Po skończonej bójce, gdy
Henio ściągał z płota Majewskiego, Borkowski z trudem łapiąc oddech i prostując obite ciało podszedł do Karola.
- Bijesz jak baba - stwierdził, lecz Zamojski bez trudu wyczuł podszyte ironią słowa. - Już ich dojeżdżałem, gdy się wtrąciłeś - splunął krwawą plwociną w kałużę i poklepał kolegę po plecach. - Dzięki za pomoc - powiedział już z powagą w głosie. -
Hightower da nam popalić. Trzymasz się?
***
- Jacek… -
Kazimierz Borkowski odezwał się dopiero gdy wyszli z budynku szkoły. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę. Odwrócił syna w swoją stronę i spojrzał mu prosto w oczy. - W pierwszy dzień szkoły? Na prawdę? Co tam się stało?
- Oni… - młody skrzywił się. Każdy głębszy oddech powodował ból w klatce piersiowej. Na szczęście żebra nie były połamane ale i tak bolało jak cholera. - Oni się zasadzili na nowego. Chcieli mu spuścić wpierdo… łomot - poprawił się w ostatniej chwili. Wiedział, że ojciec nie tolerował przekleństw. Tym razem jednak nie zwrócił na to uwagi. - Trzech na jednego… gnojki.
Mężczyzna przymknął oczy. Milczał chwilę nim je otworzył ponownie.
- Rozumiem - powiedział w końcu. - Chciałbym powiedzieć, że źle zrobiłeś i że masz szlaban… ale to kłóciłoby się z moimi przekonaniami - dopiero teraz się uśmiechnął. - Zawsze uczyłem cię, że trzeba stawać w obronie słabszych, więc zaprzeczyłbym sam sobie. Co nie znaczy! - uniósł palec powstrzymując tym samym uśmiech, który powoli wypełzał na twarz syna, - że jestem zadowolony, że zniszczyłeś nową koszulę i spodnie! Ale za to już dostaniesz OPR od matki, więc nie będę cię podwójnie karał. Tylko Jacek, obiecaj mi, że będziesz ostrożny. Te szumowiny nie należą do przyjemniaczków. Jasne?
- Jasne tato. Dzięki.
***
Matka rzeczywiście, jak należało się tego spodziewać, nie była tak wyrozumiała jak ojciec. Po tym jak upewniła się, że syn nic nie złamał, a skutkiem bójki są “tylko” ogromne sińce na całym ciele i obtarcia na twarzy i rękach, zrobiła mu chyba najgorszą burę jakiej był świadkiem. Widząc, że rodzic bierze go w obronę, ochrzan dziecka przerodził się w kłótnię rodziców.
- Kazek! Bój się boga! Przecież mogli go zabić! Zobacz jak on wygląda! Siniak na siniaku! Cud, że nic mu nie połamali a ty go jeszcze bronisz! Albo zrobisz z tym porządek, albo nie wiem!
Postawiony przed taką alternatywą Kazimierz Borkowski nie miał specjalnie wyboru. Zarządził dwa tygodnie szlabanu.
- Ale tato… - stęknął Jacek. - Mam siedzieć dwa tygodnie w domu?
- Mama ma rację - uciął ojciec, chociaż Jacek widział, że ucieka wzrokiem i zdawał sobie sprawę, że robi to tylko dla świętego spokoju. - Poza tym, tak będzie dla ciebie bezpieczniej.
- A treningi?
- Szlaban nie dotyczy zajęć w szkole i treningów - doprecyzował, na co
Aneta Borkowska rozłożyła bezradnie ręce i wyszła z pokoju trzaskając drzwiami. - Nie przeginaj - ostrzegł syna, - i tak ci się upiekło.