Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2022, 23:26   #9
Nuada
 
Nuada's Avatar
 
Reputacja: 1 Nuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputację

____
3.1


W gabinecie dyrektora unosił się dziwny i dość nieprzyjemny zapach. Unoszący się znad pełnej niedopałków popielniczki, gryzący smród tytoniowo-popiołowym, wplecione zostały nuty kwaśnego potu, starej szafy i bibliotecznego kurzu. Całość kompozycji zapachowej wypełniającej niewielkich rozmiarów biuro, dopełniały zapach przemoczonych odświętnych ubrań i metaliczna woń zaschniętej krwi. Istne pandemonium miazmatów, które sprawiały, że atmosfera panująca w gabinecie niepokojąco ocierała się o groteskę.

Tadeusz Frycz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 32 im. Małego Powstańca, stał w oknie i niewidzącym wzrokiem spoglądał na zaparkowane na ulicy samochody. Uczniowie przezywali go Hightower, rzecz jasna ze względu na jego niemal dwa metry wzrostu. Gdy w czasie przerwy przechadzał się korytarzem wyglądał , niczym Guliwer wkraczający do królestwa Liliputów. Wszyscy uczniowie bali się go, choć prywatnie Frycz należał do osób dowcipnych i towarzyskich, a przede wszystkim bardzo miłych. Wśród sprzątaczek krążyły plotki, jakby popija w pracy, ale nikt go nigdy na niczym nie przyłapał. Jedyną widoczną wadą dyrektora stanowił jego tytoniowy nałóg. Zdarzało się nawet, że w czasie lekcji potrafił wyjść na pięciominutowego dymka. Otaczający go smród tanich papierosów stanowił jego znak rozpoznawczy.

- Nie jestem w stanie pojąć, co wam strzeliło do głowy - odezwał się w końcu po długiej chwili przerwy. Spojrzał kątem oka na Jacka i Karola, którzy niczym wystraszone i przemoczone do suchej nitki kundelki, siedzieli przed nim w oczekiwaniu na przybycie swoich rodziców.
- To po prostu niewyobrażalne, jak można być tak głupim. Pierwszy dzień szkoły, a ja zamiast wygłaszać mowę powitalną na apelu, musiałem tłumaczyć się policji z waszych wybryków.
- Ale panie dyrektorze, to nie my… - próbował po raz kolejny wyjaśnić całą sytuację Karol. Ciężko mu było mówić, gdyż rozcięta warga spuchła niczym balon.
- Zamilcz Zamojski - krzyknął Frycz - Nie chcę tego słuchać. To, że nie wy zaczęliście, niczego nie zmienia. Rozumiesz? Dlaczego żaden z was zamiast rzucać się z pięściami na wykolejonych wyrostków, którym wydaje się, że są gangsterami z Bronxu, nie przybiegł do mnie. Co? Nie jesteście lepsi od nich…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść - odpowiedział Frycz, instynktownie wyprostowując się i poprawiając marynarkę.
Oto nadeszła chwila prawdziwej grozy. W progu Kazimierz Borkowski i Marek Zamojski.
- Proszę wejdźcie panowie - dyrektor wyszedł zza biurka - Zanim zabiorą panowie synów, chciałbym zamienić z wami kilka słów. Chłopcy zaczekajcie na korytarzu.


____
3.2


To ci dopiero rozpoczęcie roku szkolnego. Nie było ani wniesienia sztandaru, ani hymnu, ani nudnej przemowy Hightowera. Za to afera, jaka wybuchła na tyłach szkolnego boiska na pewno przejdzie do historii. Tak rodzą się legendy, chciałoby się rzec. Tylko w chwili, gdy woźny rozdzielał bijących się chłopaków, a policja ściągała z płotu Majewskiego, nikomu nie było do śmiechu.

Teraz, gdy emocje opadły całą szkoła huczała od plotek. Uczniowie zebrani w sali gimnastycznej zostali puszczeni do domu, ale mimo to jeszcze przez dobrą godzinę nikt nie opuścił szkoły.
Wszystkich zżerała ciekawość, co będzie z Borkowskim i Zamojskim, którzy w asyście woźnego weszli do gabinetu dyrektora.

Wśród czekających na jakieś wieści, stała i Agnieszka. Oparta o ścianę, pogrążona we własnych myślach i wyraźnie głęboko czymś poruszona.

Pobrudzone ubranie, bójka i całą awantura z policją, na tym nie kończyła się jej lista zmartwień. W ręku ściskała niewielką kartkę, która paliła i uwierała ją niczym cierń. Anonimowa, skreślona naprędce, tajemnicza wiadomość, która rozpalała wyobraźnię i była niczym zaproszenie do niebezpiecznej przygody.

Ukradkiem rozchyliła dłoń i jeszcze raz spojrzała na blado różową karteczkę.




____
3.3


To już nie była solówa, czy zwykła bójka. W jednej chwili szkolna bijatyka przerodziła się w walkę o życie. Jacek i Karol wymienili spojrzenia. Słowa stanowiły teraz zbytek i mogły bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Gotowi na wszystko, w końcu racja była po ich stronie, rzucili się na cwaniaczków silnych tylko w kupie.

Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Gnojenie leszcza przerodziło się w niemal uświęcony akt sprawiedliwości społecznej.
Uszal i Sikora zacisnęli pięści. Wyszczerzone zęby i przekleństwa ciskane niczym zeusowe gromy, nie pomogły im w niczym. Determinacja i furia z jaką rzucili się na nich Borkowski z Zamojskim nie tylko ich zaskoczyła, w końcu do kiedy to frajerzy potrafią się bić i mają dość odwagi, by stanąć do walki, ale także przeważyła szalę zwycięstwa na ich niekorzyść.

Przynajmniej w pierwszej chwili.

Jaworski padł na plecy, a po chwili musiał bronić się przed gradem pięści spadających mu prosto na twarz.
- Ty kurwo! Zabiję cię! - darł się żoliborski Pablo Escobar, próbując zrzucić z siebie rywala.
Podobny los spotkał Sikorę. Z tą tylko różnicą, że Zamojski nie zdołał przygwoździć go do ziemi. Przeciwnik wpadł mu głową pod pachę i walił na oślep pięściami.
- Zajehh… bhhiee chięę - dyszał jednocześnie ściskając głowę Zamojskiego i próbując uniknąć nadlatujących z dziką wściekłością ciosów.

Czas przestał istnieć, a każda upływająca sekunda ciągnęła się nieskończoność. Zebrani gapie głośno dopingowali dwójce swoich kolegów, ale żaden nie pomyślał o tym, żeby im jakoś pomóc.

Kotłowanina w błocie i wciąż lejącym deszczu wyglądała zbyt zjawiskowo, aby zaprzątać sobie głowę czymś takim. Emocje królowały. Radość, podniecenie, wściekłość i hardość mieszały się tworząc mieszankę znaną ze stadionów piłkarskich.

Jaworski przyjął już niejeden cios i krew z rozbitego nosa tryskała raz po raz. W końcu zdołał on uderzyć Borkowskiego. Hak pod prawe żebro sprawił, że Jacek zaskowyczał jak pies. Przed oczami zrobiło mu się całkowicie ciemno. W jednym momencie z jego płuc uciekło całe powietrze, a promieniujący ból sprawił, że zwinął się w kłębek.
Uszal nie czekał, ani chwili. Podniósł się i otarł dłonią krwawiący nos. Bez żadnej litości zaczął kopać skulonego tuż pod jego stopami Borkowskiego.

Karol kątem oka dostrzegł, co się dzieje z jego kumplem. Choć serce się rwało, by mu pomóc, to nic nie mógł zrobić. Zerknął w bok. Znikąd pomocy. Tłum gapiów wystraszony, niczym stado baranów, cofnął się o krok i wyraźnie przycichł. Krzyk rozpaczy utknął Karolowi w gardle, gdy on także otrzymał kopniaka prosto w żołądek. Jęknął i wiedział, że teraz będzie tylko gorzej.



____
3.4


- Co tu się dzieje! - krzyknął ktoś z oddali.
To woźny Dyrda, zwany przez wszystkich uczniów panem Heniem, biegł w kierunku zebranego tłumu. Niemalże w tej samej chwili rozległy się policyjne syreny.
Tłum uczniów rozstąpił się niczym morze Czerwone przed Mojżeszem. Kolejne ciosy zawisły w powietrzu, a wystraszone oczy Jaworskiego skrzyżowały się ze stalowym spojrzeniem woźnego.
- Spierdalamy! - rozkazał Uszal i natychmiast zaczął biec w kierunku płotu.

Majewski kolejny raz kopnął Karola, ostatecznie zrzucając go z Sikory. Ten zerwał się na równe nogi i rzucił się do ucieczki.
- Wy skurczysyny! - warknął pan Henio i ruszył biegiem za młodocianymi bandytami.
Mężczyzna miał swoje lata i kilka kilogramów nadwagi. Pewnie, gdyby nie pomoc jednego z policjantów, to cała trójka chuliganów zdołałaby uciec. Mundurowy zdybał jednak Majewskiego, gdy ten jako ostatni przeskakiwał przez płoty. Po chwili został powalony na ziemię i skuty kajdankami.

Unurzani w błocie i krwi Jacek i Karol nie widzieli nic z tych wydarzeń. Łapiąc ciężko oddech cieszyli się, że męczarnia została przerwana.
 
Nuada jest offline