Navaho bał się otworzyć oczy. Wiedział, że dzisiejszego wieczoru stanie się coś strasznego, coś krwawego. Wybrał ten las na skraju Londynu umyślnie, żeby możliwie zminimalizować ofiary. A jednak, już po swoim ubraniu, lepkim i wilgotnym, cuchnącym wręcz krwią, rozpoznał, że Bestia postanowiła się wyszaleć.
Policzył ciała dookoła. 6 sztuk, w tym jedno młode. To młode zabolało właśnie najbardziej, było w tym samym wieku co Hok'ee. Gdyby tylko się kontrolował, nigdy by go nie dotknął...
Nie było jednak czasu na żałobę. Heroldzi pewnie już powstali i byli w drodze na spotkanie z Anną. Poszukał telefonu, który wcześniej schował w wewnętrznej kieszeni kurtki, by możliwie najlepiej zabezpieczyć go przed zniszczeniem. Chciał sprawdzić godzinę i wysłać wiadomość. Nie zdążył nawet wybudzić urządzenia, gdy usłyszał głos kobiety.
Spokojnie i pomału, bez gwałtownych ruchów mogących sprowokować kogokolwiek, unosił pomału ręce. Nawet bez liczenia napastników wiedział, że jest w tym momencie skazany na ich łaskę. Ze sobą miał tylko nóż, resztę broni zostawił razem z wilczurem w stadninie. A nawet gdyby był uzbrojony po same kły, musiałby stawić czoła Garou. Kto uważał, że wampiry ciężko uśmiercić, nigdy nie próbował się z wilkołakami. Co oni robili tak blisko Londynu?
- Jestem Utamukeeus z plemienia Navaho. Wiedziałem, że dzisiejszej nocy stracę nad sobą kontrolę, dlatego wybrałem to miejsce, żeby ograniczyć potencjalne... ofiary. W Londynie jestem od niedawna, jeśli naruszyłem czyjeś tereny łowieckie - przepraszam. To jedynie brak wiedzy, nie szacunku. Jestem gotowy zadośćuczynić masakrę, której tu dokonałem. Komu jestem dłużny?
Indianin skończył w samą porę - sekundę później poczuł wibracje telefonu, a "Nokia Tune" ustawiony jako dzwonek w jego telefonie zakłócił ciszę panującą w nocnym lesie. Traper był niemal pewien, że słychać go w samym Londynie...