Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-10-2022, 20:25   #321
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 73 - 2526.I.13; bzt; popołudnie

Czas: 2526.I.12; bct; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5)



Carsten; zachodnia grupa



- Dobra! Dwie czy trzy lufy więcej czy mnie niewiele zmienia! Idźcie przekazać wiadomość! A my rozprawimy się z tymi gadzimi pokrakami! - Zoja chętnie przystała na to aby nie czekać na koniec walki ze skocznymi i sprytnymi skinkami tylko jak najprędzej wrócić do obozu. Czarnobrody kapitan też się na to zgodził. Uznał, że potyczka w skali całej żołnierskiej masy jaką dysponował de Rivera to jest niewielka. Ale na tle samej potyczki niewiele robiło dwóch czy trzech strzelców więcej jak ze skinkami strzelali się górlale Olmedo i dwie grupy wilków morskich. Ci pierwsi szyli z łuków. Dla nich nie był to tak odległy cel jak dla krótkich, pistoletowych luf. Marynarze jednak przeważali górali liczebnie co nieco wyrównywało efekty.

- Hej Carsten! Skitraj mi jakąś dobrą butelke wina na wieczór! - Olmedo dostrzegł na co się zanosi i zanim się oddalili krzyknął wesoło do zbierajacego się do drogi czarnowłosego Sylvańczyka. Ale ta chaotyczna walka strzelecka wymagała sporo skupienia i uwagi aby wypatrzeć choć trochę odkryty cel i spróbować go trafić. Więc niezbyt była okazja na jakieś pogaduszki.

Zoja zabrała jako eskortę dwóch marynarzy z oddziału Cary. I we czwórkę z Carstenem ruszyli przez pole strzeleckiej potyczki. Niedaleko walczył pierwszy oddział marines pod wodzą Maximo. Walka podzieliła się na te dwa główne ogniska. Słychać było niereguralny rytm wystrzałów pistoletów. Kwaśny i ostry zapach spalonego prochu drażnił nozdrza zagłuszając zielony, wilogtny zaduch dżungli. Strzały górali też pojedynczo, po dwóch świstały ku koronom drzew. Drzewa rękami zwinnych gadów odpowiadały na to ciskaniem oszczepów. Trafień było niewiele. Trudno którejkolwiek ze stron było trafić przeciwnika. Co jakiś czas któraś z jaszczurek spadała ze skrzekiem na ziemię a któryś z ludzi krzyczał ugodzony oszczepem. Jednak w skali całego starcia trudno było mówić o przełomie którejś ze stron. Tak to czwórka piechurów zostawiła za sobą.

- Chodź, Carsten, musimy powiedzieć kapitanowi co tam się dzieje. W tych piramidach. W nocy widzieliśmy, że tam te gady chyba się z kimś tłuką. Albo nie wiem. Jakieś rytuały? No wrzasków pełno, wrzawa jak podczas walki to chyba walka. I jakieś światło było widać w głębi. Jakieś wejście. Bo wybiegali stamtąd te małe i te duże. W dzień chyba tego nie widziałam jak byliśmy pierwszy raz. Chociaż wtedy byliśmy z innej strony, od tych Przeklętych Bagien. - gdy minęli grupkę strzelających się ze skinkami marynarzy Maximo zanurzyli się w gęstą, tropikalną gęstwinę. Czasem ktoś trzepnął krwiożerczego insekta a czasem, ktoś zaklął cicho gdy wlazł w kałużę lub błoto głębsze niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Ale wszyscy parli raźnym tempem w stronę obozu. Było to o tyle łatwiejsze, że tam też słychać było bitewną wrzawę.

- Tak, tam się dzieje co niedobrego. Ale w nocy słąbo było widać. Myślę, że coś się dzieje wewnątrz piramidy. Tylko jak my wszyscy jesteśmy tutaj to nie wiem z kim by te jaszczury miały walczyć. - Majo potwierdziła słowa jasnoskórej koleżanki i też mówiła z przejęciem więc i dla niej to odkrycie musiało być zaskakujące.

- Oho. Dzieje się. - mruknęła Kislevitka gdy jeszcze obozu nie było widać ale na słuch to nie przypominało to sielskiej atmosfery. Szli dalej. Aż w końcu dotarli na skraj obozu. Widać było, że wszyscy uwijają się tu jak mrówki. Wyszli od zachodniej strony obozu więc nieco z flanki. Widać było spalony tam i tu namiot zbombardowany przez latające na gadach skinki. I nadal było je widać jak szybowały z małpią zwinnością między drzewami. Ciskając w dół oszczepy. Na dole zaś walka trwała…

- O bogowie! - sapnął ze zgrozy jeden z marynarzy. Z początku bowiem nie było właściwie widać gdzie jest ognisko walki. Ale naturalne zdawało się, że gdzieś od czoła. Tam gdzie była piramida i główne siły jaszczurów. Tu jednak widzieli, że walka toczy się chaotycznie już wewnątrz obozu. Jakiś żołnierz machał szaleńczo pochodnią próbując odpędzić dwa czy trzy węże których chyba tylko ten ogień powstrzymywał przed ukąszeniem. Gdzieś obok jakiś nieszczęśnik otrzepywał się od węży i robactwa nie zwracając na nic uwagi. Albo kolejny tarzał się po ziemi, wyrzucił spod koszuli jakąś żabę. Po czym wrzasnął gdy dłoń zaczęła mu puchnąć od bąbli. To co widzieli to wyglądało, że ta plaga robactwa spadła na cały obóz. A przynajmniej na ten kawałek widoczny między namiotami i drzewami.

- Użyli rojów! Bierzcie pochodnie, ogień je odstrasza! I uważajcie pod nogi, mogą być wszędzie! - Majo jako tubylec i weteran wojen z jaszczurami od razu rozpoznała z czym mają do czynienia. Sama dała przykład podbiegając do jednego z ognisk i biorąc z niej płonącą szczapę.




Bertrand; wschodnia grupa



Walka między naziemnymi, gorącokrwistymi strzelcami a tymi zimnokriwstymi kryjącymi się pośród pni i konarów drzew dalej trwała. W takich warunkach gdy obie strony kryły się przed ostrzałem za czym tylko mogły i wyhylały się tylko na chwilę aby strzelić z łuku, użyć dmuchawki czy wypalić z pistoletu to nie było kogoś trafić. Skinki wciąż kicały co jakiś czas po konarach próbując zajść wybranego człowieka z flanki lub od pleców gdzie nie miał osłony tarczy, korzeni czy pni.

Do walki włączyły się Amazonki na culhanach powracające widocznie z udanego pościgu za uciekającymi skinkami. Dołączyły do swoich spieszonych towarzyszek pod jakimi skinki ubiły ich pierzaste wierzchowce. I wspólnie sięgnęły po łuki i zaczęły szyć w górę drzew. Podobnie obie grupy marynarzy, chociaż rozproszone dla lepszej osłony co chwilę strzelały z pistoletów. Skinki nie pozostały dłużne. Ich zdradliwie dyskretnych strzałek nie było za bardzo widać ani słychać póki nie wbiła się taka gdzieś obok w korę, w ziemię, tarczę czy ramię gorącokrwistego. Zapanował chaos nad jakim trudno było zapanować, nikt chyba nie widział całego pola walki a jedynie najbliższych towarzyszy i ich przeciwników w konarach drzew. W takiej scenerii Togo próbował tłumaczyć pomiędzy Bertrandem a miedzianoskórą Karą jaka wydawała się być dowódcą culhanowych wojowniczek.

- Mówi, że dzisiaj to tylko one! Królowa ruszyła ze swoją armią ale będzie jutro! Puściła je przodem i są szybsze bo na tych dziobakach jadą to są już dzisiaj! Reszta przybędzie jutro! - Togo musiał krzyczeć aby być słyszalnym przez te wszystkie palby i krzyki jakie rozlegały się na polu walki. Nie widać było aby któraś ze stron miała uzyskać przełom. Chociaż skinków wydawało się być znacznie mniej niż na początku starcia. No i spore grupy udało się rozbić lub przepędzić na ziemi. Któryś z marynarzy Casty padł na ziemię i chociaż wyrwał sobie strzałkę z szyi to zaczęły nim wstrząsać drgawki i wydawało się, że nastał kres jego żywota. Dla równowagi gdzieś dalej, między drzewami gruchnął na ziemię skrzeczący skink i umilkł. Nawet jak go nie zabiło trafienie z łuku czy pistoletu to musiał go zabić upadek ze znacznej wysokości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-10-2022, 20:17   #322
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Wina? – zaśmiał się Carsten. – Zamiast cienkusza będziesz musiał chyba łyknąć czegoś mocniejszego. Do tego przyniesiesz kilka ogonów tych skinków to upieczemy je nad ogniskiem. Bywaj, Góralu! Nie daj się podgryźć tym gadom…

Ochroniarz zanurzył się w gęstwinę razem z grupką najemników.

- Może wybudziły coś w tej piramidzie? Albo doszło do jakichś porachunków, jaszczurowaci wcale nie muszą żyć zgodniej, niż my ludzie… – wykidajło snuł domysły, lecz tak po prawdzie nie miał pojęcia, co rzec na zaskakujące wieści od Zoi.

Być może wkrótce się o tym przekonają. Teraz odgłosy strzałów stopniowo cichły, zamiast tego wojenne werble zagrały inną nutę Pokonując zdradziecką dżunglę, kierował się na odgłosy obozowej walki. Jeszcze kilka dni temu nie pomyślał, że tak nagle znajdą się w bulgocącym kotle walki. Zdawało się, że wróg natarł na nich ze wszystkich stron. Przynajmniej takie było odczucie, które mimowolnie skazywało na ponury nastrój i wątpliwości czy ich śmiała wyprawa nie ugrzęźnie w błotach dżungli na przedsionku piramidy? Niemal u stóp celu ich wędrówki…

Rzeczywistość obozowa niestety wydawała się potwierdzać jego obawy. Panika dorosłych mężczyzn i doświadczonych żołnierzy musiała mieć swe źródło w przesądach albo niezwykłym zagrożeniu. Carsten prędko przekonał się, że plaga ohydnych stworzeń opanowała teren. Przytomne słowa Togo, być może uratowały zdrowie i życie części ludzi. Miał nadzieję, że podwładny Esteban weźmie użytek z pochodni i oliwy, które mu pozostawił. Sam zaś naśladując Pigmeja chwycił żagiew i wespół z resztą kamratów starał się uniknąć jadowitego potopu…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 10-10-2022 o 20:19.
Deszatie jest offline  
Stary 14-10-2022, 00:12   #323
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand próbował słuchać tego co tłumaczył Togo, co w bitewnym zgiełku wcale nie było łatwe. Wyglądało na to, że odnaleźli zwiadowców, ale na główne siły Królowej musieli trochę poczekać. Od rozmowy oderwał go widok wijącego się w drgawkach marynarza. Bretończyk wzdrygnął się, przeklęte gady używały trucizny w tych swoich strzałkach i raczej nie był to przyjemny rodzaj śmierci. Ani honorowy.

- Powiedz Karze, że zabierzemy ich do naszych głównych sił, nie ma co tracić tutaj czasu.
Bretończyka zaczynało męczyć już to powolne starcie strzeleckie, które nie pozwalało mu użyć szermierczej sztuki. Sztab w obozie powinien dowiedzieć się o sytuacji.

- Casta, kontynuuj ostrzeliwanie, reszta niech się wycofa spoza linii ich ognia. Rozbiliśmy ich, wątpię by byli w stanie nas ścigać kiedy wrócimy do obozu - zawołal.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 14-10-2022 o 00:18.
Lord Melkor jest offline  
Stary 15-10-2022, 16:14   #324
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 74 - 2526.I.13; bzt; popołudnie

Czas: 2526.I.12; bct; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5)



Carsten; zachodnia grupa



Pomysł z pochodniami i ogniem jaki zainicjowała Majo okazał się dość skuteczny. Zwierzęta, nawet tak atakujące ludzi jak w jakimś amoku dalej czuły respekt przed ogniem. I starały się go unikać. Przed pojedynczym czy kilkoma stworzeniami można by zapewne całkiem skutecznie się bronić zasłaniając się pochodnią jaka by je odstraszyła. Jednak w tym kobiercu węży, ropuch, jaszczurek i insektów nie sposób było nie wystawić się na ich ukąszenia czy inne ataki. Jednak była szansa, że da się ich uniknąć jeśli się je wypatrzy dostatecznie wcześnie i odskoczy czy zagrodzi drogę pochodnią. Z całej grupy chyba przedarcie się w tej zwierzęcej matni najlepiej poszło Carstenowi. Zawsze udało mu się wypatrzyć jakiegoś węża czy pająka co zamierzały go dziabnąć i odskoczyć albo zablokować ich atak pochodnią. Dość dobrze poradziła sobie też osobista ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery. Zoji i jednemu z marynarzy powiodło się gorzej. Bo raz czy dwa krzyknęli ze strachu gdy wąż czy inny gad zamierzył się i nawet zarysował im łydke. Ale w ostatniej chwili udało im się albo uskoczyć, albo spłoszyć go pochodnią zanim zdążył ponowić atak. Za to drugi z marynarzy też jęczał a na łydce widać było spuchniętą bulwę jaka wyrosła wokół dwóch, niewielkich czerwonych punkcików. Troche utykał na tą nogę ale jednak nie wyłączyło go to z walki. W takim stanie dotarli na zaplecze pierwszej linii gdzie spotkali wodza naczelnego na koniu. Niedaleko było widać konnych pancernych konkwistadorów ale wszyscy mieli ewidentnie problemy z opanowaniem swoich wierzchowców spłoszonych tą nawałą węży i robactwa jaka zalała obóz.

- Kapitanie! - krzyknęła Zoja aby zwrócić na siebie jego uwagę. W tym chaosie bitwy gdzie wszyscy coś krzyczeli, walczyli, szczękała broń, konie rżały, gady skrzeczały wcale nie było to takie proste. Jednak próbujący dowodzić i jednocześnie uspokoić wierzchowca de Rivera dostrzegł ich dopiero gdy znaleźli się parę kroków przed nim.

- Zoja! Carsten! A gdzie reszta? - zakrzyknął pytająco widząc, że coś mało ich wróciło. W końcu i Zoja i Carsten wyszli z obozu na czele kilku oddziałów. A teraz oboje wracali w parę osób.

- Walczą ze skinkami na flankach! Kapitanie widzieliśmy jak w nocy jaszczury z kimś walczą w tej piramidzie! - Kislevitka starała się przekazać w tym chaosie to co najważniejsze udało im się rozpoznać podczas nocnej wycieczki do piramid. Dwaj marynarze z pochodniami starali się chociaż trochę zabezpieczyć ich otoczenie przed napastliwymi rojami.

- Walczą? I co z tego! Później się tym zajmiemy! Teraz jesteśmy trochę zajęci! Przez te robactwo nie mogę posłać wsparcia na pierwszą linię! - estalijski kapitan był wyraźnie zirytowany. Wskazał ozdobnym buzdyganem w kierunku piramidy. Tam gdzie w nocy zdążono wybudować chociaż trochę kozłów i rów jakie teraz nadal obsadzali pikinierzy de Guerry. Tak było jak rano obie grupy Bertranda i Carstena wyruszały aby przechwycić grupy skinków jakie chyba zamierzały uderzyć na obóz z flanki. Tylko wtedy sam obóz był w miarę spokojny nie licząc tego nalotu latających gadów. A teraz widać było plecy pikinierów jacy zmagali się z jakimiś dziko wyglądającymi gadami. I to już nie z tymi małymi, zwinnymi skinkami skoro widać było ich pomimo szeregu walczących pikinierów. A ponieważ wszelkie odwody z obozu, łucznicy, kusznicy, pancerni gwardziści Koenig, nawet ciężka jazda konkwistadorów gorączkowo próbowała nie dać się użreć pomniejszym gadom i robactwu to nie dało się ich wysłać im na pomoc.

- Trzeba spalić obóz! Ogień wypali roje i odstraszy resztę! - Majo krzyknęła swój pomysł. W końcu widać było, że ogień rzeczywiście odstrasza te mrowia jakie zalały obóz. Carsten zaś dostrzegł w tym chaosie dwójkę swoich pomocników. Widocznie próbowali pochodniami odstraszyć węże i skorpiony jakie próbowały dobrać się do nich lub do rżących z przerażenia mułów.

- Spalić obóz?! Żartujesz dziewczyno?! Tu są wszystkie nasze zapasy, broń, zbroje, no wszystko! Jak je spalimy za tydzień sami będziemy mogli sobie tu kopać grób! - kapitan poruszył cuglami aby uniknąć czegoś pełzającego w trawie ale zaraz potem odkrzyknął wręcz oburzonym tonem na taką propozycję ozdobionej złotem i piórami Amazonki. Zoja też na nią spojrzała dość enigmatycznie. W końcu przybysze zza oceanu nie byli stąd. Nie mieli tu swojej wioski do jakiej mogli wrócić i jaka ich utrzymywała. Wszystko musieli nieść albo na swoim grzbiecie albo w jukach mułów.

- Jak na nas ruszą jaszczury z całą mocą to za tydzień i tak będą tu same trupy! A my wam pomożemy! Zbudujemy wam szałasy i hamaki! Nasza królowa przyjedzie z zapasami! - Majo też wyglądała na zdenerwowaną tą całą chaotyczną sytuacją dookoła.

- Nie spalimy własnego obozu! - krzyknął rozgniewanym ale i zdeterminowanym tonem Estalijczyk znów zmagający się z opanowaniem wierzgającego wierzchowca.

- Ale kapitanie! Ogień naprawdę działa! Prosze spojrzeć! - blondynka wskazała pochodnią na dwóch marynarzy z oddziału Cary. Obaj uwijali się jak w ukropie próbując płonącymi żagwiami odstraszyć te wszystkie pająki, skorpiony i węże jakie próbowały się do nich dobrać. Kapitan chwilę obserwował z siodła ich działania które wydawały się przynosić chociaż lokalny sukces.

- Dobrze! Weźcie tą obozową hołotę i niech pochodniami oczyszczą obóz! Zacznijcie stamtąd! Musimy uwolnić nasze oddziały do kontrataku! Tylko nie spalcie obozu! Odpowiadacie za to głową! - kapitan widocznie uznał, że coś może być na rzeczy z tym oczyszczaniem obozu ogniem. Nawet jeśli nie tak dosłownie jak proponowała to Amazonka. Zgodził się na stworzenie oddziałów z pochodniami z ciur obozowych które i tak raczej nie przewidywano do bezpośredniego starcia i były formacjami pomocniczymi, głównie do dbania o porządek w obozie, przyrządzanie posiłków i tego typu rzeczy. Ale trzeba było się spieszyć aby uwolnić od gadów i robactwa oddziały strzelców i rezerwy aby jeszcze było komu przyjść w sukurs walczącym tam pikinierom.


---



Mecha 74


Unikanie ataków rojów (ZRĘ)


Carsten 55; rzut: https://orokos.com/roll/957569 4; 55-4=51 > du.suk = unika ataków

Zoja 45; rzut: https://orokos.com/roll/957571 41; 45-41=4 > remis = o włos; -0 HP

Majo 45; rzut: https://orokos.com/roll/957572 21; 45-21=24 > ma.suk = unika ataków

Marynarz 1; rzut: https://orokos.com/roll/957573 85; 40-85=-45 > śr.por = -4 HP

Marynarz 2; rzut: https://orokos.com/roll/957574 33; 40-33=7 = remis = o włos; -0 HP


---




Bertrand; wschodnia grupa



- Dobra! Zatrzymamy ich! - porucznik Casta odkrzyknęła potwierdzenie Bretończykowi a sama dała przykład swoim ludziom wycelowując w jakiegos przebiegającego po gałęzi skinka. Porucznik Lana zaś wezwała gwizdkiem swoich rozproszonych wśród korzeni drzew ludzi sprawdzając ich stan. W takim rozproszeniu i za licznymi przeszkodami trudno było stwierdzić czy kogoś nie widać bo się schował gdzie indziej czy też już oberwał. Jak się okazało w czwartym plutonie jakim dowodziła stawili się wszyscy. Chociaż jeden z morskich wilków miał tylko jeden rękaw koszuli. A z drugiego zrobiono mu opatrunek na udzie gdzie trafił któryś z gadzich oszczepów.

- Niech Myrmidia i Taal będą z wami! - Lana krzyknęła do Casty i jej ludzi aby dodać im otuchy. W końcu tam u nich na południu Myrmidia była patronką wojny sprawiedliwej i strategii a Taal był popularnym w całym Starym Świecie patronem polowań i przyrody. Grupka Amazonek dalej szyła ze swoich łuków do tych skinków jakie się wyhyliły aby dmuchnąć w swoje dmuchawki albo przebiegały po gałęziach aby zmienić pozycję i zaatakować kogoś z flanki lub od tyłu.

A potem zanurzyli się w dżunglę. Togo przebierał swoimi krótkimi nogami aby dorównać kroku długonogim. Odgłosy wystrzałów i krzyków stopniowo cichły za ich plecami. W końcu już tylko wystrzały z pistoletów były jeszcze słyszalne ale już łatwo było im wtopić się w jakies ciche pykanie z resztą odgłosów dżungli. A gdy od frontu zaczęło robić sie głośniej to i te ciche juz odgłosy rozstopiły się ostatecznie.

- O! Przed nami też gadzie głowy! Togo znów będzie polował na trofea! - zaśmiał się niski Pigmej co miał chyba najlepszy słuch z nich wszystkich. Jednak i pozostali z kazdym krokiem słyszeli coraz więcej. To już nie była jakaś mała potyczka tylko pełnoprawna bitwa.

- Obóz musiał zostać zaatakowany. - syknęła Lana chociaż to już pewnie nie tylko ona się domyśliła na podstawie słyszanych odgłosów. Jeszcze trochę marszu i w końcu wyszli pomiędzy drzewami na tyle blisko, że już widać było miasteczko namiotowe jakie tu zostawili parę pacierzy temu. Dalej tam i tu unosił się dym ze spalonych namiotów lub ułamanych przez pociski ciskane ze skinków na terraodonach. Nawet niektóre wciąż latały pomiędzy drzewami ciskając oszczepy albo kamienie na dół. Tylko teraz wyglądało jakby obóz ogarnęło jakieś szaleństwo. Ciury obozowe, służba, żołnierze, kusznicy, muły, wszystko to skakało, strącało z siebie jakby goracy popiół albo mrówki, biegało, skakało trudno było się zorientować co tu się właściwie dzieje.

- O! Puścili węże i pająki! Dobrze! Jedzenie samo przyszło do Togo! Jak się je opali z włosków i oskórkuje to można piec na ogniu i są bardzo smaczne! - Pigmej niezmiennie nie tracił pogody ducha i wszystko zdawał się traktować jak dobrą przygodę i świetną zabawę. Na jakiej można zdobyć nowe trofea.

- Tam na czele chyba toczy się walka! Ale nie widzę dobrze przez te namioty! - porucznik krzyknęła wskazując gdzieś tam w kierunku czoła obozu gdzie w nocy trwały prace ziemne nad fortyfikacjami. I bardziej tą walkę można było wnioskować na słuch niż wzrok. Bo te namioty, drzewa, dym i ludzki chaos pomiędzy tym wszystkim skutecznie zasłaniał widok w tamtą stronę. A wyszli ze wschodniej flanki obozu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-10-2022, 19:43   #325
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Argumenty z ust wojowniczych Amazonek zdawały się być nawet rozsądne. Ogień zapowiadał całkowite oczyszczenie obozowiska, niestety ogromnym kosztem. Sylvańczyk być może podjąłby to ryzyko, lecz nie on tu dowodził. Rivera widocznie miał większą wiedzę na temat możliwości prowadzenia dalszej walki bez zaopatrzenia. Ostatnie słowa o wyroku nie zdziwiły Carstena, nie spowodowały też większego strachu czy trwogi. Wiedział, że w obozie wszyscy podlegali osądowi kapitana i w przypadku niesubordynacji los takiej osoby był nieodwołalny. Widok znajomych twarzy prędko wyzbył go od rozmyślań i skierował ku innym zadaniom. Ruszył z odsieczą swoim podkomendnym za których czuł się odpowiedzialny. Poza tym obecnie chronili to, co dla niego najcenniejsze – dotychczasowe zdobycze wyrwane dżungli, mające posłużyć do ratowania jego dziecka. Płonącą żagwią odstraszał pełzające robale i insekty, a przy każdej możliwości rozdeptywał twardą podeszwą te mniejsze szkodniki. Parł do przodu niesiony odwagą i obowiązkiem oraz myślą, że w jukach winny być zasoby oleju tak przydatne w chwili próby. Kiedy dotarł do przyjaciół, dostrzegł Estebana, który z wyraźna bladością, ale wytrwale pilnował kręcącego się muła i dobytku. Obok strudzona i rozpalona Barbette uwijała się jak w ukropie odpędzając szarańczę.

- W jukach są zapasy oleju! – krzyknął do kobiety.

Machał dziko żagwią jak płonącą maczugą. Płomienie biły blaskiem w zetknięciu ze żmijowatymi splotami, dołączając do chóru niemiłych odgłosów posykiwania. Kiedy Barbette odnalazła bukłak z olejem, nadstawił żagiew i miecz, które polane cieczą niemal natychmiast, jakby wzniecone pożarem, obficie buchnęły językami płomieni. Zaczęły one boleśnie kąsać robactwo i skutecznie odpędzać od grupki ludzi. Carsten stworzył niewielki krąg ognia, jak bezpieczną przystań, z której planował zacząć oczyszczanie najbliższej okolicy. Kilka pni i gałęzi na palisadę, posłużyło jako most przerzucony nad rzeką robactwa. Ochroniarz z rozmysłem dawkował olej, by zbyt szybko nie wyczerpać cennego płynu. Zamiatał mieczem i żagwią , niczym wojownik władający dwoma rodzajami broni. Równocześnie próbował skrzyknąć trochę czeladzi, by wyraźniej dać odpór tej sile natrętnych stworzeń. Polecił Barbette ściągnąć płachtę z najbliższego namiotu, aby posłużyła jako płonący żywy taran. Przecież Kapitan zabronił im spalenia obozu, nie wspominał zaś o kilku płachtach tkaniny tworzących namioty.

Carsten dbał też, by ogień nie wymknął mu się spod kontroli i nie spopielił obozowiska głównych sił wyprawy…
 
Deszatie jest offline  
Stary 22-10-2022, 00:06   #326
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Bertrand zmrużył oczy, próbując zorientować się z czym mają do czynienia. Na słowa Togo potrząsnął głową z obrzydzeniem. Miał nadzieję że większość tego plugastwa nie była jadowita. Przypomniał sobie nagle o młodym magu, który zginął od ukąszenia zanim jeszcze na dobre opuścili Port Wyrzutków. Musiał się postarać, by następni nie poszli w jego ślady.

- Pozostały im tylko takie brudne sztuczki bo w otwartej walce nie mają z nami szans! Tak daliśmy im popalić! Poruszajmy się w parach, tak będzie łatwiej pomagać sobie z tym robactwem, żeby je strząsnąć - zawołał do swoich ludzi. Następnie, ostrożnie skierował się w stronę centrum obozu, szukając namiotu Rivery by zameldować o sytuacji.


 
Lord Melkor jest offline  
Stary 23-10-2022, 22:03   #327
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 75 - 2526.I.13; bzt; popołudnie

Czas: 2526.I.12; bct; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5)



Carsten; zachodnia grupa



- Dobrze! Właśnie tak! Dalej! - kapitan Rojo chociaż wciąż miał kłopot ze znarowionym koniem jakiego pórbowało kąsać żywe mrowie jakie opanowało ziemię zachęcał grupę oczyszczającą do wysiłku. Bo wyglądało na to, że ta taktyka działa. Ogień, zwłaszcza taki większy niż z pochodni wydawał się naprawdę działać odstraszająco na te stworzenia. Wolały się do niego nie zbliżać. I ten pierwszy krąg ognia jaki Carsten kazał zbudować wokół kuszników okazał się skuteczny. Marynarze, Zoja, Majo, jego pomocnicy i przypadkowi ludzie którzy akurat byli w pobliżu skutecznie przepłoszyli pochodniami te małe gadziny. I udało się stworzyć ten pierwszy kawałek obozu wolny od plagi małych płazów, gadów i insektów. Co z kolei pozwoliło kusznikom zachęcanym przez kapitana wrócić do walki. Posłali nawiją swoje bełty celując gdzieś ponad słabnącą linię piknierów. A tam wyglądało na to, że inteligentne gady mogą się przebić przez ich żywy mur tarcz i pik.

Potem Carsten mógł pokierować akcją oczyszczania aby stopniowo oczyszczać pochodniami i płonącym olejem kolejne fragmenty obozu. Trzeba było co jakiś czas robić ogniska czy inne płonące punkty aby zbudować płonącą zaporę od tej inwazji małych, kąśliwych stworzeń co potrafiły wcisnąć się pod ubranie, pancerz ale najchętniej atakowały łydki do jakich miały najłatwiejszy dostęp. Szybko grupka rozproszyła się. Nie było to dziwne bo miasteczko namiotowe z których każdy namiot był wyższy od stojącego człowieka w naturalny sposób ograniczał widoczność i kanalizował przepływ ludzi między sobą. Część wzięła na siebie Zoja kierując pracami z jednej flanki a jemu zostawiając drugą.

Ogień chociaż szczypał także ludzi po oczach dymem jaki wydzielał to jednak wydawał się działać. Wewnątrz obozu ten nieskończony dotąd potok żywych, jadowitych stworzeń zdawał się rzednąć. Dym i płomienie skłaniały je do zawahania się, odwrotu lub poszukania innej drogi. W miarę jednak jak tych ognisk, płonących plam oleju i pochodni przyłączających się do akcji ludzi było coraz więcej tak gadów i robactwa było coraz mniej.

Nie wszystko szło gładko. Co chwila jakiś skorpion, wąż czy jadowita ropucha atakowała od ten przegapionej strony kogoś z ludzi. Ci krzyczeli ze strachu, zaskoczenia albo bólu, próbując w ostatniej chwili cofnąć nogę albo uskoczyć przed atakiem. Samemu Carstenowi jakoś za każdym razem udawało się uniknąć ataku. Albo cofnąć nogę, albo zasłonić się pochodnią czy odciąć łeb miarkującemu się na niego wężowi. Barbette w pewnym momencie krzyknęła z zaskoczenia ale wąż ukąsił ją w cholewę buta nie robiąć jej krzywdy. A zaraz potem kobieta zdołała odgrodzić się od niego pochodnią jaka go spłoszyła. Esteban nie miał tyle szczęścia. Któreś ze stworzeń zdołało go dziabnąć w łydkę chociaż rana nie wydawała się zbyt poważna.

W końcu jednak prace miały się ku końcowi. Widać już było ostatnie namioty. Wspólny wysiłek większej ilości ciżby, marynarzy i żołnierzy nie związanych walką przyniósł efekt i chociaż nie było mowy aby to pełzające robactwo wybić w obozie co do nogi to jednak wszędobylski dym i płomienie skutecznie spacyfikowały ich bojowe zapędy. Jednak zgiełk za ich plecami, tam od tej części obozu najbliższej do piramid wskazywał, że walka tam wciąż trwa.


---



Mecha 75


Unikanie ataków rojów (ZRĘ +30)


Carsten 55+30=85; rzut: https://orokos.com/roll/958491 67; 85-67=18 > ma.suk = unika ataków

Esteban 30+30=60; rzut: https://orokos.com/roll/958492 87; 60-87=27 > ma.por = ukąszenie; -2 ŻYW

Barbette 30+30=60; rzut: https://orokos.com/roll/958493 60; 60-60=0 > remis = ukąszenie; -0 ŻYW

Zoja 45+30=75; rzut: https://orokos.com/roll/958494 39; 75-39=36 > śr.suk = unika ataków

Majo 45+30=75; rzut: https://orokos.com/roll/958495 39; 75-39=36 > śr.suk = unika ataków


---



Bertrand; wschodnia grupa


Bretończyk poprowadził swoją grupę w kierunku objętego chaosem obozu. I dymem! Jak weszli pomiędzy namioty okazało się, że to ciury obozowe, żołnierze i marynarze i kto wie kto jeszcze, rozpalają ogniska, wylewają olej z bukłaków i chyba starają się ogniem odstraszyć ten najazd rojów stworzeń z dżungli. Tworzyli przy tym jednak zapory z ognia przez jakie i ludziom było trudno przebyć. A dym oślepiał szczypiąc w oczy i wdzierając się w płuca. Ten cały chaos, dym, krzyki no i namioty wyższe od człowieka przeszkadzały w orientacji co tu się dzieje i kto jest kto i gdzie. Wcale nie było łatwo znaleźć głównodowodzącego. Zanim to się stało jakiś wąż użarł Bertranda w łydkę, Togo jakaś osa użądliła w ramię a marynarze Lany rozproszyli się w wąską linię slalomując pomiędzy ogniskami i namiotami. Sądząc po ich krzykach też nie poszło im tak całkiem bezproblemowo. Jak porucznik Lana przeliczyła ich gdy stanęli przed konnym kapitanem okazało się, że czterech brakuje. Albo się zgubili w tym dymie albo przydarzyło im się coś gorszego.

W końcu jednak stanęli przed kapitanem de Rivera. Brodacz miał nieco kłopotów z opanowaniem wierzchowca. Zresztą widoczni niedaleko konni konkwiskadorzy podobnie. Zarówno bliskość ognia, dymu jak i te zjadliwe, małe stworzenia z dżungli peszyła te dumne i silne wierzchowce i jeźdźcy musieli się wysilić aby nad nimi zapanować.

- Aha! Bertrandzie! Jak się mają sprawy na wschodnim skrzydle? Gdzie trzeci pluton? - zawołał kapitan robiąć prawie obrót w okół osi konia który chciał zapewne wydostać się z tej ognistej i zadymionej pułapki. Niedaleko kusznicy prowadzili ogień w kierunku czoła obozu gdzie pikinierzy uparcie odpierali ataki jaszczurów. Tym razem tych pełnowymiarowych a nie te małe i zwinne skinki.

Bretończyk właśnie mówił co tam się dzieje i dlaczego nie ma z nimi plutonu porucznik Casty gdy nadbiegł jakiś goniec.

- Kapitanie! Przebili się! Zaraz tu będą! - krzyknął zdyszany pokazując dłonią gdzieś przed siebie. A tam faktycznie tumult zrobił się straszny. I widać było jak linia obrońców pękła a przez nią wbija się do wnętrza klin pancernej, gadziej rasy.

- Kusznicy! Strzelać w nich! Bertrandzie! Proszę wziąć swoich ludzi i zalepić tą wyrwę! Natychmiast zanim się rozleją! - kapitan de Rivera zareagował błyskawicznie. Miał o tyle dobrze, że oddział kuszników był prawie tuż obok więc ich dowódca go usłyszał i natychmiast kazał obrać swoim ludziom nowy cel. Lekkie kusze strzelając na wprost miały ogromną siłę przebicia ale czy by wystarczyła na tą gadzią rasę nie było wiadomo. Do tej pory mieli do czynienia ze skinkami w różnych postaciach i starciach ale z tymi większymi gadami jeszcze nie walczyli.

- Formować szereg! - porucznik Lana krzyknęła do swoich marynarzy. Ci z pistoletami i kordelasami w dłoniach sprawnie ustawili się w linię gotowi przyjść na odsiecz swoim kolegom walczącym w pierwszej, mocno się już chwiejącej linii.


---



Mecha 75


Unikanie ataków rojów (ZRĘ +10)


Bertrand 45+10=55; rzut: https://orokos.com/roll/958488 86; 55-86=-31 > śr.por = ukąszenie; -3 ŻYW

Togo 40+10=50; rzut: https://orokos.com/roll/958489 70; 50-70=-20 > ma.por = ukąsznie -2 ŻYW

Lana i marines 40+10=50; rzut: https://orokos.com/roll/958490 > łącznie -23 ŻYW = 13-1=12/13 marines
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-10-2022, 20:58   #328
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Szczerze powiedziawszy Sylvańczyk nie spodziewał się takiej skuteczności swych działań. Pojedyncze żagwie zmieniły się stopniowo w pas ognia ogarniający większe pole i odpędzający mrowie robactwa. Co prawda nadal kręciło się one przy stopach żołnierzy, lecz nie w takie ilości jak wcześniej. Nie zwolniło go to jednak od czujności i szybkich cięć miecza lub miażdżenia butem, co bardziej natrętnych gości. Groźne posykiwania na szczęście stawały się rzadsze, ochotnicy zbierali się w większe grupy, ludzie powoli zyskiwali pewną przewagę nad jadowitym potokiem, który zdawał się wolno cofać, niczym fala odpływu. Nie było to jednak jedyne zmartwienie, bo odgłosy potyczki rosły w siłę.

Carsten zajął się swoimi ludźmi, ocenił ranę Estebana i kazał Barbette opatrzyć młodzika. Przez opary gryzącego dymu i języki płomieni trudno mu było dostrzec dokładną mapę zmagań. Poza tym ściana dżungli również nie pozwalała sięgnąć wzrokiem dalej niż kilkadziesiąt metrów. Jednego był pewien jaszczury nie odpuszczą i być może za chwilę ześlą kolejną plagę na podmęczonych ludzi. Nie wolno było dopuścić do paniki i złamania morale. Oczyszczenie obozowiska i zapewnienie spokoju na tyłach, wśród czeladzi i zaplecza było równie ważne, co zmagania na pierwszej linii. Wszak żołnierze po odparciu pierwszego naporu wroga musieli mieć miejsce, aby zregenerować siły, opatrzyć rany i zewrzeć szyki przed kolejną potyczką o piramidę. Bezpieczny od jadowitej chmary obóz miał być gwarancją zapewnienia tych warunków i właśnie na tym zadaniu zamierzał się skupić zaufany porucznik Kapitana de Rivery…
 
Deszatie jest offline  
Stary 28-10-2022, 23:38   #329
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Bretoński kawaler skrzywił się z bólu, czując ukąszenie węża. Wściekłym gestem odrzucił go na ziemię, a następnie z satysfakcją przebił jego łeb swoim rapierem.

- Plugawe gady i robactwo, dobry pomysł by zwalczać je ogniem!

Ukąszenie nie bolało aż tak bardzo, miał tylko nadzieję, że nie było w nim jakiegoś groźnego jadu, na razie nie miał warunków by to sprawdzić. Trzeba było się przebijać przez ten chaos.

************************************************** ***********

Dotarli w końcu do Rivery i Bertrand wyjaśnił, że znaleźli Amazońskie zwiadowczynie oraz, że główne siły Królowej Aldery przybędą tutaj jutro.

- Oddział Casty osłaniał nas przed skinkami, myślę że można posłać posłańca, by sprowadził ich z powrotem. A wiesz może Kapitanie, gdzie jest moja siostra i mój stary oddział?
Miał nadzieję, że Isabella jest bezpieczna, na szczęście jego ludzi byli strzelcami więc nie powinni znaleźć się na pierwszej linii...

************************************************** ****

Kiedy pancerne gady przebiły się tak blisko, skinął tylko głową Riverze i poprowadził marynarzy przeciwko nim. Sam stanął na ich czele, z rapierem gotowym do przelewania kolejnej gadziej krwi. Teraz przynajmniej miał godniejszych przeciwników.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 28-10-2022 o 23:40.
Lord Melkor jest offline  
Stary 06-11-2022, 21:33   #330
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76 - 2526.I.13; bzt; zmierzch

Czas: 2526.I.12; bct; zmierzch
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, pogodnie, skwar (-10)


Wszyscy







https://cdnb.artstation.com/p/assets...jpg?1510826567



Obóz przypominał pobojowisko. Od rana gdy zdołano jako tako rozbić sie poprzedniego wieczoru na obozowisko wiele się zmieniło. Już rano zapewne nie jeden porządny kwtermistrz mógłby się przyczepić i kręcić nosem na wiele niedociągnięć w pospiechu i przy pochodniach rozbijanego obozu. Że korzenie, że liany, że linki splątane… To było jeszcze zrozumiałe ze względu na okoliczności rozbijania tego obozu. Zapewne rano i przez resztę dnia by to poprawiono. Rano jednak na obóz spadł atak latających gadów a potem reszta walk. Dlatego wieczorem, znów przy pochodniach minął cały, długi i upalny dzień. A wczorajszy wieczór wydawał się być wieki temu.

Gdzie okiem nie sięgnąć coś było nie tak jak powinno. Namioty jakie zawaliły się od kamieni rzucanych z góry przez skinki dosiadające latające gady. Podziurawione ciskanymi z góry oszczepami. Niektóre namioty całkiem się spaliły. Czy to w czasie walk, zamieszania czy akcji oczyszczającej z rojów dżungli. Po tych rojach zostały mnóstwo martwych trucheł. Węże, olbrzymie żuki, pająki, skorpiony, wszystko różnej wielkości. Od takich małych co dałoby się rozgnieść kciukiem po takie które można by się zastanawiać czy by nie zdzerżyły nacisku buta na swoją wylinkę. Cała egzotyczna menażeria. Do tego padłe trupy ludzi i zwierząt z obozu. Tam ktoś z ciżby leżał martwy na ziemi pokryty milionami spuchniętych ukąszeń, parę kroków dalej martwi skink i jego skrzydlaty wierzchowiec jakich ktoś zestrzelił z łuku. Jeszcze dalej padnięty muł czy zabity żołnierz. Tylko te największe jaszczury przy których nawet orki wydawały się drobne to te jakie ubito leżały poza obozem na jego przednim skraju, razem z pikinierami i ludźmi którzy padli w starciu z nimi.

Walki w południe gdzieś zaczęły wygasać. Po południu już właściwie było po wszystkim. Jaszczury chociaż pojedynczo zdołały wedrzeć się do objętego chaosem obozu to jednak w zbyt małej liczbie aby miało to znaczenie. Chociaż pojedyncze kolosy masy pancernej skóry i mięśni potrafiły rozsiec człowieka w pół jedny uderzeniem swoich szczęk czy straszliwej broni to jednak przewaga liczebna ludzi zrobiła swoje. Gdy ci nie byli już zajęci walką w pełzającym plugastwem w obozie mogli zewrzeć szyki jeszcze raz i postawić kolejną linię obrony. Czas im właśnie kupły drużyny oczyszczające obóz pod wodzą Carstena i Zoji oraz Bertrand na czele marines porucznik Lany jacy ruszyli do kontrszarży na te większe jaszczury jakie przełamały się właśnie przez zażartą obronę pikinierów a ostrzał kuszników zdawał się nie robić na nich wrażenia.


Chociaż przez ten moment gdy marines jeszcze nie zwarli się ze szturmującymi gadami te dostały pełną salwę od tileańskich i bretońskich kuszników pod wodzą porucznika Sabatiniego. Wcześniej musieli strzelać nawiją, ponad głowami i łbami walczących aby nie zranić swoich. Nie było to zbyt efektywne. Ale gdy posłali całą salwę z bezpośredniej odległości to te bełty całkiem solidnie zagłębiły się w ciekslach i tarczach potężnych jaszczurów. Jeden czy dwóch nawet padło a parę się zachwiało czy zaryczało wściekle i boleśnie. Jednak zanim kusznicy zdążyli ponownie napiąć swoją broń, nałożyć bełt, wycelować i strzelić to ludzie i gady zwarli się ze sobą w śmiertelnym starciu.




https://i.imgur.com/NuSgDQI.jpg


Lekko ranny już na początku starcia Bertrand szybko odkrył, że pod względem fechtunku to znacznie przewyższa tego wielkiego, dzikiego wojownika gadziej rasy. No ale samo trafienie to nie wszystko. Uzbrojony w potężną, dziwną broń jaszczur skutecznie korzystał ze swojej pokrytej barwną, gadzią skórą tarczy mocno utrudniając trafienie w siebie. Sam zaś zdawał się kompletnie nie zważać na trafienia rapiera Bretończyka. W końcu po którymś kolejnym zaczął zdradzać oznaki zmęczenia i boleści ale znów trzeba było wielu kolejnych aby go wreszcie ostatecznie powalić. Okazał się bardzo odporny na wielokrotne trafienia. Sam trafił Bretończyka tylko raz ale do tej pory czuł jak to miejsce spuchło, zdrętwiało a wcześniej jak tryskała tam krew po trafieniu dziwną bronią jaszczura.

Innym jednak którzy nie mieli takiej wprawy w szermierce jak on nie szło tak dobrze. Dla nich te większe jaszczury były poważnym wyzwaniem. A w większości nie mieli pik jak ich koledzy z rozbitej pierwszej linii które dawały im przewagę zasięgu i możność walki spoza zasięgu rażenia tej kolczastej broni jaszczurów. Wyglądały jak większe i cięższe jednej z wersji broni jakich używały Amazonki. Bertrand sam nie mógł powstrzymać tej nawały i powoli razem z marines jacy go otaczali byli spychani ku obozowi. Na lewej flance resztki pikinierów zostały z przodu walcząc desperacko o przetrwanie. Na szczęście dla nich saurusy po rozbiciu ich kolegów ruszyły na obóz a okrążenie i wybicie ich zostawiły mniejszym skinkom jakie wydawały się w sam raz do takiego zadania. Zaś nad marines Lany i Bertranda te większe jaszczury zaczęły mieć przewagę liczebną. Zaczęły ich nie tylko spychać do tyłu samą swoją masą ale też coraz wyraźniej flankować. Lada chwila groziło im, że albo będą musieli zrejterować albo zostaną otoczeni.

Nie wiadomo jakby to się skończyło. Ale w sukurs przyła im pancerna gwardia na czele z pancerną kapitan. Krzyknęła coś do swoich gwardzistów co brzmiało jak chyba ich zawołanie bitewne ale trudno było w chaosie bitwy to zrozumieć. I jaszczury zamiast okrążyć i wyrżnąć marines musiały w pośpiechu ustawić się frontem do szarżujących na nich gwardzistów. Wreszcie wielkie miecze z najlepszej imperialnej stali znalazły godnego siebie przeciwnika. I walka tam była wyrównana bo w lekkiej piechocie jaką byli marynarze to tutaj jaszczurom szło znacznie lepiej. Marynarze nie mieli tarcz ani pancerzy w bezpośrednim starciu z mocarnymi jaszczurami niezbyt mogli użyć swoich pistoletów a te kroczyły krok za krokiem gotowe zmiażdżyć każdy opór. Czy marines wytrwaliby do momenty rozstrzygnięcia walki między gwardzistami a jaszczurami nie wiadomo. Walka rozstrzygnęła się gdy sam kapitan de Rivera uporządkował wreszcie uwolnione od pełzającego robactwa szyki, pokierował konnymi konkwistadorami aby objechały walczących i uderzyły na plecy jaszczurów. Dżungla to nie był najlepszy teren uderzenia dla ciężkiej kawalerii więc zabrakło efektu szarży z kopiami i lancami. Estalijscy rycerze po prostu wjechali na tyły jaszczurów i siekli ich lancami. A gdy te pękły wyrzucali je sięgając po rapiery, miecze, szable, czekany czy toporki. To wreszcie przeważyło szalę i to nagle jaszczury znalazły się w potrzasku gdy już były pomiędzy pierwszymi namiotami obozu. A mimo to nie pękły. Zachowywały się z nieludzką obojętnością i trzeba było je wybić do nogi. Ostatecznie dowódcy zebrali z oczyszczonego obozu wszelkie odwody, nawet strzelców posłali do walki aby samą masą zdusić ten gadzi opór. Carsten i Zoja też trafili na ten ostatni, desperacki akt bitwy.

Wreszcie gdy padł ostatni jaszczur walka w obozie się skończyła. Skinki widząc porażkę większych pobratymców odstąpiły od walki bezpośredniej gdzie więksi i silniejsi ludzie mieliby nad nimi przewagę. Ale jeszcze długo obrzucały obóz oszczepami nękając go nieustannie. Zaś w dżungli toczyły się walki osamotnionych marines wysłanych tam jeszcze rano. Kusznicy podjęli walkę strzelecką z małymi gadami jakie kryły się w krzakach i koronach drzew. Aż tamtym się znudziło albo skończyły im się oszczepy. Niedługo potem do obozu wrócili nieludzko zmęczeni marynarze i wojowniczki królowej Aldery. Te spieszone co straciły swoje pierzaste wierzchowce i te co jeszcze je miały. Walkę można było więc uznać za zakończoną. Ale nie same prace.

Prawie od razu zaczęto znosić rannych do lazaretu. Ten na szczęście ocalał i Cesar ze swoją drużyną zwijał się tam jak w ukropie. Zaczęto też porządkować obóz. Truchła jaszczurek i insektów zwykle wrzucano do płonących ognisk. Trzeszczały tam i śmierdziały palonymi włosami i pękającymi od rozgrzanych ogniem wnętrzności odwłokami. Niektórzy obozowicze tego nie mogli znieść i wymiotowali od tego obrzydliwego smrodu i dźwięku.

Zaczęto też odszukiwać zmarłych obrońców. Na razie ściągano ich w jedno miejsce aby ich policzyć i rozpoznać. Zapisać w dzienniku wyprawy. Kapitan rozkazał wykopać dla nich zbiorową mogiłę. Może poza paroma znaczniejszymi osobistościami jakie zasługiwały na osobny pochówek. Największą stratą był łysy pułkownik de Guerra. Jaki od początku walki dowodził obroną pierwszej linii. I widocznie tam padł. Nikt nie wiedział kiedy i jak dokładnie. Ale tam go znaleziono, ze zmiażdżonym barkiem i rozprutymi trzewiami. Jakby jaszczur jaki go zabił nic sobie nie robił z jego misternie zdobionego napierśnika z solidnej stali. Oprócz niego trupy obrońców były różnorodne chyba każda formacja czy służb zapłaciła mniejszą czy większą krwawą ofiarę tej walki. Leżeli tam marynarze z różnych oddziałów, morskie wiarusy wielu bitew i potyczek. Puklerzyści Carrery co tak dzielnie stawali podczas noworocznej nocy walcząc z ociekającymi rzeczną wodą szkieletami. Nawet ze dwóch znamienitych rycerzy w swoich wspaniałych zbrojach padło w ostatnim etapie walk. Sporo służby obozowej. Ci zginęli straszną śmiercią, od ukąszeń jadowitych stworzeń jakie zalały obóz. Górale Olmedo też zapłacili swoimi zabitymi, podobnie jak jenites, konni zwiadowcy z oszczepami, wielu kuszników, także ci z oddziału Bertranda i sporo pikinierów jacy tak długo odpierali kolejne ataki jaszczurów póki ci ich wreszcie nie zmęczyli i nie rozbili przebijając się przez nich na czoło obozu.

A teraz ten długi i ciężki dzień się kończył. Coraz bardziej polegano na świetle ognisk i pochodni. Panowała atmosfera wycieńczenia i przygnębienia. Prawie każdy stracił kogoś znajomego albo miał kogoś takiego w lazarecie a ich los był niepewny. Co więcej gdzieś tam, całkiem niedaleko wciąż stały piramidy opanowane przez gadzią rasę. Gady też poniosły straty no ale trudno było oszacować ile ich jeszcze zostało w piramidach.

- Aby do jutra. Jutro przybędzie królowa Aldera ze swoją armią to nas wesprze. - kapitan de Rivera zdjął z siebie hełm i położył go na rozkładanym stole w namiocie narad. Teraz siedział i wpatrywał się pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Mocno to kontrasotwało ze swadą i humorem jakimi zwykle tryskał. Sam namiot zyskał parę dziur od ciśniętych z góry oszczepów, parę nadpaleń ale właściwie ocalał cało. Sam kapitan wydawał się być tak samo zmęczony jak jego armia. Właściwie to chyba wszyscy w namiocie tak wyglądali. Brudni, spoceni, rozgorączkowani, zakrwawieni. Sam kapitan miał rozorane przez jaszczura udo przez co mocno stracił na swojej sprężystości ruchów i wyraźnie kuśtykał jak tylko zsiadł z konia. Pewnie dlatego podjechał nim pod samo wejście namiotu. Większość z pozostałych dowódców też nosiła podobne ślady walk. Sabatini miał obandażowaną głowę, Olmedo stał w samej koszuli bo musiał zdjać resztę gdy mu bandażowano obojczyk. Zastanawiał się czy teraz będzie w stanie naciągnąć nim cięciwę. Kapitan de Silva sapał mocno bo chociaż broń jaszczura nie do końca przebiła jego napierśnik to ostre krawędzie tego przebicia przeszły przez przeszywalnicę jaką miał pod spodem i uwierały go w żebra drapiąc je przy każdym oddechu. Koenig stała też w samej koszuli bo pod nią Cesar obandażował i zaszył jej ranę po trafieniu kolczastą bronią w bok na wysokości brzucha. Wszyscy wydawali się być potwornie znużeni i u kresu swoich sił. Walka w tym dusznym, piekielnym klimacie, tak długa i brutalna wykończyła chyba każdego kto brał w niej udział.

- Oh de Guerra, dlaczego padłeś? Dlaczego dałeś się zabić? Kto mi teraz będzie doradzał tak celnie jak ty to robiłeś? - de Rivera pokręcił głową i zdawał się być przybity także śmiercią starego pułkownika. Ten był ekspertem od wojny lądowej więc świetnie się uzupełniali z estalijskim morskim wilkiem. Teraz go zabrakło.

- Dobry wieczór. Przyniosłyśmy wino. Udało nam się znaleźć w jukach i rozrobić. - scena ożywiła się gdy do środka weszła Izabella z dzbankami wina. Razem z nią grupka kobiet, też z dzbankami. To poprawiło humory i wywołało nawet uśmiechy na brudnych, zmęczonych twarzach.

- Ha! Ambrozja bogów! Muszę cię Izabelo mianować moim osobistym podczaszym! - zawołał wódz naczelny jakby ten mały podarek w postaci świeżego wina odegnał chociaż na chwilę jego troski i zmartwienia. To zaś wywołało falę uśmieszków jakby pozostałym też humory się poprawiły.

- Oh, to tylko zwykłe wino. - odpowiedziała wesoło siostra Bertranda. Sama też nosiła opatrunek na łydce gdzie ją coś zdołało użreć podczas walk o obóz.

- Tak kapitanie, nasza królowa przybędzie jutro. Nasze culhany puściła przodem i już są z nami. W nocy jaszczury są leniwe i nie prowadzą wojen. A jutro przybędzie nasza królowa. - Majo wyglądała dość makabrycznie bo na skąpo odzianym ciele na jakim niewiele nosiła a już na pewno nie pancerz to wszelkie cięcia i ukłócia wyraźnie było widać. Na szczęście dla niej były albo dość płytkie albo nie raziły witalnych miejsc. Teraz były posmarowane jakąś jasną maścią więc na dość ciemnej skórze kobiety wyglądało to jakby była w cętki i prążki.

- Jutro mówisz? A w nocy jaszczury nie prowadzą wojen? No dobrze. Więc wytrwamy do jutra. Raport strat proszę. - kapitan jakby zaczynał się wybudzać z apatii w jaką popadł gdy tylko dokuśtykał się z siodła do stołu narad. I zaczynał rutynowo, od raportu strat. Każdy z dowódców przedstawiał straty swojego oddziału. A skryba to notował. W większości nie były zbyt duże straty liczebne. Największe były w pikinierach z pierwszej linii i marynarzach Lany jacy stawali przeciwko saurusom. W pozostałych jednostkach straty oscylowały mniej więcej wokół 1/4 stanu. Czasem trochę więcej, czasem mniej ale średnia wyszła mniej więcej taka. Jak na przetrwanie bitwy to może nie wyglądało tak źle chociaż jak się oczekiwało walnej rozprawy z jaszczurami to już przyszłość nie rysowała się w tak świetlanych barwach. Pomoc i wsparcie królowej dzikusek naprawdę wydawało się wręcz niezbędne. Inaczej to chyba by można zacząć rozważać powrót do Portu Wyrzutków.

Do tego obóz sam w sobie ucierpiał. Udało się go uratować ale ten poranny nalot latających gadów oraz inwazja rojów dżungli i walka z nimi mocno dały się we znaki. Część zapasów została spalona, część dosłownie poszła w błoto albo stratowana czy po prostu zagubiona. Albo łaziło po nich robactwo więc z tego wszystkiego co chwila ktoś odkrywał, że wino czy prowiant nie nadaje się do jedzenia, jest utopiony w błocie albo go nie ma. Takie było pierwsze wrażenie gdy wojacy powracali do swoich namiotów a te jeszcze stały. Bo niektórzy mieli tylko przewalony placek z żerdzi i płótna namiotowego albo pogorzelisko. To też nie poprawiło humoru wymęczonym ludziom. I znów liczono na pomoc królowej Aldery jaka powinna przybyć z zapasami.

- Trzeba pochować zmarłych. Zbierzcie wszystkich w jednym miejscu. I Carsten, dopilnuj tego aby ciury zaczęły kopać mogiłę już dzisiaj. Rano msza i pogrzeb. Nie możemy tu trzymać trupów na wierzchu bo wybuchnie zaraz i się zlecą padlinożercy. - kapitan przetarł twarz i włosy palcami zacząwszy wydawać dyspozycje. Wystawić warty, ale ze strzelców i rotować ich często aby na rano oddziały były w miarę wypoczęte. Podzielić się namiotami aby nikt nie spał na zewnątrz. Kazać kuchniom ugotować cokolwiek aby było ciepłego i na dzisiaj. W końcu większość dnia większość z nich nic nie jadła i teraz żołądki nie tylko w namiocie narad przypominały o tym uchybieniu. Zaczynała się kolejna noc w dżungli. Co przyniesie świt tego nikt nie wiedział. Jaszczury zaatakują ponownie? Czy nie? To było całkiem logiczne, że chcieli zdławić intruzów zanim ci się połączą z siłami królowej Amazonek. Ta miała przybyć jutro ale czy z samego rana, w południe czy pod wieczór to niezbyt było wiadomo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172