Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2022, 14:53   #48
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Pilman, Kelly & GM

Pastor i dziennikarz weszli do sali restauracyjnej, która stanowiła miejsce ataku rzekomych siostrzyczek. Mathew przystąpił do fotografowania, pstryk ściany, pstryk stoliki, pstryk... Wątpił nieco, żeby fotki okazały się jakkolwiek pomocne przy analizie tajemnicy, ale mogły wzbogacić reportaż. Ebenezer natomiast szukał jakichś śladów, które mogłyby naprowadzić go na trop ewentualnego zwierzchnika zamachowczyń. Wielebny czuł się źle. Nawet nie tyle fizycznie, co psychicznie. Do bólu był przyzwyczajony i całkiem dobrze go znosił. Z resztą co to za ból? Kilka skaleczeń. Bardziej bolała urażona duma i strach przed znakiem, wyciętym na jego piersi. Cały czas wydawało mu się, że każdy się na niego gapi. Że wszyscy widzą diabelski symbol, którym został napiętnowany. Starał się jednak trzymać. Myśl, że wszetecznice nie żyją dodawała otuchy. Pastor oglądał ziejące w ścianach dziury po kulach, uszkodzone meble i ślady krwi. Rozglądał się też za jakimiś drobnymi przedmiotami, które mogły wypaść uczestnikom zajścia. Może ktoś coś przeoczył? Może gdzieś leżał jakiś świstek, który mogła zgubić jedna z “zakonnic”? Reporter właściwie trochę wątpił, żeby cokolwiek ktokolwiek znalazł, ale co tam… Wszak atak nastąpił niespodziewanie, ale po nim marynarze wyprowadzili wszystkich. Sala była pusta oraz pewnie przeszukana. Niby bowiem mogli poszukać czego? Kolejnej spluwy? Ech, właściwie jakoś cokolwiek przydałoby się, gdyby porozmawiali ewentualnie ze świadkami wydarzenia. Może ktoś coś zaobserwował oraz gdyby wypytali pasażerów mieszkających blisko zakonnic. Ale kto był świadkiem? Pojęcia nie mieli, ot pasażerowie klasy 1. Jeszcze chyba najlepiej do takich przesłuchań pasowała panna Rogers oraz agent Pinkertona, choć kto wie, może pastorowi ktoś wyżalić się zechce?
- Ebenezerze, chyba więcej nic tutaj po nas. Może wypytajmy sąsiadów napastniczek, może cokolwiek spostrzegli? - rzucił koncepcję żurnalista.
- Tak, tu chyba nic już nie zdziałamy. Może w trzeciej klasie dowiemy się czegoś więcej. Ktoś mógł widzieć kto je odwiedzał. Może gdzieś chodziły? Coś nosiły do kajut? Zasięgnijmy języka - odparł pastor.
- Wobec tego, ruszajmy na tereny klasy 3.

White Star Line miało największe statki pływające po Atlantyku. Tylko ich największy rywal Cunard Line posiadał podobne, ale 269 metrów “Olympica”, szereg pokładów, tysiące pasażerów oraz załogi tworzyły z niego po prostu miasto. Chyba właściwie… szło tutaj zabłądzić. Albo raczej szłoby, gdyby nie to, że po korytarzach okrętowych szwędali się członkowie załogi. Reporter miał wrażenie, może tylko wrażenie, że szepczą coś spoglądając spode łba na pasażerów. Ale może była to wyłącznie kwestia imaginacji?

Przechodząc przez pierwszą klasę przechodzili przez luksusowe, pałacowe wręcz korytarze.


Schody szerokich holi były wspaniale wykonane, poręcze rzeźbione, chyba zaś najmocniej wyróżniający się element stanowiła lampa, której stoiskiem był pięknie wykonany amorek. Taaaaak, wspaniałe luksusy 1 klasy pływającego miasta. Ale te wspaniałości obejmowały przede wszystkim najwyższą klasę, inne nie były już tak eleganckie. Ale co tu mówić, nawet owe mniej świetne, dla wielu statków stanowiłyby synonim luksusu.

“Olympic” został wybrany, jako środek podróży przez wielu milionerów, prezesów, arystokratów. Osobnicy owego typu byli często małymi gnojkami, uwielbiającymi patrzeć na innych spojrzeniem pełnym zarozumiałej wyższości. Tacy bogacze płacili wysokie kwoty za to, żeby absolutnie nie musieć się pospolitować z nieco mniej zamożnymi pasażerami niższej klasy? “Olympic” spełniał owe chełpliwe potrzeby m. in. przez to, że zwracał uwagę na izolację klas. Wspaniali goście 1 klasy mogli czuć się swobodnie w towarzystwie teoretycznie równych sobie oraz całkowicie osobno od pozostałych pasażerów. Oczywiście również sami ograniczeni byli do swoich luksusów, ale sprawiały one, iż raczej chyba inne części statku nie były im potrzebne. Wyjątkami jakoś byli ci, którzy próbowali się przedostać na zakazany rejon.

