Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2022, 14:20   #80
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Johna było w Vaugirard. Największej i jednocześnie najgęściej zaludnionej dzielnicy Paryża. XV dzielnica nie reprezentuje prawie nic. Poza ślicznymi zabudowaniami wzdłuż rzeki i kilkoma kamienicami, które można znaleźć w przewodnikach turystycznych była tu kompletn betonoza. Las betonowych bloków zbudowanych w złotych latach siedemdziesiątych. Odnawianych niecałe dwadzieścia lat temu.Ludzie tutaj mieszkali, bo mieszkali tam wcześniej ich rodzice. A często i ich dziadkowie. Mając mieszkania nie trzeba było się starać o dobrą pracę, żeby spłacać mieszkania. Dane pokazywały, że w XV dzielnicy tylko 20% mieszkańców urodziło się poza Paryżem. A tylko 4% poza Francją. W tych czterech procentach był John.

Gdy wchodzili na czwarte piętro bez windy mogli obejrzeć lokalne graffiti. Można było poznać lokalne sympatie polityczne mieszkańców, historie ulubionych drużyn piłkarskich , czy informacje o jakości prowadzenia się niektórych z mieszkanek klatki.

John otworzył trzy zamki w drzwiach, wypuścił Margo i zamknął za sobą drzwi. Margo natychmiast poczuła, że w mieszkaniu jest dużo cieplej niż na zewnątrz. Powietrze było zatęchłe i było słychać szum.

Mieszkanie nie było duże. Posiadało łazienkę, sypialnię i duży pokój z aneksem kuchennym. Tak przynajmniej wymyślił to projektant. Ale z pewnością nie mogłaby tu żyć rodzina. Ów Aneks kuchenny został zaadoptowany przez całą masę pospinanych kabli i elektroniki poustawianej na różnego rodzaju rusztowaniach. Szum który cały czas słyszeli pochodził od dziesiątek wiatraczków. Poza tym diody led podświetlały również chłodzenie wodne, które było rozprowadzone pomiędzy radiatorami. Nie było szans na to, żeby znaleźć w kuchni lodówkę, lub chociaż jakąś iluzję jedzenia. W salonie również ciągnęły się pęki kabli. Część podwieszona pod sufitem. Inne puszczone po podłodze i przyklejone żółtą taśmą, żeby się nie potknąć. W centralnym punkcie salonu stały biurka złożone w kształt litery L i jedno wygodne krzesło obrotowe. Na dwóch biurkach rozstawione były cztery monitory i trzy klawiatury. Na ścianie wisiała jednostka klimatyzatora wskazująca temperaturę zadaną - czternaście stopni, i temperaturę faktyczną - 26,5 stopnia.

- Właśnie to muszę spakować. Domyślasz się pewnie dlaczego potrzebuję oddzielnego mieszkania. W akademiku nie byłbym w stanie zapewnić ani chłodzenia, ani dość prądu. Oto mój grajdołek.

To było jak lunapark, albo przynajmniej wejście do laboratorium współczesnego szalonego naukowca bez otoczki makabry i horroru. Ryan rozglądała się urzeczona czując się trochę jakby trafiła do serwerowni w dawnej robocie. Przez pierwsze kilka chwil milczała, zglądając i oglądając wystawę techniczną mogącą śmiało dostać tytuł “Duch XXI wieku”. W porównaniu do tego miejsca jej mieszkanie wydawało się totalnie bezosobowe, wolne od jakichkolwiek śladów osobowych dodatków. Ubrania mieściły się w dwóch szufladach i jednej szafie, lodówkę zajmowały worki z krwią. Nawet szczoteczkę do zębów trzymała schowaną w szafce za lustrem łazienkowym.
- Czyli kopiesz kryptowaluty. Bo wiesz… laptop mi ostatnio strasznie muli. Przydałoby mu się czyszczenie - stwierdziła wreszcie, obracając się do gospodarza i posłała mu rozbawiony uśmiech - Nie dość że doktor, kulturysta, hydraulik to jeszcze górnik. Jest coś czego nie umiesz, spryciarzu? Oprócz tańca, bo tutaj wypadałoby popracować chociaż nie ma aż takiej tragedii… - parsknęła - Wyobraź sobie… przebywanie w tym mieszkaniu o którym mówisz będzie naprawdę eklektycznym doświadczeniem. Twoja elektronika, gołębie Carla, a wśród tego wszystkiego rozrzucone pejcze, gagballe i inne zabawki Alessy. Do tego na ścianach fragmenty silników i opon Bruno… muszę się zastanowić co ja tam dorzucę.

Popatrzył na Margoux i zamrugał. Potrzebował chwili, żeby przeanalizować to chwilę.
- Ja nie kopię kryptowalut. Kopanie nie jest jedyną rzeczą, która zajmuje pracę komputerów. Niektóre algorytmy uczenia głębokiego zajmują sobie czas w taki sposób. Samo weryfikowanie poprawności kodów, też trochę zajmuje. Kopanie kryptowalut to nic innego jak użyczanie mocy obliczeniowej swojego sprzętu, żeby ktoś mógł robić ważne rzeczy w zamian za pieniądze, które nie istnieją. Ja nie chcę użyczać swojego sprzętu. Choć kusi mnie stworzenie waluty bez pokrycia. Blackcoiny. Albo E-Blacki. Bylbym marką sam w sobie.

Nie przejmując się konwenansami usiadł na jedynym miejscu siedzącym. Odpalił obraz na dwóch monitorach, z czego jeden był prawie pozbawiony grafiki. Czarny ekran z białym tekstem. Wyglądał jak odwrócony kolorystycznie wersja notatnika.

- Możesz podrzucić tego laptopa.

Tremere westchnęła i przewróciła oczami, kręcąc powoli głową.
- To był żart John. Chyba musisz odświeżyć system, bo ci poczucie humoru laguje - zbliżyła się do niego stając mu za plecami. Przygryzając wargę sapnęła krótko i oparła się o jego ramiona, kładąc mu brodę na czubku głowy.
- W LOL’a pewnie też nie grasz… dobra, już nie robię sobie jaj, słowo. Śpisz pod stołem, czy w kartonie po piecyku? Powiedz chociaż że masz wannę. Albo prysznic. Lubię prysznice - uśmiechnęła się pod nosem, obejmując go jakoś tak odruchowo - Trzeba ci w czymś pomóc? Normalnie zaproponowałabym czy nie zrobić drinków albo czegoś do żarcia, ale skoro zwrócisz wszystko co zjesz… dzięki że mnie zaprosiłeś. Całkiem przyjemne miejsce. I nikt nie katuje żony piętro niżej, nie słychać strzałów za oknem. Tak, niezła lokacja. Jeśli chodzi o przerzucenie sprzętu można zagadać z Filozofem albo Hetmanem. Albo podrzucę temat mojemu mauli. Jak wolisz.

John zdawał się być w transie. Jego gałki oczne przebiegały wzdłuż kolejnych linijek kodu. Palce ruszyły w taniec po klawiaturze. Bardzo cicho. Klawiatura była z wyższej półki. Kolejne linie kodu pojawiały się niczym bezgłośna muzyka na tym swoistym pianinie.

Nie odrywając lewej dłoni od klawiatury prawą wskazał sąsiedni ekran:
- Tam są gry, ale LOLa chyba nie ma. Za tamtymi drzwiami jest sypialnia, a z niej przejście do łazienki. Jest prysznic, z wanny możesz nie być zadowolona.
Faktycznie w pomieszczeniu były drzwi prowadzące w stronę jedynych, nieodkrytych dotąd zakamarków.

- Wybacz, muszę ogarnąć jedną ważną rzecz, przed jutrem. To ważne, a muszę zdążyć przed jutrzejszą imprezą.

-Powinnam się bać? - przekrzywiła kark aby móc widzieć jego profil i wbrew sobie uśmiechnęła się pod nosem.
-Jeśli chcesz jechać ze mną do Malcolma od razu po twoim przebudzeniu zamawiamy ubera i jedziemy pod Wieżę. Wstaję pierwsza, wszystko przygotuję żeby zaoszczędzić czas. Muszę pożyczyć którąś z twoich koszulek, mam nadzieję że nie jesteś mocno terytorialny. - chwyciła go za brodę zmuszając aby przekręcił głowę i na nią spojrzał - Przeżyję brak prysznica, po tym porannym czuję się czysta. Jeszcze. Będę w sypialni, przejrzę teczki od Aurory. - pocałowała go krótko po czym dodała - Nie siedź za długo, spryciarzu. Ciężki jesteś, byłby problem zatargać cię do łóżka.

W sypialni znajdowało się szerokie łóżko i szafa. Łóżko miało wyraźnie odciśnięty ślad nieco po lewej stronie. jakby ktoś regularnie kładł się w tym samym miejscu, w tej samej pozycji i cały dzień się nie ruszał.

Za to szafa okazała się bardzo zabawna. Większość ubrań była na wieszakach w kompletach. Góra plus psujący dół, plus bielizna. Tak, żeby je tylko zabrać i założyć na siebie. Sporo było nadal w workach z pralni. Noce Johna były krótkie. Ne marnował ich na dobór ubrań. Nie odnotowała też nigdzie znoszonych ubrań, czekających na pranie. Było to o tyle dziwne, że w łazience nie było pralki.

- Tak, powinnaś coś znaleźć w szafie - dobiegło z salonu, jakby dopiero teraz zorientował się o co pytała chwilę temu.

W łazience był spory prysznic i niewielka jak na tk wielkiego faceta wanna. Z kosmetyków poza żelem uniwersalnym znalazła jedynie szczoteczkę do zębów i pastę. Ewidentnie John nie stawiał wyglądu wysoko na liście priorytetów.

Dobrze, że miał cokolwiek i nie ograniczał się do zasady że przecież nie poci się, brud po osiągnięciu pewnej grubości sam odpada, a resztę zawsze idzie wywietrzyć. Wzięła do ręki butelkę żelu, otworzyła ją i powąchała, parskając zaraz potem.
- Dobrze że jutro nie wpadamy na Alessandrę… przynajmniej obejdzie się bez wąchania. Wystarczy że dziś już się bawiła w psa gończego. - powiedziała głośno, odstawiając kosmetyk na miejsce. Ściągnęła kurtkę, przewieszając ją przez umywalkę. Wróciła do sypialni i tam przez chwilę przyglądała się łóżku. Wreszcie przysiadła na nim, zaczynając rozsznurowywać buty.
- A gdzie masz trumnę, stare organy i złowieszczo skrzypiącą kratę zamiast drzwi? - spytała głośno przez ramię.

- To, że jestem trupem, nie znaczy że jestem Drakulą. - Anglik nie załapał - Zresztą, to przyciągnęłoby uwagę. Podstawa to nie wyróżniać się w szumie informacji.

Po chwili John wszedł do łazienki i z szafki wyjął grzebień.
- Proszę, czy zechcesz być chwilkę cicho? Muszę przeprowadzić pewną rozmowę.

I wtedy stało się coś dziwnego. John zaczesał włosy na bok, ulizując je. Siegnął do szfy i wyjął z niej białą koszulę i brązowy sweter z wycięciem. Założył je i jeszcze raz poprawił fryzurę. Po chwili założył okulary w grubych czarnych oprawkach. Przełknął ślinę, czy też udał, że przełyka ślinę. Usiadł przed komputerem wrzucając dwa filtry wideo. Na ekranie komputera pojawiło się odbicie zupełnie niepodobnego do Brujah mężczyzny w okularach i ze śmieszną fryzurą. Za nim widać było duże okno, które wychodziło na jakąś dzielnicę wieżowców. Był dzień.

Po chwili otworzyło się drugie okno. Elegancki azjata ze złożonymi w piramidkę dłońmi czekał w garniturze przy wielkim biurku.

- Dzień dobry panie Saberhagen.
- Dzień dobry panie Kurosawa -
odpowiedział John zupełnie pozbawiony brytyjskiego akcentu. - Rozumiem, że otrzymał pan moje dyspozycje?
- Tak i jesteśmy tym zaniepokojeni. W przeciwieństwie do pana nie sądzę, żeby inwestycja w nieruchomości w Brukseli była najlepszym miejscem na lokowanie kapitału.

- Rozumiem pański niepokój. Jednak tym razem myślę o tym jak o planie emerytalnym. Jestem tu, żeby autoryzować przelew na konto operacyjne. Jesteś gotów?
- Tak panie Saberhagen. Proszę o pańskie hasło dostępu.
- Marlboro.
- Dziękuję. Teraz jeszcze klucz dostępu.

John coś kliknął, a na komputerze zaczęły pojawiać się niezrozumiałe cyferki.
- Dziękuję. Wszystko się zgadza. Weryfikacja przebiegła pozytywnie. Czy jeszcze jakoś mogę panu służyć?
- Nie, to wszystko. Dziękuję - odpowiedział John, po czym zakończył połączenie.

Zdjął okulary.
- No, to teraz trzeba wybrać chatę - powiedział John ze swoim zwykłym akcentem.

Od strony sypialni rozeszło się głośne sapnięcie. Ryan stała w progu, opierając się ramieniem o framugę i ze skrzyżowanymi na piersi ramionami obserwowała całą scenę w ciszy i z dala od oka kamery aby przypadkowo nie wejść w kadr. Mrużyła oczy i skubiąc dolną wargę zębami gapiła się spod byka na gospodarza.
Wreszcie pokręciła głową darując sobie strzykanie jadem. Szkoda niszczyć zalegające na podłodze kable.
-Człowiek o wielu twarzach, co? - przerwała ciszę wciąż pozostając na swoim miejscu nieruchoma, bo oddychanie też sobie darowała - Najlepiej coś wolnostojącego, aby dało się tam niepostrzeżenie dostać. Ewentualnie stare budownictwo, wtedy jest szansa na piwnicę i przejście przez nią. Jeśli celujesz w kamienicę to bez schodów pożarowych. Są najłatwiejszą metodą dostania do środka, obserwacji, albo podłożenia podsłuchu.
- Świetnie. Skontaktuję cię z agentem nieruchomości. -
po tych słowach zdjął przez głowę sweter razem z koszulą. Po czym wstał, żeby odwiesić je w szafie. Na moment zatrzymał się przy niej.
- Mogę być kim chcesz - powiedział mrugając do niej okiem i ujmując w palce jej podbródek. Przysunął się blisko jak do pocałunku.
- Chyba mamy jeszcze chwilę, do czasu aż zasnę, co?
- Czyżbyś miał ochotę na ssssudoku? -
Tremere uśmiechnęła się krzywo, i położyła mu dłonie na ramionach - Albo… sssoup a l'oignon? A może… sssskucie kajdankami? Chyba je jeszcze gdzieś masz.
John rzucił gdzieś na podłogę sweter i koszulę. Potem bez wahania polizał szyję Tremere. W tym miejscu w którym rano ją ugryzł. Teraz nie było tam śladu. Potem obie jego dłonie powędrowały na jej pośladki. Uniósł ją i zanim zdążyła zaprotestować rzucił na łóżko. Po chwili był na niej całym swoim ciężarem. Nie przestając pieścić szyi.

Śmiech Ryan towarzyszący im z początku szybko zmienił się w ciche mruczenie, gdy poprawiła się pod nim, układając tak aby mieć uda po jego bokach. Ściskała go mocno, przyciągając do siebie ramionami.
Szarpał się chwilę z jej spodniami, po czym zdarł je i cisnął gdzieś za siebie. Sam zdjął pasek i szybkim ruchem związał nim nadgrstki detektyw. Był jak rano tego dnia. Przyszedł wziąć co do niego należało brutalną siłą. Nie pozwalał na sprzeciw. Jedną ręką cały czas trzymał jej związane ręce, a drugą wodził po ciele jakby chcąc zapamiętać jego różne zakamarki. Dłużej zatrzymywał się na piersiach i na pośladkach. Ale tylko ręka się zatrzymywała, bo biodra nie odpuszczały. WSzystko działo się tka szybko, że Margaux nawet nie zorientowała się gdzie zniknęły dolne części ich odzieży. Sama została w bluzce i staniku. Nie długo. W pewnym momencie odwrócił ją twarzą do łóżka. Na moment zdjął pasek z nadgarstków dziewczyny, po to, by unieruchomić je z tyłu. Po zminie pozycji pasek znalazł się na jej szyi. W sumie nie potrzebowała powietrza, więc nie miało to wielkiego uzasadnienia. Ale John pokazywał jej, że należy do niego. Wbijał się mocno, a ona ocierała się o pościel, tak jak po pobudce ocierała się o płytki pod prysznicem. Wygiął mocno jej dłoń do tyłu i wbił w nią swoje kły. Margo poczuła wampiry pocałunek drugi raz tej nocy. On jednak nie przestawał. Czy był terytorialny? Cóż…

***


W drodze do luksusowego lokalu John podjechał jeszcze do punktu odioru paczek i odebral zamówiony telefon. Z plecaka wyjął laptopa i podłączył telefon do laptopa. N pytanie Tremere cóż robi, powiedział jedynie, że go ulepsza.

***


Detektyw Ryan pasowała do ekskluzywnej restauracji jak pięść do nosa i czuła się nie na miejscu już w momencie wchodzenia do przeszklonej windy wiozącej ich kilkadziesiąt metrów ponad powierzchnię ziemi, a wrażenie pogłębiło się kiedy dotarli na odpowiednie piętro.
- Tu jest tak jakby luksusowo - mruknęła cicho do Johna, gdy jej mózg powoli przetrawiał pierwsze wrażenie.

Tak, zdecydowanie pasował tu ktoś, kto zakupy robił w Galeries Lafayette Haussmann co najmniej, a już z pewnością dodatki dobierał sobie w Hermèsie na 24 Rue du Faubourg Saint-Honoré. Nie ktoś, kogo cały tak zwany outfit składał się z pary starych bojówek służbowych,glanów, jeansowej kurtki i koszulki niewiadomego pochodzenia, a znalezionej na dnie jednej z szaf mieszkania w Vaugirard. Tonację utrzymano w ciemnych barwach wśród których jasne plamy obrusów stanowiły wyspy wokół których uwijała się dyskretna obsługa. Wnętrze lokalu tonęło w ciepłym półmroku dyskretnych lamp sufitowych i halo dawanym przez widoczny za panoramicznymi oknami Paryż.

- Jest i Malcolm - w którymś momencie zauważyła znajomą, wysoką sylwetkę o ciemnych włosach i zielonych oczach, machającą do nich spod stolika koło okna. Mimo szenastu lat był już wyższy od matki, szczupły i sprawiał wrażenie żylastego ze względu na częste treningi. Obok na krzesłach siedzieli podobni mu chłopcy, oraz kilka dziewczyn i chyba bawili się całkiem nieźle.
Spokrewnieni ruszyli w tamtym kierunku, a im bliżej podchodzi, tym większy niepokój gniótł Margaux od środka.

Nie widywała za często swojego syna, trzymając bezpieczny dystans na wszelki wypadek. Miał teraz swoje życie, którego ona mogła być częścią orbitalną, krążącą gdzieś na peryferiach i wpadającą w bliższy kontakt od wielkiego dzwonu… jak teraz.
- Spróbuj się uśmiechnąć, proszę - zdążyła zanim nie podeszli do grupki młodzieży.
Przywitała się z dzieciakiem, obejmując go i przytulając mocno do siebie, a gdy przyszła pora na toast odebrała oba kieliszki, spoglądając na Brujah rozbawiona. Pierwszym co przychodziło do głowy to rzucenie komentarza o udziale mężczyzny w klubie AA. Drugim, że dopiero co się zaszył. Każdy też wiedział, że mieszanie psychotropów z alkoholem jest kiepskim pomysłem.
- John dziś wyciągnął dłuższą słomkę i prowadzi - wyjaśniła wesołym głosem, patrząc rozbawiona na towarzysza.

W Johnie zaszła jakaś zmiana gdy jechali windą. Miał w sobie jakąś taką nie widzianą dotąd elegancję. Ubrał się w materiałowe spodnie i marynarkę. Pod spodem przyległy golf. Wygląda jak nie przymierzając projektant telefonów z ameryki.
- Hej - wyciągnął rękę w geście powitania. - Jestem John Black, pracuję z twoją mamą. Z kolegami z pracy pomyśleliśmy, że możemy się zrzucić na upominek dla ciebie.
Brujah sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmując pudełko z telefonem.
- Nie było kiedy zapakować, bo mocno nas robota ciśnie. Wszystkiego najlepszego od całego Zespołu.

- O, dzięki! Nie trzeba było. - młodzieniec uśmiechnął się przy powitaniu i przytulasie ze swoją rodzicielką i po podaniu ręki jej partnerowi. Przyjął prezent i oglądał go chwilę z ciekawością. - Siadajcie co tak będziecie stać. - zaprosił ich do stołu i młodzież poprzesuwała swoje krzesła aby zrobić dla nich miejsce. Któryś z obrotnych kolegów zwędził dwa krzesła z sąsiedniego stołu i przystawił do ich złączonych.

- Fajnie, że udało ci się przyjechać mamo. No aż nie mogłem uwierzyć. Verne a potem ta limuzyna i klub. Chyba nie dałaś wyciąć sobie nerki na te urodziny? - syn musiał być pod wrażeniem rozmachu tego wieczoru. Zresztą jego towarzystwo także. Ale korzystali z okazji z typową dla młodych radością i bez skrępowania.

- Zaraz lecimy, jeszcze coś tam pamiętamy jak to jest być w waszym wieku - Tremere czułym gestem zmierzwiła potomkowi włosy, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Przysiadła na krześle zerkając zachęcająco na Brujah. - Nie potrzebujecie dozoru policyjnego dwójki ramoli, to twój wieczór… i też się cieszę, że zdążyliśmy. Nie martw się, ten kogo nerka poszła na ten wieczór nie będzie zgłaszał pretensji - nachyliła się do syna - Ufam ci, wiem że jesteś prawie dorosły. Nie zrób niczego za co ojciec będzie mi truł głowę przez najbliższy rok, dobra?

- Dobra, mamo, nie jestem już dzieckiem. -
młodzieniec przewrócił oczami jakby “stara” miała mu narobić siary przed kolegami. Chociaż raczej w ten komediowy sposób. Zresztą towarzystwo przyjęło to podobnie bo się większość roześmiała. Jakoś więc “ramole” się całkiem udanie zaczęli wtapiać w tą młodzieżówkę gdy kieliszki chętnie wędrowały ze stołu do ust, panowała wesoła, rozluźniona atmosfera młodzieńczej beztroski. Dla Johna właściwie wszyscy byli tu nowi. Więc trudno mu było spamiętać kto jest kto jak to zwykle bywa gdy ktoś nowy poznaje się z większą grupą na raz. Margaux miała o tyle lżej, że chociaż niektóre twarze rozpoznawała z otoczenia swojego syna.

