Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2022, 11:19   #70
Coolfon
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Scena wspólna pisana z Mi Raazem :)

Każdy toczył swoje bitwy, nie wszystkie polegały na stanięciu naprzeciw wroga z bronią w ręku. Były też te gorsze, rozgrywające się wewnątrz głowy i tam zostawiające po sobie chaos pobojowiska, gdy rozterki zagłuszają rozsądek, a chęć działania pcha do przodu bez patrzenia na późniejsze konsekwencje.
Dla Ryan cały poranek był jedną, wielką walką z takimi chochlikami chichoczącymi prosto do ucha coraz to nowe pomysły, gdy spoglądała leniwym i wciąż zaspanym wzrokiem na martwą twarz mężczyzny goszczącego w jej łóżku. Tego, który zeszłej nocy wyłączył się zanim zdążyli zrobić cokolwiek poza przełożeniem nóg przez próg sypialni. Leżał teraz tak jak go zostawiła, nie zmieniając położenia choćby o milimetr, a ona uśmiechała się pod nosem roztrząsając równie genialne pomysły jak przeniesienie go do wanny i napełnienie jej wodą z lodem, spakowanie go do worka i wrzucenie do zsypu, czy do bagażnika auta lub chociaż na strych. Zawsze mogła go też owinąć w dywan i wywieźć gdzieś daleko poza miasto aby tam zostawić na waleta. Ewentualnie porzucenie gdzieś na zaplecze gejowskiego klubu mogło być całkiem zabawne…prawie sięgnęła po telefon aby wezwać Maxa i dać wydarzeniom toczyć się w nowym rytmie. Jej dłoń zamarła kilka centymetrów nad urządzeniem i tak została.

Czas się zatrzymał, każda sekunda wydłużała się nieznośnie i była dla Margaux torturą. Jej oczy przybrały kolor ciemnej zieleni. Na bladej twarzy malowało się napięcie, jakby toczyła wewnętrzną walkę.

Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio podobna sytuacja miała miejsce trudno powiedzieć. Może osiem, a może i więcej lat wstecz. Tym razem było jednak inaczej, bo gość nie żył… czyli nie chrapał, nie pierdział i nie zabierał kołdry, lecz także nie oddychał i bliżej mu było do elementu dekoracji niż żywego człowieka.

Zaufał potworowi w ludzkiej skórze, został bezbronny mimo…

-Łajza z ciebie, John - przestała się uśmiechać czując ciężar w klatce piersiowej. Dobrze się bawiła zeszłej nocy, dawno z nikim nie rozmawiała tak… zwyczajnie. Zabrała palce znad smartfona, kładąc się na boku i patrzyła na nieruchomą twarz odległą od jej twarzy o raptem szerokość dwóch dłoni.

Trwała tak otoczona melancholią, póki przez martwe tkanki nie przeszedł pierwszy skurcz znamionujący powrót Brujah z nicości.

-Cześć - odezwała się cicho gdy otworzył oczy, a krzywy uśmieszek powrócił na jej usta - Jak się spało?

Ciało Johna było nieruchome. Martwe. Najpierw gałki oczne potoczyły się dookoła, Nie był u siebie. Chwilę potrzebował, żeby ocenić gdzie jest. Gdy juz łożył wszystkie fakty powiedział spokojnie:
- Cześć.
Poprzedniego wieczoru zasypiał z rumieńcem życia. Dziś był trupio blady. Usiadł na łóżku i spojrzał na bose stopy.
- Dzięki, pewnie musimy się szykować do wyjścia.
Zaczął zakładać wysokie buty. W sumie wygląda jak prawdziwy Brujah. Bojówki, kurtka, ciężkie buty, łańcuch.

- Ile mamy czasu?
- zapytał patrząc na telefon. Ten okazał się rozładowany.

Margaux spojrzała na zegarek na nadgarstku i zmrużyła jedno oko.
- Godzinę. Plus minus. Nieźle, nie dość że odpadłeś wczoraj zanim tak naprawdę zaczęliśmy, to teraz chcesz się zmywać nawet bez śniadania. Zapraszam cię do swojego domu, łóżka nawet, a ty mi zaliczasz zgon na wejściu - wstała płynnym ruchem żeby podnieść jedną nogę i zastopować jego pracę nad butami dźgnięciem nagą stopą prosto w ręce. Przed letargiem przebrała się w krótkie szorty w szkocką kratę i białą koszulkę z logiem jednej z sieci restauracji szybkiej obsługi.
- Śniło ci się coś miłego? Mam nadzieję, że tak. Bo ja się całkiem nieźle bawiłam - przechyliła kark w bok aby obserwować towarzysza spod rzęs.

Popatrzył w górę na stojąca nad nim Tremere. Powoli przeniósł dłoń na głowę i podrapał się, jakby szukając odpowiednich słów.
- Przepraszam - powiedział w końcu. - To nie tak, że coś jest nie tak, czy coś… tylko widzisz… We mnie nie ma już wiele z człowieka. Czuję, że w tobie jest tego więcej - złapał ją za rękę. - Padam gdy słońce zbliża się do horyzontu. Od przemiany zamordowałem wiele osób. Każde zabrane życie odbiera namiastkę tego jakimi jesteśmy ludźmi. Tego nie da się cofnąć...
Patrzył w jej oczy.

- Nie jest jeszcze tak źle, skoro pamiętasz jeszcze czym jest “przepraszam” i jak się go używa - prychnęła pod nosem. Poruszała przez chwile wargami zbierając się do powiedzenia czegoś, albo splunięcia kwasem.
Wreszcie westchnęła i odwzajemniła uścisk dłoni, zabierając też nogę. Zamiast go trącać kucnęła, opierając łokcie o jego kolana.
- Nic ci nie zrobiłam, chociaż uwierz mi, opcja z usztywnieniem pewnych twoich części chodziła po głowie dość intensywnie. Nie wiem, może to ta kurtka - wzruszyła ramionami łapiąc kontakt wzrokowy, a przez jej twarz przeszedł skurcz. - Dziękuję za wczoraj, naprawdę świetnie się bawiłam. Pomyślałam… - zacięła się, opuszczając głowę i wbijając wzrok w ich ręce.
- Błąd logiczny, moja wina.

Brujah wstał pociągając Tremere za sobą.i położył jej palec drugiej ręki na ustach.
- Nie musisz nic mówić. Spokojnie.
A po tych słowach jak gdyby nigdy nic ją objął przyciskając mocno do siebie.
- Przestań o mnie myśleć jak o człowieku. Przestań o nas myśleć jak o ludziach. Każde z nas jest potworem. Na swój, prywatny sposób. Ale każde z nas potrzebuje bliskości. Nie koniecznie z usztywnieniem.
Odsunął ją nieco, tak, żeby mógł patrzeć w jej oczy. Uniósł też ich splecione ręce i uśmiechnął się nieco.
- Jeśli naprawdę zależy ci na zabawach z usztywnieniem, to jestem pewny, że Alexa coś ma - anglik przekręcił imię Toreadorki. - Ona ma też sporo żywego inwentarza do takich rzeczy. Ale oboje wiem, że gdyby chodziło o to, to nie rozmawialibyśmy teraz.
Na koniec wziął ich splecione dłonie i pocałował wierzch jej ręki.Poczuła, że jest trupio zimny.
- Jeżeli robisz jajecznicę na śniadanie, to odpuść. Całą wyrzygam - zakończył żartem w nadziei na rozładowanie atmosfery.

- I jeszcze niby miałabym po tobie sprzątać… rozczarowanie rośnie w miarę istnienia - Ryan sapnęła przymykając oczy aby chociaż na chwilę uciec przed jego wzrokiem i widokiem. Zwykle chorobliwie blada bez rumieńca życia twarz stała się po prostu trupioblada i nieruchoma. Oprócz szczęk, te drgały delikatnie pod skórą. Mimo że nie musiała przełknęła ślinę czując drapanie w gardle które analityczny umysł mógł łatwo zrzucić na nagłą suchość.
- Jesteśmy potworami, nie musisz mi o tym przypominać - chrypnęła - Pamiętam o tym, doskonale zdaję sobie sprawę z sytuacji. Jakbym potrzebowała… kurwa, przecież mówiłam ci - zabrała ręce obejmując się ramionami jakby nagle zrobiło się jej zimno. Jeśli trupy mogły być zdolne do odczuwania temperatury.
- Ty już naprawdę nie czujesz… pociągu? I nie chodzi mi o towarowy albo ekspres z Vichy do Paryża. Nic kompletnie? Chęci aby kogoś dotknąć… pocałować? - wyrzuciła na wydechu, a potem pokręciła głową odganiając kolejną durną myśl.

- Czuję. Ciągnie mnie twoja krew. - Przysunął się blisko wodząc nosem po jej szyi. - Bardzo. Ale staram się hamować. Wiesz, przemiana wiele we mnie zmieniła.
Odsunął się znowu.
- Zresztą, pociąg nie musi być fizyczny, prawda? Tutaj chodzi o to, jaką mamy naturę. Kira zrobiła ze mnie bestię. Zobacz, Carl pije wyłącznie ze zwierząt, bo szanuje ludzi. Ty pijesz z paczek - wskazał na lodówkę. - Alexa cały czas celebruje swoje seksualne perwersje, bo kurczowo trzyma się człowieczeństwa. Ja, gdzieś to odpuściłem. Powiedz mi…
Teraz mierzył ją dokładnie wzrokiem:
- Aż tak ci to przeszkadza?

Nastała cisza podczas której oboje mierzyli się wzrokiem i milczeli. On bo zadał pytanie, ona bo usilnie zaciskała usta w wąską kreskę, wbijając paznokcie w przedramiona. Język i głowa podsuwały coraz to kolejne cięte, żmijowe riposty. Uczynne zęby zaciskały się na głucho aby nie pozwolić im zmienić się w dźwięki które zawisną między nimi jak kolejne cegły niepotrzebnego nikomu muru. Margaux kupowała czas, tyle ile się dało, aż wreszcie odetchnęła bardzo powoli.
- Nie jestem głupia, wiem czym jesteśmy. Wiem, że nie uratuję cię, ani siebie. Nie zmienię. Nie ma dotknięć magicznych różdżek i pstryk - strzeliła palcami odrywając je na moment od skóry - Nic nie zmienię, zresztą kim do diabła niby jestem aby wyrokować czy potrzebujesz ratunku nie wiedząc czego tak naprawdę chcesz? Jesteś jaki jesteś i kim jesteś. Ani zwierzęciem trzymanym w klatce i karmionym z doskoku, ani niewolnikiem czyichś oczekiwań, ani marionetką tańczącą na sznurkach z kłamstw i półprawd. Nie zasługujesz na to.

- Za to ty zasługujesz na całą prawdę. Ale mam wielką prośbę. Nie chcę, żeby ktokolwiek poza tobą się dowiedział o tym co ci powiem. I wybaczę ci nawet docinki o impotencji, ale w tej kwestii chcę absolutnej tajemnicy. Ok?
- John usiadł na krześle i czekał znów.
- Nie mogę ci dać tego, czego chciałaś. Ale mogę dać coś, co dla mnie jest ważne. Moją historię.

- Będę milczeć jak grób
- mruknęła cofając się do tyłu aż jej łydki natrafiły na materac łóżka. Usiadła na brzegu, podciągając kolana pod brodę i oplotła je ramionami.
- Impotencja to nie problem. Albo kawałek drutu, albo niebieska tabletka, albo załatwię to na własną rękę - uśmiechnęła się blado.

Kiwnął głową.
- To na początek, nie mam na imię John. Znaczy… mam. Ale za życia nie miałem. Jako Jason Stibitz wykładałem w Londynie. Mam doktorat z matematyki stosowanej i inżynierii teleinformatycznej. - John poczekał na reakcję detektyw, a ona najpierw mrugnęła parę razy, potem zmarszczyła czoło i na koniec uniosła jedną brew.

- Naprawdę spryciarz z ciebie - powiedziała nie kryjąc uznania. Oparła brodę o prawe kolano - Co w takim razie, spryciarzu, sprawiło, że jesteś tu teraz z wątpliwej jakości ex-gliną w stanie dalekim od tego pozwalającego na prowadzenie wykładów gdzieś na renomowanej uczelni?

- Pomagałem tworzyć pierwsze systemy analiz Big Data na świecie. No i jak wiele osób wybrałem prywatę, zamiast pracy na uczelni. Przeniosłem się do Francji na ciepłą posadę kierownika zarządu do spraw rozwoju, czy inne gówno z czterema linijkami tekstu w rubryce “stanowisko”. Z grubsza robiłem to samo, za lepsze pieniądze. Tylko musiałem liznąć język. No, i poznałem kobietę
- martwe oczy Johna zdawały się zaszklić nieco.
- Na kilka miesięcy przed planowanym ślubem napadli nas. Grupka ciapatych imigrantów. To było krótko po kryzysie w 2008 roku. Pobili mnie do nieprzytomności. Ją zgwałcili, a potem pobili. Trafiłem do szpitala. Nie mogłem chodzić. Doszedłem do siebie tylko, dzięki korporacyjnemu ubezpieczeniu i absurdalnie drogiej rehabilitacji. Policja nie była w stanie udowodnić winy tym dupkom.
John zacisnął pięści i na moment szczęki.

Kilka metrów dalej Ryan siedziała kręcąc głową w milczeniu po prostu słuchając, a to co słyszała coraz mniej jej się podobało. Znała wiele takich historii, zdecydowanie zbyt dużo. Zbyt wiele razy miała tę wątpliwą przyjemność być ich częścią jako jedno z ostatnich ogniw opowieści zbierające to, co po masakrach zostawało. Tu niewiele dało się zrobić, nie dało się cofnąć czasu, zmienić podjętych decyzji. Choćby nie wiadomo jak mocno się nie pragnęło przeszłość zostawała czymś równie niezmiennym co wyryte na nagrobnej płycie epitafium.
Naraz opuściła nogi na podłogę i wstała płynnym ruchem, a gdy prostowała plecy znów oddychała, czując jak serce pompuje krew wewnątrz jej żył, a przynajmniej całkiem nieźle to imituje.

Bez słowa podeszła te parę kroków chwytając stanowczo Brujah za rękę i pociągnęła sugerując aby powstał, a kiedy to zrobił, poprowadziła z powrotem na łóżko.
- Połóż się - nie patrząc na niego popchnęła go na materac kładąc się obok gdy rozłożył się w poziomie. Po krótkim zastanowieniu przysunęła się, kładąc brodę na jego barku i obejmując ramieniem w pasie. Nie mówiła, słowa bywały czasem zbędne. Zamiast tego wbiła ciemnozielone, smutne oczy w jego oczy. Nie słyszała o tej sprawie, pamiętałaby… tylko w tamtym czasie mieli sporo roboty, zbyt wiele podobnych spraw, więc ta utonęła w morzu podobnych tragedii.

- Znalazłem ich. Po rehabilitacji zapiałem się na boks i judo. Trenowałem do bólu. Zresztą, rehabilitacja nauczyła mnie, że ból nie jest granicą. Wszystkie moje pieniądze przerzuciłem na papiery wartościowe. Wtedy żyłem jak menel. Sypiałem pod mostem, żeby się zbliżyć do nich. Znalazłem ich. W tej dzielnicy. Mieli swoje życie. Swoje dziewczyny. Dzieci. Swoje marne, nic nie znaczące życia. Jednej nocy dopadłem całą trójkę. Byli pijani, albo zaćpani. Ale zatłukłem ich na śmierć. Jednemu tak zmasakrowałem twarz, że nie szło go zidentyfikować po uzębieniu. A później poszedłem na komisariat z kawałkami ich mózgu na bluzie. Cały we krwi. Poszedłem i powiedziałem, że zamordowałem trzy osoby. Powiedziałem też kim jestem. Tak, dowiedziała się o mnie Kira. Ktoś na komisariacie był powiązany z Kirą. Nie minęła godzina gdy przyjechali po mnie panowie machający legitymacjami Interpolu. Anarchistce szykującej się do zdrady wpadł w ręce doktor informatyki, który już był potworem. Ona, tylko ulepiła z tej gliny swoje narzędzie. Jason Stibniz oficjalnie zmarł w więzieniu Interpolu jako morderca. Narodził się John Black. I kilka innych osób, bo to nie moja jedyna tożsamość. Resztę smutnej historii znasz. Po załatwieniu Kiry ludzie Hetmana znaleźli mnie w jej leżu i “dali wolność”.
Odwrócił się. Doktnął jej podbródek.
- To mogę ci dać. Prawdę o mnie. Prawdę o tym, że byłem potworem, zanim stałem się potworem. Szukałem śmierci i ją znalazłem. Teraz mam nowe życie. W cudzysłowie życie, ale życie. I staram się w nim zakotwiczyć. Dziękuję ci za to, że mi pomagasz. Dziękuję, że jesteś taka i że wpuściła mnie do swojej bezpiecznej kryjówki. Więc teraz możesz być spokojna. Seks nie jest największym problemem.

Tremere nie uciekła, pozwoliła się dotknąć i nawet się uśmiechnęła samej drapiąc Brujah po żebrach powolnym, uspokajającym ruchem.
- Taka, czyli jaka? - spytała przewracając oczami - Oprócz głupia i naiwna oczywiście. O rzeczach oczywistych nie ma co gadać. - zamilkła, a jej dotyk przeniósł się wyżej, tam gdzie zarośnięta szczęka.
Przyłożyła do niej dłoń.
- Spotkała cię niesprawiedliwość, przemoc i krzywda. Jak mawiał Machiavelli gdy krzywdzi się człowieka, należy to czynić w ten sposób, aby nie obawiać się zemsty. Pewnie były inny drogi, tamci popełnili więcej niż błąd pozostawienia cię przy życiu które złamali. Zemściłeś się, wedle Kodeksu Hammurabiego miałeś do tego pełne prawo. Zbrodnia i kara, krzywda i zemsta, wcześniej czy później, ale zawsze idą w parze… przykro mi… Jason. Może gdyby przydzielono mnie wtedy do tej sprawy coś by się zmieniło, a może nie zmieniłoby się nic. Bo to przeszłość, nie mamy już na nią wpływu. Zostaje teraźniejszość i przyszłość, jakakolwiek by ta ostatnia nie była. Nawet jeśli to cykl doby odmierzany zdychaniem o świcie i powstaniem z martwych o zmierzchu… a pomyśleć że po prostu… a nieważne - pokręciła głową, a na jej usta wrócił krzywy uśmieszek - Nie masz za co dziękować, mówiłam ci przecież. Pilnuję ci pleców, nie przypominam sobie aby moja służba się skończyła. Jestem po to, aby chronić. Tak nas uczyli w szkole, wiesz? Może nie była to matematyka, ale równie proste co dwa dodać dwa.

Odgarnął jej włosy z twarzy.
- I proszę, mów mi John. Jason gnije w więzieniu. Albo nie żyje. NIe wiem.- powiedział.

- A twoja narzeczona? -
spytała, choć korciło aby dowiedzieć się potem. Na własną rękę. Korciło przez całe ćwierć minuty.

Johny spojrzał ze zdziwieniem. Po chwili zrozumiał, że to co dla niego było oczywiste nie zostało dotąd wypowiedziane i powiedział:
- Ona tego nie przeżyła. A ja nie mogłem jej pożegnać, bo trzymali mnie tydzień w śpiączce farmakologicznej. Czy nie powinniśmy się już zbierać?

Ryan zastanowiła się, a przynajmniej tak to wyglądało.
-A nie chcesz się umyć? - zapytała, dodając zaraz potem - Nie chcę nic mówić, ale trochę od ciebie jedzie. Eh John…

- I tak nie mam ciuchów na zmianę. Zdaje się, że na spotkaniu z Aurorą wpiszę się w schemat klanu Brujah w stu procentach.

Podrapał się po ramieniu.
- Ale skoro mówisz, że powinienem. Na pewno masz jakiś lawendowo damski żel pod prysznic i chcesz się potem ze mnie nabijać, że pachnę jak licealistka.
John zmienił ton głosu, jakby chciał zostawić za sobą wszystko o czym mówili dotychczas.
Tremere obdarzyła go ciężkim spojrzeniem, chociaż oczy jej się śmiały, więc efekt nie wyszedł złowrogi.

-Wyrwałam w klubie przystojniaka w skórze i glanach, zaprosiłam do siebie, a ten zamiast zrobić mi rewizję osobistą zaliczył zgon, a potem rano zamiast zetrzeć nienajlepsze wrażenie zrobił mi sieczkę w głowie. Ręce opadają - odetchnęła ciężko - Przynajmniej sobie popatrzę… co zostaje? Śmierć już nie, za późno, ale cierpienie i ból ciągle są w modzie. Chodź, nie lubię lawendy. Lepsza jest trawa cytrynowa i bergamotka - zaczęła się podnosić ciągnąc go za rękę.

Nie opierał się. Zdjął buty i zaczął się rozbierać już po drodze do łazienki. W samej łazience rozebrał się do naga. Był sporych rozmiarów, ale fakt, że przed przemianą poświęcił dużo na treningi powodował, że nie wyglądał jak typowy profesor czy dyrektor. Mięśnie rysowały się wyraźnie pod skórą, choć nie jak u kulturysty. Raczej jak u robotnika budowlanego, dla którego mięśnie były narzędziem pracy. Nie krępował się ani trochę. Stał nago przed Margoux.

Ona zaś nie krępowała się, wodząc wzrokiem po odsłoniętej skórze torsu, brzucha i ud, a na jej twarzy pojawił się ponury wyraz. Zrobiła krok do przodu, potem drugi i kolejne, aż stanęła bezpośrednio przed nim.
Mruknęła cicho, zagryzając dolną wargę, a policzki i szyja pokrył jej lekki rumieniec.

-Czy… khm - odchrząknęła kładąc dłoń na środku szerokiej, nieruchomej piersi - Czy chcesz, znaczy w razie czego mam jakieś ciuchy Maxa. Powinny pasować.

- Będę wdzięczny - uśmiechnął się. Po chwili spojrzał na jej dłoń na swojej klatce piersiowej. - A może ty chciałaś pierwsza się wykąpać? Nie wiem, ja nigdy nie byłem dobry w te konwenanse.
Zamiast kroku pod prysznic zrobił krok do przodu w stronę detektyw.

Nie cofnęła się, ich ciała wpadły na siebie, poczuła aż nazbyt wyraźnie górującą nad nią wzrostem i wagą górę mięśni, a oddzielała ich raptem cienka warstwa materiału podkoszulki i spodni.
-Uważaj, bo użyję… środków przymusu bezpośredniego - warknęła chrypliwie, próbując zachować coraz mocniej czerwoną, ale jeszcze twarz. Wbiła paznokcie w jego pierś, sapiąc ciężko i oblizując wargi - Jeszcze zostało we mnie dość z człowieka, aby zapomnieć o zasadach.

Złapał Tremere mocno za ramiona, a potem szybkim ruchem wciągnął pod prysznic. Niemal uderzył nią o płytki i przycisnął z całych sił. Zaczął całować mocno po karku, a szybkim ruchem dłoni rozdarł podkoszulek.

Zaskoczył ją, dało się to wyczuć przez pierwsze sekundy gdy biernie uderzyła o ścianę mrugając i patrząc na białe płytki jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Chłód atakował od przodu, zimno atakowało też z drugiej strony… i usta, one zostawiały na skórze palące ślady.
Jęknęła kiedy czarna bawełna podarła się z trzaskiem, a krew zawrzała. Kraciaste spodnie opadły do kostek.
Razem z resztką ubrania na podłogę opadły też resztki logiki.
-Tak bez długopisu? - wydyszała zapierając dłonie o ścianę i przyciskając pośladki do jego bioder.

Brujah jedną ręką złapał jej nadgarstek. Drugą ścisnął pośladek. Czuła jego wysunięte mocno kły gdy ją całował. Kolanem rozszerzył jej nogi. Słyszała jak pomrukuje. I poczuła coś jeszcze. Wampiry miały tę zdolność, że umiały kontrolować przepływ krwi w swoim ciele. Gdy było to konieczne potrafiły zwiększyć jej przepływ tam, gdzie było to potrzebne. John nie mówił do niej. Był równie brutalny jak w Leclercu. Wdarł się bez ostrzeżenia przytrzymując jej nadgarstki i pośladek. Kły zaś coraz śmielej wodziły to z jednej, to z drugiej strony szyi. Zaczął wykonywać rytmiczne ruchy szybko, silnie, jak maszyna, bez potrzeby łapania oddechu i bez litości. Nie było słów, nie było zamiłowania. Każde zderzenie ich bioder wbijało Tremere w ścianę, aż ciche z początku jęki przeszły w przeciągły skowyt gdy atakowane ciało zaczęło tężeć, szorując piersiami po białych kafelkach, a nieznośny ucisk w trzewiach w końcu rozerwał je w potężnym impulsie uniesienia… jednak i wtedy nie odpuścił, wbijając kły w kark detektyw. Świat zwinął się, niknąc w jaskrawym wybuchu wynoszącym rozedrganą jaźń wysoko ponad dachy paryskich kamienic, gdzie przez chwilę dane jej było dotknąć absolutu spełnienia, a gdy się skończyło nie dała rady ustać na własnych nogach. Trwała w zawieszeniu gdzieś pośrodku nicości, bicia własnego serca i w ramionach będących jedyną podporą przed upadkiem póki rzeczywistość nie zaczęła znów do niej docierać.

I wtedy nawet wzięli ten prysznic.

***

Drogę do Olimpu detektyw przebyła jak we śnie, oparta o Brujah na tylnej kanapie zamówionego Ubera. Trzymała głowę na jego ramieniu, przyciskając czoło do szyi i czuła drapiącą brodę gdzieś na czubku swojej głowy.
Milczeli oboje, każde pogrążone w swoim świecie chociaż dzielili jedną przestrzeń. Już bez zgrywania, docinek. Impas i coś, czego Ryan nie umiała nazwać, lecz podobało jej się.
Osowiałym wzrokiem patrzyła na migające za oknem ulice Paryża i nie myślała o niczym, pozwalając sobie na luksus trwania w zawieszeniu, gdy wypita przed wyjściem jednostka krwi rozprowadzała po ożywionym ciele spokój. Senna atmosfera udzieliła się jej po całości, w pewnym momencie zamknęła nawet oczy i otworzyła je dopiero gdy dotarli na miejsce.

Wtedy też wytoczyła się na chodnik i wbijając ręce w kieszenie jeansowej kurtki, ramię w ramię z Johnem weszli do hotelu. Tam przywitała się z resztą każdemu kiwając na powitanie głową i uśmiechając sympatycznie.

- Jesteśmy jednym zespołem. Gdybyś nie związał go walką i nie wziął na siebie roli naszej tarczy ochronnej mogło się skończyć kompletnie inaczej, dzięki Bruno - odpowiedziała Gangrelowi, klepiąc go w ramię bo i taka była prawda. Dostali zadanie w terenie na które wyszedł komplet i komplet miał wrócić mimo wszelkich przeciwności. Z tarczą, albo na tarczy, nikt nie zostawał.

Zanim pojawiła się Aurora Margaux zdążyła jeszcze wymienić parę zdań ze standardowo odstawioną Toreador, a potem się zaczęło.

Jednak Sabine nie pomyliła się, wielka krwawa bitwa z jej wróżby okazała się bardzo trafnym określeniem. Słuchając szeryf zdradzającej gdzie i na czym polegać będzie ich zadanie, Tremere uśmiechała się pod nosem. 18 czerwca 1815 roku pod Waterloo na terenie Królestwa Niderlandów miała miejsce ostatnia bitwa Napoleona Bonaparte. Armia angielska dowodzona przez Arthura Wellingtona wraz z armią pruską Gebharda Blüchera rozbiły wojska francuskie. Bitwa, która rozpoczęła się około 11.30 przed południem, trwała do późnych godzin nocnych. Przez cały dzień Francuzi atakowali pozycje brytyjskie, a Wellington bronił się, mając nadzieję na przybycie armii Blüchera. Korpusy pruskie nadciągnęły pod wieczór, co dodało otuchy słabnącym żołnierzom brytyjskim. Około 21.00 natarcie francuskie załamało się na skutek ostrzału Gwardii Cesarskiej przez żołnierzy z brygad Peregrine’a Maitlanda i Fredericka Adama. Dodatkowo pruskie oddziały Friedricha von Bülowa uderzyły na Francuzów z flanki. Wśród oddziałów francuskich, które nie uległy powszechnej panice był batalion gwardii Pierre’a Cambronne’a. Miał on na wezwanie Brytyjczyków do poddania się odpowiedzieć: La garde meurt, mais elle ne se rend pas. Gwardia umiera, ale nie poddaje się. Inne źródła podają, że odpowiedział on Brytyjczykom tylko jednym słowem: Merde! Chwilę po tym jego batalion został zdziesiątkowany przez strzały artylerii.

Czuła ekscytację. Zlecone zadanie przypominało jej poprzednie życie: obserwuj, zbieraj informacje i dowody, a potem działaj. Precyzyjnie, jak pociągnięcie skalpelem.

- Jaki jest czas operacyjny… ile mamy czasu na wykonanie zadania? Wyznaczasz górny limit po którym musimy na powrót wrócić do Paryża bez względu na stopień zaawansowania śledztwa? - spytała po czym pochyliła się do przodu opierając łokcie o kolana i łącząc ze sobą dłonie - Co ile mamy się meldować? Czy w razie konieczności, jeśli przyjdzie nam działać szybko bez wcześniejszego uzyskania rozkazów mamy wolną rękę? Nie chcę aby później urządzono nad nami sąd. Odpowiadamy bezpośrednio przed tobą, pośrednio przed twoim agentem, to rozumiem, skoro nasi maulowie i primogeni pozostają poza strefą osób wtajemniczonych. Dla nich wersja studentów czy formuła że nie zostaliśmy zobligowani do udzielania informacji poufnych? Wspomnę o ekstremach, ale jeśli Maska przestanie się nadawać do służby, albo zaginie, jakie są dalsze procedury?
 
Coolfon jest offline