Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2022, 20:25   #321
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 73 - 2526.I.13; bzt; popołudnie

Czas: 2526.I.12; bct; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5)



Carsten; zachodnia grupa



- Dobra! Dwie czy trzy lufy więcej czy mnie niewiele zmienia! Idźcie przekazać wiadomość! A my rozprawimy się z tymi gadzimi pokrakami! - Zoja chętnie przystała na to aby nie czekać na koniec walki ze skocznymi i sprytnymi skinkami tylko jak najprędzej wrócić do obozu. Czarnobrody kapitan też się na to zgodził. Uznał, że potyczka w skali całej żołnierskiej masy jaką dysponował de Rivera to jest niewielka. Ale na tle samej potyczki niewiele robiło dwóch czy trzech strzelców więcej jak ze skinkami strzelali się górlale Olmedo i dwie grupy wilków morskich. Ci pierwsi szyli z łuków. Dla nich nie był to tak odległy cel jak dla krótkich, pistoletowych luf. Marynarze jednak przeważali górali liczebnie co nieco wyrównywało efekty.

- Hej Carsten! Skitraj mi jakąś dobrą butelke wina na wieczór! - Olmedo dostrzegł na co się zanosi i zanim się oddalili krzyknął wesoło do zbierajacego się do drogi czarnowłosego Sylvańczyka. Ale ta chaotyczna walka strzelecka wymagała sporo skupienia i uwagi aby wypatrzeć choć trochę odkryty cel i spróbować go trafić. Więc niezbyt była okazja na jakieś pogaduszki.

Zoja zabrała jako eskortę dwóch marynarzy z oddziału Cary. I we czwórkę z Carstenem ruszyli przez pole strzeleckiej potyczki. Niedaleko walczył pierwszy oddział marines pod wodzą Maximo. Walka podzieliła się na te dwa główne ogniska. Słychać było niereguralny rytm wystrzałów pistoletów. Kwaśny i ostry zapach spalonego prochu drażnił nozdrza zagłuszając zielony, wilogtny zaduch dżungli. Strzały górali też pojedynczo, po dwóch świstały ku koronom drzew. Drzewa rękami zwinnych gadów odpowiadały na to ciskaniem oszczepów. Trafień było niewiele. Trudno którejkolwiek ze stron było trafić przeciwnika. Co jakiś czas któraś z jaszczurek spadała ze skrzekiem na ziemię a któryś z ludzi krzyczał ugodzony oszczepem. Jednak w skali całego starcia trudno było mówić o przełomie którejś ze stron. Tak to czwórka piechurów zostawiła za sobą.

- Chodź, Carsten, musimy powiedzieć kapitanowi co tam się dzieje. W tych piramidach. W nocy widzieliśmy, że tam te gady chyba się z kimś tłuką. Albo nie wiem. Jakieś rytuały? No wrzasków pełno, wrzawa jak podczas walki to chyba walka. I jakieś światło było widać w głębi. Jakieś wejście. Bo wybiegali stamtąd te małe i te duże. W dzień chyba tego nie widziałam jak byliśmy pierwszy raz. Chociaż wtedy byliśmy z innej strony, od tych Przeklętych Bagien. - gdy minęli grupkę strzelających się ze skinkami marynarzy Maximo zanurzyli się w gęstą, tropikalną gęstwinę. Czasem ktoś trzepnął krwiożerczego insekta a czasem, ktoś zaklął cicho gdy wlazł w kałużę lub błoto głębsze niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Ale wszyscy parli raźnym tempem w stronę obozu. Było to o tyle łatwiejsze, że tam też słychać było bitewną wrzawę.

- Tak, tam się dzieje co niedobrego. Ale w nocy słąbo było widać. Myślę, że coś się dzieje wewnątrz piramidy. Tylko jak my wszyscy jesteśmy tutaj to nie wiem z kim by te jaszczury miały walczyć. - Majo potwierdziła słowa jasnoskórej koleżanki i też mówiła z przejęciem więc i dla niej to odkrycie musiało być zaskakujące.

- Oho. Dzieje się. - mruknęła Kislevitka gdy jeszcze obozu nie było widać ale na słuch to nie przypominało to sielskiej atmosfery. Szli dalej. Aż w końcu dotarli na skraj obozu. Widać było, że wszyscy uwijają się tu jak mrówki. Wyszli od zachodniej strony obozu więc nieco z flanki. Widać było spalony tam i tu namiot zbombardowany przez latające na gadach skinki. I nadal było je widać jak szybowały z małpią zwinnością między drzewami. Ciskając w dół oszczepy. Na dole zaś walka trwała…

- O bogowie! - sapnął ze zgrozy jeden z marynarzy. Z początku bowiem nie było właściwie widać gdzie jest ognisko walki. Ale naturalne zdawało się, że gdzieś od czoła. Tam gdzie była piramida i główne siły jaszczurów. Tu jednak widzieli, że walka toczy się chaotycznie już wewnątrz obozu. Jakiś żołnierz machał szaleńczo pochodnią próbując odpędzić dwa czy trzy węże których chyba tylko ten ogień powstrzymywał przed ukąszeniem. Gdzieś obok jakiś nieszczęśnik otrzepywał się od węży i robactwa nie zwracając na nic uwagi. Albo kolejny tarzał się po ziemi, wyrzucił spod koszuli jakąś żabę. Po czym wrzasnął gdy dłoń zaczęła mu puchnąć od bąbli. To co widzieli to wyglądało, że ta plaga robactwa spadła na cały obóz. A przynajmniej na ten kawałek widoczny między namiotami i drzewami.

- Użyli rojów! Bierzcie pochodnie, ogień je odstrasza! I uważajcie pod nogi, mogą być wszędzie! - Majo jako tubylec i weteran wojen z jaszczurami od razu rozpoznała z czym mają do czynienia. Sama dała przykład podbiegając do jednego z ognisk i biorąc z niej płonącą szczapę.




Bertrand; wschodnia grupa



Walka między naziemnymi, gorącokrwistymi strzelcami a tymi zimnokriwstymi kryjącymi się pośród pni i konarów drzew dalej trwała. W takich warunkach gdy obie strony kryły się przed ostrzałem za czym tylko mogły i wyhylały się tylko na chwilę aby strzelić z łuku, użyć dmuchawki czy wypalić z pistoletu to nie było kogoś trafić. Skinki wciąż kicały co jakiś czas po konarach próbując zajść wybranego człowieka z flanki lub od pleców gdzie nie miał osłony tarczy, korzeni czy pni.

Do walki włączyły się Amazonki na culhanach powracające widocznie z udanego pościgu za uciekającymi skinkami. Dołączyły do swoich spieszonych towarzyszek pod jakimi skinki ubiły ich pierzaste wierzchowce. I wspólnie sięgnęły po łuki i zaczęły szyć w górę drzew. Podobnie obie grupy marynarzy, chociaż rozproszone dla lepszej osłony co chwilę strzelały z pistoletów. Skinki nie pozostały dłużne. Ich zdradliwie dyskretnych strzałek nie było za bardzo widać ani słychać póki nie wbiła się taka gdzieś obok w korę, w ziemię, tarczę czy ramię gorącokrwistego. Zapanował chaos nad jakim trudno było zapanować, nikt chyba nie widział całego pola walki a jedynie najbliższych towarzyszy i ich przeciwników w konarach drzew. W takiej scenerii Togo próbował tłumaczyć pomiędzy Bertrandem a miedzianoskórą Karą jaka wydawała się być dowódcą culhanowych wojowniczek.

- Mówi, że dzisiaj to tylko one! Królowa ruszyła ze swoją armią ale będzie jutro! Puściła je przodem i są szybsze bo na tych dziobakach jadą to są już dzisiaj! Reszta przybędzie jutro! - Togo musiał krzyczeć aby być słyszalnym przez te wszystkie palby i krzyki jakie rozlegały się na polu walki. Nie widać było aby któraś ze stron miała uzyskać przełom. Chociaż skinków wydawało się być znacznie mniej niż na początku starcia. No i spore grupy udało się rozbić lub przepędzić na ziemi. Któryś z marynarzy Casty padł na ziemię i chociaż wyrwał sobie strzałkę z szyi to zaczęły nim wstrząsać drgawki i wydawało się, że nastał kres jego żywota. Dla równowagi gdzieś dalej, między drzewami gruchnął na ziemię skrzeczący skink i umilkł. Nawet jak go nie zabiło trafienie z łuku czy pistoletu to musiał go zabić upadek ze znacznej wysokości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline