Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2022, 12:07   #67
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Ekscytacja. Strach. Zachwyt. Smutek. Żal. Ayo nie wie co czuje. Cuchnący oddech olbrzyma, jego przerażająco głośny ryk. Krzyk Zuri, który zginął w rytmie dudniącej muzyki, której basy przebijały się wibracją w samych kościach. Człowiek-pochodnia, człowiek-feniks. Jego płomienie unoszące się pod sam sufit, wypełniające całą salę gorącem. I równie gorąca furia Camille. W tym momencie nie Eris a Lyssa. Kolejne dziecko Nocy.

Ayo przygląda się jej wybuchowi rozszerzonymi oczami. Zniknął spektakl. Runęła scena. Zniknęła aktorka przed zachwyconą widownią. Zniknął dystans. Camille - możliwe, że po raz pierwszy podczas ich całego spotkania - jest całkowicie i absolutnie szczera. Teraz jest prawdziwa. I Ayo nagle rozumie ją o wiele lepiej, potrafi ocenić o wiele lepiej. Jej charakter, jej moc, jej potęgę, która sprawia, że nie mówiąc ani słowa potrafiła złamać duszę człowieka na pół, posłać ciało płonącego jeszcze sekundy wcześniej mężczyzny na podłogę. Bezwładne w upadku jak marionetka, której ktoś przeciął wszystkie sznurki łączące z kierującą nią dłonią.

Miesza się jej wszystko na moment. Luka-Z-Koszmaru ponownie pociąga za spust i upada obok piromana. Poplamiony krwią list, który napisał upada na jego twarz jak całun. Obroża z jaśniejącego światła na szyi olbrzyma. Jaśniejące płomienie, które dla niej wciąż tańczą w powietrzu. Strzępy snów wirujące jak porwane wiatrem płatki śniegu. A pomiędzy tym wszystkim Camille - nieruchoma jak oko wściekłego cyklonu.

Długo patrzy na nią, do samego końca, do ostatniej chwili. Spojrzeniem, które po raz pierwszy jest nieodgadnione, w którym jest i wszystko, i nic. Powinna żałować tej kobiecej furii, która przerwała ich rozmowy, ich targi, ich wzajemne obietnice. Ale nie potrafi. Powinna się cieszyć, że zdążyli obiecać jej tylko milczenie. Ale tego nie potrafi także.

Gdy podbiega do Zuri, z całego serca żałuje za to jej bólu.


***


W samochodzie oddycha głęboko, przytula rozpalone czoło do szyby, splata dłonie razem, bo drżą jej palce. Zagubiona w myślach a może tylko śniąca na jawie. Dopiero, gdy przekraczają granicę dzielnicy dzieli się z resztą wizją, którą zobaczyła w lokalu. Molly. Różowy pokój. Zabawki. Strach. Samotność. Cienie dorosłych rozmawiających ponad nią.

- Wiedzieli, że jej szukamy - kończy, nie odrywając wzroku od przesuwającego się za szybą miasta. - Czułam, że mała sięgnęła do mnie. Czułam ją. - Marszczy brwi, odwraca mocniej głowę, żeby ukryć twarz. - Czułam, że to prawdziwe, ale nie wiem czy takie było naprawdę.


***


Gdy Dave pyta się jej czy potrafi jakoś do niego dołączyć, Ayo nie zna odpowiedzi. Ale noc jest jej czasem, jej świat pełen jest teraz snów i widziadeł, tak wyrazistych, że niemal przesłaniają jawę.

Jak prawdziwe są sny?

Nie myśli, nie planuje, po prostu sięga po strzęp śnienia - czarny jak skrawek nocy - nasyca go swoim oddechem, daje mu tchnienie życia. I pomiędzy jej dłońmi, na jej kolanach, powoli formuje się kształt niewielkiego ptaka. W tym jednym miejscu zaciera się granica pomiędzy jawą i snem.

Jak prawdziwe są sny?

Ayo otwiera szybę w drzwiach samochodu wpuszczając do środka chłodne powietrze. Sen-kruk łypie koralikami ciemnych oczu - tak samo bezdennych i czarnych jak oczy samej Ayo, której głowa ciężko opada na zagłówek fotela - i wylatuje noc.


***


Nie wie ile czasu mija zanim sen-kruk wraca, blednie, rozwiewa się i staje się tym czym był wcześniej. Ayo podnosi głowę, poprawia się na siedzeniu, przeciąga. Mruga, gdy czerń spływa z jej oczu. Patrzy na resztę zmartwiona.

- Dave został, chce jeszcze pokrążyć - mówi, wyciągając ze swojej przepastnej torby na ramię notes i długopis. Szybkimi, niecierpliwym kreskami kreśli plan budynku, samochody, osoby, które kręciły się na zewnątrz. - Camille mówiła prawdę. W klubie pełno ludzi. Głośna muzyka, daleko się niesie. Przy parkingu kręci się jakiś mężczyzna i wygląda jakby czegoś szukał. Bluza. Kaptur. Luźne spodnie. Jak zwykły facet z osiedla. W galerii łączącej kluz z hotelem jest coś dziwnego, ale to tylko wrażenie. Sam budynek hotelu otacza coś jakby para, jakby lekka mgła, ale nie budzi już takiego wrażenia jak sama galeria. W dwóch Lincolnach siedzą mężczyźni. Garnitury. Dobry fryzjer. Założyłabym się, że srebrne spinki przy mankietach. Stojący przy tym wejściu ochroniarze nas zauważyli. - Czubkiem długopisu wskazuje punkt, który na mapie zaznaczyła cyfrą siedem, przyczynę jej zmartwienia. - Jeden z nich wyciągnął broń. Łuk i kołczan ze strzałami. Świecące. Magiczne. Jak z baśni. Wtedy się rozdzieliliśmy z Łapką i wróciłam do was.

Popatrzyła wyczekująco, szczególnie na Aksela i Henry’ego. Martwiła się o Dave’a. Martwiła się o Molly. Martwiła się o każdego ze swoich towarzyszy. Nie znała się na strategii, nie znała się na taktyce, zazwyczaj kierowała się instynktem, emocjami, odruchami serca. Tylko teraz żadna z tych rzeczy nie była dobrym doradcą.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 09-10-2022 o 12:14.
obce jest offline