Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2022, 16:38   #174
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Post wspólny wszystkich graczy

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy rozmowa z Jimmym Dwa Duchy dobiegała końca. Młodzież z Twin Oaks pozostawała w ciasnym kręgu, nawet wtedy, kiedy szaman opuścił już ich towarzystwo. Wikvaya w rezerwacie czuła się jak w drugim domu, więc zachowywała się jak na gospodynie przystało. Służyła wszystkim radą i wskazywała właściwe kierunki dla spełnienia indywidualnych potrzeb i wyrażania zbiorowych emocji. Dzień dla wszystkich okazał się ciężki. Dowiedzieli się o tym wszyscy z nieskładnych opowieści kolejnych osób, które wynikały z przeżywanych przez nich wciąż na nowo egzaltacji. Trudne przeżycia, których nie mogli wzajemnie doświadczyć przejęły w całości ich myśli, kształtowały obecne przekonania i kreowały sceny, których w normalnych warunkach nie byliby w stanie odegrać.

- Skoro tu przyjechaliśmy, powinniśmy zostać i poznać to czego kultura Piegan może nas nauczyć. Ponadto Jim Dwa duchy i mój ojciec Hawoi są w stanie nas obronić. W rezerwacie jesteśmy bezpieczni i zaopiekowani. Tego ostatniego… będzie nam wszystkim w domach brakować. Przykro nam, że nie możecie żyć zwyczajnym życiem, na które każde z Was zasługuje. - Odezwała się pierwsza Indianka.

Jeszcze kilka dni temu Bart pewnie by skwitował wylewne słowa Squaw, krótkim „Howgh!”, lecz nie teraz. Skinął głową i jak siedział przy zgaszonym ognisku, tak położył się na plecach. Przymknął oczy i czuł na powiekach ciepło promieni wrześniowego słońca. Po nieprzespanej nocy i stresie poranka jego ciało zalewała powracająca fala zmęczenia. Wydawało się, że chciał o niczym nie myśleć, zasnąć i nie śnić. Obudzić się jak każdy z nich, w zeszłym tygodniu.

Kultura Piegan, wspomniana w słowach Wikvai Marka jakoś nie potrafiła zainteresować, a wizja bezpiecznego życia wśród Indian, było oczywiste, że niezbyt mu odpowiadała - gdyby miał tu zostać dłużej niż dzień, dwa. Może opuszczenie rodzinnego miasteczka zapewniłoby mu bezpieczeństwo? Ale takie rozwiązanie miało pewne minusy.

- Jeśli nie mamy zamiaru oglądać się za siebie przez całe życie, to musimy spróbować - powiedział.

Zaś Daryll tylko ciałem przebywał na terenie rezerwatu Piegan. Jego duch nie opuścił drogi, gdzie doszło do wypadku i strzelaniny z udziałem Hale’a. Chłopak nie wiedział w jakim stanie jest pan Macrum, a co gorsza czy policjantom udało się schwytać zbiega. Miał potworne przeczucie, że szeryfowi udało się uciec, że wciąż gdzieś krąży po Twin Oaks niczym ranne zwierzę. Dręczyły go wyrzuty sumienia, w głowie rozpisywał alternatywne scenariusze, w których Jack Gunn nie zostaje ciężko ranny, auto szeryfa nie wbija się w forda Macrumów, a sam Hale kończy swój podły żywot z ostrzem siekiery w plecach. Siekiery, która wciąż spoczywała w rękach młodego Singeltona niczym złowieszczy amulet. Nie zamierzał się z nią rozstawać, nie dopóki ten koszmar się wreszcie nie skończy. Opowieść Jima Dwa Duchy nawet jeśli zawierała ziarno prawdy, nie wzbudziła w chłopaku większych emocji. Daryll w przeciwieństwie do siostry odczuwał świat fizycznie i nie zmieniło tego nawet spotkanie z Nocnym Złym Wilkiem. W głebi ducha nie chciał brać udziału w szamańskich rytuałach, w duchowej walce dobra ze złem. Wierzył jedynie w swoje umiejętności, w to że amunicja myśliwska, kaliber .308 jest w stanie wyrządzić krzywdę każdemu drapieżnikowi jaki nawinie się pod lufę winchestera... Poza Wii, Markiem, Bartem i Ann nie ufał nikomu, a już zwłaszcza dorosłym. Skoro własna matka, przez lata okłamywała go i Wikvayę, nie zamierzał powierzać swojego życia w ręce Indian. Choć jedna osoba musiała zachować czujność i pozostać na straży w realnym świecie. I Daryll wiedział, że musi to być on, nawet jeśli będzie miało to dla chłopca tragiczne konsekwencje.

W czasie krótkiego dialogu Wi patrzyła na kolejnych reagujących na jej słowa przyjaciół. Najpierw Bart skinął poważnie głową i odpłynął w głąb swoich myśli. Mimo, że nic nie mówił Indianka wiedziała, że zmieniło się całe jego życie, postrzeganie świata i nastawienie do ludzi. Nie był obojętny. To on przywiózł zagrożonych zemstą nastolatków z Twin Oaks do jej domu. Chciał coś zmienić, lecz zaczynało mu brakować sił. Jeśli nie znajdzie ich we wspólnej drodze, którą może wskazać im najmądrzejszy z czerwonych pobratymców, to podda się i przypłaci to istnieniem... Wartym tyle ile istnienie kogoś, kto niczemu nie był winny.
Po nim przyszła kolej na Marka, którego słowa wsparły cel, w jaki V uwierzyła od pierwszego spotkania z rdzenną kulturą. Świat duchów mógł wpływać na ich codzienność, prowadzić ich, a nawet decydować o tym, co komu należne. Przyjęcie tego do wiadomości było pierwszym z kroków do zmiany wszystkiego, choć nie tego zapewne oczekiwał młody syn biznesmena.

-Nie będziemy Mark. Tego jestem pewna. - odpowiedziała sportowcowi, nie wyjaśniając czy miała na myśli ich koniec, czy tarczę jaką wzajemnie dla siebie mogli stanowić.

Gdy nikt inny nie kwapił się do odpowiedzi nastolatka utkwiła swoje spojrzenie w bracie. Po tym wszystkim co się wydarzyło zrozumiała, że tylko jego jednego na świecie naprawdę kochała. Jego jednego chciała za wszelką cenę uratować. Jeśli zrozumiałaby to wcześniej to wtedy, na skarpie, przy drodze zachowałaby się inaczej. Nie dbałaby o swoje bezpieczeństwo i nie uciekałaby od niewidzialnego zagrożenia. To ona wyciągnęłaby Antona z wozu, a Daryllowi pozwoliła być tym kim niezamierzenie uczyniła go matka - niedźwiedziem, drapieżnikiem, potęgą dziczy. Ona sama obserwowała człowieczy świat z daleka, próbując pojąć ludzkie rozterki i przewodząc ich przyziemnym snom o ucieczce. Nie mogła zmienić przeszłości, ani odebrać nikomu bolesnych wspomnień. Zamiast tego pozwoliła sobie poprzeć słowa czynami. Powoli zaczęła układać drwa na palenisku nie odsuwając się od ludzi, którzy musieli jedynie zechcieć jej zaufać. Czas mijał. Stos przed ich twarzami z każdą kolejną minutą ciszy rósł i rozpościerał wizję nadziei… Gdy wygasły okrąg wypełnił się polanami i chrustem Wi podpaliła kępkę kory i włożyła płomień pomiędzy małe gałązki. Światło zaczęło wypełniać pustkę, przygotowując przestrzeń do swojej przemiany w żar drewnianej pożogi. Była przekonana, że ogień ogniska powinien przynieść ukojenie, którego tak bardzo wszyscy potrzebowali.
Następnie dziewczyna wstała ze swojego miejsca i rozniosła kolegom kolorowe plecione koce, na których mogli leżeć lub się nimi otulić. Gdy podawała je kolejnym osobom dbała o to żeby każdemu z nich zapewnić to czego mógł odczuwać najboleśniejszy brak - ciepłe spojrzenie, uśmiech, matczyną troskę lub po prostu spokój. Swoją misję skończyła przy Daryllu, którego ramiona wraz ze swoim ciałem zakryła kocem. Uklęknąwszy przy nim zaczęła jedną z opowieści natywnych ludów ameryki:

- Nie potrafimy dzisiaj odczytać nauk, które przynoszą nam wiatr i woda. Nie odczuwamy przemożnej agonii Ziemi, gdyż nie znamy prawdziwej jedności z nią samą. Indianie mają inaczej i tego możemy się od nich uczyć. Nie sprowadza się to jednak do samej dbałości o środowisko naturalne, ale sięga znacznie głębiej… Posłuchajcie przez chwilę, bo mity, są wyrazem niemal genetycznej informacji, która wiąże człowieka z Ziemią i kosmosem. Mogą być dla współczesnej cywilizacji nieocenionym źródłem mądrości i czynnikiem kształtującym właściwą postawę wobec świata. Zawarte jest w nich przesłanie, że aby przetrwać, człowiek musi żyć w harmonii z otaczającym go światem, a nie brutalnie niszczyć jego subtelną tkankę. Być może zatem męczarnie, których obecnie doświadcza Ziemia i człowiek, staną się w końcu punktem zwrotnym w jej i naszej historii. Wiele z cierpień ludzkości zwiastuje czasy wielkiej pozytywnej przemiany przepowiedzianej przed wiekami.
Białe Pióro, pobratymiec z plemienia Hopi, będącego częścią starożytnego Klanu Niedźwiedzia, pod koniec swojego długiego życia opowiadał, że podróżując słyszał wiele historii z przeszłości i proroctw dotyczących przyszłości. Jednak dzisiaj duża część proroctw zamieniła się w historię, a tylko kilka z nich zostało jeszcze niedokonanych. Z każdym dniem bowiem przeszłość wydłuża się, a przyszłość skraca. Nie ma też już prawie nikogo, kto recytował by i przekazywał starożytną mądrość. Jego lud zmęczył się starymi zwyczajami. Wielkie ceremonie, które opowiadają o ludzkim pochodzeniu, o naszym pojawieniu się w Czwartym Świecie, są prawie całkiem porzucone, zapomniane, a jednak nawet to zostało przepowiedziane.

Czas się kończy.

Lud Hopi oczekuje Pahany, zaginionego Białego Brata, podobnie jak wszyscy nasi bracia na ziemi. Bahana nie będzie taki jak biali ludzie, których znamy teraz, którzy są okrutni i chciwi. Hopi wiedziało o ich powstaniu dawno temu. Jednakowoż wciąż czekają na Pahanę, mitycznego bohatera i duchowego nauczyciela ludzkości. Pierwotna opowieść mówi, o dwóch braciach, którzy byli synami wielkiego wodza. Niestety wódz ten rozpoznawczy naturę zła zniknął w ciemności, więc młodszy z jego synów został nowym przywódcą Indian Hopi i poprowadził ich w poszukiwaniu opiekuńczego bóstwa Ziemi. Był on także twórcą prawa. Starszy brat, imieniem Pahana, udał się w kierunku wschodzącego słońca, zabierając ze sobą kawałek tablicy, na której zapisane były święte prawa pochodzące od Stwórcy. W tej historii plemienia Hopi jest powiedziane wprost, że kiedy młodszy brat będzie krzyczał o pomoc, Pahana wróci przynosząc ze sobą symbole i brakujący fragment świętego przesłania, które teraz niekompletne przechowują starsi Plemienia. Posiadane insygnia będą identyfikować go jako naszego Prawdziwego Białego Brata. Tego, który podąża za słońcem, przynosząc ze sobą boskie przesłanie miłości, harmonii i jedności, zaszczepiając na nowo wśród ludzi zapomniane wartości duchowe. Bliskie jest nadejście nowej ery ludzkości, w której pierwiastki duchowe będą rozwijać się równolegle i w sposób harmonijny ze światem materii. Ery, w której ludzkość osiągnie wyższy stopień duchowego i moralnego rozwoju. W tym przełomowym dla świata momencie, w czasach duchowej transformacji, dzięki której dokona się globalna zmiana wartości leżących u podstaw cywilizacji i totalna metamorfoza stylu życia.

Mit Pahany głosi, że powróci on nosząc czerwone lub żółte nakrycie głowy. Rozważając ten symbol w sposób dosłowny… - Wi nakryła głowę brata skrawkiem koca w kolorach, o których mówiła i roześmiała się delikatnie, a gdy się odwrócił zaskoczony lekko cmoknęła go w policzek. Po tym kontynuowała:

- Powrót Pahany zwiastuje przede wszystkim powrót do wartości, których ludzkość potrzebuje. Do wiary, współczucia, miłości, które powinny zastąpić wszelką żądzę i egoizm zmierzające do wyniszczenia wszystkiego. Oczywiście, aby uratować ludzi zmiany w świadomości nie mogą ograniczać się do wąskiej elity, ale muszą objąć całokształt życia i stosunków między ludźmi. Proces ten jednak może mieć charakter ewolucyjny, zaś powrót archetypu i mitu może oznaczać stopniową przemianę rzeczywistości, nie zaś jakieś konkretne zdarzenie.
Ogólnie mity Hopi mówią o tej mającej nadejść przemianie jako początku "piątego świata", którego powstanie poprzedzić ma okres oczyszczenia. Wbrew wszelkim pomysłom na katastroficzne wizje, to od samych ludzi, zależy w jakiej formie nastąpi to oczyszczenie i czy towarzyszyć mu będzie jakiś kataklizm, czy nie. Nikt jednak nie może czuć się zwolniony od odpowiedzialności i uchylać się od procesu transformacji, czy działać przeciwko niej samej. Znaleźliśmy się w sytuacji płonącego lasu i nikt nie powinien spocząć póki ogień nie zostanie ugaszony. Wówczas dopiero z popiołów "starego" powstanie nowe życie. Aby to jednak było możliwe musimy uzyskać kontrolę nad swoimi słabościami, które niszczą autentyczną wolność jednostki oddając ją jej najbardziej samolubnym instynktom.*

Bart słuchał Squaw, widział, że zdawała się w to wszystko wierzyć i idealizować, choć wcale nie musiał mieć racji, bo opowieść miała tylko oderwać ich od czarnych myśli, wesprzeć Darylla w jego własnej wierze w niego samego oraz zbudować obraz świata, którego jeszcze nie mieli okazji doświadczyć. Bart był tutaj tylko dlatego, bo nie było innej alternatywy. Skoro dziadek dzikuski i jemu podobni mówili, że wiedzą jak walczyć z takim demonem, to tylko głupiec by z tej wiedzy nie chciał skorzystać po tym wszystkim. Daleki był jednak od gloryfikowania kultury tych prostych i słabych ludzi, którym dopiero biały człowiek pokazał czym jest koło. Którym przez setki jeśli nie tysiące lat cyklem życia było podążanie z namiotami na plecach za stadami bizonów, aby nie umrzeć z głodu, bo nie potrafili uprawiać ziemi. Ich okrutne międzyplemienne wojny były legendarnie krwawe. Słaba była kultura, która nie tylko nie potrafiła zbudować cywilizacji, ale miała i ma kłopot ze swoim przetrwaniem. Mieli jednak otwartą głowę na to, co jeszcze do zeszłego tygodnia on uważał za słabość, skrzywienie peyotlem i niedorzeczność. Teraz i Spineli wierzył w chodzące w ludzkich skórach demony.

Również Anastasii daleko było do chociażby skupienia się na takich sprawach. Gdy Wii zaczęła mówić, jej ton głosu zdawał się być usypiający. Okularnica myślami była przy swojej mamie i ojcu, nadziei, że wciąż żyją, że nic im nie jest i nie będzie. Niby świadoma była tego, że powinna się skupić na płynących z niektórych ust mądrościach, ale jednak paplanie o wierze i ideach było całkowicie mdłe i pompatyczne. Jedyny pozytyw jaki dostali wszyscy, to koc.
Dziewczyna westchnęła jedynie po nudnej przemowie i objęła ramię Barta, otaczając je swoimi rękami powyżej łokcia i opierając, wytarmoszony od wiatru i bolący od upadku, łeb. Dopiero po chwili odważyła się odezwać, ale jej głos był stłumiony, cichy. Zdecydowanie nie mówiła do ogółu, a po prostu zwróciła się do Barta. W grupie jednak ciężko było tego nie słyszeć, tym bardziej, gdy zaczęła panować cisza.

- Przykro mi z powodu twojej mamy… Naprawdę. Przepraszam, że tak się stało. - w słowach Ann była skrucha i smutek. Widać było, że jej wewnętrzny nastrój jak i stan psychiczny chylił się ku dołowi. - Szkoda że wcześniej nie udało się odnaleźć rozwiązania. I że na nic mądrego nie wpadłam przez dłuższy czas.

Bart zamrugał szybko oczami powstrzymując pod powiekami napływ łez.

- Dzięki. - odpowiedział cicho. - Mam nadzieje, że twoja dojdzie do siebie. - dodał. - Nikt z nas nie jest winny niczemu i nie będzie. Cokolwiek się stanie. - pochylił głowę policzkiem dotykając jej włosów i pocałował w skroń. - Będziemy walczyć. - dodał z taką pewnością, jakby nie było innej możliwości.
- Oby tylko oni naprawdę wiedzieli jak… - spojrzał na Wikvaya i wymalowane sprayami przyczepy kempingowe... "Bo inaczej nie mamy szans" - dokończył w myślach.

- Dzieci płacą za błędy rodziców - powiedział ponuro Mark. Usłyszał to kiedyś i do tej pory nie miał okazji, by się o tym przekonać na własnej skórze. - I też mam nadzieję, że Indianie wiedzą, co i jak zrobić. My też się postaramy zrobić co do nas należy - poparł Barta.

Daryll wsłuchując się w opowieść siostry zapomniał na moment o Wielkim Złym Wilku, Glenie Hale, panu Macrumie i Jamesie Gunnie. Chociaż w jego żyłach też płynęła krew Indian, nie znał żadnej z indiańskich legend, nie dbał o własne dziedzictwo, był typowym – choć nieco dziwnym i wybrakowanym - produktem amerykańskiego stylu życia którego nieodłączną częścią było MTV, krzykliwie reklamy, McDonald’s, Coca-Cola, broń i polowania. Jego siostra znajdowała się po drugiej stronie barykady, tej bardziej poetyckiej, wzniosłej, niemal mistycznej. Po minach kolegów widział, że nie do końca akceptują jej styl bycia. Nie mógł mieć o to do nich pretensji. Takich ludzi jak Wikvaya trudno jest zrozumieć, zwłaszcza gdy jest się obywatelem zupełnie innego świata zbudowanego z betonu, stali szkła i plastiku. Dla Darylla było ważne, że Wi nie wyrzekła się swojego dziedzictwa, szła pod prąd, niosła w sobie stare opowieści, których dzięki niej nigdy nie zostaną zapomniane. Jeśli Daryll kiedyś będzie miał własne dzieci to pewnie opowie im o Pahanie i jego bracie.

Robiło się coraz chłodniej, choć nie był pewien czy to efekt pogody czy narastającego napięcia. Otulił się mocniej kocem i przesunął bliżej ogniska. Ze współczuciem spojrzał na Barta i Ann. Przypomniał sobie moment gdy Jack Falls opowiedział o ataku na Debrę, pamiętał tą niepewność, rozpacz i strach, gdy nie było pewne czy mama przeżyje. Teraz jego kolega i koleżanka przeżywali własny, jeszcze straszniejszy dramat. Próbował powiedzieć coś pocieszającego, otworzył nawet usta, ale nie odważył się odezwać. W ostatecznym rozrachunku liczą się czyny, a nie słowa. Daryll obiecał sobie, że zrobi wszystko by raz na zawsze zakończyć ten koszmar. Zimna dłoń mocno u kurczowo ściskała rękojeść siekiery.

Kiedy młody Singeltone ściągnął z sylwetki Wikvai koc odsuwając się z kręgu ku żarzącemu się ognisku, dziewczyna tylko poprawiła go na ramionach brata. Uśmiechnęła się smutno widząc miny i słysząc słowa otaczających ją ludzi. Wstała i odchodząc na bok pogładziła szeroki, umięśniony kark Brayana. Wtedy osiłek oprzytomniał na ułamek sekundy i wbił w nią swoje nierozumiejące spojrzenie. Do tej chwili był biernym obserwatorem wydarzeń. Jakby ciężar ostatnich dni zmusił go wysiłku ponad realne siły. Do zatrzymania się, wyciszenia, zatonięcia w myślach. Zrósł się jednak z ich grupą, dlatego V pochyliła się ku niemu i szepnęła tym samym tonem, którym snuła chwilę wcześniej opowieści obcych plemion:

-Pilnuj mojego młodszego brata, proszę. Będę umiała się zrewanżować.

Bolało ją wewnątrz, ale znała na to sposób.



Stanęła daleko poza zasięgiem reszty i zapaliła skręta. Złoto Acapulco drażniło gardło i zapierało dech lecz uspokajało ciało i leczyło zranioną duszę. Tylko ona tam była z krwi Blackfeet, tylko ona była wojownikiem i nawet z boku, dostrzegała, że to będzie przede wszystkim jej walka.

Cytat:
*Źródła:
-Frank Waters, Book of the Hopi, New York: 1963
-White Feather, spisane przez David Young, A Hopi Prophecy, dostęp online: 15.10.2022, link
- Marek Has, Powrót Pahany, dostęp online: 15.10.2022, link
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-10-2022 o 19:44.
rudaad jest offline