- A! No tak mi się od początku wydawało, że skądś was znam! - jeden z kolegów pokazywał coś drugiemu na telefonie. No i niespodziewanie wskazał na dwójkę “starych” co się dosiadła jako patroni i opiekunowie tej imprezy. Sąsiedzi nachylili się ku niemu i rozległy się śmiechy, zaciekawione spojrzenia na przemian kierowane na tą dwójkę i na telefon.

- Co tam masz? - Malcolm zapytał wyczuwając, że coś tam musi się dziać na rzeczy, że wywołuje taką powszechną wesołość.

- No stary, John to widzę i tak jest duży no to nawet nie takie dziwne. Ale masz całkiem ostrą mamuśkę. Zobacz. - roześmiany młodzieniec przekazał swój telefon solenizantowi. Ten chwilę go oglądał i wszystko się powtórzyło. Też zerkał na przemian to na ekran telefonu to na swoją rodzicielkę i jej partnera.

- No, no… Od tej strony to cię chyba mamo nie znałem… - odparł w końcu też się uśmiechając chociaż dało się wyczuć zaskoczenie nawet większe niż u kolegów. Przekazał matce ten telefon kolegi. I wtedy ona i John mogli zobaczyć… Samych siebie. Z sobotniego koncertu. Na pewnym korytarzu. I końcówkę awantury z trzema punkami nagraną na jakimś telefonie. Filmik wrzucony przez kogoś na internetowej stronce “Anarche”. I całkiem sporo komentarzy pod nim.

Ryan miała ochotę zakląć i ledwo się powstrzymała. Rzeczywiście następnym razem posłucha dobrej rady aby podobne rzeczy załatwiać gdzieś na boku… przeklęty XXI wiek.
Mimo wszystko widząc ich na nagraniu nie mogła nie uśmiechnąć się krótko pod nosem. Szczególnie widząc znów Brujah w tej skórzanej kurtce.
- Taka praca… czasem trzeba przejść do użycia środków przymusu bezpośredniego - odpowiedziała bez zająknięcia, darując otoczeniu ten fragment, że naprawdę dobrze się przy tym bawiła. Pozory przede wszystkim.
- Tylko masz tego nie powtarzać - popatrzyła na syna i pogroziła mu palcem, pod stołem trącając Johna nogą - A jak już to pamiętaj…trzeba dbać o odpowiednie wsparcie i robić tak aby ojciec nie widział i nie wiedział.

- Fajnie się tutaj bawimy, ale mamy robotę porucznik Ryan - powiedział i wstał praktycznie przy chłopaku, który wcześniej przyszedł z filmikiem na telefonie. John uśmiechnął się do niego. W końcu przed chwilą tamten oglądał na filmiku jak Brujah rozkłada typa gołymi pięściami. Teraz John celowo naruszał jego strefę komfortu.
- Wiecie, praca pod przykrywką wymaga poświęceń. Szkoda byłoby, gdyby tam pojawił się jakiś głupi komentarz, nie?
Mężczyzna poklepał po ramieniu nastolatka.

- Sam je możesz sobie poczytać. Zresztą na innych stronkach też to widziałem. I możesz się cofnąć? Peszysz mnie jak tak mi dyszysz w kark. - chłopak wzruszył ramionami na znak, że jest tylko nośnikiem tej ciekawostki jaka już krąży swoją kroplą w oceanie sieci. Ale dał znać, że niezbyt się czuje komfortowo jak mu tak obcy, rosły facet stanął tuż przy nim. Parę osób też zadarło głowy do góry obserwując co się teraz stanie.

- Dobra, nie pokażę ojcu tego filmiku. Jego chyba nie interesują takie rzeczy to może na niego nie trafi. - Malcolm też na chwilę zagapił się po co John tak nagle wstał i podszedł do jego kumpla. Ale odezwał się do swojej rodzicielki obiecując, że jak jego ojciec trafi na ten filmik to nie od niego.

- Dzięki kochanie - Margaux westchnęła, a potem pocałowała go w czoło, głaszcząc po policzku - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, bawcie się dobrze. Jak widzisz musimy lecieć, i tak wyrwaliśmy się z roboty aby do ciebie wpaść. No i nie potrzebujecie nianiek. Odezwę się jutro i sprawdzę czy żyjesz - wstała trzymając uśmiech na twarz i przewróciła oczami za plecami towarzysza.
- To mądre dzieciaki, nie mamy się czym martwić - powiedziała pojednawczo, zastanawiając się przez chwilę jak powinna zareagować, aż wreszcie sapnęła i po prostu podeszła, biorąc Brujah pod ramię.
- John… - popatrzyła w górę - Mamy robotę, nieprawdaż? Odmeldowujemy się i wracamy na patrol.
- Tak - powiedział ze swoim mocno brytyjskim akcentem i ruszył do windy.
Ryan ruszyła z nim, po drodze machając młodzieży na pożegnanie.
- Dziękuję… - zaczęła wracając wzrokiem do ponuraka u boku i mocniej ścisnęła jego ramię - Po prostu dziękuję, John. Nie musiałeś i… cieszę się, że tu ze mną przyjechałeś. Jeśli masz być zły za tamto mordobicie to na mnie, w końcu ty chciałeś iść na zapelcze, a ja wyleciałam z pięściami. Niemniej - westchnęła krótko i dodała - To była zajebista zabawa.
- Bez widowni byłby równie zajebista - burknął po czym sięgnął po swojego smartfona. Po chwili powiadomienie zapikało na telefonie Margo.
- Odbierz i zainstaluj proszę ten plik - powiedział John.
- Bez widowni nie miałabym okazji znów zobaczyć cię w skórze - Tremere parsknęła, ale wyjęła telefon, odblokowując go zaciekawiona - Co to, program szpiegowski? Apka do Lidla?
- Mapa. Nakładka na google’a. Ta niebieska kropka pokazuje położenie telefonu, który dostał Twój syn. Prymitywne, ale działa. Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć. Jeśli kiedyś kupi sobie smartwatcha i go sparuje, to będziesz mieć też info o jego tętnie. Pomyślałem, że może ci się spodobać taki gadżet - John schował swój telefon.
- Uprzedzając twoje pytania: Telefon musi być naładowany, musi móc wymieniać dane GPS z siecią. Pod wodą, w tunelach, w podziemnych parkingach będzie działać z opóźnieniem. Jeśli go ukradną i wyrzucą kartę sim, to nadal będzie działać po włożeniu nowej sim. Chyba, że przywrócą ustawienia fabryczne, co najpewniej bym zrobił kradnąc telefon. Młody widzi lokalizator jako aplikację Pogoda. Może ręcznie wyłączyć namierzanie.. ale skąd telefon wtedy ma wiedzieć dla jakiej miejscowości podać mu temperaturę i średnie opady? Nikogo też nie dziwi, że “Pogoda” wymienia dane z siecią.
Na koniec wypowiedzi John włożył dłonie w kieszeń.
- Mówiłam ci już, że spryciarz z ciebie? - Margaux spojrzała na niego znad ekranu telefonu na którym widać było stopień instalacji nowego programu. - Na pewno się przyda, będę spać spokojnie.
- Nie możesz spać “niespokojnie”. Za dnia nie żyjesz, pamiętasz? - szepnął jej do ucha pochylając się lekko.
Zaśmiała się i schowała telefon w kieszeń spodni.
- Przynajmniej nie chrapię - wzruszyła ramionami i korzystając z okazji uniosła ręce pchając go mocno w pierś. Poleciała jego śladem zatrzymując się dopiero na ścianie windy i tak jak on wcześniej teraz ona przyparła go do muru.
- Nie łap mnie za słowa, John. Jest tyle innych rzeczy z którymi możesz to zrobić - wyszczerzyła mu się prosto w twarz.
Brujah tylko wyszczerzył się wyzywająco gdy drzwi windy się otworzyły. Mrugnął do niej okiem.
- Jeszcze będziesz na mnie narzekać po tej Brukseli.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline