Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2022, 19:09   #147
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The Final Episode
Memories of Love

Eddie przeniósł parę na okręt Adama, Siew, w ciągu kilku minut. Nie mógł jednak z nimi zostać. Jego rolą w odparciu inwazji było transportowanie wojsk na linię frontu z innych regionów galaktyki. Zrzucił więc parę w hangarze i od razu odleciał.
Siew był owalnym okrętem, przypominającym statki UFO. Jak każdy okręt, miał on potężne systemy zbrojne, jednak nie był nader przystosowany do walki. Okręt pełnił funkcję ruchomej stacji produkcyjnej zajmującej się uprawą pożywienia. Adam wykorzystywał go, aby wspierać planety, które znalazły się w kryzysowej sytuacji. Jeżeli jednak nadeszła taka konieczność, był gotów do wojny.

Eidith i Silver zastali admirała na mostku dowodzenia. Wraz z nim był Vyone, a przez ekran holowizji rozmawiała z nimi Zilva. Wchodząc do sali zastali grupę w środku narady. Na widok demona i kostuchy, powitalnie skinęli głowami.
- Skoro nasi bohaterowie już przybyli, zaczniemy przebijać się przez front Marcha. Skupimy się z Adamem na tym, aby dostarczyć ich w kapsule do wnętrza Choulula. - zapowiedział Vyone.
- Oni mają większe szanse z Marchem. Wezmę moją załogę na flankę i spróbuję zaatakować okręt dowodzenia April. Prawdopodobnie zarządza nim January. Nie jestem w stanie go pokonać, ale mogę go przegonić.
- Pozostało liczyć, że Ikaria wysłucha naszej prośby i spowolni odsiecz Bastiona. - stwierdził Adam, po czym skierował się do Silvera. - Na koniec dnia April potrzebuje tylko wykonać transmisję na skalę galaktyki. Jeżeli Lazarus skończył instalację urządzeń, może to zrobić przed czasem. Daliśmy się złapać w prostą pułapkę.
- Nie do końca. - nie zgodził się Vyone. - Fakt, spowolnili nadejście Silvera, ale i tak musielibyśmy walczyć z Viktorem. Co więcej, April niedawno trafiła na stację. Możemy ją dogonić.
Zilva miała wątpliwości: - Wiem, że Choulula jest ogromna, ale jak długo może nią podróżować?
- April nigdy się nie śpieszy. Działa z pobudek innych więc nie ma własnej motywacji. Ta dwójka może dogonić jej spacer. - obiecał Vyone, po czym zwrócił się do Silvera oraz Eidith. - Naszym planem jest dostarczyć was dwóch do środka, abyście mogli stawić czoła April. Mam nadzieję, że posłuchacie mojej przestrogi i nie pozbawicie jej życia. Wciąż nie wiem jakie ona ma znaczenie, ale nie tak trudno będzie ją powstrzymać. Wystarczy zniszczyć salę tronową, za nim do niej dojdzie. Bez systemu transmisyjnego, nie będzie mogła zrealizować planów Marcha i Lazarusa.
-Lazarus od początku był świadom naszych planów, choć nie mam pojęcia, jakim cudem. - Odezwał się Silver ciężkim głosem. Przynajmniej Zoanne powinna teraz zrozumieć, że jej nie zdradził. Po prostu cała opracowana przeciw niemu strategia, była o kant dupy potłuc. - On chce konkretnie śmierci April, nie zdziwię się zatem, jeśli wewnątrz przygotował nam trasę prosto do niej. - Wszyscy zebrani wiedzieli, że Lazarus miał ukryte motywy, ale tylko Armstrong był to tej pory świadom jakie. Młody October był ciekaw, jak na nich wpłyną te nowe informacje.
Eidith odpaliła papierosa słuchając wywodu zebranych. Słowa Silvera nie zmieniły zupełnie nic w nastawieniu kostuchy. Papież chciał śmierci April, a ona nie mogła mu się jeszcze przeciwstawić.
- Zoan chce głowy April, oczekujecie ode mnie niesubordynacji? Gdybym była stuprocentowo pewna twoich boogeymanów to bym się zastanowiła dwa razy. "Cośtam strasznego jest i chyba ma powiazanie z April" w ogóle mnie nie przekonuję.

