówkowali. - zaśmiał się cicho gdy sprzedał jej ostatnią radę. Bo w pierwszej chwili po samym dość uniwersalnym imieniu chyba niezbyt wiedział o kogo chodzi. Dopiero jak doprecyzowała charakterystyczny opis primogena Brujah to się tego domyślił.

- Dzięki za radę, będę pamiętać. - obiecała zanim nie pożyczyli sobie dobrej nocy i nie skończyli rozmowy.

Resztę przygotowań do wyjścia odbębniła w kwadrans, bo najgorsze miała za sobą. Zamykając drzwi mieszkania czuła ekscytację zabijającą zwyczajową melancholię i złość. Zeskakując po trzy stopnie sprawdziła raz jeszcze adres, gdzie umówiła się z Johnem.
Jeśli żywy trup mógł poczuć że żyje to właśnie w takich momentach jak ten.

***


“Anarchie” nie rozczarowało Margaux, o nie. Przeciwnie wręcz, wyglądało dokładnie tak, jak spodziewała się że będzie wyglądał undergroundowy klub dla wielbicieli mocnych brzmień i nienawiści do systemu. Wokół wejścia kręciła się masa ludzi w skórach, glanach i ćwiekach. Widziała przekrój przez parę pokoleń, nie tylko młode szczawie z ledwo kiełkującym pod nosami zarostem. Byli też starzy wyjadacze którzy na tanim winie stracili nie tylko zęby, ale i wątroby.
- Ale kozacko. Jak na Paris Punk Rock w 2005 - mruknęła do towarzyszącego jej Brujah nie kryjąc ekscytacji.

W środku pierwszym na co zwróciła uwagę była muzyka. Artyści stojący na scenie wykrzyczeli przekaz do tłumu, a potem zaczęli śpiewać kawałek, który doskonale znała. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła drzeć gębę razem z tłumem aż do momentu kiedy głos jej się załamał i zacisnęła szczęki na głucho grając zblazowaną gdy przeciskali się przez korytarz do innej części klubu. Wtedy też jeden z mijających ich punków zdzielił ją w tyłek aż echo poszło. Podskoczyła zaskoczona.

John w zasadzie nie lubił takich miejsc. Był samotnikiem. Teraz był ubrany w skórzaną kurtkę, bojówki w stylu urban-camo i wysokie skórzane buty. Przy pasku zwisał długi łańcuch, a koszulkę zdobił jakiś czerwony napis, którego nie szło rozczytać, przez kurtkę.
Był tu ze względu na Maroux. W detektyw z klanu Tremere było coś takiego, że przełamywał się w pewnych kwestiach. W innych zaś pozostawał zupełnie niezmienny.

- Ty kurwa, kto ci pozwolił dotykać? Chcesz się kurwa do końca życia łokciem podcierać? To nie ma sprawy zaraz ci tę łapę upierdolę. - Jednocześnie Brujah pchnął wyzywająco mężczyznę, który klepnął Margoux. Tremere z pewnością odnotowała zmianę na twarzy Johna. Tak jak wtedy, w podziemiach, tak i teraz zdawał się roztaczać wokół siebie aurę niebezpieczeństwa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby spotkać kogoś takiego w ciemnej uliczce.

- A może chcesz wyjść na zewnątrz? Tylko weź kumpli, żeby miał cię kto zeskrobać z chodnika.

John Black jedną dłonią ścisnął drugą, a przez dźwięki muzyki zaczęły przebijać się odgłosy strzelających kości.

Głos Brujah zastopował Ryan i sama nie wiedziała jak do końca zareagować. Zwykle w podobnych sytuacjach radziła sobie sama, jej ręka zaciskała się na kastecie ukrytym w kieszeni kurtki chociaż w pierwszym odruchu jej palce automatycznie wsunęły się w żelazne otwory, a ciało obróciło się bokiem do podchmielonego kolesia o zbyt długich łapach. Zęby jak gdyby nigdy nic maltretowały język gotowe go przeciąć i przygotować usta do wyrzucenia porcji żrącej posoki. Tak by zrobiła, gdyby była sama, ale teraz?
Wzięła głęboki wdech, zaciskając usta w wąską kreskę aby nie zaśmiać się w głos. Agresywny, chrypiący warkot towarzysza sprawiał że miała ochotę się uśmiechnąć co najmniej. To było miłe, cholernie miłe. Jakby naprawdę detektyw znów była człowiekiem wartym stanięcia po jego stronie, a nie potworem.
- Dobrze że masz ciemne ciuchy - odpowiedziała siląc się na lekki, spokojny ton i puściła Anglikowi oko - Inaczej znowu byś się musiał przebierać żeby nie wzbudzać sensacji i żeby jakiś idiota nie dzwonił po bagiety.

