9 sierpnia 2050, torowisko elektrowni
Psi pysk majaczył w krzewach to wysuwając się nieznacznie z listowia, to się w nim na powrót zanurzając. Tkwiący w przyklęku Hector wstrzymał oddech czekając na dogodny moment do oddania strzału. Nie chcąc popełnić błędu celował pozornie w nieskończoność, chociaż od pewnego momentu lufa Springfielda zaczynała mu już mocno ciążyć w dół.
Język spustowy karabinu chodził opornie, do czego monter był od dawna przyzwyczajony i na co miał w zwyczaju brać poprawkę. Pociągnął za kawałek wyprofilowanego metalu nie przestając wpatrywać się w siatkę celownika.
Springfield huknął donośnie kopnął Nowojorczyka w ramię, w powietrzu rozszedł się natychmiast zapach spalonego prochu. Hector przytrzymał broń prawą ręką, lewą obrócił rygiel zamka, pociągnął go w tył uwalniając z komory dymiącą łuskę i dokończył wypraktykowany ruch dwoma taktami wprowadzając do lufy nowy nabój.
A potem spojrzał uważniej w chaszcze poprzez szkło lunety.