Stanica Steinwald w dolinie Zelbadu
Wchodząc w półmrok wieży bramnej Greta obejrzała się raz jeszcze ponad ramieniem, obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem ciemniejące górskie łąki, czarne zagajniki i biorące całą okolicę w swoje władanie wstęgi lodowatej mgły. Chociaż łuczniczka nie wyczuwała w tej scenerii niczego nadnaturalnego, w połączeniu z wspomnieniami niedawnych wydarzeń wywierała ona jednak upiorne wrażenie rażąc ciało dziewczyny ciarkami.
Odkryty w mglistym lesie sarkofag i dziwnie niepokojące runy oraz żyjące w pobliskich lasach stworzenia, o jakich nikt nigdy wcześniej nie słyszał musiały budzić słuszny niepokój. I do wszystkiego tego dochodził jeszcze tajemniczy człowiek, który śledził członków wyprawy na miejscu starcia drapieżników. W głowie Grety wrzał istny kocioł gorączkowych myśli, pod wpływem których jej dłoń opadała co chwila mimowolnie na wsadzony za pas toporek. Czy ten człowiek - o ile naprawdę był człowiekiem, a nie jedynie człekokształtną istotą o nieznanym pochodzeniu - mógł być właścicielem groteskowych mieszańców krwi czy też raczej przypadkowym samotnym myśliwym, który szedł ich śladem? i Jak duże stado wildzików mogło się kręcić w okolicy szukając następnych ofiar? Wtapiające się w gwar ludzkich głosów beczenie kóz przyprawiło Gretę o kolejny dreszcz, bo kiedy karawana wyruszy w dalszą drogę i w zrujnowanej stanicy pozostaną jedynie dwie pustelniczki, odgłosy domowych zwierząt mogły skusić dzikie drapieżniki do niezapowiedzianej wizyty w tym miejscu, wcześniej być może nie wzbudzających ich większego zainteresowania.
Potrząsając głową w głębokim zamyśleniu, łuczniczka przeszła pod bramą na dziedziniec stanicy, pomiędzy kręcących się tam towarzyszy podróży. Przystanęła na chwilę opodal grupki gapiów oglądających truchło pumy, przysłuchała się rozmowie Grety z kompanami wypadu w górę strumienia. Po prawdzie zamierzała dołączyć do rozmowy w chęci podzielenia się swoimi uwagami na temat dziwnych górskich zwierząt, ale na widok niosącej cerber gorącej wody Ilse natychmiast zmieniła zdanie.
Pustelniczka sprawiała wrażenie niesłabnącego zachwytu obecnością tak wielu gości w ruinach, które przez całą zimę dzieliła wyłącznie z Gretchen. Tłok, ciżba i rwetes wydawały się nie sprawiać jej żadnego kłopotu, wręcz przeciwnie - tworzyły atmosferę, w której Ilse z lubością się zanurzała czerpiąc przyjemność z każdego dźwięku, z uśmiechów mijanych ludzi i kierowanych w jej stronę gestów.
- Ja pomogę - powiedziała łuczniczka wyrastając u boku sigmaryckiej służki i ujmując za jeden ze sznurów wplecionych w uchwyty cebra - Nie lza samej dźwigać takich ciężarów, kiedy wokół mnóstwo pomocnych dłoni. Ale po prawdzie nie jeno z dobroci serca podeszłam, mam ważkie pytanie.
Ilse uniósła znacząco brwi słysząc słowa łowczyni, opuściła nieco niżej niesiony wspólnie ceber wskazując głową na starą, ale wciąż szczelną beczkę, do której spływała z popękanego muru deszczowa woda.
- W pobliżu kręcą się dzikie zwierzęta, które nie lękają się nawet pumy - powiedziała Greta przyjmując milczenie gospodyni za zachętę do dalszej konwersacji - Natrafiliśmy na nie w górze strumienia… a także na człowieka, który szedł ich śladem, lecz na nasz widok czmychnął. Te zwierzęta przypominają krzyżowkę dzika z wilkiem, nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałam, a wy, pani? Przychodziły wam już wcześniej pod mury? Albo znacie jakowegoś człeka, który poluje w tej okolicy? Lękam się, aby nie spotkała was jakaś krzywda, kiedy my już stąd odjedziemy.