- No to dawaj palancie, na to czekałem.
- zaśmiał się punk bynajmniej nie zrażony sytuacją. Wskazał kciukiem za siebie gdzie korytarz prowadził gdzieś do wyjścia na zewnątrz. Wyglądał jakby takie rozwiązanie nawet było mu na rękę.

- Zostaniesz kaleką - powiedział John i ruszył patrząc wyzywająco w oczy punkowi, po czym ruszył we wskazanym kierunku.

Od strony Margaux też padła szybka odpowiedź, chociaż nie słowna. Wokół tłoczyli się ludzie, w tle grała drażniąca, agresywna muzyka wprawiająca krew w poruszenie. Tremere zrobiła krok jakby chciała ruszyć razem z grupą za róg, jednak była to zmyłka. Skróciła dystans i nagle wyciągniętą z kieszeni ręka z kastetem zamachnęła się nisko celując w bok szczęki obcego typka, którego jedyną przewina było nie trzymanie rąk przy sobie.

Walka była dość krótka. Trafili na jakichś niezłych klubowych awanturników. Ale zaskoczenie wywołane atakiem kobiety z kastetem gdy już szli aby załatwić sprawę na solo zrobił swoje i wprowadził dodatkowe zamieszanie. Potem trójka punków stawała całkiem dzielnie. Też mieli pieszczochy, pięści, glany i wolę walki. Ale ciała śmiertelników nie były tak odporne na ciosy jak ciała żywych trupów które tak naprawdę nie czuły bólu, niewiele robiły sobie z obrażeń wewnętrznych a połamane kości po prostu przeszkadzały w poruszaniu się czy mówieniu ale bezpośrednio mogły co najwyżej przeszkadzać i spowalniać. Dopiero ich kumulacja mogła poważnie zagrozić spokrewnionemu. A na taką nie było za bardzo okazji. Walka podzieliła się na pojedynek jednego z punków z Margaux i drugiego z Johnem. Ten co pierwszy dostał kastetem od byłej policjantki został z początku wyłączony z akcji przez zaskoczenie i ból. Zastąpił go wkurzony kolega który chciał na niej zrewanżować się za tak zdradziecki atak. Johnowi został ten trzeci. Zanim się z nim uporał to ten pierwszy powstał i dołączył do walki akurat jak Anglik zdążył powalić jego kolegę. Mimo wszystko nie mieli większych szans i bijatyka skończyła się trójką obitych i zakrwawionych miłośników ciężkiej muzyki jacy charczeli zwijając się z bólu na podłodze. Chociaż nie sprzedali tanio swojej skóry. Oboje spokrewnionych też nosiło ślady ich pięści, ciosów i ćwieków. Wokół zrobiło się zbiegowisko nie wiadomo gdzie i jak. Wszyscy chętnie oglądali tą krótką bitkę a co drugi nagrał ją na telefonie.

John rozejrzał się dookoła i szybkim ruchem wyrwał najbliższy skierowany w niego telefon. Rzucił nim o podłogę roztrzaskując wyświetlacz.
- Idź obie celebrytów nagrywać - powiedział, wiedząc, że próba zlikwidowania wszystkich filmików, byłaby walką z wiatrakami. Jednak efekt osiągnął. Telefony zaczynały znikać. Przetarł twarz, choć z rozciętej wargi nie spłynęła nawet kropla krwi. Nie tak chciał to rozegrać. To przypomniało mu, dlaczego nie lubił tłumu. W końcu podszedł do Margoux.
- Wszystko dobrze?

W pierwszej chwili napotkał szeroki, radosny uśmiech na bladej twarzy z policzkiem poznaczonym śladami po ćwiekach. Ryan zaśmiała się, przecierając nos wierzchem rękawa skórzanej kurtki i pokiwała głową.
- To ten moment gdy powinnam paść ci pod nogi zemdlała z wrażenia i wdzięczności - spytała aby zaraz potem parsknąć krótko. Zrobiła krok nad leżącym, wijącym się z bólu na podłodze punkiem. Stanęła przed Brujah przyglądając mu się lśniącymi oczami, a potem w impulsie wychyliła do przodu, całując w zarośnięty policzek.
- W porządku, dziękuję. Skoro pierwsza krew już za nami naprawdę zaczyna to przypominać randkę - chichocząc pod nosem wzięła go pod ramię, ściskając mocno. Humor jej ewidentnie dopisywał.
- Dziękuję - powtórzyła cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś ponad głowami tłumu - Że tu jesteś i że… heh. To było miłe Johnny, przypomnij mi abym ci skołowała zbroję. Taką lśniącą. Chyba że wolisz sam płaszcz, wtedy nie będę musiała się zapożyczać i pójdzie mniej problematycznie.

- Następnym razem pozwól mi z nimi wyjść z lokalu. Nie lubię widowni
- powiedział gładząc się po policzku, jakby próbował zrozumieć co zaszło.

- Hej! No kurwa rozjebał mi telefon! Widzieliście? No kurwa co za kutas! - pieklił się ten któremu John cisnął telefon o ścianę. Widownią zafalowało, część pochowała swoje smartfony ale nie wszyscy. Nawet jakby zabawa zaczęła się bardziej intensywna i warta uwiecznienia.

- Co tu się kurwa dzieje? - przez tłum przepchnęli sie ochroniarze w czarnych kombinezonach i z “Security” wypisane z przodu i z tyłu na kamizelkach. Patrzyli na pobojowisku na korytarzu i całe zamieszanie.

- Ten kutas rozjebał mi telefon! No sami zobaczcie! No rozwalił go w drobny mak! Chuj jeden! - krzyczał poszkodowany wskazując oskarżycielsko na winowajcę w wysokich butach.

- Dobra. Co jeszcze? Kto ich załatwił? Stary, zobacz co z nimi. - ten który tu widocznie rządził posłał jednego z kolegów aby sprawdził co z trójką pobitych punków. Ale popatrzył na dwójkę pośrodku tego zbiegowiska oczekując wyjaśnień.

- Sami się gnojki prosili. Mogli trzymać łapy przy sobie. - pierwsza odezwała się Margaux, patrząc na najbliższego pingwina i dodała - Punk rock to nie bułka z masłem, ani zabawa dla frajerów. Jesteśmy tu na zaproszenie Hetmana. Osobiste.

John spojrzał na leżących. Potem spojrzał na ochroniarzy. Rozłożył ręce na boki.
- Kompletnie nie wiem co się im stało. Może za dużo wypili? Telefon łatwo upuścić w takim ścisku, nie?

- Jak kurwa upuścić! Wyrwał mi go i rozwalił o ścianę! Zapytajcie kogokolwiek!
- ten od telefonu musiał albo bardzo go lubić albo był nieźle tą stratą wkurzony bo bez ceregieli wszedł Johnowi w słowo.

- Nic im raczej nie jest. Zwykła burda. - odparł ten ochroniarz który poszedł obejrzeć z bliska pokonaną trójkę.

- Od Hetmana? - lider ochroniarzy spojrzał na Margaux, potem na Johna. Pokiwał głową i spojrzał na tego od telefonu. - Zamknij ryj. Trzeba było nie rzucać swoim telefonem. Zaczniesz coś pyszczyć to wypad z klubu. Jasne? - odezwał się krótko i popatrzył wyzywająco na poszkodowanego. Ten chyba naprawdę liczył, że z przybyciem ochroniarz będzie miał szansę na jakąś sprawiedliwość ale taka odpowiedź go mocno zaskoczyła. Zamrugał oczami, spojrzał jeszcze na dwójkę awanturników i coś mrucząc pod nosem ze złością przecisnął się przez tłum znikając w tłumie.

- Dobra, rozejść się! Nie ma tu nic do oglądania! - szef ochroniarz podniósł głos i razem z kolegami zaczęli rozpraszać tą improwizowana widownię. A, że bijatyka i tak już się skończyła to poszło im to dość gładko. Po chwili było tak jak wcześniej ktoś szedł w jedną czy drugą stronę ale zbiegowiska już nie było.

Dwójka spokrewnionych też ruszyła dalej, przechodząc przez tłum który jakby z początku sam się rozstępował.
 
Coolfon jest offline