- Na koniec dnia to nie jest moja linia czasowa, więc moralnie nie mam prawa do niczego was zmusić. Jeżeli Lazarus faktycznie poda wam April na talerzu, wybór będzie należał do was. Pamiętajcie jednak, że na walkę z April zawsze będzie okazja.
- S̸k̸ą̷d̵ ̶t̴a̷ ̵p̷e̵w̵n̴o̷ś̴ć̷?̸ - donośnym echem rozszedł się po sali męski głos.
Po dłuższej chwili z cienia przy wejściu do pomieszczenia zaczęła wynurzać się sylwetka wysokiego mężczyzny. Był on wyprostowany. Miał długie włosy o które wyraźnie nie dbał oraz chaotyczny zarost, który wskazywał na wyłącznie sporadyczne golenie. Czarny płaszcz pokrywał całe jego ciało, zlewając się z cieniem, w którym stał.
Na pierwszy rzut oka nikt nie poznał jegomościa. Z biegiem czasu każda osoba po kolei zaczęła kojarzyć jego głos i ogólną posturę. Eidith jako pierwsza rozpoznała Vlada w jego nowej formie. Jego wygląd nie zmienił się aż tak bardzo. Wydawał się jednak mieć nieco inną osobowość, na tyle odmienną, że przez samą swoją postawę budził wrażenie obcej osoby. Jego widok mógł napawać ciekawością, Silver z kolei, a przynajmniej jego demoniczna strona, odczuł pewnego rodzaju strach. Strach ze strony kodu uniwersalnego, podobny do tego, który odczuwał na widok wynaturzonej formy Eidith. Vlad również reprezentował teraz sobą śmierć. Nie był jednak jej awatarem, nie roznosił jej tak jak kostucha. To jego kod umarł bądź w dalszym ciągu rozkładał się i gnił, redukując jego postać do jej najbardziej podstawowych cech. Stawał się mniej Vladem, a coraz bardziej ideą Vlada i wszystkiego, co ten sobą reprezentował.
- Nie ma czegoś takiego jak magia czasu. Pierwsi byśmy o tym wiedzieli. - oznajmił oskarżająco Vlad. - Gerard powinien był już wcześniej cię skrytykować, rozumiem jednak, że dobrze go przekupiłaś. - Magica Icaria liczyła na złapanie Septembera po poprzednim spotkaniu z Vyone, niestety mag okazał się zbyt użyteczny, aby mogli sobie na to pozwolić.
- To jaką teorią chcesz usprawiedliwić moją wiedzę? - ton Vyone wskazywał, że nie miała najmniejszej chęci na prowadzenie w tym momencie debaty. Ciężko było ją winić, na rozmowy nie pozostało dużo czasu.
- Zwykłą wizją przyszłości. Kod ma w sobie zapisane wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło i na tej podstawie się rozwija. Jesteśmy więźniami przyczynowości. Z samej jego natury wynika, że Kod Uniwersalny zawiera w sobie wszystkie informacje niezbędne, aby przewidzieć, co się wydarzy następne. - wytłumaczył Vlad. - Urodziłaś się z iskrą której nie rozpoznałaś. Może Septembera, może Januarego. Niezależnie czy chodzi o informacje, czy nowe możliwości, ujrzałaś przyszłość tego, co będzie aż do swojej śmierci. Ubzdurałaś sobie, że to już miało miejsce i mieszasz nas w swoją paranoję. - oskarżył ją Vlad.
- Myśl co chcesz, na dłuższą metę twoja opinia nie ma dla mnie znaczenia. - zaprotestowała Vyone. - Chcesz po prostu powiedzieć, że nie będziecie nam pomagać? - spytała.
- Na swój sposób, choć nie do końca. Uważam, że April powinna zginąć. Żebyśmy jednak mieli możliwość się do niej dostać, muszę stawić czoła Bastionowi. Sprawa zostaje więc w rękach Eidith. - przyznał, spoglądając na kostuchę. - Zadbam o bezpieczeństwo Klausa, co by się nie wydarzyło, konsekwencje są jednak jasne. Jeżeli April dzisiaj nie umrze, Death Senders Chapter nie jest już częścią Magica Icaria. - ostrzegł ją, po czym odwrócił się i zaczął powolnymi krokami zanurzać w cieniu.
- Na pewno nie chcesz dyskutować z nami o strategii? - zaproponował mimo wszystko Adam.
- Nie. Moja bitwa z Bastionem nie będzie nawet blisko Choulula. Mam oddzielną misję.
-Jest tylko jeden maleńki problem. - Wtrącił się Silver, wkładając sporo wysiłku, by się nie wzdrygać, gdy patrzył na biskupa. To wrażenie było naprawdę upiorne, jakby Vlad był martwy za życia. - Zoan chce głowy April, ale nie chce, żeby Demony zaczęły polować na ludzi. Kiedy ona zginie, Demony powrócą i nie będą mieć litości dla ludzkości. Żywa stanowi czynnik ryzyka, ale to wciąż lepsze od alternatywy. - Szczęśliwie wywiedział się tego wcześniej od Tima, a dzięki wiedzy Azazela i swoim wizjom, miał solidny argument.
Gdy Vlad wykłócał się z Vyone, Eidith obeszła go dookoła, popukała palcem gdzie niegdzie. Aż w końcu uśmiechnęła się szeroko.
- Vlad! Dobrze cię widzieć. - Uściskała go. Cieszyła się że opiekuje się Klausem, jeszcze trochę jednak będzie musiał to robić. Kiedyś to Eidith będzie się nimi opiekować. Gdy jednak wspomniał o wywaleniu z Icarii zmarszczyła brwi. Wyglądała jakby ktoś ją właśnie obraził.
- Skąd w ogóle pomysł, że nie dopełnię misji? Ten bl… Zoan kazał ci to mi przekazać? - Wyjęła papierosa z ust i wcisnęła go Vladowi, między wargi.

Ruchem ręki Vlad odsunął Eidith na bok. - Właśnie stąd. - skomentował sposób, w jaki Eidith zaadresowała papieża.
Stojąc w miejscu, odpowiedział Silverowi, nie odwracając się z w jego stronę - Zoan stwierdził, że jesteśmy na to gotowi. Nic nie osiągniemy jako gatunek, bojąc się walki o swoje. Ze śmiercią April cała ta farsa prawdopodobnie się skończy. Diabli wiedzą, kiedy będzie następna okazja i co się do tego momentu wydarzy. Ufam, że też byś chciał w końcu dostać jakieś odpowiedzi. - określił się Biskup, po czym zniknął w ciemności.
Zoan dużo gadał, ale zazwyczaj na gadaniu się kończyło. O ile Silver wiedział, w żadnych działaniach Icarii, nie brał udziału osobiście. Goldspeak był szefem, który siedział rozwalony w fotelu, podczas gdy młody Armstrong był liderem, który pierwszy ruszał na front.
-Skoro papież próbuje nam mówić, co mamy robić, powinien się chociaż pofatygować osobiście… - Mruknął. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, mogło to oznaczać, że po śmierci Marcha i Lazarusa, sprzymierzeńcy staną po przeciwnych stronach barykady.

- Kto normalny stawia głowę państwa na linii frontu? - Vyone i Adam wydawali się kompletnie skonfundowani frustracją Silvera. Adam przejął rozmowę, aby nie dać jej zejść z toru. - Nie bójcie się walki na Choulula. Jak zauważyliście, nie ma z nami policji. Jeżeli w trakcie walki stracimy Lazarusa, zgodnie z protokołami policja będzie mogła przejąć kontrolę nad tym sektorem do czasu, w którym Cesarzowa odda stację nowemu admirałowi. - wyjaśnił.
- Waszym największym zagrożeniem będzie March.- kontynuował Vyone. - Obawiam się, że nawet jeśli będziecie w stanie go pokonać, zajmie to zbyt dużo czasu. Wobec tego jedno z was powinno stawić mu czoła, a druga osoba wykorzystać tę okazję, aby dostać się do April. - poradziła.
-Nie o to mi… a zresztą nieważne. - Silver westchnął. Spojrzał na komunikator, gdzie wyświetlała się postać Zilvy. - Skoro nie będziesz brać udziału w walce w Piramidzie, możesz mi na ten czas udostępnić Augusta? Victor w pewnym momencie stał się całkowicie odporny na ataki normalną bronią, obawiam się że March może powtórzyć tę “sztuczkę”. - A jeśli Silverowi przyjdzie z nim walczyć, zapewne nie zdążyłby go pochłonąć, zanim by się wypalił.
Kostucha jedynie fuknęła na komentarz Vlada, najgorsze jest to że pewnie miał rację. Eidith usiadła sobie na najbliższym krześle i zaczęła rysować ślaczki palcem po stole.
- Silver pozwole ci wybrać. Po kogo idziesz. - Odezwała się w końcu.

- I liczyć, że mi go po prostu oddasz? - Zilva uniosła brew. - Zresztą, nawet nie ma miejsca na dyskusję. Bez tego miecza sama nie mam szans z Januarym. - stwierdziła.
January był dziwnym przypadkiem. Czy na pewno był ich wrogiem? Na Santa Auga zachowywał się, jakby to był sprawdzian. Na pewno nie stał w tym momencie po ich stronie, ale czyją stronę trzymał tak naprawdę?
-O ile nie uznałby, że lepiej mu będzie ze mną, to tak. - Należało pamiętać, że August mimo formy, był człowiekiem i posiadał własną wolę. - Uważaj z Januarym, on ma chyba własne plany i bynajmniej nie są one zbieżne z tym, czego chce April.
-A co do Ciebie. - Zwrócił się do Eidith. - [i]April i Lazarus na pewno będą razem, możliwe że będzie z nimi też March, czyli chyba najlepiej, jeśli po prostu ruszymy w pościg razem. Jeśli będzie trzeba, wtedy się rozdzielimy.

- Fine. - Mruknęła jedynie nie przestając kreślić wzorków palcem po stole. Miała dość mętlik w głowie w tym momencie, ale wszelkie moralne decyzje zostawi sobie gdy będzie trzeba je podjąć. - Jak nie macie już żadnych debat między sobą potrzebuję chwili dla siebie. - Wstała w końcu z krzesła. - Chce przemyć twarz gdzie jest umywalka? -
- Boczne drzwi w korytarzu. - poinformował Adam, po czym spojrzał na Silvera. - Przepraszam was, że nie mamy żadnych większy planów, zwłaszcza w kwestii działania na stacji. Lazarus jako jedyny ma nad nią nadzór, więc nie udało nam się niczego przygotować.
- Bądźcie na niej ostrożni. - dodała Vyone. - Starałam się dowiedzieć czegoś więcej, ale Choulula to najstarszy okręt, czy też stacja gwiezdna. Informacje o niej sięgają zapomnianej ery. Innymi słowy, nie wiem do końca, czym jest, ani co się w niej znajduje. - ostrzegła. - Jeżeli uda nam się przebić przez wojska April, spróbujemy zbombardować salę tronową od zewnątrz. Jeżeli uda wam się ich tylko wystarczająco spowolnić, możemy być w stanie pomóc.
Kostucha bez słowa opuściła pomieszczenie. Może nawet szybki prysznic weźmie, czuła się po prostu brudna po zmieleniu niemal tysiąca istot.
-Lazarus nieźle to sobie zaplanował. - Silver brzmiał na zirytowanego. - Wprowadził podział w Cesarstwie, więc kiedy April zginie i zacznie się inwazja, jej odparcie będzie znacznie trudniejsze. - Nie wiedział, czy zdoła sprawić, żeby Eidith zrezygnowała z tego celu, mocno w to wręcz wątpił. Kimkolwiek był Klaus, znaczył dla niej tyle, co rodzina dla niego. - Nie rozumiem tylko, czemu wyręcza się nami. Prawdopodobnie sam mógłby ją zabić. - Zgodnie z wizjami, moc Azazela była w nim dość silna, by magia April na niego nie działała.
Zebrani przytaknęli. Głos zabrała Zilva:
- Coś musi go ograniczać. Może nigdy nie wykorzystał nadmagii w ten sam sposób, co ty. Jeżeli nie jest w pełni połączony z demonem, może być dalej podatny na jej magię. W innym wypadku ty chyba nie mógłbyś tego zrobić? - założyła. - Zgaduję, że kilka osób nie może połączyć się z tym samym bytem, ale to tylko teoria.
Vyone rozejrzała się za Eidith. Widząc jednak, że kostucha nie wraca, dodała do dyskusji. - Z mojej inteligencji wiem, że Magica Ikaria szuka osób zdolnych do walki z April i nazywa ich mesjaszami. Mogą więc wiedzieć coś więcej o zasadach działania jej magii. Wedle mojej wiedzy Lazarus nigdy tej klasyfikacji nie zdobył. - wyjawiła.
-W wizji którą miałem, magia April nie działała ani na niego, ani na mnie, a nie byłem wtedy w pełni zespolony z Azazelem, jak teraz. Może jednak być za słaby, by przebić się przez to, co ją osłania. - Przyznał, po chwili zastanowienia. Lazarus miał tylko dwa fragmenty, a rdzeń Azazela, czyli kręgosłup, był zespolony z nim, w obu liniach czasu. Gdyby Zoanne nie była tak głupia by zniszczyć, a przynajmniej wyrzucić na jakiś czas z obiegu dwa pozostałe serca, może Silver byłby w stanie opanować Admirała, przez przytłoczenie go wolą demona. - Jeśli September wszystko przewidział prawidłowo, April powinna dziś przeżyć. - Nie rozwijał tematu, bo Eidith mogła w każdej chwili wrócić.
Kostucha powróciła, z tą różnicą że była czysta i włosy miała spięte w kucyk. Przeszła przez drzwi zamyślona. Była tak głęboko w zamyśle, że nie zauważyła że zaczęła spacerować po ścianie a potem suficie. Kompletnie drwiąc z praw fizyki.
- Wybaczcie za zwłokę, ale musiałam zmyć z siebie tysiąc istnień. - Przyznała w końcu, gdy zorientowała się, że stoi na suficie, zgrabnym ruchem opadła z powrotem na krzesło.
- Ustaliliście coś nowego czy wykorzystaliście okazję, że wyszłam i mnie obgadywaliście? - Powiedziała pół żartem pół serio.

- Nic więcej ponad to, że niewiele wiemy o Choulula, więc musicie mieć się na baczności. - podsumowała Vyone. - Mamy oczywiście mapy użytkowe samej stacji, więc nie zgubicie się w drodze do sali tronowej.
-Możemy ewentualnie spróbować ich wyminąć i najpierw rozwalić salę tronową, żeby się zabezpieczyć, na wypadek niepowodzenia. - Dodał jeszcze Silver po chwili zastanowienia.
- To bardzo dobry pomysł. Jeżeli nadarzy się taka okazja, możecie z niej skorzystać. - zgodziłą się Vyone.

Cytat:
Error of fate
Lazarus szedł ramię w ramię z April. W zasadzie to ona prowadziła jego. Nie było to z powodu rany. Krwawiące ramię było irytujące, tego typu ból nie robił jednak admirałowi wielkiej różnicy. Zwyczajnie rozumiał, że nawet jeśli zacznie iść szybciej, jego gość się nie śpieszy.
- Wszystko w porządku? - spytała Louise, przejęta stanem ręki mężczyzny.
- Tak, to nic wielkiego. Twój kolega jest dosyć niemiły.
- Znasz go? - spytała.
- Niestety nie, nie pamiętam, abym go kiedyś widział.
- Wiesz, dokąd mnie prowadzisz?
- Nie jestem pewien.
- Wiesz, kim jestem?
- Umyka mi to z pamięci.
- Znasz przynajmniej siebie?
- Nie, ale kto zna?
- Każdy oprócz ciebie.
- Doprawdy?
- Tak.
- Wtem opowiedz mi o sobie.

Long ago, existence came to be, and with it, the Universal Code was born, though I cannot discern which truly happened first. With existence came action, and that action became the cause of an effect, which caused further events to occur. This process of causality lead to the rise of our universe. Within it, every event was the result of a previous action, it was composed of causes and effects. A logical and linear construct, although too complex for a single mind to
fully comprehend.

This process led to the birth of my people. The Seraph. They were a common race, not much unlike humans. However, at some point a rare effect took place, which caused a number of Seraphs to be free of causality. With the ability to change the very existence around them, these Seraphs became the leaders of their people. Through their actions, they bent the universe to the needs and whims of their race.

This disruption posed a danger to the Universal Code. In an attempt to rights its wrongs, or perhaps through an instinctive, defensive reaction, it created beings meant to eliminate those who twist its designs. These beings, named demons, pursued the seraph nobles. Unable to defend themselves on their own, the nobles decided to sacrifice their being for the good of their people. To chase out the demons and save the populace, they’ve merged their powers within the code of a single Seraph, born on the first sun of April.

I’ve lived a long time in hiding, being served by my people. I’ve loved all those who took care of me, and in turn, they offered me their undying loyalty. Eventually, my feelings affected them all, and before they could question their motives, they threw their lives to push back the demons. With the monsters defeated, I've become the new Empress of the Seraph.
Cholula Hangar

Silver i Eidith oglądali bitwę gwiezdną w trakcie narady z admirałami. Ostrzał okrętów był wyjątkowym show fajerwerków. Plan polegał na stworzeniu klina, dzięki któremu będą mieli dostęp do Choulula chociaż na chwilę. Gdy okręty Adama zaczęły zbliżać się do stacji, dwójkę mesjaszy odesłano do kapsuł ewakuacyjnych.
- Sheep pomyślnie wylądował w hangarze. Wobec tego wystrzeliwujemy i was. Powodzenia. Cesarstwo błaga was o ratunek. - Adam pożegnał się z nimi ostatni raz. Kolejno usłyszeli syk powietrza, a następnie przytłumiony szum aktywowanych silników rakiety. Wystrzeleni w pobliską stację — na trasie znacznie krótszej, niż kapsuły były zaprojektowane — para wbiła się przez barierę gwiezdną do wnętrza bazy jak para pocisków, mająca zrównać ją z ziemią. Aby nie wysadzić lądowiska, zarówno Silver jak i Eidith samodzielnie pozbyli się kapsuł, rozcinając je na drobne fragmenty od środka. W deszczu pchanych pędem lotu odłamków stali, kostucha oraz demon wylądowali wyprostowani na tytanowej posadzce hangaru.

Między nimi, oparty o olbrzymi wbity w ziemię miecz, stał starszy mężczyzna. Miał białe włosy i siwy zarost. Ubrany był w kurtkę i kombinezon wojskowy, pełny małych zaczepów z różnorodnymi brońmi i materiałami wybuchowymi. Poza nim, w pomieszczeniu znajdowały się dziesiątki niewielkich postaci przypominających owieczki z kreskówek, które szarżowały w głąb sali.
- Wybacz za poprzedni raz, to tylko praca. - kiwnął głową w stronę Eidith. Był to mężczyzna którego spotkała dawno temu, na planecie na której Sin zdradził Icarię. Obydwoje rozpoznali go jako Zacharego Sheep, postarzałego dowódcę najemników. Magiczny wzrok Silvera pozwolił mu zauważyć, że starzec wykorzystuje artefakt w swoim sercu, aby cofnąć ciało do jego okresu świetności. Nie było to jednak serce Azazela. Ponadto nie używał on czarów. Jego miecz wyglądał na część jego kodu, niewątpliwie rezultat nadmagii. Za to szarżujące przez hangar stworzenia były już wytworem korupcji, tego Eidith była pewna.
- Mogłem cię przeprosić w Nautilusie, jednak nie chciałem robić zamieszania. - przyznał. - Wedle moich owieczek Lazarus i April poszli w górę prawą stroną kompleksu. Nie widziały jednak jeszcze Marcha. Jeżeli tu jest, musiał ruszyć przodem. - wyjawił. W środku jego dialogu zaczęło się zamieszanie, gdy ciała martwych owiec wypadły zza korytarzy, a za nimi wstąpili do pomieszczenia mężczyźni w grubych, złotych zbrojach.
Byli to uzbrojeni w halabardy gwardziści cesarzowej.
- Uważajcie na tych. Te patyki to nie tylko broń bia- - jego wypowiedź przerwał wystrzał, gdy jeden z nich złapał broń wzdłuż i posłał pocisk plazmowy na zgromadzenie owiec. Zachary gwizdnął. - Moje maleństwa same sobie tu chyba nie poradzą.
Silver widział tych żołnierzy podczas swojej poprzedniej wizyty. Granica między maszyną a człowiekiem była w nich mocno rozmyta. Ciężko mu było jednak ocenić, jak się spiszą przeciw jego demonicznej formie.
Jak owce na rzeź, strażnicy sami do nich przyszli. Silver jedynie się uśmiechnął, miał wielką chęć przetestować ich technologię.
-Zajmę się tym. - Odparł Zacharemu. - Graj muzyko. - Wzniósł ręce niczym dyrygent, podrywając w powietrze złom z rozbitych kapsuł i zaczął nim “dyrygować”, posyłając odłamki w stronę wrogów.

Z ramion Eidith wyrosły pnącza, które szybko przeobraziły się w ogromne dłonie. Złapała za kontener i dźwigła go w górę z zamiarem rzucenia go w gwardzistów.
- Lets play "catch you're fucking dead!"- zakomunikowała radośnie Kostucha.

Gwardia Cesarzowej składała się z elitarnych żołnierzy. Byli oni niezwykle zorganizowani i prędcy w podejmowaniu decyzji. Gdy tylko zobaczyli unoszące się w powietrzu kawałki stali, resztki kapsuł, narzędzia ze skrzyń, a nawet oderwane fragmenty statków, które odpadły pod wpływem zabawowego zastosowania magii przez Silvera, gwardziści rozpierzchli się na boki. Mimo ciężkich metalowych ciał poruszali się bardzo zwinnie. Pomagały w tym liczne silniki impulsowe, odbijające ich od ziemi. Gdy jedna z grup ruszyła w stronę bliższą Silverowi, zalała ich chmara ostrych kawałków stali i ciężarnych narzędzi. W miarę sił starali się przetrzymać wichurę, ich pancerz posiadał jednak liczne szczeliny, z powodu których powoli i boleśnie wykrwawili się na śmierć w lawinie telekinezy Silvera. Druga grupa nie miała wiele więcej szczęścia: w ich stronę poleciał ogromny kontener, wypełniony zamiennymi częściami do statków. Nie mając gdzie się skryć skierowali w jego stronę swoje bronie, przetapiając kontener na pół plazmą — tylko po to, aby zostać zasypanym przez dziesiątki ciężkich fragmentów maszyn. Po głośnym trzasku, z całej grupy pozostał tylko jeden, ciężko dyszący gwardzista. Patrząc jednak na elementy które przygniotły jego ciało, niewiele mu brakowało aby zostać ludzką tubką pasty.
-Gładko poszło. - Młody Armstrong złożył ręce za plecami i podszedł swobodnym krokiem do strażnika, który miał wystarczająco dużego pecha, by nie umrzeć od razu. Wyświetlił mu przed twarzą podobiznę Marcha. - Gadaj, gdzie on jest. - Był teraz na łasce Silvera, co oznaczało, że nie miał możliwości odmówić jego poleceniom. Strażnicy na pewno dostali wytyczne, kogo wolno im przepuszczać, musieli więc wiedzieć co z Hidekim, jeśli ten był na stacji.
Gwardzista charknął i zakaszlał głośno. Odpowiadając, ciężko dyszał i nie raz musiał na chwilę przestać, aby zebrać się w sobie. - Przybył tu na statku około godzinę temu, bez zapowiedzi. Podczas legitymacji stwierdził, że jest tu odebrać swoją wolność… później przyszedł Lazarus i przyjął go jako gościa, razem z jego towarzyszką. Odeszli w głąb stacji… nie wiem gdzie.
Eidith przeszla obok krokiem modelki, szydzac z gwardzisty.
- W śWiEtLe CeSaRzOwEj. - Wypowiedziała prześmiewczym tonem.

Czyli albo wyprzedził April, albo poszedł w inną stronę, skoro owieczki Zacharego go nie odkryły.
-Dobrze się spisałeś, możesz umrzeć, nie czując żalu. - Skoro żołnierz im pomógł, nawet wbrew własnej woli, zasługiwał na lekką śmierć. Tyle Silver mógł mu zapewnić.
-March napewno jest w Piramidzie, przybył razem z April. - Zwrócił się do Zacharego i Eidith. - Rozdzielili się, ale nie wiem gdzie poszedł. Skoro April z Lazarusem poszli w prawo, dajemy w lewo i liczymy, że ich wyprzedzimy?

Sheep wzruszył ramionami. - Nie będę ukrywał, nie mam zbytnio szans z magiem. Moim zadaniem było upewnić się, że możecie tu wylądować. Będę starał się zrobić zamęt aby odwrócić uwagę gwardii. Jak pójdziecie jedną stroną, ja ruszę drugą. Jeżeli trafię na miesiąc, dam wam znać, spowolnię ich trochę i wycofam się, gdy będzie gorąco. - przedstawił swoją agendę.
Kostucha rozłożyła motyle skrzydła i wzleciała odrobinę na podłogę hangaru.
- Za mój… jej zgon na tamtej pustyni, bedziesz sie musial troche bardziej postarać by mnie przeprosić, więc nie daj się zabić.-
Kostucha spojrzała z uniesioną brwią na Sheepa, po czym zwróciła się do Silvera.
- Na pewno już wiedzą, że tu jesteśmy, powinniśmy ruszać. -


Price of Freedom

- A więc byłaś wielbiona przez swoje królestwo? Musisz być wspaniałą osobą. - zaobserwował Lazarus.
- Wbrew pozorom, to nie było takie proste.

Cytat:
Over the years my powers have grown, and so did my understanding of magic. I eventually realized that those who supported me didn’t do so of their free will. The values of my code compelled others to dedicate their lives to serving me, whether they wanted to or not. The love they felt was stronger than their will.

Despite the cruelty of this reality, I’ve done nothing to address it. It was this love that allowed us to repel the demons, and the growth our empire experienced was unprecedented. United by their feelings towards me, the seraphs were stronger than ever. That is, until it was me who fell in love.

While their judgment was clouded, each seraph was still an individual, with their own quirks and personality. One of my servants was unique. Charming, beautiful, creative… Eventually I’ve fallen in love with his antics, and then curiosity began. I wanted to know: would he love me of his own accord? Would my people appreciate me of their own free will?

Riddled by guilt of my rule, I’ve undone the spell. I’ve given back my people their free will. As one may expect, my darling didn’t share my affections. He was horrified, lost and confused. Most of my people were. Fearing that I will take control again, many fled. Most executed themselves within a few days. Fearing that one couldn’t flee from magic, they chose to pay for freedom with death.
Demon i kostucha byli niepowstrzymani, tym bardziej gdy współpracowali. W zawrotnym tempie nawigowali korytarzami Choulula, omijając lub unicestwiające gwardzistów na swojej drodze. Problemów nie sprawili im strażnicy, działa obronne, a nawet żelazne śluzy. Z każdą chwilą stawało się to coraz bardziej oczywiste: nie byli ludźmi, a swoich pobratymców zostawili daleko w tyle. Choulula była olbrzymią konstrukcją. Baza w kształcie kwadratowej piramidy miała powierzchnię wieleset kilometrów i dziesiątki pięter. Mogła pomieścić w sobie nie jeden kraj. Lazars i Lousie prawdopodobnie korzystali z cesarskich wind, chcąc dostać się do sali tronowej w ciągu jednego dnia. Aby ich wyprzedzić, Silver i Eidith musieli zdecydować się na bardziej radykalne rozwiązania, często tworząc dziury w suficie, aby uniknąć zbędnego okrążania korytarzy i schodów.

Marsz do szczytów Choulula zajął im ponad godzinę nieprzerwanego wysiłku. Nawet Silver od dawna nie musiał przejść takiej odległości pieszo. W końcu znaleźli jednak przed sobą wrota do holu. Za nim była sala przyjęć, a później sala tronowa. Wrota mogły skrywać budujące napięcie sekrety, jednakże zarówno Eidith jak i Silver byli w stanie wyczuć magię, zwłaszcza w ogromnych ilościach. Do środka wstąpili więc w pełni gotowi.

The March of War

Wchodząc na ostatnią prostą do sali tronowej, Silver i Eidith usłyszeli tylko głośne łupnięcie, gdy kawał metalu rąbnął o podłogę. March z wyraźnie znudzonym wyrazem twarzy stał oparty o ozdobną kolumnę, otoczony dziesiątkami martwych gwardzistów. Na widok nowych gości rozpromienił się.
- Oh nie! Przyszliście zabić April! Muszę was powstrzymać! - oznajmił przeskakując na środek sali z rozpostartymi ramionami. Teatralność nie była jego mocną stroną. Silver wyczytał iskrę nadziei w jego wypowiedzi. Faktycznie liczył, że ich dwójka przyszła tutaj aby skończyć z miesiącem miłości. Ekscytując się na potencjalną potyczkę, mężczyzna zaczął skakać z nogi na nogę w postawie bokserskiej. Był średniego wzrostu chłopakiem o krótkich, kręconych włosach, ostrej twarzy i psotnym uśmiechu. Nosił na sobie kurtkę z pierzastym kołnierzem.
- Szczerze mówiąc zawsze miałem crush na December. - wyznał, patrząc na Eidith. - Miło widzieć, że jesteś teraz mojego wzrostu. Mogę zaprosić na randkę? Taniec? - zaproponował.
Eidith uśmiechnęła się kpiąco na samą myśl randki z tym potworem. W jej ręce pojawił się kij który szybko się przeobraził w kosę.
- Jasne! Nie ruszaj się chwilę dobra? - Uniosła kosę gotowa do szarży, jednak pozostawała w tej pozycji dokładnie obserwując każdy ruch Marcha. To był miesiąc, nie było za bardzo miejsca na wymyślanie taktyk i pod żadnym pozorem nie można było lekceważyć jego lichej aparycji. Cały czas z uniesioną kosą zaczęła powoli obchodzić maga.

Silver poczuł, jak w jego wnętrzu porusza się bestia. Mordercze instynkty Azazela budziły się na widok jednego z tych, którzy zgotowali mu taki los. Choć w pełni się zespolili, czasami mocniej wyczuwał wpływ demona, zapewne wynikało to z jego wspomnień.
-Szczerze, liczyłem że najpierw trafię na ciebie. - Odparł z uśmiechem seryjnego zabójcy. - Azazel przesyła pozdrowienia. - Dodał, pozwalając by cała żądza krwi jaka wiązała się z Marchem uderzyła w niefrasobliwego maga. Nie wiedział, czy ktoś tak szalony jak on, może jeszcze odczuwać strach, ale nie było warto chować kart na później. Był gotów do walki, ale jeszcze nie atakował. Ciekawiło go, jak Miesiąc zareaguje.

- Zbędny demon? Że dałeś radę z nim pogadać? Ciekawe. - March uśmiechnął się. - Jeszcze kilka jego ochłapów jest w Lazarusie. On na ciebie wystarczy, możesz biec w stronę April. Ja się pobawię z naszą gotką. - zaproponował. - Może poszukaj głowy przy okazji.
Kolejny zbyt obłąkany by się bać. Całkowicie zatracony instynkt samozachowawczy…
-Wybacz, obiecałem mu coś. - Odpowiedział tonem “sorry, not sorry”. - A tym czymś jest twoja głowa. - Dodał i ruszył do natarcia. Skoro Hideki nie chciał rozmawiać, to sobie z nim zatańczy.
Kostucha zerwała się do szalonego biegu od przeciwnej strony z której nadchodził Silver. Wątpiła, że to będzie tak łatwe, ale zamarkowała uderzenie w kark Marcha. Zrobi to, dopiero gdy atak Armstronga dosięgnie miesiąca.
Gdy Silver rzucił się na Marcha, ten stanął bokiem do dwójki wojowników. Unosząc ręce złapał zarówno miecz Silvera, jak i czubek kosy Eidith. Broń kostuchy nie dotarła nawet do krwi, w chwili, gdy miecz Silvera ledwo naciął dłoń miesiąca. - Ależ konflikt rozwija technologię, urocze. - gdy para oderwała swoje bronie od Marcha, ten skoczył w przód na Silvera, uderzając go otwartą dłonią. Cios nie był silny, choć odepchnął lekko Silvera. Prawdziwy ból zaczął się dopiero moment później. Magiczna energia rozeszła się po jego ciele, zaciskając losowe mięśnie. Demon poczuł, że stracił nieco kontroli nad swoim ciałem. Jego ruchy były mniej precyzyjne, gorzej zbalansowane.
- Poważnie dawałem wam tu szansę. To na pewno jest to, co chcecie zrobić? - spytał z zadziornym uśmiechem.
Eidith gdy tylko oderwała broń poderwała trzonek kosy za siebie, gdy zamachnęła się znad głowy ponownie już nie kosą a gigantycznym młotkiem.
Auć… Skurwiel znał kilka sztuczek. Będzie z tego pożytek, jak już go załatwią.
-To dopiero początek. - Silver nie tracił rezonu. Przełączył tryb w mieczu, podkręcając pole tachionowe do maksimum. Przesunął kciukiem nad mieczem, zostawiając krwawą smugę. Jak na całego, to na całego. - Spróbuj zablokować to. - Zadrwił.

Hideki westchnął i z zamaszystym obrotem walnął pięścią w nadlatujący młot Eidith. Uderzenie kostuchy wybiło jego ramię w łokciu, które odskoczyło w tył, uwalniając kość. Młot z kolei pękł na wiele kawałków, odrzucając Eidith w tył. Siła uderzenia miotła całym jej ciałem sprawiając jej ogromny ból, gdy uderzyła w ścianę, aby następnie opaść na stertę zwłok zdobiących salę. Wszystko to March robił ze skocznym, rozbawionym ruchem, wyraźnie z nią pogrywając. Podobnie odwrócił się do Silvera, zasłaniając się złamaną ręką przed nadchodzącym mieczem. Ku jego zdziwieniu, ręka odpadła i zaczęła strzelać krwią. Uśmiech Marcha zmienił się w znacznie szczery wyraz zadowolenia, gdy odskoczył od Silvera, nie chcąc otrzymać kolejnego ataku. Niestety sukces demona nie był długotrwały: nowa dłoń zaczęła materializować się w miejscu starej, jak gdyby okoliczna materia postanowiła ją odtworzyć. - February plułby sobie w brodę, że mnie tego nauczył. Znów, to nie tak, że mógł sobie pomóc. - zadrwił Hideki. - To jaki był znowu wasz plan? - zapytał.
Wbita w zwłoki Eidith patrzyła przez moment na starcie Silvera i Marcha. - I was supposed to be ready for this. - Mruknęła do siebie, po czym wskoczyła na sufit i z jej motylich skrzydeł zaczął pruszyć czarny pył. Przebiegnie w ten sposób nad miesiącem na drugi koniec pokoju.
-Odrastają ci kończyny tak? Ciekawe czy cały też odrośniesz. - Armstrong nie pozostawał dłużny. Szczerze, nawet zaczynał się dobrze bawić. Ponownie pokrył Excalibura krwią, była to całkiem skuteczna metoda na osłabienie przeciwnika.
- Ta, mam właściwie wyjebane. - stwierdził March, przerzucając ciężar na tylną nogę. Obrócił swój tors, napiął biceps i spiął łopatki, szykując się do ataku. Stanął w tej pozycji, gromadząc energię w pięści, co pozwoliło Silverowi na otwarty atak w mężczyznę. Jego miecz dzięki zaawansowanej technologii był w stanie przeciąć go na wylot. Z góry, w poprzek, horyzontalnie. Mimo iż czuł łamanie kości, rozcinanie mięśni i rozbryzg krwi, odnosił wrażenie, że przecina miraż. - Moja tura będzie następna. - ostrzegł.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline