Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2022, 07:28   #66
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Melina Brujah na zapleczu klubu Anarchie.

Usiedli na zaproponowanym miejscu naprzeciw Filozofa. Wtedy ktoś rzucił uwagę o kasku na ścianie. Chyba Luis, albo Artur. John sam nie był pewny. Ale wiedział, że obaj byli przydupasami Mwebe, z którym John prowadził zimną wojnę. Hetman patrzył na to przez palce. Brujah pod jego wodzą mieli być jak wilki. Toteż to co było między Mwebe i Johnem było dla Hetman jak zabawy szczeniaków, które szarpią się o zdobycz. Nic, co mogłoby ugodzić w klan jako całość, a jeżeli obaj będą czuć się niepewnie to każdy będzie chciał być coraz lepszy. Z tym, że Mwebe był silnorękim Hetmana. Filozof zaś, był ucieleśnieniem Brujah z Kartaginy. Myślicieli. Do tego drugiego Johnowi było znacznie bliżej.

Jednak John wstał sprowokowany. Podszedł do ściany i wpatrywał się w kask jak urzeczony. Cóż, będzie miał sporo do opowiedzenia Margoux. Chyba, że Filozof go wyręczy. Sięgnął po niego powoli i zdjął. Wodził powoli palcami, jakby chcąc zapamiętać każdą rysę. Podsunął go nawet pod twarz i zmusił do wciągnięcia powietrza. Chciał myśleć, że to co poczuł to był jej zapach. A potem zamarł, jakby zanurzył się we wspomnieniach.

Ryan została na kanapie sama udajac wyluzowanie, choć zarówno wzrok jak i głowa przesuwały się jej śledząc wędrówkę mrukliwego Angola. Brujah na miarę ich możliwości, oschły i szorstki w obyciu. Był jednak podobny całej reszcie, nie wyciosano go z kamienia. Wszyscy mieli swoje czarne punkty i wyzwalacze, powodujące powroty niechcianych myśli, obrazów i odczuć. Przeszłości zamkniętej w drobnych przedmiotach codziennego użytku.
- A myślałam, że nie da się ciebie zbić z pantałyku i sprawić że przestaniesz rzucać sucharami, Johnny - powiedziała wstając powoli i z ramionami skrzyżowanymi na piersi podeszła do niego, opierając plecy o ścianę aby mu dać przestrzeń. Miała masę pytań, nie wszystkie powinna poruszać gdy patrzą inni. Innych w ogóle nie powinna ruszać, chociaż ciekawość gniotła od środka.

Black jeszcze raz przejechał palcami po kasku, jakby ścierał z niego kurz i odwiesił.
- Chodź, poznasz inne oblicze naszego klanu - Powiedział powoli, a w jego głosie było coś, jakby się łamał? Na pewno wkurzający brytyjski akcent brzmiał inaczej. John poczekał, aż usiądą Filozof i Margoux.

- I co tam ciekawego słychać? Coś nie było okazji pogadać przy Hetmanie wczoraj - zapytał w końcu i również usiadł.

- Ja tam się z nim nagadałem cały wieczór. Niezła biba była. - Filozof wzruszył ramionami uśmiechając się swoim charakterystycznym, oszczędnym uśmiechem. Pozostali z których chociaż część wczoraj też była na imprezie też się roześmiała krótkimi, chaotycznymi uśmiechami. Ale póki John oglądał kask motocyklowy, z wyraźnymi rysami po jednym z boków i czubku gdzie asfalt czy coś zdarło lakier i wierzchnią warstwę. No i z pękniętą szybką. To się nie odzywali dając mu czas na chwilę zadumy. Gdy się skończyła wrócili do poprzedniego, rubasznego, wyluzowanego tonu. Jarali szlugi zwykłe i z ziołem a w dłoniach trzymali butelki, puszki i szklanki z różnymi rodzajami niezbyt wyrafinowanych promili.

- A wy co? Teraz robicie dla naszej szeryf co? I co będziecie robić? Bo chyba nie sprzątać miasto jak tydzień temu co? - okularnik zagaił ich zaciekawionym tonem. Zerkał to na jedno z nich to na drugie. Pozostali przybrali raczej pozę wyczekującą. Zwykle od gadania był Hetman no ale jak go nie było to pałeczkę zwykle przejmował właśnie Filozof.

- Pracujemy dla Aurory - Tremere przytaknęła, a potem wzruszyła ramionami i pochyliła się, opierając łokcie o kolana - Jeśli ma dalsze rozkazy poznamy je dopiero na następnym spotkaniu, ale może stwierdzi że w kombinezonach Ajaxa nam nie do twarzy i zleci co innego, kto wie? Będziemy robić co nam wymyśli, nie siedzimy jej w głowie. A jak z wami? Na pewno macie plany wykraczające poza organizację kolejnego koncertu.

John milczał, bo sam był ciekaw co też Filozof odpowie Tremere.

- Ta. Mamy trochę zajęć. Trochę ostatnio jeździmy za miasto. Tu i tam. Załatwiamy różne sprawy. - Filozof pokiwał głową na słowa Tremere. Odparł dość lakonicznie bez wdawania się w szczegóły. Jednak Czarna Sotnia miała niezłą mobilność na swoich motorach to i bywała używana w roli sił szybkiego reagowania albo posłańców i kurierów.

- Jak coś macie do przerzucenia to możecie dać znać. Albo jakbyście chcieli kupić motor czy co. - odparł okularnik wskazując na resztę pstrokatej paczki w skórzanych kurtkach. Ci pokiwali głowami na znak zgody.

- A jak anarchiści i sabat? Dają o sobie znać? A może wiecie co to za Malkav zostawił szczeniaka, żeby biegał koło lotniska? - Zapytał John wyciągając się na siedzeniu. Korzystając też z chwili spokoju sięgnął po moc krwi, żeby zaleczyć rany.

- Jak daleko za miasto jeździcie? - Margaux spojrzała na Filozofa z zastanowieniem - Dokąd najdalej możecie przerzucić sprzęt albo ludzi? Poza granice kraju? Droga lądowa, powietrzna?

- Anarchiści? No od tamtego razu to mamy z nimi spokój. Wtedy Hetman ich kurwa grzecznie poprosił aby więcej nie wpadali bez zapowiedzi z takimi wycieczkami. No chyba, że na piwo czy koncert to spoko. No i na razie jest z nimi spokój. - Filozof uśmiechnął się oszczędnie pokazując na pokiereszowany kask jaki wcześniej oglądał angielski Brujah. Ale przez kolegów i koleżanki przetoczyła się fala rubasznej wesołości.

- A Sabat no. Czasem też ich sprawdzamy. Kogo Książe ma posłać tam na południe jak nie nas? To jeździmy. Co wam mogę poradzić to omijajcie Lyon. To nie jest miłe miejsce. Chociaż z drugiej strony sytuacja tam jest całkiem interesująca. - Filozof nieco się rozgadał. O Lyonie wiedzieli tyle, że w tej trzeciej co do wielkości konglomeracji miejskiej we Francji niegdyś działała prężnie Camarillia. Ale parę lat po odejściu Brujah i Gangreli na stronę Anarchistów to i to miasto zmieniło front. A niedługo potem uderzył w nich Sabat. I tak to tam się przewalali między sobą. Z Paryża niezbyt było widać co tam się właściwie dzieje. No ale Filozof zdawał się sugerować, że tam się czasem wybierają.

- Z tym lotniskiem to my nie jesteśmy od szperania John. Nas się wysyła jak trzeba komuś spuścić łomot. Sam wiesz jak jest. -
prawa ręka Hetmana pokręcił głową na znak, że śledztwami to oni się raczej nie zajmują. - To zdaje się Aurora teraz dookoła tego się kręci. I pewnie ci mózgowcy od Marcela. - wzruszył ramionami wspominając i szeryf jakiej podlegały różne śledztwa, nawet jeśli nie zajmowała się nimi osobiście jak i informatyków pod patronatem Consigliere co działali w podobnej branży jak John i zajmowali się sieciowym wywiadem i niewidzialną opieką nad całą koterią.

- A nasze są autostrady. Książę nam po tej sprawie z walizką oddał autostrady stąd aż do granicy z Niemcami. Są nasze. To działamy tam jak na swoim podwórku. - zaśmiał się znów wskazując bokiem głowy na porysowany kask.

- Ale bujamy się gdzie nam się podoba. Zwłaszcza jak gdzieś jest fajna ekipa albo koncert. Inni też do nas często przyjeżdżają. Ale to tak hobbystycznie i dla przyjemności. A jak sprawa jest to jest. Właściwie możemy buszować po całym kraju i Unii bo jedziesz i jedziesz. A możemy zabrać wszystko albo każdego kogo da się zapakować na motor. No ale wiadomo. Im dalej to jednak trzeba się lepiej przygotować. Tak samo jak zabrać coś większego. Samochody też mamy jakby co. A co? Chcesz coś przerzucić? - Filozof całkiem chętnie rozgadał się na temat ich “firmowej” działalności jako Czarnej Sotni. Brzmiało trochę chaotycznie ale zasięg działania mógł być spory.

- Badam na razie grunt - Tremere przyznała szczerze i wyłamała palce, kątem oka obserwując Anglika - Co za walizka? Któraś z waszych popisowych akcji?

- To takie tam trochę wewnątrz klanowe, trochę ogólne rozróby. - John podbródkiem wskazał na kask Kiry wiszący na ścianie. - Sprawa ma już trochę lat. Część ludzi Hetmana dołączyła do anarchistów i nie było wesoło. Filozof, zachcesz streścić akcję z Kirą?

John wyraźnie nie chciał zajmować stanowiska w tej sprawie.

- No, no John. Ty to wtedy całkiem świeżak byłeś. Ale z tego co ja trochę pamiętam to poza Hetmanem i nami to mało kto z Brujah wtedy w mieście został. Większość poszła za Kirą i resztą. A właśnie najwięcej zostało nas tych co się najbardziej trzymali z Hetmanem. Ale nie dziwi mnie to. Hetman był cięty na Kirę od czasów Nathaly. - Filozofa chyba nieco rozbawiła uwaga Johna. I pozwolił sobie nieco ją skorygować. Pod względem liczebnym to faktycznie po tym eksodusie jakie miało miejsce parę lat po konklawe w Pradze to niewielu Brujah zostało w mieście. A John jak trafił na Kirę to to był jej ostatni epizod jak jeszcze była w mieście. Pewnie już wtedy była jedną nogą w planowanym eksodusie.

- A ta walizka to nic specjalnego. - okularnik zwrócił się do rozmówczyni. - Kirze udało się niepostrzeżenie wrócić ze swoimi ludźmi. Część to nasi, co wyjechali razem z nią. Część to nowi. Nie znaliśmy ich. I nawet udało im się jakoś zdobyć tą cholerną walizkę. Nie wiem co w niej było. Przyjechaliśmy tam przypadkiem. Jak było tuż po. Przez Hetmana. Bo dostrzegł wybazgrane sprejem na całą ścianę “Śmierć ukraińskim faszystom”. Tylko w cyrylicy. Ja tego nie ogarniam ale tak potem mówił. No to wkurwił się. Sam wiesz jaki jest jak się wkurwi. Zwłaszcza na Ruskich. Podjeżdżamy a tam Aurora się kręci i widać, że była jakaś gruba akcja. Ona mówi, że właśnie gada z Dantem aby zorganizował pościg i odzyskał tą cholerną walizkę. No a Hetman jak usłyszał, że to jeszcze była Kira to w ogóle amoku dostał. Ledwo dał sobie wcisnąć ten komunikator aby Gniazdo nakierowało go za nimi. Skończyło się jak wyjechaliśmy za miasto na autostradę. Bo tam już nie ma CCVT. Ale to był wyjazd na Niemcy. Wiedzieliśmy, że ona po wyjeździe od nas przeniosła się do Berlina. To prujemy za nimi. Dopadliśmy. Spuściliśmy łomot. Hetman załatwił Kirę. Zabraliśmy walizkę. Wróciliśmy. A Książe się tak ucieszył, że oddał nam te autostrady, stąd aż do Niemiec są nasze. - prawa ręka Ukraińca z irokezem luźnym tonem streścił wydarzenia sprzed jakichś dwóch lat. O co poszło z tą walizką. A pozostali kiwali głowami i też pewnie brali w tym udział. Bo akcja widocznie przyniosła im mnóstwo satysfakcji i do dziś była powodem do lokalnych anegdotek i pogadanek takich jak ta.

- Rozłamy w rodzinie nigdy nie są niczym przyjemnym. Kłótnie z dupy, fochy i pretensje. Nie da się zawsze zadowolić wszystkich - Ryan odezwała się po chwili milczenia i trawienia zasłyszanych informacji. Zerkała na hełm będący trofeum primogena anarchistów. Jak głowa łosia spreparowana i przytwierdzona do drewnianej deski aby lepiej prezentować się na popękanym tynku.
- Ta Kira - zaczęła w miarę neutralnym tonem, bawiąc się pokrwawionym kastetem - Kim była? Wolała funky i fińskie disco zamiast punka?

Johny parsknął śmiechem, a po chwili dodał:
- Kira była kiedyś prawą ręką Hetmana. Ale nie zgadzała się z filozofią Camarilli jako takiej. Na przykład szlag ją trafiał, że Książe rozdaje Primogenitury. I że jest jakiś Primogen klanu i tylko on jeden jedyny może mieć potomka, chyba, że uzna, że chce przekazać to prawo komuś innemu. Uważała, że do walki z Inkwizycją musimy być gotowi. Że musimy mieć armię. A jak zwerbować armię wampirów, gdy każde powołanie musi wyjść osobiście od Księcia? Nie była jedyną, która tak myślała. Wiele wampirów chciałoby mieć swojego potomka. Tymczasem primogenitura powoduje, że jesteśmy pod ścisłą kontrolą. Nie to co Anarchiści. Inna sprawa, że niekontrolowane namnażanie populacji wampirów prowadzi do takich akcji jak ta na parkingu Leclerca.

- No nie wiem kto tam był czyją prawą ręką. Przy Kirze Hetman i my to zwykłe młodziki. - Filozof pokręcił głową na znak, że ma nieco inną opinię na ten temat. - Tak czy inaczej już mamy ją z głowy. A do Anarchistów, przynajmniej tych z Berlina, chyba przesłanie Hetmana dotarło bo od tamtej pory jakoś się u nas nie pokazują. Chociaż czasem spotykamy się z nimi na koncertach tam czy tu. Czasem jest fajnie. Sentymentalnie. Wspominamy dawne dzieje jak tutaj balowaliśmy razem. A czasem nie. Wtedy wychodzimy na zewnątrz. - wzruszył ramionami jakby mimo różnic i zaszłości jakieś kontakty z dawnymi kumplami utrzymywali.

Tremere słuchała cały czas bawiąc się kawałkiem metalu i wydawało się że to na nim skupia całą uwagę, a reszta przepływa jej gdzieś z boku czego nawet nie rejestruje. Tak jednak nie było.
- Powinniśmy być ściśle kontrolowani, nasze pojawianie się. Każde spokrewnienie traktowane jako zaplanowany proces, nie… chwilowy kaprys albo wypadek przy pracy, podczas imprezy. Jeden diabeł. Klienta z weekendu mi szkoda, gdyby miał nad sobą kogoś kto by go poprowadził mógł stać się wartościową częścią naszej pojebanej społeczności, a tak Ajax wlał go do worka i tyle go widzieli - potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości i towarzystwa.
- Nie dziwię się że koncerty to punkty łagodzące obyczaje. Mamy jako naród zajebistą historię z tym związaną, z punk rockiem. Już od lat '76-77 ubiegłego wieku. Najbardziej epicki moment dla niego nie miał miejsca ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA. Co dziwne, miało to miejsce w małym mieście na południowym zachodzie Francji: Mont de Marsan. Małe miasto, które nie jest znane z czegoś więcej niż walka byków i coroczna Fete de Madeline… po więcej bezużytecznych faktów zapraszam po nowej kolejce. Chyba nie będziemy siedzieć o suchym pysku. Różne podejścia, dawne niesnaski… a walić to. Można wypić za zmarłych którzy zostają przy nas w ten czy inny sposób - uśmiechnęła się krzywo.

John ponownie skupił w sobie krew. Jego blada twarz zaróżowiła się. To wręcz nie pasowało do niego. Po chwili sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, z której wyjął starą zapalniczkę i pomiętą paczkę Marlboro. Sięgnął po jednego papierosa i poczęstował pozostałych. Nie zgadzał się ani z tym co miało miejsce, ani z tym, że będzie dobrze, ani nawet z tym, że muzyk wszystko załatwi. Jednak nie chciał teraz tego wywlekać. Zaciągnął się mocno do płuc i delektował dymem. Jego wzrok ponownie powędrował na poharatany kask.

- Bo ja wiem… - Filozof zastanawiał się chwilę nad słowami nowej koleżanki. - Całkiem sporo z nas zostało spokrewnionych pod wpływem chwili i impulsu. Choćby Hetman. Często to tak, że “teraz albo nigdy”. Masz okazję a ktoś wyda ci się tego wart? Zamiast odwalić kitę i tyle. Potem może być już za późno. Albo po prostu stracisz okazję. - pozwolił sobie na dyskusję w tym temacie bo widocznie nie do końca widział tą sprawę tak samo jak Margaux.

- A ja to żałuję, że mnie tu nie było w ‘68-mym. Znaczy wtedy to jeszcze nawet nie było mnie na świecie. Ale to musiało być coś! Prawdziwe barykady, Anarchiści w całym mieście, walki z policją, komuny studentów bratających się z robotnikami z fabryk… To było coś! - rozmarzył się z uśmiechem na myśl o majowej rewolucji z drugiej połowy zeszłego wieku. Pewnie nawet wśród śmiertelników wciąż żyli uczestnicy tamtych wydarzeń chociaż musieli być już w podeszłym wieku. Dla spokrewnionych to jednak było wydarzenie jak sprzed paru sezonów. Chociaż oczywiście nie dla młodych stażem wampirów których wtedy raczej nie było na świecie. Ale te wydarzenia dla obu ras obrosły legendą i nie tylko wampiry czy Brujah chętnie o nich wspominali.

- A tego Brudasa z Leclerca w ogóle mi nie szkoda. Dostał za swoje. Lepiej my jego niż on kogoś z nas. No albo jakby smrodu narobił z kamerami, policją i tak dalej. A Ajax jest w porządku. On i jego ekipa co tydzień ma jakąś robotę w takim stylu. Gdyby nie oni to pewnie tych tajemniczo osuszonych z krwi zwłok policja by znajdywała o wiele więcej. Tak, robią dobrą robotę. - zwrócił jeszcze uwagę na zespół cleanerów do których chyba żywił szacunek za ich wysiłki w zachowanie Maskarady.

- Nie tylko oni. Aurora dobrze poukładała wszystko wokół Księcia. Wszystko funkcjonuje jak doskonała, naoliwiona machina. Dzięki za spotkanie, ale chyba na nas pora. Noc jeszcze młoda, a jeśli nie chcemy, żebym biegał po parkingach i mordował ludzi jak Brudas, to muszę coś przekąsić. - John po tych słowach zgasił papierosa w jednej z popielniczek i wstał powoli.

Wychodząc John rzucił na odchodne do Luisa, że mają pozdrowić od niego Mwebe, gdy będą mu obciągać z Arturem. W ślad za nim poszły jakieś przekleństwa i zdaje się puszka po piwie.

Wyszli na korytarz, a dalej już poszło z górki - kolejna sala tym razem pełna rozwrzeszczanych ludzi uzbrojonych w plastikowe kubki pełne rozwodnionego piwa, muzyka subtelnie rozsadzająca bębenki w uszach. Zapach fajek, potu, przetrawionego alkoholu i rozgrzanych ciał, a w tym wszystkim oni, jak dwa psy ogrodnika łypiące spod ściany na rozentuzjazmowany tłum. Po rozmowie z Filozofem Ryan jakoś odeszła ochota na zabawę, czuła się zmęczona chociaż wedle wszelkich prawideł noc dopiero wchodziła w główną fazę.
- Wiem że jesteś duszą towarzystwa, dlatego nie będę cię wyciągać na siłę z imprezy tam, gdzie ciszej i spokojniej - musiała się pochylić do Brujah żeby powiedzieć mu głośno do ucha aby słowa nie utonęły w kakofonii koncertu. Próbowała się przy tym wesoło wyszczerzyć, ale wyszedł jej grymas jakby ją coś bolało. Na przykład nieżycie.
- Chyba że naprawdę stąd spadamy. Pijesz z worków? Mam parę w domu.

John kiwnął głową. Dopiero gdy wyszli na świeże powietrze przyznał, że nie pije z worków. Podobnie jak z kieliszków, szklanek czy innych naczyń.

- Moment zaspokajania głodu jest jak narkotyk. Uwielbiam czuć adrenalinę. Uwielbiam, gdy ofiara się boi. Nakręca mnie to - powiedział i uciekł wzrokiem. W końcu przyznał się do swojego fetyszu.
- A w tych workach, to tam nie masz czasem surowej plazmy i konserwantów? Nie boisz się o zdrowie? Wiesz, z tą całą chemią mogą ci zacząć włosy wypadać - teraz już patrzył na nią i szczerzył się, żeby tylko zejść z tematu straszenia ludzi w ciemnych zaułkach.

- Wtedy zbiję piąteczkę Carlowi, wezmę miecz wykuty z lemiesza od traktora i razem pójdziemy bić heretyków, olśniewając ich blaskiem księżyca odbitym od naszych łysin - Tremere pokiwała mądrze głową mając przy tym śmiertelnie poważną minę. Przynajmniej do chwili gdy nie zmrużyła oczu aby ukryć rozbawione błyski.
- Lubisz gdy się boją? Czyli dominacja… a jak z kajdankami? Recytowaniem praw, choćby o zachowaniu milczenia. Albo zakuwaniem w różnych dziwnych i przerażających konstrukcjach? - ściągnęła usta, wymownym gestem pukając się w bok szyi - Szkoda, chciałam ci zaproponować zadośćuczynienie za dzielne znoszenie nawały ludzkiej żywej i nieżywej, korowodu pytań, uśmiechów, bohaterstwa i ratunku z opresji zamulania gdzieś w kącie i sączenia rozwodnionego browara aby wmówić sobie, że bawię się dokładnie jak przed ponad dekadą.

Szedł obok w milczeniu. Jakoś żadne z nich nie pomyślało, żeby wziąć taksówkę. John słuchał jej, jednak patrzył przed siebie.
- Kira była moją stwórczynią - wypalił nagle.

- Ah - Margaux westchnęła, odechciało się jej żartów. Szli w ciszy dobre kilkadziesiąt metrów, gdy trawiła w głowie zachowanie Brujah po zobaczeniu odrapanego kasku. Pamiątki wiszącej jako trofeum w siedzibie kogoś z kim chyba nie miał zbyt dobrych relacji. Prosta informacja wiele wyjaśniała, dużo komplikowała.
- Przykro mi John - powiedziała wreszcie, potrząsając głową i biorąc go pod ramię. Bycie wsparciem nie wychodziło jej zazwyczaj, jednak nie chciała w tym momencie uciekać od tematu zbywając go jakąś palniętą na szybko głupotą. - Naprawdę mi przykro, musiała być naprawdę wyjątkową babką, taką z jajami. Dlatego unikasz fraternizacji z resztą? Trudne, rodzinne układy, co? - spytała i zanim ugryzła się w za długi język dodała kolejne pytanie - Kochałeś ją?

- Wampiry chyba nie mogą… - odpowiedział bez zastanowienia. Później chwilę milczał, ale mimika jego twarzy wskazywała na to, że nadal się zastanawiał.
- Piłem jej krew jeśli o to chodzi. Ona mnie karmiła. Pewnie gdyby nauczyła mnie pić z paczek, to teraz bylibyśmy w drodze do ciebie. Ale nie… zostawiała mnie głodnego, zamkniętego w kontenerze, a gdy głód wyżerał mnie od środka zamykała mnie z różnymi ludźmi. Zabijałem ich w szale. Nie wiedziałem, że można inaczej. Cóż… kochałem ją miłością psa szkolonego na zabójcę. To chyba dobre porównanie.
Znów zamilkł i tak jak poprzednio myślał o czymś intensywnie.
- Z drugiej strony dała mi to wszystko. Dała mi możliwości jakich ludzie nie będą mieć nigdy. Dała mi nieśmiertelność. Nie porzuciła mnie. To się chyba nazywa syndrom sztokholmski. - Próbował rozładować sytuację żartem… jednak opuścił głowę gdy zdał sobie sprawę, że to może nie być żart.

- Dziecko z rodziny dysfunkcyjnej. Jakby co nigdy nie jest za późno na naukę, chcesz to cię pobiję w trakcie jedzenia abyś lepiej przyswoił. Będzie według zwyczajów twojego klanu, wszelkich prawideł i jak starsi nakazali. Przemoc i patologia, tak domowo - po chwili zastanowienia Ryan odezwała się cicho, spoglądając na idących po drugiej stronie drogi ludzi. Nagle jej samej zachciało się palić.
- Możemy nienawidzić, czuć żal, złość, smutek i rozbawienie. Od nas samych zależy co sobie zostawimy, a czego się pozbędziemy. Sami z siebie robimy potwory większe niż w rzeczywistości. Możemy się bać, możemy kochać… przynajmniej jeszcze przez jakiś czas i bijące serce nie jest do tego potrzebne. Ale każda miłość prędzej czy później je złamie, rozerwie na kawałki i zostawi takie zgniłe ochłapy obijające się o żebra. - wzruszyła ramionami, zaciskając palce na rękawie kurtki kompana - Nekrozłodzieje, pasożyty społeczne i tkanka rakowa narosła na zdrowych komórkach społeczeństwa które samo w sobie jest tak popierdolone, że najlepiej byłoby je w większości zutylizować i zacząć od nowa. Chciałeś tego? Przemiany? Wiedziałeś na co się piszesz nim nie zrobiono z ciebie chodzących zwłok napędzanych dzięki zabieraniu życia innym? Poza tym łobuz zawsze kocha najmocniej - dodała na koniec żart dość niskich lotów.

- Nie wiedziałem na co się piszę. Chociaż… - wahał się.
- Zaciekawiło mnie życie wieczne. Taki paradoks, bo gdy mnie poznała, to chciałem umrzeć.
John objął Margoux i przyciągnął do siebie.
- Robimy wszystko, żeby być najlepszą wersją siebie. Po coś. Ale tak naprawdę nas to kręci. Kręci nas poznawanie granic. Zawsze. We wszystkim. Napędza to ludzi, tak samo jak wampiry. Mnie zawsze kręciły granice technologii. Nieśmiertelność powoduje, że będę mógł oglądać jej rozwój do końca świata. Czyli z aktualnymi tendencjami ludzkości pewnie jeszcze z dziesięć lat. A jaka smutna historia kryje się za Margo? Czyżby detektyw nie mógł zaznać spokoju po śmierci, póki nie zamknie ostatniej sprawy? - John zaczął się rozglądać po okolicy. Było późno. Ludzi było coraz mniej.

- Z tego co się orientuję mam prawo zachować milczenie, adwokata i jednego telefonu - prychnęła kręcąc głową z czymś na kształt rezygnacji. Przestała udawać zblazowanego cynika z podłym poczuciem humoru. Po prostu nagle zdjęła maskę pokazując zmęczoną, ściągniętą twarz o pustych oczach.
- Nie chciałam umierać, poznawać absolutu ani nowej nie-życiowej perspektywy. Chciałam żyć, ale nikt nie pytał mnie o zdanie - sapnęła gapiąc się przed siebie niewidzącym wzrokiem - Tropiłam seryjniaka, a on okazał się kimś więcej niż człowiekiem. Chyba go rozbawił mój upór, albo cholera wie, postanowił ukarać za wchodzenie w paradę. Nie wiem, zamieniliśmy może paręnaście zdań zanim nagle się nie zawinął zostawiając mnie na podłodze obok sterty trupów. Zniknął, a ja zostałam sama nie wiedząc do końca co się dzieje. Powinnam wtedy zostać do świtu na zewnątrz, prawie to zrobiłam. - zrobiła przerwę przeczyszczając gardło i splunęła na chodnik.
- W tamtej chwili mój syn miał niecałe sześć lat, nie mogłam go zostawić. Więc zostałam nie biorąc sobie do głowy że będzie mi dane patrzeć nie tylko jak dorasta, ale starzeje się i umiera. Przeżyję go, jego wnuki. Dobrze pójdzie zrobię przez ten czas coś dobrego, komuś pomogę. Powstrzymam kolejnego skurwysyna zanim zniszczy kolejne rodziny. Dobra… teraz już możesz się śmiać - westchnęła.

- No. Pewnie nie będzie prawnuków. Chyba, że zniknie internet. Ludzie nie wchodzą ze sobą w takie interakcje jak powinni. Ale poza tym jest sporo okazji, żeby zrobić coś dobrego. Może jednak to ja zaproszę cię na kolację? Daj mi chwilkę.

John sięgnął po telefon komórkowy. Wybrał z listy numer opisany jako Ivan.
- Cześć. Mam nadzieję, że nie obudziłem. Mam papiery na jakiegoś brudasa. To chodliwy towar, więc daj znać jak kogoś będziesz chciał upchać. A po drugie, wiesz masz może kogoś, kto się naraził?

Po krótkiej wymianie zdań Johny wrócił do Margo i poczęstował ją papierosem. Sam też odpalił kolejnego.
- Mam taki nawyk. Trzymam się go, bo jest ludzki. Ten cały rumieniec, to wszystko… to jest do bani. To, że nie możesz być z bliskimi też jest do bani. Fajki po śmierci smakują jak gówno. Alkohol smakuje jak gówno. Seks jest do dupy. I to nie tylko anal. Wszystko co zaczyna się liczyć to krew i to co czujesz we krwi. Możesz wciągnąć kreskę i nic ci nie jest. Ale spijesz ćpuna, który wciągnął kreskę i latasz resztę nocy. A jednak udajemy. Wciąż udajemy - popatrzył na papierosa w dłoni - żeby być ludźmi. Ty masz dla kogo. A jak ojciec młodego przyjął wiadomość i tym, że nie będziesz już grzać mu łóżka?

John gubił się w rozmowie. Nie był pewny co chce przekazać, a czego samemu się dowiedzieć. Słowotok przeplatał się z milczeniem.
- Mam wrażenie, że jesteś pierwszą osobą z którą rozmawiam od dekady - zaciągnął się mocno papierosem i dodał: - Fajnie.

- Mhm - kobieta odmruknęła paląc zachłannie póki żar nie podszedł pod filtr. Wtedy wyrzuciła niedopałek i dmuchnęła dymem do góry.
- To jest randka na miarę naszych możliwości, niech to diabli. Chętnie dam się zaprosić na kolację, wybieraj lokal. Potem zapraszam cię do siebie. Mam naprawdę wygodną kanapę, więc dostaniesz łóżko jako gość, a kanapę zaanektuję. Jak swego czasu Białoruś - parsknęła mocniej obejmując Anglika w pasie. Gdyby byli żywi zrobiłoby się ciepło, a tak musiała wystarczyć sama bliskość. Dziwne, gdy ktoś podchodzi tak blisko i nie chce dorobić naiwniakowi kolejnych dziur w ciele.
- Po prostu… będzie mi miło. Bardzo. Też nie gadałam z nikim dawno tak… no wiesz - przyznała bez wesołkowatej otoczki, poważniej - Mam w barku flaszkę whisky, pomieszana z krwią daje radę i idzie się znieczulić. Smakuje trochę mniej jak gówno. Fajki śmierdzą jak śmierdziały, albo nawet i bardziej. Co do seksu nie wypowiem się, po przemianie próbowałam ze dwa razy i za każdym razem przede wszystkim czułam zdenerwowanie. Spięcie, strach czy przypadkiem się nie zapomnę, Bestia nie przejmie kontroli i nie zabiję zamiast zaliczyć. Niby zaczyna się tak samo, ale kończy już kompletnie inaczej - zrobiła przerwę udając że nagle zainteresowały ją mijane neonowe reklamy.
- Rozwiodłam się z Andym, oddałam mu prawną opiekę nad naszym synem. Tak było bezpieczniej, nie chcę myśleć co by się stało gdybym przy nich straciła kontrolę. Teraz ma nowe życie, nową żonę, a ja… noszę na szyi obrączkę jak pieprzony Frodo. Sentymentalizm, głupota. Jest szczęśliwy, bezpieczny. Zasłużył na to, obaj zasłużyli. Ja mogę mieć na nich oko z daleka, plinować. Opiekować się. Chujowa matka która nie pójdzie na wywiadówkę bo się spali po drodze, albo kogoś rozerwie na kawałki gdy jej wywali Głód poza skalę.

W zasadzie gdy Margoux skończyła mówić to podjechał zamówiony przez Johna Uber. Brujah otworzył jej drzwi i powiedział:
- Lady, zapraszam na wyprawę do Mordoru.

***

John dostał namiar od Ivana. Chłopak wcześniej pracował dla niego, ale odszedł, zabierając ze sobą klientów z Barbes. Ivan nie wiedział o tym, że John jest martwy. Miał go za zwykłego psychopatę, który w niebezpieczny sposób odreagowuje pracę na osiem godzin w Korporacji. Zabawne było to, że John udawal, że żyje, by zyskiwać w oczach rosyjskiego gangstera, podczas gdy kompletnie się tym nie przejmował w odniesieniu do innych. Czy to czyniło go bardziej ludzkim? Czy może bardziej potworem?

***


Jechali do Barbes. Sławnej z przestępczości osiemnastej dzielnicy. Regularnego miejsca polowań Johna. Dziś wpasowywał się w okolicę w swoim punkowskim stroju. Niestety wiele potencjalnych celów zniknęło z ulicy. Włóczyli się teoretycznie bez celu, aż znaleźli młodego dwudziestokilkuletniego faceta w czarnym BMW. Takie auto, w takiej dzielnicy oznaczało tylko jedno. Diler.

Podeszli pod pretekstem zakupu działki. John chwycił go i unieruchomił, a później wbił się kłami w szyje. Mężczyzna krzyczał przez moment, potem odurzyła go przyjemność niesioną wampirzym ukąszeniem.

- Podano do stołu - powiedział John ukazując zakrwawione usta i podbródek. - Smakuj jego strach. On teraz myśli, kto go wystawił i czy ma szansę przeżyć. Jego serce wali jak szalone. Zasmakuj jego strach.

Tremere patrzyła na to ze zmarszczonymi brwiami, krzwiąc usta w mało radosnym grymasie. Nie znała dzieciaka służącego kompanowi za nocną przekąskę, widziała go pierwszy raz, więc pewnie nowy łebek mający nadzieję na wzbogacenie się po najmniejszej linii oporu, bo jak wiadomo, w Barbes albo się ćpało, albo piło. Najczęściej pakiet łączony.
- Moje torebki mają mniej chemii niż jego żyły. Nie ma też tego niezręcznego uczucia gdy kończysz jeść, a znad głowy dochodzi głos “baza wirusów została zaktualizowana” - mruknęła nie mogąc oderwać wzroku od czerwieni na twarzy Brujah. Wciągnęła ze świstem powietrze, chrapy same się rozszerzały aby złapać jak najwięcej słodkiej woni. Czarny stwór wewnątrz flaków poruszył się, kły zaswędziały w dziąsłach.
- I nie mówi się z pełną buzią - burknęła pochylając się do przodu i przełykając ślinę. Otworzyła nawet usta, jednak zamiast wbić zęby w ofiarę nagle parsknęła wysuwając język.
Ciepły, mokry organ wylądował na brodzie Anglika a następnie ruszył na wycieczkę ku górze, zlizując czerwone ślady na zarośniętej skórze.

John pozwalał się oblizywać, jednak co jakiś czas ssał krew z ciała dilera. Tym razem walczył ze sobą i zostawiał ja w ustach, pozwalając Margo na pożywianie się tak jak uznała za stosowne. Po chwili ciało chłopak zwiotczało w jego rękach. Zalizał ranę, żeby usunąć ślady pożywiania. Po wszystkim rozbił mu nos, rzucił do środka samochodu, a na jego telefonie wykręcił 112.

Po wszystkim spojrzał jeszcze raz na policjantkę. Na jej twarzy była jeszcze ciepła krew. Wsunął dłoń w jej włosy i przyciągnął ją do siebie, żeby usunąć ślady swoim językiem.

- To teraz wracamy do ciebie? - zapytał z uśmiechem, jakby faktycznie właśnie wyszli z restauracji.

Odpowiedzią był przyspieszony oddech omiatające jego twarz, zupełnie jakby Tremere zapomniała że w sumie to nie żyje i nie musi oddychać. Przełykała ślinę, albo oblizywała usta, skacząc wzrokiem po jego twarzy widzianej z całkiem bliska. Może sprawdzała czy nie zostało nic na potem, musieli jakoś wyglądać… chociaż tutaj nikt nie zwracał uwagi na takie drobnostki jak ślady krwi na ubraniach, złamane kończyny albo nieprzytomne ciała wystające nogami z przewróconych kontenerów.
- Ale we dwoje, czy kolega idzie z nami? - spytała gdy jej ręce oparły się o poły skórzanej kurtki na jego piersi i zastygły tam na parę chwil, a potem przesunęły się ku górze kończąc ruch dopiero gdy ramiona znalazły się za męską potylicą.
- Do mnie będzie najbliżej, Rue Simart na wysokości Pepe Chicken. Wiedziałam że nie odpuścisz kanapy - dokończyła z twarzą tuż przed jego twarzą.

- Hej, obiecałaś łóżko - oburzył się Brujah, po czym głośno się zaśmiał.

- Patrzcie go jaki pamiętliwy - zmrużyła oczy zwalniając chwyt za karkiem. Przeczesała palcami krótkie włosy gdy opuszczała dłonie z powrotem na jego pierś i ruchem brody wskazała ulicę na lewo - Wannę też mam całkiem niezłą. Tylko muszę usunąć resztki ostatniego klienta. Wiesz, nasze rytuały bywają brudne. Mogę ci pokazać parę sztuczek. Gumowe prześcieradło i jednostkę krwi akurat mam przygotowane. Lubisz kajdanki?

Brujah zaśmiał się głośniej i sięgnął do kieszeni wyjmując kajdanki jakie zabrał przy okazji zorganizowanej przez Aurorę nagonki na Brudasa.
- Ruszajmy, za chwile świt.

Ryan skinęła krótko głową na zgodę, a potem biorąc Johna za rękę poprowadziła w dół ulicy.

Brujah potrzebował dłuższej chwili aby zrozumieć sens słów Ryan. Prowadziła go do siebie. Osiemnasta dzielnica była ostatnim miejscem, w którym spodziewałby się znaleźć policyjne mieszkanie. Przynajmniej zanim okazało się ono kanciapą wynajmowaną na poddaszu rodziny jakichś imigrantów. Pewnie normalnie nie czułby się bezpiecznie w takim miejscu. Ale tym razem było inaczej.

W samym mieszkaniu pchnęła go na łóżko i ruszyła do lodówki po worki z krwią. Świt był coraz bliżej. John czuł to nieznośne ciepło, jakie go ogarniało gdy na zewnątrz słońce było coraz bliżej. Czuł jak bestia się kurczy... jak życie opuszcza jego ciało. Czuł jak zapada w ciemność.

Gdy Margoux weszła do sypialni z dwoma workami krwi i zobaczyła trupa w bojówkach i skórzanej kurtce przewróciła jedynie oczami. Skomentowała to w swoim stylu, jednak Johnowi nigdy miało nie być dane dowiedzieć się cóż powiedziała. Odłożyła worki z krwią i wróciła.

Ściągnęła Anglikowi buty, zasunęła zasuwy w drzwiach do sypialni, po czym sprawdziła czy ma pistolet pod poduszką i położyła się obok patrząc na martwą twarz Brujah.


 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline