| Nieprzyjemności w Złotympolu tylko przybywało, im dłużej łączony orszak Teoffen i Serrig tam przebywał. Co prawda pożar został ugaszony, bez większych strat ograniczony do paru zaledwie chałup, a i znalazł się nawet kołodziej z kołem, odesłany do reszty procesji pod opieką Daenzerówny i jej kondotiera. Ale i tak, co zbrojna banda pod batutą dwóch kapeluszników-przebierańców nawywijała, to ich. Prędki rekonesans i jeszcze prędsze zerknięcie przez okna rezydencji tylko potwierdziło, że hanza wykazała się podziwu godną dokładnością w ogołacaniu Złotopola ze wszystkich kosztowności, które nie były przybite gwoździami. Cóż jednak poradzić, banda zniknęła im z oczu po chwili, łaskawie wypuszczona, by wojsko Henrietty mogło się czymś wykazać. Kapelusznikom już się jednak nie upiekło i to na nich właśnie opadły kolejne już nieszczęścia.
Delegaci postanowili przeprowadzić własny wywiad, bić żelazo póki gorące w myśl zasady "dziel i rządź". Florian, z bliznami sugerującymi życie bogate w doświadczenia, nie mógł za bardzo narzekać, biorąc pod uwagę okoliczności. Trochę go poobijali, jakżeby nie mogli, ale wzięty pod włos przez Leo dojrzał chyba nadzieję i miejsce na miłosierdzie. Pomogła też i hipnoza, okołomagiczna sztuczka spełniła swoją rolę w rozwiązaniu języka i uzbrojeni w cenną wiedzę Leo i Morgden nie widzieli powodów, dla których Florian miałby kłamać. Szczerość była towarem deficytowym, to fakt, ale w słowach i manierach bliznowatego nie dostrzegli choćby cienia kłamstwa. Widać pogodził się już z własnym losem i teraz liczył tylko na łagodny wyrok.
Co innego jego konfrater.
Związany niby boczek na pieczenie guślarz był obrazem nędzy i rozpaczy, z połamanymi palcami i krwawiącymi ranami powrót do przytomności zajął mu nieco czasu. Magiczne triki chyba też musiały odcisnąć nań swoje piętno, upiorna bladość nie była zbyt naturalna, ale energia i siły życiowe wróciły z czasem. Krostowaty wierzgnął parę razy, w marnej próbie wyswobodzenia się z więzów, które ani myślały puścić. Kapelusznik zaklął pod nosem i zwiotczał w jednej chwili, z jakąkolwiek wolą walki zgaszoną zupełnie.
- Chędożcie się - wyharczał, spluwając w ich stronę. - Nic ode mnie nie usłyszycie, jak Nurgle mi świadkiem.
- Zobaczymy - stwierdził Rust, dając znak Tupikowi.
Karzeł, już z narzędziami w dłoniach, przysiadł koło jeńca, rozwijając torbę. Tortury torturami, ale von Goldenzungen wiedział, że i psychologiczny aspekt był przy przesłuchaniach ważny, toteż nie spieszył się z przejściem do rękoczynów. Starannie i skrupulatnie, z neutralną miną, rozkładał przyrządy na materiale. Oczy guślarza uważnie obserwowały jego poczynania, nie opuszczając go choćby na uderzenie serca, jakby reszta delegatów wcale nie istniała. Coś błysnęło w jego spojrzeniu, gdy Semen podszedł do nich, wyswabadzając jedną dłoń, okrutnie i makabrycznie wykrzywioną złamanymi palcami. Ból musiał promieniować na całego, ale guślarz jedynie syknął. Po czym, ku zdziwieniu wszystkich, pociągnął nosem, nachylając się w stronę kozaka i karła.
- Mmm, nasienie Wusterburga - wymruczał, przeciągając słowa. - Pachniecie Wusterburgiem, diabielskim nasieniem i krwawym deszczem. Byliście tam, tak?
- Zawrzyj gębę - warknął Semen.
- Apostołowie krwawej pożogi - guślarz nie odpuszczał. - Nasienie wybuchnie płomieniem, nic nie zatrzyma czarnej burzy z Wusterburga. Możecie mnie kaleczyć, obdzierać ze skóry, ale nie zmienicie niczego. Rewolucja pochłonie Wissenland, nawet teraz moi bracia i siostry szykują kolejną falę. Spłonie Teoffen, spłonie Serrig, nawet samo Nuln. Wszystko dzięki wam.
Uśmiech, który wykrzywił gębę guślarza, nie był ani przyjemny, ani naturalny. Bardziej zwierzęcy niż ludzki, w połączeniu z zimnie pustym spojrzeniem stawiał włos na karku. Głowa obróciła się dziwnie, niemalże mechanicznie, mierząc Rusta i Waldemara spojrzeniem. Złe oko widzieli już u Uwe Oettingena. Teraz poczuli, jakby spotkali jego bliźniaka.
- Czy oni wiedzą? - Kolejne słowa spłynęły spomiędzy warg guślarza, gdy ponownie skoncentrował uwagę na Tupiku i Semenie. - Wiedzą, że Wusterburg spłonął przez was? Że to wy utopiliście go w krwawym deszczu? Wiedzą, że to wy zasialiście wiatr?
Uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej.
- A my zbieramy burzÄ™.
|