Zuri zamknęła się w świecie własnego bólu. Najbardziej płodny artysta to artysta nieszczęśliwy. A Zuri była nieszczęśliwa jak wszyscy diabli. Choć gdzieś tam w niej, jasnym blaskiem tliła się złośliwa satysfakcja. Miała rację. Piroman był niczym i nic nie mógł zaoferować. Niczym więcej niż marionetką, której obcięto sznureczki. Drewnianą lalką, która w każdej chwili może być przerobiona na zapałki. To dobrze. Powinien cierpieć. Może w tym cierpieniu wykułby coś na kształt osobowości. Może. Kiedyś. Ostatecznie.
Słuchała Ayo, gdy kobieta opowiadała swoje wizje i jednocześnie się opatrywała. Pokryła ciało grubą warstwą kojącego aloesu i zabandażowała, bo ostatnie, czego chciała, to infekcji, która wdałaby się w poparzone ciało. Nie da rady tego wytłumaczyć. Tego nie da się wytłumaczyć. Wujek ją zabije. I już nigdy nie będzie mogła ubrać czegoś bez rękawów. A w zasadzie to była bardziej optymistyczna opcja, biorąc pod uwagę ich możliwości. - Ja nawet nie znam tego dzieciaka - wyznała zamyślona - Dzieciak jak dzieciak, pełno się tego szlaja po ulicach. A ten nawet nie jest z moich kręgów. Chciałabym mu pomóc, ale nie chcę się aż tak się narażać i wracać do klubu, czy pytać handlarzy żywym towarem, czy jednak zrezygnują z procederu. - westchnęła znużona - Może spróbujmy ją wyciągnąć po drodze? Tylko trzeba, by ustalić, kiedy dokładnie, gdzie i jak będą ją transportować. Ale mamy tu specjalistów od zwiadu i obserwacji - uśmiechnęła się słabo - Od przekonywania ludzi, by trochę powęszyli za nas i zaczęli nam sprzyjać też. |