Wielebny oraz reporter trafili na przejście łącznikowe pomiędzy pokładami klasy 1 i 2 bez większych problemów. Po pierwsze już nieco przebywali na statku, po wtóre zawsze można było spytać jakiegoś członka załogi. Eleganckie acz dyskretne drzwi były pilnowane przez parę marynarzy. Patrzyli ze zdziwieniem na faceta z aparatem fotograficznym oraz człowieka religii.
- Dzień dobry. Chcielibyśmy przejść.
- Dzień dobry - spore chłopisko przypominające nie marynarza, czy stewarda, lecz zawodowego boksera spoglądało na mężczyzn spode łba. - Zgodnie z regulaminem okrętowym niestety przejścia pomiędzy pokłądami różnych klas są zamknięte. Przykro mi - rzekł tonem przypominającym papier ścierny. Obserwował przybyłych. - Proszę już iść.
Pewnie generalnie marynarze otrzymali rozkaz przyglądania się oraz oceniania wszystkich nietypowych zachowań gości statku. Wszyscy słyszeli również, co stało się przy wczorajszym lunchu na górnym poziomie. Takie właśnie zdarzenia mocno pobudzają stan nerwowy oraz każą zastanawiać się, czy przypadkiem stojąca osoba nie planuje czegoś wstrętnego.
- Mamy przepustkę od kapitana - reporter podał swój papier.
Marynarz obejrzał go dokładnie. Stanowczo uniesione brwi oraz wygięte wargi wskazywały na solidną zagwozdkę. Chyba kapitan nie wydawał zbyt często takich dokumentów uprawniających pasażerów do swobodnego spacerowania. Kto wie, co myślał? Może wziął ich za kapitańskich przyjaciół, albo co…
- Proszę, pan przechodzi - uchylił drzwi dla Mathew. Ebenezer musiał się wykazać swoimi papierami, żeby również przejść.

Wielebny szedł razem z dziennikarzem. Rozmyślał o to czego dowiedzą się od sąsiadów rzekomych zakonnic. Zastanawiało go co mogli usłyszeć, albo co gorsza zobaczyć z orgii, w której wystąpił, niestety, w charakterze głównego dania. Wstyd i wściekłość kłębiące się w myślach pastora tworzyły iście wybuchową mieszankę. Widok rosłego załoganta pilnującego drzwi wyrwał Thompsona z rozmyślań. Faktycznie, gość przypominał boksera wagi ciężkiej. Czyli kategorii, w której pastor niegdyś występował. Skojarzenie wywołało nagły odruch. Pięści duchownego zacisnęły się i automatycznie powędrowały w kierunku gardy. Zdziwienie rysujące się na twarzy marynarza szybko doprowadziło wielebnego do porządku. - Ach… Tak… Przepustka. Proszę. - Załogant dokładnie obejrzał dokument, nie znajdując jednak niczego podejrzanego. Po chwili kaznodzieja i reporter przeszli drzwiami prowadzącymi do drugiej klasy.

Klasa 2 również nie była zła. Właściwie była bardzo elegancka, ale nie dorównywała nr 1 ani wielkością korytarzy, ani wykonaniem ozdób czy boazerii… Żyrandole były mniejsze i nie kryształowe, zaś kajuty nie tak wielkie i nie tak bogato wyposażone. Pomimo tego były to nadal świetne kajuty oraz szerokie pomieszczenia korytarzowe.
- Gdzie jest przejście do pokładów klasy 3? - spytał reporter jakiegoś członka załogi.
- Przepraszam, ale nie możecie panowie zmieniać klas - marynarz szczycący się pokaźną brodą, której końce rozczłonkowywały się na trzy odnogi powtórzył własciwie tą samą formułke, co strażnicy pilnujący przejścia. - Musicie panowie wracać - wskazał kierunek.
- Wiemy, ale mamy pozwolenie od kapitana - reporter machnął papierem.
Marynarz lekko zerknął nie czytając.
- Korytarzem ciągle na lewo przy każdym skrzyżowaniu, później jeszcze prosto i to już właśnie to.
Reporter skinął na thank you, zaś marynarz ruszył korytarzem.

Przejście pomiędzy klasą 2 oraz 3 wyglądało podobnie jak poprzednie. Spojrzenie wpierw niedowierzajace, świdrujące przybyłych, niepewne oraz później ustąpienie wobec pełnomocnictw kapitana. Oczywiście owa klasa była jeszcze mniej zdobna oraz luksusowa niż 2, ale wcale nie była zła. Zapewniała spokojne, standardowe udogodnienia, na które chyba tylko paniczyk mógłby narzekać. Kolejni spotkani członkowie załogi, kolejne pytania i kolejne odpowiedzi, aż wreszcie osiągnęli właściwe miejsce. Korytarz klasy 3, gdzie mieszkały zakonnice oraz szereg innych pasażerów. Generalnie logiczne było, żeby zapukać do kabiny najbliższej miejscu zamieszkania owych zakonnych rewolucjonistek.
Ebenezer już tu był. I nie wspominał dobrze tego miejsca. Przyszedł odwiedzić chorującą przeoryszę. Ta… Na pewno. Tutaj dostał kilka razy w głowę. Małpy waliły naprawdę mocno. Ogłuszenie pastora było nie lada wyzwaniem. Jednak zaskoczenie zrobiło swoje. Na wspomnienie tych traumatycznych przeżyć głowa znów zabolała, tak jak w chwili ataku. Nic przyjemnego. Jednak może powrót w to miejsce pozwoli sobie przypomnieć jeszcze jakieś szczegóły? Kolejny potok myśli przerwało pukanie Mathewa do drzwi.

Drzwi kabiny otworzył jakiś facet o kwadratowej szczęce, a za nim, w głębi, rozrabiało kilka dzieciaków… dwa, trzy, pięć, siedem(!), w różnym wieku, których próbowała jakoś opanować matka.
- Szto wy? Szto khoczu? - Spytał facet, w nieznanym Mathew i Ebenezerowi języku.
Bułgar ewentualnie, albo może Serb, czy jakiś Azer. Co to to szto? Może chodziło mu właściwie o jakieś who, albo show, później zaś wcale nie było normalniej. Lepiej się spytać, jeśli zaś nie szłoby się porozumieć, spytać innego. Chyba, że znają, lecz symulują? Eeeeeeeeee… Chyba rewolucjoniści nie ciągaliby własnego potomstwa na atakowany statek. Postanowił się po prostu zwyczajnie spytać.
- Do you speak english? Você fala português? - uzupełnił szybko reporter. - ¿Hablas español? - wrzucił jeszcze kolejny język licząc na to, że może cokolwiek ktokolwiek.
- Ja… mało? - Powiedział facet po angielsku.
Zawsze lepiej, niż nic. Więc może cokolwiek wyjaśni. Reporter wprawdzie nie miał ochoty na specjalną rozmowę, no ale coś trzeba było uskutecznić jakoś.
- My być od this ship captain - starał się reporter mówić najprostszymi słowami, które umiałby raczej nawet początkujący uczeń języka angielskiego. Zrezygnował również z jakiejkolwiek gramatyki używając wyłącznie czasu simple present. Nawet jeśli kompletnie nie pasował do wspomnianych pytań. Zaczął od - Where are you from? - Jakby nie było, gdyby mężczyzna miał jakieś istotne informacje, konieczne byłoby znalezienie członka załogi lub pasażera, który zna jego język oraz potrafiłby przetłumaczyć, więc lepiej wiedzieć, z jakiego kraju pochodzi. Później przystąpił do konkretów sprawy. Wskazał na drzwi “zakonnic” - Czy je widziałeś? Może ktoś z twojej rodziny widział? Czy rozmawiały z kimś? Z kim? Czy ktoś je wizytował? - pytania zadawał powoli, pomagając gestykulacją, powtarzał pytając mężczyznę, czy rozumie oraz umożliwiając mu swobodne wypowiedzenie się w owej kwestii. Oczywiście jeśli pastor miał ochotę jak najbardziej mógł się włączać. Ostatecznie przy takim tempie rozmowy nawet żółw potrafiłby wejść w rozmowę z owym zacinającym się językowo człowiekiem.
- Tri… trzy… kobiety, tak, tak… - Facet pokiwał głową - One… uuummm… religia, tak… my Rossija! One nie… Rossija.
A dzieci w kabinie rozrabiały coraz głośniej, a kobieta coraz głośniej starała się je uspokoić.
- Ja nie znaju… - Gadał kwadratoszczęki, a im dłużej gadał, tym mu bardziej z gęby capiło cebulą? - Ja… nie wiedzieć…
- All right, well we are spadamy i good luck, yeah bye - chyba sensu nie miało jakiegokolwiek kontynuowanie spotkania. Oczywiście jeszcze pozostawał Ebenezer, jeśli chciał, rozmawiać, może znał język, ale jeśli nie to kolejna kabina.

Ebenezer nie miał pojęcia o czym ten rusek gadał i generalnie zostawiał rozmowy reporterowi. W końcu to jego fach. O Rosjanach wiedział generalnie, że dużo chleją. Hmm… Może jestem z pochodzenia Rosjaninem? - zastanowił się pastor dostrzegając tu oczywistą zbieżność ze swoją skromną osobą.
 
Kelly jest offline