Dave chciał przetrzeć oczy ze zdumienia, lecz tylko zamachał czarnymi jak noc skrzydłami. Wiatr nagle stracił na sile. Ucichło. Drzewa przestały szumieć. Wszystko zastygło w bezruchu. Nawet żółty liść, który jeszcze chwilę temu opadał powoli niesiony podmuchem wiatru, zatrzymał się w miejscu. BEZDECH.
Dave-kruk zagarnął skrzydłami gęste powietrze, wzbił się w górę nad linie dachów. Zatoczył koło nad postacią puszczającą zajączki. Grube powrozy mięśni pod materiałem i głowa byka. Między zakrzywionymi, krótkimi rogami osadzony złoty dysk, z którego wytryskał jasny promień. Dave-kruk sfrunął jego śladem między budynki. Złoty promień właśnie wypalił ziejącą głęboką czernią wyrwę w asfalcie. Zakapturzona postać na ulicy zdawała się tylko na to czekać, bo gdy tylko mroczna czeluść się rozwarła wskoczyła w nią jak w przerębel i Rączce mignęła tylko ocieniona kapturem kocia morda. Dave-kruk miał dosłownie chwilę by zdecydować, czy jego śladem nie wskoczyć w czarną otchłań, lecz w ostatnim momencie zawrócił. Otwór zasklepił się ponownie z cichym mlaśnięciem. Dave-kruk zatrzepotał skrzydłami i ponownie wzbił się w górę, by ostatecznie wylądować na dachu, na którym stał człowiek miotający promieniami. Malkovich przyjął swą ludzką postać. Żółty liść opadł w końcu na ulicę.
Chłopak zachwiał się, gdy ludzkie stopy dotknęły gzymsu. Zatrzepotał-by skrzydłami chcąc utrzymać równowagę na krawędzi dachu. Zakrakał-by ostrzegawczo. Zimy wiatr owiał mu twarz i wraz z lodowatym powiewem przyszła jasność umysłu i strach.
Zbyt pochopny ruch, jakby zapewne powiedział Henry, nawiązując do swojej ulubionej gry.
Dave spojrzał na swoje wyglancowane buty i zdał sobie sprawę, że w tym momencie wystarczyłby ktoś popchnął go, a spadłby kilkanaście metrów wprost na beton. Przypadł do dachu rękami dotykając jego chropowatej powierzchni.
Podniósł wzrok i ujrzał barczyste plecy mężczyzny, który właśnie wchodził do klatki schodowej.
- Ej! - krzyknął w jego kierunku.
Człowiek z byczymi rogami odwrócił głowę i oślepiający blask uderzył Rączkę prosto w oczy. Tysiące fleszy w jednej sekundzie skupionych tylko na nim. W ułamku sekundy Dave poznał całą prawdę. O sobie, o świecie i o tym, co skrywa mgła.
Gdy ponownie otworzył oczy, krew w skroniach pulsowała mu boleśnie, jak po trzydniowym piciu. Z tyłu głowy czuł tylko dotkliwą stratę po tym, co nigdy nie było jego.
- Kurrrwaaa! Kurrrwaaa! Kurrrwaaa! - zakrakał kładąc się na plecach i obejmując dłońmi zbolałą głowę. - Kurwa!
Nie nadawał się do tego sportu. Ciągle podejmował niewłaściwe decyzje. Wydawało mu się przez chwilę, że w dwójce outsiderów może znaleźć sojuszników. Teraz jednak nabierał przekonania graniczącego z pewnością, że nie może ufać żadnemu ale to ŻADNEMU przebudzonemu spoza ich grupy. Brakowało mu uspokajającego, sennego głosu Ayo. Może mógłby pozostać krukiem i wieść ptasie życie unosząc się w podmuchach wiatru? Przyciąganie ziemskie bardzo mu teraz ciążyło.
- Kurrrwaa!
Zdołał się przewrócić na brzuch i podnieść. Drzwi, w których zniknęła Bycza Głowa były zablokowane od środka. Był odcięty. Uwięziony na dachu budynku. Obszedł go dookoła i sprawdził ewentualności. Mógł spróbować dostać się na dziedziniec Trupiarni, gdzie do elewacji przyczepione były metalowe drabinki albo… Stanął na krawędzi dachu, gdzie dwa budynki spinała jeszcze niedawno galeria. Spojrzał w dół. Teraz łącznik, jeśli jeszcze tam był, przysłaniało pasmo mgły tonące w ciemności.
- Kurrrwaa! - zakrakał Dave próbując zagarnąć powietrze skrzydłami, których już nie miał, gdy leciał na spotkanie mgły i (miał nadzieję) galerii, którą skrywała.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |