Zdumiony przemyśleniami podopiecznej krasnolud zalecił, by ograniczyć palenie świec do minimum, a najlepiej w ogóle ich nie używać. Światło księżyca przebijające się przez szpary w wzmocnionych deskami okiennicach było komfortowe dla brodacza, choć raczej niewystarczające dla ludzi. Jako zalecenia na kolejny dzień polecił, by służba zakupiła zapas nowych świec w innym, niż zazwyczaj miejscu, a najlepiej, by zaopatrzono się w kilka latarni z osłonami i regulowaną długością knota oraz zapas oleju na kilka dni. Zrobienie czegoś niestandardowego powinno zabezpieczyć ich trójkę przed knowaniem ich głównego konkurenta do spadku. Do tego żywność i napoje pozyskane w możliwie bezpieczny sposób (zalakowane szyjki butelek, zaszpuntowane antałki, w pełni zawoskowane gomółki sera, suchary, suszone mięso i owoce czy orzechy).
Albo całe te przygotowania zaskoczyły Marcusa, albo nie próbował niczego tej nocy. Rano poznali przeciwnika - według Eleny Ludwik był na tyle honorowy, że nie będzie stosował nieczystych zagrań. Z jednej strony dobrze, z drugiej - musiał być całkiem pewny swoich umiejętności, aby polegać wyłącznie na nich. Honorowe podejście do pojedynku pozwoliło Detlefowi skupić się na walce i doborze oręża, co nieco ułatwiła prośba adwersarza - obuchy.
Detlef wybrał zatem swój młot - porządną robotę dawich z pewnego miasta złupionego przez Granicznych podczas rejzy. I to mimo całkiem udanej obrony (przynajmniej zdaniem niektórych) dowodzonej przez grupkę przymusowych ochotników z nulneńskiego zaciągu. Broń oszczędna w stylistyce, jednak świetnie wyważona i wykonana z najlepszych materiałów. Świetnie uzupełniała się z pancerzem i tarczą, jednak te nie były dozwolone w czasie pojedynków o schedę Toppenheimerów. Niedorzeczne zasady z punktu widzenia brodacza.
Ludwik miał być mistrzem obrony - brak tarczy zapewne będzie rekompensował zwinnością i zasłonami. Skoro jego ulubioną taktyką było zmęczenie przeciwnika nieskutecznymi atakami i wyczekanie na okazję do kontry, to właśnie tego Detlef musiał się wystrzegać. Może był doświadczonym pojedynkowiczem i cechował się cierpliwością, ale z pewnością nie miał jej tyle co dawi. Thorvaldsson zamierzał uderzać powściągliwie, właściwie bardziej markować ciosy niż je wyprowadzać, by skłonić przeciwnika do przejścia do ataku. Sparować cios lub zejść z jego linii i wyprowadzić swoje uderzenie gdy Ludwik się odsłoni. Brodacz liczył, że jego przeciwnik nie będzie mistrzem i w obronie i w ataku - oby się nie mylił...